Sztuczna inteligencja – sztuczne wybory

W toczącej się publicznej dyskusji na temat wykorzystywania informatyzacji, a zwłaszcza sztucznej inteligencji w kampaniach wyborczych przewijają się dwa wątki: rosyjski i amerykański. Wątek rosyjski jest eksponowany w polskich mediach bardzo mocno, chociaż na ogół oparty jest on na wielopiętrowych poszlakach i domniemaniach. Wątek amerykański, wyraźnie zaniedbywany, ma tymczasem bardzo mocną podbudowę faktograficzną. Ostatnio, za sprawą zachodnich mediów zaczęto znowu mówić o Cambridge Analytica – jednej ze spółek angażujących się w procesy wyborcze różnych państw. Dla głębszego zrozumienia problemu oraz przyszłych – mam nadzieję – doniesień postanowiłem zamieścić tłumaczenie artykułu, jaki ukazał się w The Observer w lutym 2017 r. The Observer opublikował go pomimo tego, że jak informuje w podtytule, artykuł jest przedmiotem skargi prawnej Cambridge Analytica i SCL.

 

Carrole Cadwallard

26.02.2017

Ujawnione: jak amerykański miliarder pomagał we wspieraniu Brexitu

Robert Mercer, który finansował Donalda Trumpa, odegrał kluczową rolę w „lewych” poradach dotyczących korzystania z danych Facebooka

…..

( Artykuł ten jest przedmiotem skargi prawnej w imieniu Cambridge Analytica LLC i SCL Elections Limited)

Amerykański miliarder, który wspierał finansowo kampanię prezydenta Donalda Trumpa, odegrał kluczową rolę w kampanii na rzecz opuszczenia UE przez Wielką Brytanię, dowiedział się Observer.

Okazało się, że Robert Mercer, miliarder z funduszów hedgingowych, który pomógł sfinansować kampanię Trumpa i który – jak ujawniono w ten weekend – jest jednym z właścicieli prawicowej sieci News Breitbart, jest wieloletnim przyjacielem Nigela Farage’a. Skierował on (do Wielkiej Brytanii J.U.) swoją firmę zajmującą się analizą danych, w celu udzielania fachowego doradztwa kampanii Leave na temat tego, jak pokierować niezdecydowanymi wyborcami za pośrednictwem Facebooka. Była to darowizna usług, która nie została zgłoszona brytyjskiej komisji wyborczej.

Cambridge Analytica, filia brytyjskiej firmy, SCL Group, która ma 25 lat doświadczenia w wojskowych kampaniach dezinformacyjnych i „zarządzaniu wyborami”, twierdzi, że używa najnowocześniejszych technologii do budowania intymnych profili psychometrycznych wyborców, aby znaleźć i celować w ich emocjonalne wyzwalacze. Ekipa Trumpa zapłaciła firmie ponad 6 milionów USD (4,8 miliona GBP), aby dotrzeć do niezdecydowanych wyborców. Teraz okazało się, że Mercer wsparł  tą firmą – w której ma duży udział –  również Farage’a.

Dyrektor d.s. komunikacji  Leave.eu, Andy Wigmore, powiedział Observer, że długoletnia przyjaźń Nigela Farage’a i rodziny Mercer sprawiła, że Mercer zaoferował swoją pomoc – za darmo – kampanii Brexit ze względu na wspólne cele. Wigmore powiedział, że (Mercer) wprowadził Farage i Leave.eu do Cambridge Analytica: „Byli szczęśliwi mogąc pomóc. Ponieważ Nigel jest dobrym przyjacielem Mercerów, Mercer przedstawił ją nam. Powiedział: „Oto ta firma, która naszym zdaniem może ci się przydać”. Podobieństwo tego,  co oni próbowali robić w Stanach Zjednoczonych do tego, co my próbowaliśmy zrobić, było ogromne. Podzieliliśmy się wieloma informacjami.”

