Polskie Lato’2017

A miało być tak ładnie. Gorszy sort na urlopach, pod osłoną podwyżki cen paliw, pod osłoną nocy miał się odbyć zamach na polską Konstytucję. W nieznanym dotąd ekspresowym tempie miał zostać uchwalony pakiet ustaw demolujących dotychczasowy system sądownictwa w kraju z oczywistym naruszeniem szeregu konstytucyjnych artykułów. I został uchwalony. „kto za, kto przeciw, kto się wstrzymał” – to bodaj najczęstsze sformułowania powtarzające się w trakcie parlamentarnych „debat”. Piszę debat w cudzysłowie, jako że z prawdziwymi debatami miały pisowskie  procedury sejmowe  nic wspólnego – bez przesady można je nawet nazwać jawną, przed obiektywami kamer kpiną z zasad parlamentaryzmu. Kiedyś już o tym pisałem, ale dzisiaj warto powtórzyć. Demokracja w Polsce, ta demokracja „zaszyta”  w umysłach wielu polityków ma prymitywny charakter. Jej istotą jest założenie, że zwycięzca, choćby jednym głosem, bierze wszystko, że zwycięzcy nikt nie sądzi, a przegrany ma siedzieć cicho i nie przeszkadzać władzy. Prymitywna polska demokracja w zasadniczy sposób różni się od współczesnej zachodnioeuropejskiej. W tej ostatniej wygrany nie może sobie pozwolić na lekceważenie pokonanych. Wręcz przeciwnie – na każdym kroku podkreślać musi, że biorąc odpowiedzialność za państwo, bierze odpowiedzialność i za tych, którzy na niego głosowali. .  U nas natomiast wybory „demokratyczne” są legitymacją do sprawowania władzy, a nie mandatem do ponoszenia odpowiedzialności za CAŁY kraj. Trochę nam brakuje.

Miało przejść gładko – nie przeszło. Skala protestów społecznych przeciw przyjętym ustawom zaskoczyła zamachowców. „Była ładna pogoda, więc ludzie wyszli na spacer” – tak bezczelnie minister od spraw administracji publicznej, jeden z najbliższych współpracowników naczelniczka komentował idące w dziesiątki tysięcy uczestników manifestacje w stolicy. Być może i ten bezprzykładny pokaz arogancji władzy jeszcze bardziej zwiększył determinację „gorszego sortu”. „Spacery” nie tylko nie ustają, ale rozlewają się po całym kraju. I już nie chodzi tylko o trzy ustawy sądownicze. Demonstranci wyciągają sprawy wycinki Puszczy Białowieskiej, prawa antyaborcyjnego, a przede wszystkim bronią Polski w Europie.

Z pewnością jesteśmy świadkami Polskiego Lata 2017. Ludzie masowo występują na ulicę, gdyż co raz głębiej dociera do nich, że zamach na Konstytucję, to zamach na bezpieczeństwo obywateli, na ich prawa. I wiedzą, że brak protestu oznaczać będzie przyzwolenie na dalsze tego rodzaju praktyki. Polacy występują na ulicę ponieważ coraz bardziej dociera do nich antyeuropejski kurs grupy trzymającej władzę. A Polacy nie chcą być poza Europą..

Polskie Lato uzyskało niebywałe wsparcie z zagranicy. Zagraniczni prawnicy, politycy, dziennikarze prawie jednym chórem wołają: „stop dewastacji konstytucji w Polsce!”. Nawet brytyjski „Obsrever” apeluje, w imię ratowania Unii Europejskiej, do podjęcia przez Unię kroków, które powstrzymają konstytucyjna demolkę w Polsce.

Władza znalazła się w pułapce. Już Premier zmienia ton. Jeszcze niedawno „Jesteśmy zdecydowani doprowadzić reformy sądownictwa do końca!”, dzisiaj już o potrzebie dialogu, rozmów, o tym, że wszyscy mieszkamy pod jednym dachem. Ani na jotę nie wierzę w szczerość tej transformację. Władzy w oczy zajrzał strach. Strach przed tym, że to „spacerowicze” weźmą sprawy w swoje ręce. Strach przed polskim majdanem.

