Reaktywacja cz.1.

Po trzech latach przerwy powracam do pisania mojego skromnego bloga. Witam więc starych znajomych, a też i może nowych? Kto wie. Chociaż czasy takie nastały, że więcej ludzi pisze niż czyta. Z drugiej strony takie czasy nastały, że nie można robić NIC, gdyż bierność ludzi „gorszego sortu”, apatia, pogodzenie się z „nieuchronnym”, to właśnie coś, na czym zależy gronu, które objęło władzę w Polsce rok temu. Mając do wybory: być obywatelem „gorszego sortu” ale „jasnym” ludem, czy być „ciemnym” ludem pierwszej gildii – zdecydowanie wybieram tę pierwszą opcję! Ale bierności mówimy NIE!

Jeśli więc choć kilka osób zechce mnie poczytać, nie zgodzić się ze mną lub wręcz przeciwnie, to będzie to mała kropelka, z której mnóstwa podobnych utworzy się być może strumień, rzeczka, aż wreszcie fala, która oczyści ten mały zakątek świata pomiędzy Odrą a Bugiem. Zapraszam do bloga!

Na wstępie dwa tematy, których poruszenie winny jestem niejako moim czytelnikom: „Ja i Najwyższa Izba Kontroli”, oraz”Ja i polityka”.

Dzisiaj NIK.

Kiedy trzy lata temu powtórnie przekraczałem progi NIK przy ul. Filtrowej w Warszawie jako jej wiceprezes, nie zakładałem, że pracę w Izbie zakończę już po trzech latach. Wręcz przeciwnie – z jednej strony  już wcześniej dostrzegałem symptomy psucia się Izby od środka, z drugiej przekonany byłem (i jestem nadal) o doniosłej państwowotwórczej roli najwyższego organu kontroli w państwie demokratycznym. Wzmocniony 6-cio letnim doświadczeniem aktywnej pracy w Europejskim Trybunale Obrachunkowym, praktyką konsultanta OECD i Banku Światowego w zakresie międzynarodowych standardów zewnętrznego audytu chciałem końcówkę mojej zawodowej działalności poświęcić  doskonaleniu polskiej NIK. Powtórnego wejścia do Izby nigdy nie zapomnę. Spotkała mnie tak potężna fala serdeczności, i to ze wszystkich kierunków: od dyrektorów departamentów, doradców, inspektorów po pracowników administracyjnych i technicznych, że powiedziałem sobie wówczas: „Ty Uczkiewicz powinieneś natychmiast zakończyć swoją pracę zawodową, gdyż większego sukcesu jak to przywitanie już nie osiągniesz”. W pełni byłem świadomy też tego, że za tą szczerą, autentyczną serdecznością stały i nadzieje na zmiany. Zmiany na lepsze. Rzeczywistość okazała się trudną. Nie wdając się w szczegółowe analizy stwierdzić trzeba, że na przestrzeni ostatnich ośmiu, dziesięciu lat NIK ewolucyjnie zmieniła swój charakter. Od instytucji kontrolnej działającej na zasadzie kolegialności do para urzędu Audytora Generalnego, zarządzanego przez nieformalną grupę kolegów. Nowemu prezesowi pozycja Audytora Generalnego najwyraźniej odpowiadała – usankcjonował więc tą praktykę. Zasada kolegialności działania Izby, o której przesądzał Art.1. ustawy o NIK stała się karykaturą. A trzeba wiedzieć, że jest to zasada fundamentalna, gdyż nic jak kolegialność działania nie chroni lepiej audytora przed zarzutami tendencyjności, braku obiektywizmu czy wręcz upolitycznienia. Nowa polityka w szczególny sposób dotknęła  grupy wiceprezesów NIK. Z niewiadomych mi powodów, pewnie za inspiracją owej nieformalnej grupy „konsultacyjnej”, prezes za punkt honoru wyznaczył sobie deprecjonowanie swoich formalnych zastępców, ograniczanie ich kompetencji, odsuwanie od procesów decyzyjnych w najważniejszych dla Izby sprawach. W tej sytuacji, wyraźnie publicznie dystansując się od tej polityki, skupiłem się na „pracy u podstaw”, na rzetelnym, zgodnym z międzynarodowymi  standardami przygotowywaniem programów kontroli, których nadzór mi powierzono i na rzetelnym opracowywaniem wyników tych kontroli. Praca wręcz katorżnicza, gdyż i w tym zakresie zaniedbania były ogromne, ale też dająca mi dużo satysfakcji.