 

Strategia obejmowała zbieranie danych z profili na Facebooku i na innych mediach społecznościowych, a następnie wykorzystywanie uczenia maszynowego do „rozprzestrzeniania” ich w tych sieciach. Wigmore przyznał, że technologia i poziom informacji zebranych od ludzi był „przerażający”. Powiedział, że kampania wykorzystała te informacje w połączeniu ze sztuczną inteligencją, aby zdecydować, kogo skierować na wysoce zindywidualizowane reklamy i zbudował bazę danych ponad miliona osób, w oparciu o porady dostarczone przez Cambridge Analytica. Dwa tygodnie temu Arron Banks, założyciel Leave.eu, stwierdził w serii tweetów, że Gerry Gunster (ankieta Leave.eu) i Cambridge Analytica z AI  (sztuczną inteligencją, J.U.) „światowej klasy” pomogły im osiągnąć „niespotykany poziom zaangażowania”. „AI wygrała to dla  Leave,” powiedział.

Zgodnie z prawem wszystkie darowizny rzeczowe o wartości ponad 7500 GBP należy zgłosić komisji wyborczej. Rzecznik powiedział, że nie złożono żadnej darowizny od firmy lub Mercer do Leave.eu.

Brittany Kaiser, pracownica Cambridge Analytica / SCL, pojawiła się na panelu podczas konferencji prasowej Leave.eu, aby wyjaśnić technologię stojącą za kampanią. A w dokumentach złożonych w komisji Leave.eu informował, że Cambridge Analytica był ich „strategicznym partnerem”. Observer donosił w grudniu, że Cambridge Analytica pracował nad kampanią Leave.eu i w związku z tym otrzymał list z kampanii mówiący, że to nieprawda. Później napisał: „To (CA, J.U.) amerykańska firma z siedzibą w USA. Ona nie działała w brytyjskiej polityce.” W zeszłym tygodniu odmówiła komentarza, czy CA przekazała usługi Leave.eu.

Leave.eu odmówiła wyjaśnienia, dlaczego nie zgłosiła do komisji wyborczej żadnej darowizny w formie usług.

Mercer – i jego córka Rebekah – stają się głównymi postaciami w kwestii przewagi Trumpa i, jak Observer wyjaśnia dzisiaj, strategicznego zakłócenia głównego nurtu mediów. Mercer jako genialny informatyk, był pionierem prac nadz AI w IBM i zarobił miliardy na Renaissance Technologies, funduszu hedgingowym specjalizującym się w automatycznym handlu. Oprócz finansowania kampanii Trumpa, zachęcał Trumpa do zaangażowania dwóch kluczowych doradców – Steve’a Bannona i Kellyanne Conway – a w sobotę Washington Post ujawnił go jako jednego z właścicieli Breitbart. Rola Bannona w administracji Trumpa jest coraz częściej badana, ale do tej pory związek Mercera uniknął tego samego szczegółowego badania – szczególnie w odniesieniu do mediów.

Breitbart, który stał się wiodącą platformą dla prawicowej alternatywy, jest tylko jedną z serii inwestycji, których celem jest zmiana krajobrazu medialnego i poglądów politycznych nie tylko w USA, ale także w Wielkiej Brytanii. Brytyjska wersja Breitbart została uruchomiona w 2014 roku. Bannon powiedział wówczas New York Times wyraźnie o zamiarze wpływania na nadchodzące wybory powszechne. On i Farage byli bliskimi przyjaciółmi od co najmniej 2012 roku, a strona (Breitbart, J.U.) była dla UKIP (Partia Niepodległości Zjednoczonego Krolestwa, J.U.) ważną cheerleaderką, wraz ze swoim redaktorem Raheem Kassam, w pewnym momencie pracującym jako główny doradca Farage.

Do tej pory nie było jednak wiadomo, że Mercer wyraźnie próbował wpływać na wynik referendum. Korzystając z porady Cambridge Analytica, Leave.eu zgromadził ogromną bazę danych stronników tworząc szczegółowe profile ich życia poprzez dane open source zbierane przez Facebooka. Następnie kampania wysłała ludziom tysiące różnych wersji reklam w zależności od tego, czego się dowiedziała o ich osobowościach.