Niespotykana rozmachem, przekrojem demograficznym, powszechna mobilizacja Polaków w obronie trójpodziału władzy, w obronie przed dyktaturą rodzi nadzieję. Nie wiem, czy Prezydent okaże się strażnikiem Konstytucji, czy strażnikiem jej łamania. Ale Polska już nie będzie taka jak jeszcze miesiąc temu. Lud poczuł się zagrożony. Lud poczuł swoją siłę. Władza poczuła strach. Wszystko się może zdarzyć.

PiS to nie PRL

Ostatnimi czasy, na kanwie niebywałych poczynań pisowskiej grupy trzymającej władzę, często daje się słyszeć (czytać) slogan: „Wracamy do PRL”. Nawet naczelny Newsweeka, Tomasz Lis, którego cenię za wiele odważnych analiz i diagnoz  zdaje się lubować w takiej paraleli. Od tego formatu publicystów oczekiwać należy jednak głębszej refleksji  a przede wszystkim uczciwości. PiS nie zawraca Polski do PRL-u. Polska Ludowa to przede wszystkim nowe, lepsze granice Polski, to cywilizacyjny i gospodarczy gigantyczny skok naszego kraju, to dźwiganie kraju z wojennej hekatomby, to społeczny i kulturowy awans milionów, to złote czasy dla polskiej kultury, to bezpieczeństwo socjalne, to również bezpieczeństwo międzynarodowe. Polska Ludowa to tysiące nowych zakładów pracy (kilkanaście przedwojennych Centralnych Ośrodków Przemysłowych), to tysiące szkół, przedszkoli, rewolucja na polskiej wsi, to rozwój uczelni wyższych i polskiej nauki itd. itp. Młode pokolenia z natury rzeczy obojętne są na minione dzieje, ale uczciwi publicyści, kształtujący postawy ludzi, którzy chcą się uważać za myślących, uciekać powinni od taniego populizmu, od szkodliwych uproszczeń.

Stwierdzenie „Wracamy do PRL”, które w założeniu ma być pejoratywne, jest szkodliwe, gdyż wymierzone w życiorysy milionów Polaków, którzy Polskę Ludową uznali za SWOJE państwo, którzy temu państwu poświęcali swój czas, swoja pracę, którzy je w znoju uczciwie budowali.

Oczywiście miała Polska Ludowa i ciemne karty, wielokrotnie już publicznie pokazywane i piętnowane, karty, których nie usprawiedliwiają ani szczytne, humanistyczne ideały socjalizmu, ani szczególne, ukształtowane przez wojenne okrucieństwo normy społeczne. Ale po pierwsze Polska Ludowa za te ciemne karty  zapłaciła cenę historyczną dekapitacją. Po drugie jednak, to nie te ciemne karty były bezpośrednia przyczyną upadku PRL. Tą przyczyną, czy też właściwie pra-przyczyną był brak zdolności PZPR, czy też ogólniej systemu, w którym działała partia, do odważnych reform gospodarczych i społecznych zgodnych z rosnącymi oczekiwaniami  i aspiracjami społeczeństwa. Jednakże nawet wówczas, świadoma wyczerpania się jej możliwości kreowania dalszego rozwoju kraju potrafiła Polska Ludowa stworzyć podwaliny pod nową, lepszą przyszłość. To Polska Ludowa (Jaruzelski, Rakowski, Kiszczak) wydobyli z apatii, pogrążoną w rezygnacji „Solidarność”, posadzili ją wręcz – jako jedynego możliwego wówczas partnera społecznego dialogu – przy Okrągłym Stole tworząc tym samym podstawy dla nowej, demokratycznej w rozumieniu euro-atlantyckim, opartej na jasnym trójpodziale władzy Polski.

Ów przełom możliwy był nie tylko dzięki „Solidarności” i Mieczysławowi Rakowskiemu. On był możliwy również dzięki szerokiej i bardzo dogłębnej dyskusji, jaka przez całe lata osiemdziesiąte toczyła się wśród setek tysięcy członków Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Dyskusji nie tylko na statutowych zebraniach, ale również w gronach wielu pozastatutowych partyjnych,tzw. porozumień poziomych czy też na otwartych, często bardzo gorących, zebraniach partyjnych. Gdy dzisiaj próbuję porównać intensywność i jakość wewnątrzpartyjnych dyskusji obecnych ugrupowań politycznych z tymi, które w latach osiemdziesiątych toczyły się wewnątrz PZPR,  to tak, jakby kałużę chcieć przyrównać do wielkiego jeziora. To również dzięki temu niespotykanemu intelektualnemu ożywieniu możliwe były zmiany w 1989r. Ale o tym nie chce się wiedzieć, o tym nie chce się pisać. Lepiej, wygodniej, wszystko zamalować jednolitą, czarną farbą i krzyczeć: „Wracamy do PRL!” Nie wracamy.