Prócz czynników osobistych, rodzinnych (ale dotychczas te zawsze ustępowały przed obowiązkami służby publicznej), dwie okoliczności przesądziły o tym, że zdecydowałem się skorzystać z nabywanych praw emerytalnych. Pierwszą była rozwijająca się sprawa posła Burego i uwikłania w nią prezesa NIK. Niedługo będziemy świadkami niecodziennego wydarzenia, kiedy to, po raz pierwszy w historii, prezes NIK stanie przed sądem oskarżony o przestępstwo urzędnicze. Uważałem i uważam, że żaden prezes, ani wiceprezes nie powinien całej Izby, jej wiarygodności, jej doniosłej misji, narażać na szwank. Stało się jak się stało. Swego czasu, wnosząc do Kolegium NIK o uchylenie immunitetu kontrolerskiego innym pracownikom Izby, prokuratura przesłała do NIK akta sprawy. Zapoznałem się z nimi i trudno mi oprzeć się smutnej konstatacji, że niezależnie do tego, jaki będzie ostateczny wyrok sądu w sprawie przeciwko prezesowi Najwyższej Izby Kontroli, dla Izby jako całości będzie on niekorzystny.

Drugą ważną okolicznością była moja rozmowa z dyrektorem jednego z departamentów w trakcie dyskusji o założeniach programu pewnej kontroli. Zapytałem się otóż dyrektora dlaczego w przygotowanych założeniach nie przewidziano kontroli wykorzystania środków Unii Europejskiej, o co przedmiot kontroli wręcz się prosił. W odpowiedzi usłyszałem zdecydowany sprzeciw, uzasadniany tym , że raz dyrektor ów popełnił niegdyś taki błąd, który skutkował ostrą reprymendą za wyniki kontroli „które mogą stanowić podstawę od cofnięcia Polsce unijnego dofinansowania”. Jasnym dla mnie stało się, że Izba jest już właściwie instytucją polityczną a nie profesjonalnym, niezależnym audytorem państwa. W tej sytuacji, w atmosferze, o której wyżej, uznałem, że dalsze łączenie mojego nazwiska z rzeczywistością NIK-owską, której zmienić nie byłem w stanie, jest niewskazane. Chcę pozostać wierny standardom i misji najwyższego organu kontrolnego. Może z resztą będąc poza NIK będę mógł dla idei i misji Izby zrobić więcej niż będąc jej malowanym wiceprezesem?

Ktoś mógłby zapytać dlaczego swoich dylematów nie podnosiłem publicznie? Stało się tak z prozaicznego powodu: sytuacja była dosłownie patowa. Jak już wspomniałem Izba wymaga wielu, wielu zmian. Podnosząc jednak publicznie te kwestie, pozbawiony jakiegokolwiek zaplecza parlamentarnego, dmuchałbym w żagle korwety „dobrych zmian”, której dowództwo niechybnie wykorzystałoby instrumentalnie moją aktywność dla „odbicia NIK”. Już sam początek funkcjonowania nowego Sejmu, w którym to zanegowano prawne fundamenty państwa i wprowadzono do praktyki pojęcie „patriotycznej gospodarki” źle wróżył. Na całym audytorskim świecie kryterium legalności jest najważniejsze – nikt też nie opracował (pewnie nawet nikomu to do głowy nie przychodziło) jakiegoś kryterium „patriotyczności” w ocenie podejmowanych decyzji gospodarczych. Z żadnych rządzących ust nie padła dotychczas żadna kwestia, którą można by uznać za publiczną deklarację ochrony profesjonalizmu, obiektywizmu i niezależności Najwyższej Izby Kontroli. Uzasadnienie przedstawiane z sejmowej trybuny we wrześniu tego roku dla wniosku o nieprzyjęcie przez Sejm sprawozdania z działalności NIK było wyjątkowo płaskie, wręcz słabe.

Głęboko niepokoję się o los Najwyższej Izby Kontroli – instytucji osłabianej przez lata, zachowującej się po trosze jak wykolejony pociąg, który siłą bezwładności jeszcze pędzi w kierunku jazdy, gdyż zawsze będą jakieś nieprawidłowości, gdyż jest jeszcze załoga, której zależy, ale który nie ma żadnej strategii, żadnej wizji rozwoju, z kwestionowanym coraz częściej autorytetem. Najwyższa Izba Kontroli, w przeddzień setnej rocznicy swojego nieprzerwanego działania, wymaga głębokiej refleksji i przemyślanych, poważnych zmian. Tymczasem jedyną kwestią, która budzi zainteresowanie mediów jest pytanie: kto będzie nowym prezesem NIK?