Wiodący ekspert w zakresie wpływu technologii na wybory nazwał te rewelacje „niezwykle niepokojącymi i dość groźnymi”. Martin Moore, z King’s College London, powiedział, że „Nieujawnione wsparcie jest niepokojące. Podważa to całą podstawę naszego systemu wyborczego, gdyż powinniśmy mieć równe szanse”.

Ale szczegóły dotyczące tego, jak ludzie byli kierowani tą technologią, wywołały poważniejsze pytania – powiedział. „Nie mamy pojęcia, co ludziom pokazywano, a co nie, co sprawia, że jest to naprawdę złowrogie. Może nie, ale nie wiemy. Nie ma możliwości publicznej kontroli. Uważam to za istotne zakłócenie i powód do poważnego niepokoju.”

xxx

Komentarz: Informacje w sprawie rzeczywistego wpływu amerykańskich polityków kampanię w sprawie wystąpienia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej zebrane i ujawnione przez The Observer są bardzo istotne. Czy jednak doczekamy się ich wyjaśnienia? Już dzisiaj ta poważna sprawa „przykryta” została największym po 1989 roku kryzysem dyplomatycznym. A przecież nie chodzi tu tylko o legalność brytyjskiego referendum, ale o nową rzeczywistość, w której o wyborach decydować będą nie programy, rzeczowość argumentów i osobowości kandydatów a słabości i słabostki wyborców. Rozum idzie spać.

A jeśli to nie Rosja?

Dawno temu, ucząc się angielskiego z nagrań wybitnych Brytyjczyków trafiłem lekcję z Margaret Thatcher, w której wspomina radę jej ojca: „Nigdy nie rób czegoś tylko dlatego, że inni to robią”. Dewiza ta odnosi się nie tylko do czynów, ale – i to chyba ważniejsze – do myślenia.

Wina Rosji w próbie otrucia jej byłego agenta w Wielkiej Brytanii została przez międzynarodową opinię publiczną przesądzona. Politycy jak jeden mąż deklarują swoją wrogość do Rosji, zapowiadają sankcje gospodarcze i dyplomatyczne. Media też podają jeden tylko ton: Rosja. Prezentowanie rezerwy choćby do tej opinii jest podwójnie niebezpieczne: można zostać uznanym za większego czubka, niż osoba utrzymująca, że Ziemia jest płaska, ale też – co już przestaje być żartem – można zostać posądzonym o rusofilstwo, a więc o działanie wbrew polskiej racji stanu. Polska PiS-u uznała przecież Rosję za swojego największego wroga.  No, ale jeżeli rozum krzyczy: „walnij się w czoło, idioto!” to co mam robić? Milczeć? Dawać sobie wciskać kit?

Można stracić wszystko, ale nie można dać sobie odebrać prawa do racjonalnego rozumowania. Nie pojmie tego osoba, której nie dane było przyswoić sobie zasad logicznego myślenia, lub zepsuty do szpiku kości, cyniczny polityk, dla którego dwa dodać dwa może być pięć albo i piętnaście. Poddanie całej afery Skripala testowi racjonalności jest jednak bardzo ważne, gdyż jej skutki polityczne i gospodarcze mogą zaciążyć na Europie na wiele lat. Ale za lat kilka wszyscy zapomną już o Skripalu, o aferze. Może nawet ktoś powie słowo „przepraszam”. Co się stanie, to się jednak nie odstanie.