PiS nie wraca Polski do czasów Polski Ludowej. PiS wprowadza autorytaryzm w państwie rozwiniętym, prawie kwitnącym, a z pewnością z gospodarką w  dobrym stanie z jasnymi perspektywami rozwoju, w państwie z ugruntowaną, mocną pozycją na scenie międzynarodowej oraz z całym worem grzechów zaniedbania poprzedników. PiS nigdy nie będzie się kojarzył (chociaż propagandowo bardzo chce) z gospodarczym rozwojem, z postępem. PiS przejął władzę dzięki Platformie i środowiskom z nią związanym, które użyły całego dostępnego im instrumentarium medialnego aby zminimalizować wyborczy efekt Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Udało się z nawiązką, żadna lewicowa partia do Sejmu nie weszła, a przez to PiS zdobył niewielką arytmetyczną większość, którą eksploatuje bez żadnych skrupułów.

PiS nawiązuje w swojej retoryce i w swojej praktyce społecznej i politycznej do  rozwiązań właściwych ustrojom autorytarnym. W pierwszym rzędzie PiS niszczy trójpodział władzy (którego wprowadzanie rozpoczęło się w Polsce jeszcze przed Okrągłym Stołem – Trybunał Konstytucyjny), co „po wsze czasy” zapewnić ma trwałość pisowskich rządów. Sprowadza Konstytucję RP do „takiej książeczki”. Konsekwentnie podejmuje też próbę – w zupełnie innych niż PZPR uwarunkowaniach geopolitycznych, społecznych i gospodarczych – reaktywowania modelu: naród z partią – partia z narodem. O ile jednak w Polsce Ludowej znalazło się miejsce dla wybitnego warszawskiego powstańca, żołnierza AK, Rajmunda Kaczyńskiego o tyle jego syn stawia sobie za cel oczyszczenie narodu ze „zdrajców” i „kanalii”. Podziały na gorszy i lepszy sort społeczeństwa nie zaczęły się jednak od Jarosława Kaczyńskiego. One zaczął się w 1989 r, kiedy to wyborczy triumfalizm „Solidarności” kazał napiętnować, uznać za gorszy sort Polaków  wszystkich tych, nie ważne: członków PZPR czy bezpartyjnych, którzy z zaangażowaniem, z patriotycznych pobudek budowali w taki czy inny sposób Polskę Ludową. Pospiesznie zdemontowano Okrągły Stół, który miał szansę być historyczną podstawą dla narodowej umowy społecznej – fundamentu nowej, demokratycznej Polski. A potem już „poszło”: rozwinęła się osobliwa praktyka budowy państwa przez mnożenie społecznych podziałów. Obecny PiS jest tylko mistrzowskim kontynuatorem wcześniejszych politycznych i społecznych mainstreemów. Do perfekcyjnie opanowanej technologii dzielenia społeczeństwa na swoich – prawdziwych patriotów i tych innych – zdrajców, dorzucił dobrze znaną ze światowej praktyki polityki społecznej metodę zastraszania, metodę najpierw kreowania zagrożeń, a później wmawiania, że tylko PiS jest w stanie „zwykłych ludzi” przed tymi zagrożeniami ochronić.  PiS wreszcie twórczo skorzystał ze zdobyczy cywilizacyjnych, przede wszystkim z Internetu skutecznie zaprzęgając to narzędzie do szerzenia postprawdy, faktów równoległych, czy pospolitych fake-newsów.

