Faszyzm przekroczył próg.

Jaki polityk może mówić niemal jednym tchem: „My – lepsza część społeczeństwa…” i „My nie możemy nienawidzić, my musimy nienawiści się ustrzec, bo nienawiść zabija…”?  Tylko polityk, który w głębokiej pogardzie ma polskie społeczeństwo, który w istocie jest wrogiem państwa i narodu polskiego bądź polityk, który jest psychicznie chory. To nie pierwszy przypadek, kiedy PiS swoje podłości przerzuca na politycznych przeciwników. To metoda z żelazną konsekwencją stosowana przez Kaczyńskiego i jego otoczenie od lat. To nie jest już przysłowiowe odwracanie kota ogonem. To cyniczna agresja, która z własnych podłości usiłuje ulepić oręż polityczny. To ekstrakt politycznego  cynizmu.

Jeśli kraj zawiadywany jest przez chorego psychicznie człowieka to biada mu. Taki „wódz” czy „naczelnik” otoczony jest przecież rozległym dworem, który przyszłość i pomyślność swoją, swojej rodziny i znajomych związał z szaleńcem. Polityka obciążonego psychicznie można w taki lub inny sposób odsunąć od czynnej polityki, ale ten dwór jest stugłową hydrą, rakiem, który toczy kraj. Tak uczy historia. Czy ten scenariusz to polski scenariusz?

Poseł Brudziński komentował dziś reakcję dr. Laska na „rewelacje” smoleńskiej podkomisji. Lasek w sposób merytoryczny, logiczny rozprawił się z amatorskim materiałem propagandowym pisowskich specjalistów od parówek. Jak zareagował Brudziński? Zastosował drugi z pisowskich propagandowych chwytów: „w sytuacji krytycznej uciekaj od meritum sprawy i przypuszczaj bezpardonowy atak personalny na przeciwnika”. I poseł Brudziński uznał po prostu, że dr Lasek powinien w tej sytuacji milczeć. Zamknąć usta tym , którzy wątpią w tandetną propagandową produkcję PiS – oto najlepszy argument. Dzisiaj tylko usta, jutro usta wraz z całą osobą.

Działania PiS to nie usypianie rozumu społeczeństwa – mógłby się przebudzić. To jego świadome, chemiczne wywabianie. Miejsce rozumu zajmują upiory. Faszyzm przekroczył już progi naszego domu.

P.S.

Najnowsze ustalenia osławionej komisji są takie, że bombę termobaryczną wnieśli do samolotu rosyjscy  kontrolerzy lotu, ktorzy po odpaleniu bomby świadomie rozbili samolot. Tylko poczucie humoru może uratować człowieka przed wariactwem gdy nieoczekiwanie znalazł się w domu wariatów.

Wniebowzięci inaczej

Czy Najwyższa Izba Kontroli, o której w mediach ostatnio nadzwyczaj cicho, weźmie na tapetę umowę MON z Boeingiem na zakup samolotów dla VIP-ów? W każdym razie z paru powodów powinna.

Afera jest kuriozalna i nosi znamiona precedensu. Przypomnę więc w skrócie.  W dniu dzisiejszym (03.04.2017) Krajowa Izba Odwoławcza przy Prezesie Urzędu Zamówień Publicznych ogłosiła wyrok w postępowaniu odwoławczym od wyników postępowania MON związanych z udzieleniem zamówienia publicznego na zakup rzeczonych samolotów. Wszczęcie procedury odwoławczej blokowało z mocy prawa  podpisaniu umowy do czasu jej zakończenia. Azaliż w tej szczególnej sprawie Izba skorzystała z ustawowych możliwości i udzieliła specjalnej zgody na podpisanie umowy przed zakończeniem prowadzonego  procesu odwoławczego, uznając argumenty MON, że: „oczekiwanie na wydanie wyroku spowoduje szkodę w interesie publicznym, która jest większa niż wszystkie inne interesy godne ochrony w związku z postępowaniem”.

Jakie to były argumenty? Z doniesień medialnych wynika, że argumentem koronnym było nieodwołalne wygaśnięcie z dniem 31. marca b.r. środków finansowych przeznaczonych w ubiegłorocznym budżecie MON na zakup VIP-owskich samolotów. Transakcji nie zawarto do końca ubiegłego roku, minister mógł więc zablokować stosowną kwotę na rok przyszły, ale tylko do końca marca właśnie.  Umowę z Boeingiem o wartości 2 500 000 000 PLN podpisano w dniu 31. marca.

W ocenie Krajowej Izby Odwoławczej „negocjując umowę na samoloty dla VIP-ów tylko z Boeingiem, Inspektorat Uzbrojenia MON naruszył przepisy ustawy o zamówieniach publicznych”. Normalnie skutkować to powinno unieważnieniem zawartej z naruszeniem przepisów prawa umowy. W tym jednak przypadku sama KIO wydała zezwolenie na podpisanie umowy PRZED zakończeniem swojego procesu odwoławczego.

Mamy więc sytuację kuriozalną. Umowa o wartości 2,5 mld złotych została zawarta ewidentnie z pogwałceniem ustawy o zamówieniach publicznych, ale jest skuteczna! Zadecydowały przy tym 2 (dwa) dni robocze. Gdyby swój wyrok KIO ogłosiła dajmy na to w czwartek, 30. marca, to MON umowy nie mogłoby podpisać.

Trudno uciec od pytania, czy ta dwudniowa luka była nieunikniona, uzasadniona, czy też była „poślizgiem kontrolowanym”. Innymi słowy, czy nie było przypadkiem tak, że gdy nieoficjalnie było jasne, że KIO nie będzie mogła wydać innej opinii nie zastosowano ordynarnego tricku prawnego, wydając zgodę na podpisanie umowy przed wydaniem orzeczenia, które to podpisanie by uniemożliwiło. Czy była to tylko (sic!) opieszałość urzędów czy też świadome połamanie ustawy? Bez analizy dokumentów, dat ich sporządzenia i kontroli UZP nic nie można przesądzić, ale sprawę bezwzględnie wyjaśnić trzeba.

Jeżeli Najwyższa Izba Kontroli tego nie uczyni, to praktycznie przyzwoli na całkowicie dowolne obchodzenie się z ustawą o zamówieniach publicznych, godząc się z naczelnym hasłem obecnego Sejmu, że „prawo nie jest najważniejsze” i tracąc tym samym moralny tytuł do kontroli zamówień publicznych w ogóle . Ale wówczas sama może pakować manatki.

Udzielenie odpowiedzi na pytanie – co przynosi większą społeczną szkodę: opieszałość urzędów, czy dewaluacja prawa przez urzędy państwowe nie jest oczywiście obowiązkiem NIK. To pytanie jest retoryczne.