W światowym mainstreamie powiązanie Rosji z próbą otrucia (polskie media nagminnie mówią o otruciu – pewnie przypadkiem) zaczęło się od słynnego wystąpienia Premier May, w którym użyła ona słowa „noviczok” dla określenia użytej trucizny i jako prawdopodobnego zleceniodawcę wskazała Rosję. Nikt nie zaprzątał sobie głowy poważnymi odpowiedziami na pytanie o cel takiej akcji Rosji w przeddzień wyborów prezydenckich, o sensowność likwidacji byłego agenta, który już dawno sprzedał Brytyjczykom i Amerykanom to co miał do sprzedania, czy o racjonalność użycia trucizny, którą ponoć posiadała tylko Rosja (to więcej niż pozostawienie kodu DNA na miejscu zbrodni). Wybór sposobu zabójstwa – użycie broni chemicznej w miejscu publicznym, a więc narażenie się na bardzo ważki zarzut działalności terrorystycznej również ma zapewne świadczyć bądź o prawdziwym obliczu Moskwy, bądź o bezdennej głupocie Rosjan, bądź o jednym i drugim. Brytyjskie władze odmówiły udostępnienia Rosji próbek do badań. Powołano ONZ-owski międzynarodowy zespół ekspertów do zbadania tej sprawy, ale bez przedstawicieli Rosji. Zespół nie rozpoczął jednak jeszcze pracy, a już sypnęły się deklaracje najważniejszych euro-atlantyckich polityków. Polska też swoją nogę do podkucia podstawia i „bezapelacyjnie” popiera stanowisko Wielkiej Brytanii, starając się jednocześnie o rolę koordynatora międzynarodowych sankcji względem naszego wschodniego sąsiada.

Gdy okazało się, że podobną bronią chemiczną dysponują inne kraje, w tym USA i Wielka Brytania, władze brytyjskie stanowczo odrzuciły tezę o wątku brytyjskim, stwierdzając, że „ich broń przechowywana jest z zachowaniem najwyższych standardów bezpieczeństwa”. Przyznały więc, że taką broń mają. A inne kraje? Wyniośle milczą. Być może Rosja, albo ktoś z Rosji, stoi za tymi wydarzeniami. Skala jednak zapowiadanych sankcji i ich skutków wymaga jednak bezspornego wykazania, że tak jest.  Tym bardziej, że już wiele razy nasze społeczeństwa były po prostu oszukiwane. Przypomnieć można choćby trwającą dwa lata amerykańską prowokację z lat 1981 -83, polegającą na mistyfikacji penetracji wód przybrzeżnych Szwecji przez radzieckie okręty podwodne. Sprawa została szczegółowo przedstawiona w dokumencie filmowy „Tajna wojna Reagana” D. Pohlmanna. Ciekawostką w tym dokumencie jest wzmianka o tym, że powołana przez Reagana do podobnych prowokacji przeciwko ZSRR tzw. Komisja d.s. Dezinformacji nie została rozwiązana. Działa nadal? Pod zmienioną nazwą?

Nie można też zapominać o świadomym okłamywaniu europejskich mężów stanu przez USA w sprawie broni masowego rażenia będącej rzekomo w posiadaniu Husajna, w celu przyłączenie się do amerykańskiej interwencji w Egipcie i nadanie jej międzynarodowego charakteru. Kajał się przez to publicznie Tony Blair, kajał się też Prezydent Kwaśniewski. I co? Żadnych wniosków?

W swojej ostatniej wypowiedzi, uzasadniającej stanowisko Francji, prezydent Macron stwierdził, że „nie ma bardziej racjonalnego wytłumaczenia próby zabójstwa Skripala niż prze Rosję”. Jeżeli tak jest, to argumenty za tym powinny zostać upublicznione, w przeciwnym razie, wśród ludzi nawykłych do racjonalizmu, zrodzi się podejrzenie, że chodzi o coś zupełnie innego, a opinia publiczna podlega masowej manipulacji. A chodzić może o wiele rzeczy. Na przykład o pretekst do dalszej politycznej i militarnej integracji Europy (nic tak nie integruje jak wspólny wróg), o powód do akceptacji zwiększonych wydatków na zbrojenia, o doraźne odwrócenie uwagi opinii publicznej od innych, bieżących problemów. Może też chodzić o wytworzenie atmosfery, w której polegnie projekt Nord Stream 2, eliminując konkurencję dla dostaw amerykańskiego gazu do Europy.

O co by nie chodziło, to cena za taką manipulację będzie ogromna. A będzie nią wyeliminowanie z życia publicznego zasady racjonalnego myślenia. Zasada ta i tak poważnie została ostatnio nadwyrężona między innymi przez ujawnienie amerykańskich manipulacji wyborczych, ale publiczne osądzenie jakiegoś państwa bez materialnych dowodów, na podstawie bardzo słabych poszlak może ostatecznie zamknąć pewien ważny rozdział w historii stosunków międzynarodowych.