PiS usiłuje maksymalnie zwiększyć efektywność oddziaływania partii w każdej płaszczyźnie, poczynając od wymiaru sprawiedliwości, oświaty i mediów. Ale PiS to nie PZPR. Partyjne państwo PiS może być tylko karykaturą Polski Ludowej. Działaniami PZPR kierowała wizja państwa socjalistycznego, państwa pozbawionego społecznych, klasowych i ekonomicznych nierówności, państwa społecznej sprawiedliwości. PiS takiej wizji nie ma. PiS odwołuje się do ludzi, którzy – często nie ze swojej winy – zostali przez transformację ustrojową w 1989r. poszkodowani i zostali zapomniani, uznani przez solidarnościowych liderów tej transformacji za „nieuniknione koszty społeczne”. Ale PiS odwołuje się również do bardzo szerokiego grona frustratów i zwykłych zazdrośników. Do nieudaczników, którzy przyczyny swoich życiowych niepowodzeń nie doszukują się w sobie, lecz u innych, najlepiej u tych co „kradną”. Do nieudaczników, którzy nie potrafią poruszać się po nowym, otwartym świecie, którzy nie znają obcych języków, nie znają, nie rozumieją i nie chcą rozumieć innych, którzy przejawiają atawistyczny lęk przed „obcymi”.

Zamiast więc straszyć PRL-em warto okresowi Polski Ludowej poświęcić więcej obiektywnej uwagi starannie odsiewając ziarno od plew. Przestrzegać natomiast należy, a dzisiaj już bić na alarm przed budową pisowskiego państwa autorytarnego, od którego już kroczek do dyktatury. Dyktatury, której symbolem stał się poseł Jarosław Kaczyński, nie ponoszący żadnej prawnej odpowiedzialności za stan państwa a faktycznie państwem kierujący, który bezceremonialnie wchodzi na sejmową mównicę rozpoczynając swoje (haniebne nota bene) wystąpienie od stwierdzenia: „Ja bez żadnego trybu.” Za zgodą pisowskiego marszałka i przy aplauzie sejmowej większości. To jest już dyktatura.

Reasumując: o ile Polska Ludowa istniała w imię czegoś, dla spełnienia szlachetnych, prastarych, ogólnoludzkich ideałów, o ile Polska Ludowa budowała i tworzyła nowe państwo i nowe społeczeństwo, to PiS państwo polskie rujnuje. Rujnuje podstawy polskiej państwowości, rujnuje porządek prawny, i to nie w imię jakiejś nowej, lepszej przyszłości gdyż nie ma swojego „świetlistego szlaku”, ale dla prymitywnego odwetu, w imię leczenia frustracji swoich przywódców i otaczających ich nieudaczników, w imię władzy dla władzy. To nowa jakość, która jest logiczną konsekwencją zaprzepaszczenia historycznej szansy Okrągłego Stołu. Nieszczęście Polski i Polaków polega na tym, że tak jak „Solidarność”, jak Platforma Obywatelska puszystym dywanem wysłały drogę do władzy PiS, tak PiS otworzy drogę do władzy ugrupowaniom jeszcze bardziej radykalnym, jeszcze bardziej nacjonalistycznym. Chyba, że Polacy zmądrzeją. I to będzie cud nad cudy.

„Była kiedyś Polska”

Podeptana, zhańbiona Konstytucja. Ośmieszony urząd Prezydenta RP i Rząd. Groteskowy Prezydent utwierdzający swoja pozycję strażnika łamania Konstytucji przez uzurpatorów zmiany ustroju państwa.  Zdeprawowany parlament, w którym straż marszałkowska chronić musi marszałka sejmu przed posłami na świętej sali obrad. Zdeprawowany, parlament, w którym nocą, otoczony kordonami policji niewielka arytmetyczna większość posłów zabija polską demokrację. Obrażone naturalne poczucie przyzwoitości człowieka. Oto dzieło PiS. Oto dzieło grupy  trzymającej władzę w Polsce, która zachowuje się niczym organizacja przestępcza świadoma tego, że jeżeli na czas nie zapanuje nad wszystkimi mechanizmami życia społecznego i politycznego, to skończy haniebnie.

Wczorajsza sejmowa „debata” nad projektem ustawy o Sądzie Najwyższym jest końcem Polski – demokratycznego państwa prawnego, jest początkiem dyktatury. Tej daty, 18 lipca 2017 r. nie trzeba będzie utrwalać w swojej pamięci. Przypominać ją będzie każdy podręcznik historii, każde historyczne opracowanie, ustawiając je w jednym szeregu z takimi ważnymi datami jak 13.12.1981 czy 04.06.1989