Dodatkowego smaczku sprawie dodają dzisiejsze doniesienia z Wielkiej Brytanii, jakoby Skripal miał prowadzić korespondencję z Prezydentem Putinem w sprawie swojego powrotu do kraju. Może się więc okazać, że swoją nadgorliwością w antyrosyjskich działaniach Polska jeszcze bardziej utrwali swoją już i tak określoną pozycję międzynarodową.

Czy PiS wygrało dzięki manipulacjom?

Ciekawie rozwija się afera wykorzystywania danych Facebooka do manipulacji kampaniami wyborczymi. Początkowo chodziło o wybory prezydenta USA oraz o kampanię przed brytyjskim referendum w sprawie Berxitu. Pisałem o tym we wpisie „Truchtająca lewica” z maja 2017.  Polskie media nie zajmowały się właściwie tematem – w przeciwieństwie do prasy amerykańskiej i brytyjskiej. Głównym bohaterem tej zachodnich mediów był do niedawna amerykański miliarder, jeden z głównych sponsorów kampanii Trumpa – Robert Mercer. W ostatnich tygodniach skandal wybuchł ze wzmożoną siłą, a to za sprawą ujawnienia w nim roli spółki Cambridge Analytica oraz przekazywania tej spółce, ponoć dla celów naukowych, danych dziesiątków milionów użytkowników Facebooka, wykorzystywanych następnie przez CA do profilowania kampanii wyborczych.  Przesłuchania w Senacie USA, dwa dochodzenia w Wielkiej Brytanii, w tym jedno przed Komisją Wyborczą, prawdopodobnie w sprawie nielegalnego finansowania przez Mercera kampanii lidera brytyjskich eurosceptyków Nigela Farage’a.

Polskie media ożywiły się ostatnimi dniami koncentrując się na aspekcie „wycieku” danych z Facebooka. A szkoda. Jak wynika z doniesień zachodnich mediów konsultingowa firma Cambridge Analytica – czarny bohater tego dramatu – „praktykowała” nie tylko w USA i Wielkiej Brytanii. Mowa jest o innych państwach, w tym również o „jednym z państw wschodniej Europy” oraz o znacznie szerszym zakresie usług jak rozpowszechnianie „fake-news”, dyskredytacja przeciwników politycznych i  tym podobne.  Z drugiej strony po Polsce od dawna krąży pogłoska, że Prawo i Sprawiedliwość wspierane było w swoich kampaniach przez jakąś amerykańską firmę doradczą. Czyżby była nią Cambridge Analytica? Nie byłoby więc od rzeczy, aby tym właśnie wątkiem zainteresowali się Polsce dziennikarze śledczy, choćby po to, aby upewnić Naród, że to nie Polska była tym tajemniczym „krajem z Europy wschodniej” i że nie PiS był beneficjentem podejrzanych praktyk podejrzanej amerykańskiej spółki.

Jak ujawnia dzisiaj The Guardian, spółka-matka Cambridge Analytica, amerykańska firma SCL Group, już w 2013 roku otrzymała od brytyjskiego Ministerstwa Obrony status „List X”, upoważniający ją do dostępu do tajnych dokumentów. Było to związane z realizacją dwóch projektów wspólnie z ministerstwem, w tym Projektu DUCO, służącemu analizie reakcji społeczeństwa na niektóre rządowe metody komunikacji. Dochodzenia w tej sprawie domaga się między innymi przewodniczący komisji spraw wewnętrznych brytyjskiego parlamentu. Mając na uwadze wielce zażyłe ostatnio stosunki pomiędzy Novgorodzką a Downing Street warto zadać też pytanie na ile rząd pisowski korzysta z doświadczeń brytyjskich kolegów, na ile wykorzystuje poufne dane osobowe do modelowania swojej techniki przekazu, na ile korzysta z amerykańskich technik społecznej manipulacji.