Wczorajszą/dzisiejszą demonstrację arogancji i pychy rządzących zwieńczyło wystąpienie  Beaty Szydło. Pani Szydło zna tylko jedną śpiewkę: „zwykłym obywatelom się to należy”, „zwykli ludzie na to czekają”, „zwracamy ……………………….(tu wpisać właściwe) zwykłym ludziom” itp. itd. To śpiewka na każdą okazję – wczoraj akurat uzasadniać miała zamach PiS na niezależność wymiaru sprawiedliwości. Wykrzykiwane, powtarzane w kółko, z zaciętym wyrazem twarzy i marsowym spojrzeniem zaklęcia. 100 % taniej propagandy, 100% emocji i zero konkretów. Polska Zjednoczona Partia Robotnicza długo i w bólach rozstawała się z dobrożyczeniowym hasłem: „Naród z partią, partia z Narodem!”. Ten transparent wygrzebało gdzieś w zatęchłych magazynach historii PiS i uznało za swoje. Wystąpienie sejmowe Pani Szydło, jej retoryka, nie pozostawia złudzeń w tej sprawie. Celem PiS jest powrót do „przywódczej” roli jednej partii. Doktryna: „partia kieruje, a rząd rządzi” ulepszona została przy tym do doktryny „prezes kieruje a rząd zarządza”.

A opozycja? Słuchałem dzisiaj lidera jednej z opozycyjnych partii – doświadczonego polityka. Usiłował on przekonać telewidzów, że zmiany ustaw o ustroju sądów powszechnych, KRS i Sądzie Najwyższym – wbrew zapewnieniom PiS –  nie niosą żadnych zmian dla obywatela. Ależ nic podobnego!   Te ustawy wprowadzają zasadniczą ZŁĄ zmianę. Każdy obywatel miał otóż prawo domniemywać, że sądy, przed którymi rozstrzygana jest jego sprawa, są niezależne, zwłaszcza od partii politycznych. To już przeszłość. „Reformy” PiS nieodwołalnie niszczą to tak ważne domniemanie. Sytuacja zwykłego obywatela w relacjach z wymiarem sprawiedliwości zmienia się więc radykalnie na jego niekorzyść.

Popis dał również naczelniczek państwa. Oto on w furiackim, chamskim, psychodelicznym wręcz ataku wywołanym refleksją posła opozycji, że jego brat dobrze rozumiał zasadę trójpodziału władzy. Kto nami rządzi?!

Wydarzenia, których jesteśmy świadkami to niewątpliwie wydarzenia historyczne. Będą się o nich kiedyś uczyć dzieci w szkołach.  Tytuł lekcji: „Była kiedyś Polska”.

Chyba, że „jasny” lud, lud gorszego sortu powie twardo: NO PASARAN!

Nasze pieniądze na ulicy

Zdarzyło się otóż, że w poniedziałek i wtorek bawiłem w stolicy. Zupełnie przypadkowo trafiłem na inaugurację nowego, warszawskiego dwutygodnika „Warszawski Wieczór”. Ładny – prawda? Pismo wydane na półkredowym papierze, z doskonałymi technicznie fotografiami. Polityczna proweniencja jednoznaczna: kolejne pismo grupy trzymającej w Polsce władzę. Głównymi bohaterami numeru są ministrowie Jaki i Morawiecki (niemal na co drugiej stronie) a  tytuły artykułów mówią same za siebie.

Inauguracja była dosyć osobliwa. Na ławkach wokół Pałacu Kultury i Nauki leżały otóż dosłownie sterty nowiutkich egzemplarzy numeru 01/2017 czasopisma rozwiewanych przez  wiatr. Widok żałosny. Najprawdopodobniej wobec nikłego zainteresowania kolporterzy ułatwili sobie pracę skutecznie zaśmiecając centrum stolicy. Nachalna, przebogata propaganda PiS zaczyna się dławić nadmiarem pieniędzy. To już nie jest przejedzenie, to objawy niestrawności.

I niech by sobie PiS wydawał co chce, ale za własne, uczciwie zebrane pieniądze. Tymczasem już z samej okładki widać, że głównymi sponsorami pisma są znane spółki Skarbu Państwa: PKP i Poczta Polska. W środku również ogłoszenia, a jakże:  Wytwórni Papierów Wartościowych, PZU, LOTOS-u i innych. Szeroki strumień naszych pieniędzy wypłynął na warszawski bruk.

Ileż to było zaklęć, że dosyć już dojenia spółek skarbu państwa przez partie polityczne, że dobra zmiana wszystko uleczy i naprawi. Właśnie naprawia – kosztem wszystkich klientów kolei, poczty, stacji benzynowych. Patrzcie i podziwiajcie.