Przeprosić Naród!

Udany wielce, pełen nadziei, mamy pierwszy dzień wiosny! Dwie spektakularne klęski Prawa i Sprawiedliwości jednego dnia! Oliwa na wierzch wypływa.

Dziennikarze TOK FM dotarli do raportu powołanego przez Ziobrę zespołu ekspertów w sprawie katastrofy smoleńskiej. Raport jest, prokuratura ujawnić go nie zamierza – ponoć, aby nie psuć kwietniowych obchodów na Krakowskim Przedmieściu. Komisje sejmowe, które miały się sprawą zajmować odwoływane są bez uzasadnienia. Ale jak ustalili dziennikarze raport nie pozostawia złudzeń: nie było wybuchu, samolot rozbił się wskutek zderzenia z ziemią. Innymi słowy w podstawowych kwestiach zgodny jest z ustaleniami komisji Millera.

Na usta ciśnie się więc pytanie: kto przeprosi Naród za lata kłamstw i oszustw. Kto przeprosi tych, którzy głosowali na PiS kierowani histerią rozpętaną wokół tej katastrofy przez kapłanów smoleńskiej religii. Kto przeprosi tych Polaków, którym odmawiano patriotyzmu, pomawiano o agenturalną działalność tylko dlatego, że nie dawali wiary bredniom Macierewicza i jego fachowców od puszek po piwie i serdelkach. Kto wreszcie przeprosi członków Komisji Millera za hektolitry pomyj, jakie na nich wylała pisowska propaganda po to tylko, aby nie dyskutować o faktach. Kto przeprosi Polaków za gorszący spektakl międzynarodowy, za miliony złotych wyrzuconych w błoto.

Jest za co przepraszać! I jest osoba, która to powinna uczynić, od której należy tego żądać! To Jarosław Kaczyński. Powinien publicznie przeprosić, pokajać się i na zawsze zniknąć z polskiej sceny politycznej. A prokuratura Ziobry niech nie ukrywa tego raportu. Niech da wreszcie Kaczyńskiemu szansę na dojście do prawdy. Na dojście i na odejście. Zło bowiem jakie wyrządził Polsce z uporem wręcz szaleńczym przekonując ludzi do tezy o zamachu ma wymiar historyczny,  jest przeogromne.

Ale to nie jedyny dobry dla Polski znak pierwszego dnia wiosny. Rząd cały z Morawieckim na czele od miesięcy grzmiał o Białej Księdze w sprawie stanu demokracji i wymiaru sprawiedliwości w Polsce, która rzucić miała na kolana całą Brukselę i okolice. Główna linia pisowskiego ataku na Komisję Europejską zasadzała się na ilustrowaniu, że „w innych europejskich krajach jest podobnie, więc czego się czepiacie”. PiS rzeczywiście kieruje się zasadą, że „komu Bóg dał władzę, temu dał i rozum” i myślało, że z międzynarodowej opinii publicznej będzie mógł robić wariata podobnie jak z częścią polskiego społeczeństwa. Już u podstaw tej zasady tkwił przecież podstawowy błąd: rozwiązania w Polsce powinny być zgodne z polską Konstytucją, a nie z konstytucjami Hiszpanii, Niemiec, Holandii czy jakiegokolwiek innego państwa. Ale co tam Konstytucja! To przecież dla Nowogrodzkiej tylko świstek papieru! Białą Księgę wysłano i o dziwo, została ona uważnie przeczytana. I właśnie dzisiaj ministrowie spraw zagranicznych państw, będących wzorem dla PiS, zdystansowali się (żeby użyć dyplomatycznego określenia) od dzieła Czaputowicza, Ziobry i Morawieckiego. Bezlitośnie wskazali na nieprawdy i uproszczenia zawarte w tym dziele zbiorowym. Rząd PiS udaje, że pada deszcz i ogłasza, że będzie odpowiadał na każde pismo Komisji Europejskiej i że jest gotowy do dalszych wyjaśnień. Co tu jednak wyjaśniać? Za ten niebywały skandal, za ośmieszanie Polski na świecie przez ekipę Kaczyńskiego Narodowi też należą się przeprosiny. Szczere, z należytą pokutą włącznie.

 

Pod prąd

Opozycja i większość mediów używają sobie do woli na rządzącej partii na okoliczność ujawnionych nagród dla tzw. „R”-ki czyli ministrów oraz osób zajmujących stanowiska sekretarzy i podsekretarzy stanu, bądź stanowiska im odpowiadające w innych instytucjach państwowych. Skumulowane wartości nagród rocznych robią wrażenie, biją po oczach i nie ma dosłownie godziny aby gdzieś w mediach temat ten się  nie przewinął. Cel jest oczywisty: zdyskredytować rządzących w oczach „suwerena”, obnażyć ich obłudę, dwulicowość i pazerność. Cel oczywiście szlachetny, patriotyczny wręcz, ale…

Obecny dramat naszego kraju w tym się między innymi zasadza, że praktyka „dobrej zmiany” w wykonaniu Prawa i Sprawiedliwości kompromituje zmianę jako taką, zmianę, jako niezbędny, trwały mechanizm doskonalenia funkcjonowania państwa, niezależnie od rządzącej opcji. Nic nie jest doskonałe: zmieniają się okoliczności, możliwości, oczekiwania. Stałe analizowanie sytuacji i proponowanie zmian powinno być chlebem powszednim rządzących. Czy należało usprawnić działalność Trybunału Konstytucyjnego? – Należało. Czy należało usprawnić działania sądów i prokuratur? – Należało. Czy należało zreformować służbę zdrowia, szkolnictwo ? – Oczywiście, że należało. Itd., itp. Ale nie należało pod pretekstem zmian rujnować państwa, podkopywać jego konstytucyjnych fundamentów i świadomie dzielić obywateli.

Praktyka PiS wprowadzania tzw. „dobrych zmian” szybko obnażyła jednak prawdziwe intencje tego politycznego ugrupowania. PiS nie traktuje zmian jako celu. PiS naturalną potrzebę doskonalenia państwa traktuje wybitnie instrumentalnie, jako narzędzie do zdobycia poklasku elektoratu dziś, teraz, jako taran, który ma mu otworzyć drogę do upragnionej większości konstytucyjnej w parlamencie. Dopiero potem nastąpią prawdziwe zmiany.

Ale władza PiS też się skończy, choćby dlatego, że jedną z cech władzy jest jej żrący charakter. Władz niszczy przede wszystkim sprawujących władzę – jeżeli nie są oni wyposażeni we właściwe środki ochronne. W Polsce nie byli i nie są i już dzisiaj widać oznaki korozji niegdysiejszego monolitu pisowskiego pod wpływem ciężaru władzy. Po PiS przyjdą jednak inni i będą musieli posprzątać. I co? Rzucą hasło „Prawdziwa dobra zmiana”? Polska pęknie z śmiechu. Nikt im nie uwierzy, a z pewnością społeczna nieufność będzie wielka. I na tym polega największe zło, jakie krajowi czyni Prawo i Sprawiedliwość: podkopywanie społecznej ufności w to, że demokratycznie wybrana władza potrafi prawidłowo zdiagnozować problemy, zaproponować zmiany i przeprowadzić je w ten sposób, że będą umacniały państwo i społeczeństwo a nie je osłabiały.

Afera z nagrodami w rządzie może być wymownym przykładem jak trudno będzie o prawdziwe dobre zmiany. PiS odziedziczył „po przodkach” fatalny system wynagradzania osób zajmujących kierownicze stanowiska w państwie. U podstaw tego systemu legło irracjonalne założenie, że lud będzie tym mocniej kochał rząd im ten rząd będzie mniej zarabiał i im bardziej będzie siermiężny. Wprowadzono więc właściwie permanentne zmrożenie płac ministrów i wiceministrów, co spowodowało już dawno rozjechanie się ich płac z płacami szefów podległych im jednostek. Absurdalna jest też sytuacja, gdy minister, czy wiceminister ponoszący odpowiedzialność przed NIK-iem, prokuratorem i historią, z racji podejmowanych decyzji o wartościach dziesiątków miliardów złotych, otrzymuje wynagrodzenie niejednokrotnie niższe niż prezydent małego miasta czy nawet wójt gminy. Mechanizm rocznych ( a właściwie kwartalnych) „nagród” stanowił pewną protezę dla tego systemu, ułomnym sposobem na zapewnienie prawidłowych relacji płacowych. Ułomnym, gdyż systemowo deprecjonował pojęcie nagrody, jako finansowego wyrazu uznania za wybitne osiągnięcia.