 

Uzda na samorząd terytorialny

Zupełnie bez echa przeszła przez media nowelizacja ustawy o regionalnych izbach obrachunkowych. A szkoda – gdyż w całym tym procesie legislacyjnym, jak w soczewce, ogniskuje się polska rzeczywistość polityczna.

Zacząć należy od tego, że dyscyplinie finansowej samorządów terytorialnych od dawna należała się uwaga, przede wszystkim Parlamentu. Parlamentu, gdyż ustrojowe kwestie samorządowe pomieszczone są w Konstytucji RP zaraz po regulacjach dotyczących Sejmu i Senatu a daleko przed Premierem i  Radą Ministrów. Wysoka ranga ustrojowa, jaką samorządom nadała konstytucja to jedno, a nieprawidłowości samorządowych finansach – drugie.  Słabościami samorządowych finansów to nierzadkie przypadki kreatywnej księgowości, zmierzającej do ukrycia rzeczywistego poziomu zadłużenia. Często iluzoryczna jest kontrola egzekutywy (zarządu jednostki) przez organ przedstawicielski. Skutecznie udało się też lobby samorządowemu zlikwidować resztki niezależności wewnętrznego audytora większych samorządów.

To, że Sejm i Senat nie bardzo kwapiły się do dogłębnego zajęcia się problemami efektywności nadzoru rio nad samorządowymi finansami, obciąża moim zdaniem przede wszystkim sejmową Komisję Kontroli Państwowej. To ta komisja, która z ramienia Sejmu czuwać powinna nad prawidłowy funkcjonowaniem SYSTEMU kontroli w państwie w pierwszej kolejności zająć się tym problemem i formułować stosowne wnioski legislacyjne. Wyszło jak wszystko, czego nowa władza się dotknęła: zmiany były konieczne, ale konieczność tych zmian wykorzystano do celów politycznych, głównie do nałożenia na samorządy pisowskiej uzdy rozmijając się z problemami zasadniczymi i w sumie psując system kontroli władzy publicznej w Polsce.

Uchwalona przez Sejm ustawa o zmianie ustawy o regionalnych izbach obrachunkowych jest rewolucyjna  nie tylko z punktu widzenia systemu kontroli w państwie, ale również, a może przede wszystkim, dla relacji rząd – samorząd terytorialny. Nie wchodząc w szczegóły najważniejsze zmiany są następujące.

  1. Ustawa czyni z rio, ustawowego organu kontroli państwowej, instytucję de facto rządową. Poprzez rio rząd (minister administracji) sprawować będzie bieżący nadzór nad działalnością samorządów. To czyni tę nowelę największą zmianą ustrojową w zakresie władzy publicznej od 2015r.
  2. rio uzyskały nowe kompetencje kontrolne (ocena według kryterium gospodarności), większe nawet niż NIK (ocena według kryterium celowości). Powiększono również zakres podmiotowy kontroli rio.
  3. Ustawa stwarza możliwości powoływania tzw. „zespołów zamiejscowych rio”, a skoro taką możliwość przewidziano, to z pewnością delegatury rio „w terenie” powstaną.
  4. Przyznano możliwość przeprowadzania kontroli doraźnych „jeżeli zajdzie taka potrzeba”.
  5. Ciekawie brzmi nowy przepis art. 9 ustawy : „6. W przypadku niezawiadomienia izby o wykonaniu wniosków lub nieprzedstawienia uzasadnionych przyczyn ich niewykonania w terminie, o którym mowa w ust. 3, prezes izby może zawiadomić właściwy organ sprawujący nadzór nad kontrolowaną jednostką.” Takiego uprawnienia nie ma nawet Najwyższa Izba Kontroli. W ten sposób RIO wyręcza administrację wojewody w obowiązkach nadzorczych wobec samorządów. Określenie „może zawiadomić” – bez komentarza.
  6. Skasowano kolegialny tryb wyłaniania prezesa rio. Prezesa, oraz członków kolegium izb powoływać będzie Premier na wniosek ministra właściwego do spraw administracji publicznej.
  7. Kadencja urzędujących prezesów, ich zastępców i członków kolegiów ustaje z chwilą wejścia w życie noweli ustawy.

To w zarysie tylko najważniejsze zmiany. Ciekawy był sam proces legislacyjny. Projekt rządowy uzgodniono na Komisji Wspólnej Rządu i Samorządów, ale najważniejsze zmiany wprowadzono w Sejmie jako inicjatywy poselskie. Wołania samorządowców o konieczności powrotu do uzgodnień wobec tak poważnych zmian pozostały „na puszczy”. Mówiąc krótko: zrobiono samorządy w konia.

Jedyną pozytywną, entuzjastyczną wręcz opinię wystawił Narodowy Instytut Samorządu Terytorialnego. Instytut ten utworzony został przez Platformę Obywatelską we wrześniu 2015r (na minutę przed wyborami), ale pierwszego prezesa Instytutu powołał już Minister Błaszczak w lutym 2016r. Bardzo ciekawie zapowiada się więc współpraca pomiędzy INST a samorządami. Póki co Instytut potwierdził swoją rolę „pisowskiej pały na samorządy”.

W całym procesie legislacyjnym nie uczestniczyła Najwyższa Izba Kontroli, chociaż nowela poważnie zmienia system kontroli państwowej, a NIK jest „naczelnym organem” tej kontroli. Nowe kompetencje RIO muszą doprowadzić do pomniejszenia znaczenia NIK w obszarze samorządowym. Bierność NIK w tej sytuacji jest dla mnie zastanawiająca. Być może też ćwiczenia z ustawą o rio były prologiem do podobnych działań wobec NIK.

Nowela nie stwarza warunków do usunięcia największego mankamentu działania regionalnych izb obrachunkowych, a mianowicie do ujednolicania orzecznictwa izb. 16 izb, z których każda odmiennie interpretować może przepisy i nowe kryteria kontroli – chaos się pogłębi. Mało tego. Nieunikniony jest konflikt pomiędzy NIK a każdą z RIO, która we własnym zakresie definiować będzie „kryterium gospodarności”.

I wreszcie na koniec. Skoro intencją ustawy było umocnienie dyscypliny finansów publicznych, to kompetencje nadzorcze nad RIO należało wyjąć z ministerstwa administracji i powierzyć je ministrowi finansów. Wówczas szanse na ujednolicenie kryteriów kontroli byłyby większe. Należało również powrócić do rozwiązań czyniących wewnętrznych audytorów samorządów niezależnymi od prezydentów miast. Ale widocznie nie o to chodziło.

Nowela ustawy o regionalnych izbach obrachunkowych wpisuje się w ciąg działań przygotowujących PiS do pełnego opanowania samorządów. Jeżeli nie zdobycia władzy samorządowej to  otoczenia niepisowskich samorządów  pisowskim nadzorem. Teczki z kandydatami na prezesów, ich zastępców i członków kolegiów leżą już pewnie na biurku ministra Błaszczaka.

 

DWIE TRZECIE

Przeglądając stare zapiski znalazłem taki z listopada 2015. Przytoczę in extenso, bez komentarza.

DRAMAT

Dawno nie pisałem. Dla siebie. Do szuflady. Ale nie mogę dopuścić do tego, aby dzisiejsze moje myśli gdzieś  uciekły – bez śladu. Jest więc 4. listopada 2015 r. Po historycznych wyborach parlamentarnych, które pogrzebały lewicę, i które absolutną władzę podarowały na tacy oszołomom, za którymi opowiedziało się niespełna 20% obywateli TEGO kraju. Przed nami lata jasełek, rozliczeń, poniewierania historią i ludźmi. Ale nie to mną dzisiaj wstrząsnęło.

Poproszono mnie, abym jako wiceprezes NIK spotkał się z grupę licealistów odwiedzających Izbę. Miałem im „coś” powiedzieć, przed dwugodzinną, nudna prezentacją w Power Point, którą przygotowała na takie okoliczności Pani Jola  – pracownik Izby, desygnowanym do organizowanie takich szkolnych wizyt w NIK. Przed spotkaniem Pani Jola przedstawiła mi jakieś młode, nieznane mi dziewczę jako swoją asystentkę. To ja – wiceprezes NIK – mam tyle samo asystentów, co Pani Jola organizująca lekcje dydaktyczne w Najwyższej Izbie Kontroli dla młodzieży szkół wszelakich. Ta Izba musi zginąć!

A więc miałem być „ciekawostką przyrodniczą” spotkania.

Grupa licealistów jednego z warszawskich liceów prezentowała się bardzo dobrze. Inteligentne twarze, żywe spojrzenia. Było ich około 40-tu. Swoje „kilka słów” zamieniłem na prawie godzinny wykład o istocie, historii i głównych zadaniach najwyższych organów kontrolnych w państwach demokratycznych. Nie chwaląc się ani na jotę byłem dobry. W pełni panowałem nad salą. Każdy, kto występuje publicznie od razu potrafi ocenić, czy sala „jest jego” czy nie. Ta sala  dzisiaj była moja. Słuchano mnie bardzo uważnie, robiono notatki. Żadnych szmerów, pokątnych, pobocznych rozmów. Może poza dwiema dziewczynami, które, czy to z braku wychowania, czy też z głodu, wyraźnie cos przeżuwały. Widocznie zapatrzyły się na panią poseł, która nie tak dawno, na sejmowej Sali urządziła sobie wielkie żarcie podczas obrad „wysokiej izby”.

W trakcie wykładu, w pewnym momencie rozwinąłem temat opresyjnego i audytorskiego charakteru NIK. Chciałem przeprowadzić pewien test, ale żeby go trochę „podrasować” nie omieszkałem pochwalić się, że to ja miałem ten zaszczyt prezentować w 1994r. w Sejmie projekt ustrojowej ustawy o NIK zmieniający jej charakter z opresyjnego na audytorski właśnie. Przedstawiłem dwa modele: miniony, z okresu PRL, w którym realizacja wniosków pokontrolnych NIK była obowiązkowa z mocy prawa, w tym wniosków personalnych i współczesny, właściwy państwom demokratycznym, gdzie kontrolowany zobowiązany jest tylko do poinformowania Izby o sposobie wykorzystania uwag i wniosków pokontrolnych, a egzekwowanie realizacji wniosków należy do organów nadzorczych kontrolowanej instytucji. Po czym zapytałem się, który model ich zdaniem jest lepszy.  2/3 słuchaczy – w tym pani Jola (sic!) głosowało za modelem pierwszym, opresyjnym, „KOMUNISTYCZNYM”! Podjąłem walkę. Powróciłem do podstaw ustroju demokratycznego, do konieczności rozdziału władzy ustawodawczej, wykonawczej sądowniczej i niezależnej zewnętrznej kontroli. Wskazywałem na to, że rozwiązanie przez młodych ludzi preferowane zamazuje kwestię odpowiedzialności władz różnych szczebli za podejmowane decyzje, znakomicie utrudnia rozliczalność władz publicznych przed społeczeństwem, itd., itp.

Odpowiadając, w zamiarze konstruktywnie, jeden z młodych, acz już pełnoletnich uczniów zupełnie poważnie podsunął proste jego zdaniem rozwiązanie: niech prezes NIK będzie ministrem w rządzie! Oczywiście podjąłem nim zdecydowaną polemikę, ale czy przekonałem audytorium? Pewności nie mam. I tutaj właśnie zaczyna się dramat. Mój dramat. Dotarło do mnie z całą brutalnością to, że szczytne idee demokracji, społeczeństwa obywatelskiego, są całkowicie obce młodym pokoleniom Oni nie tylko nic nie wiedzą o demokracji. Oni nie chcą wiedzieć! Ironii losu dopełnia fakt, że młodzi przedstawili się jako klasa o profilu historyczno –prawniczym! ZGROZA! Jeśli nawet mogę zrozumieć wpływy globalizacji, Internetu, powszechnego egoizmu, to jednak nie mogę zrozumieć co robią w takim liceum nauczyciele! Jak oni się dzisiaj czuli?! Chyba, że też im nie zależy na demokracji. To do k…y nędzy komu ma zależeć? Mnie?! Staremu „komuchowi”?!

Dzisiaj uświadomiłem sobie, że drzwi dla totalitaryzmu w Polsce już stoją otworem. A my – starzyki – wiemy dobrze, że totalitaryzmowi nie trzeba drzwi otwierać. Wystarczy je nieco tylko uchylić….

Uświadomiłem sobie coś jeszcze. To mianowicie, że los przyczepił mi na plecach dużą, czerwoną latarnię. Wyprowadzałem sztandar PZPR, grzebałem Polskę ludową, na moich oczach rozsypała się lewica. A teraz wygląda jeszcze na to, że moje pokolenie zgasi prawdopodobnie światło w pokojach „demokracja” i „społeczeństwo obywatelskie”. DRAMAT.

Warszawa. 4.listopada 2015r.