System płac powinien być powiązany z osobistą odpowiedzialnością osoby zajmującej publiczne stanowisko. Ministrowie i wiceministrowie, premierzy, prezydenci powinni zarabiać godnie, aby nie być niemal „ubogimi krewnymi” w instytucjach, którymi kierują i za które ponoszą odpowiedzialność. Wydaje się, że przykładowo, współczynnik 1,3 płacy dyrektora departamentu dla wiceministra i 1,5 dla ministra (dla premiera i prezydenta stosownie więcej), przy respektowaniu zasady całkowitej transparentności mógłby być podstawą takiego systemu. Ministrowie powinni zarabiać godnie również po to,  aby podatnik miał pełne moralne prawo rozliczać ich z osiągnięć. Wolę, żeby ministrem była osoba o wybitnych kwalifikacjach i dobrze opłacana niż nieudacznik, który dla prestiżu godzi się na liche wynagrodzenie a urząd traktuje jako odskocznię do dalszej  kariery.

Niestety, rozwój sytuacji wokół wynagrodzeń ministrów nie idzie w tym kierunku. O ile zmniejszenie liczby wiceministrów (wobec powiększenia ich liczby w momencie objęcia rządów przez PiS) to ruch w dobrym kierunku, to już systemowe rozwiązanie grzęźnie w wyimaginowanym moim zdaniem, strachu przed opinią publiczną. 18 wiceministrów złożyło dymisję. Ktoś musiał ich do tego przekonać. Pewnie wielu z nich uczyniło to bez oporów, gdyż w nowym miejscu pracy, na nowych stanowiskach w spółkach skarbu państwa, w zrenacjonalizowanych bankach, zarabiać będą dużo lepiej. Mało tego. Już słychać głosy kolejnych zapaleńców, którzy na fali walki o siermiężność rządu występują z nowymi, bardziej śmiałymi postulatami. Tak właśnie traktować należy idiotyczny ale „pod publiczkę” postulat Kukiz-15 zlikwidowania asystentów ministrów i wiceministrów. Przecież aby właściwie pełnić swój mandat minister, czy wiceminister musi odbywać cały szereg spotkań, głównie w tak zwanym terenie. Kto mu te spotkania przygotuje, zorganizuje, udokumentuje? Biuro podróży? Nie zdziwię się gdy kolejną propozycją będzie likwidacja sekretariatów. Jeden dla wszystkich powinien przecież wystarczyć, a wyborcy radośnie nagrodzą poselską inicjatywę.

Sytuacja więc się nie zmieni zasadniczo i następcy ekipy pisowskiej znów staną przed tym samym problemem, przed koniecznością przeprowadzenia tym razem „prawdziwej dobrej zmiany”. Pewnie, jak wszystkie poprzednie ekipy schowają głowę w piasek. Chyba, że będą mądrze odważni. Do normalności droga daleka.

Marzec 1968 r. w mojej pamięci

Byłem wówczas 17-to latkiem, studentem pierwszego roku Wydziału Elektrycznego Politechniki Wrocławskiej i mieszkałem w Domu Studenckim T-3 przy Pl. Grunwaldzkim. Pierwsze dwa lata na tym wydziale to wówczas bezpardonowa walka o przetrwanie, dlatego większość czasu zajmowało nam „zakuwanie” do kolokwiów, sprawdzianów i egzaminów. Przez to jako pierwszoroczniacy byliśmy raczej na marginesie pozanaukowego życia studenckiego.

14. marca po południu wracałem z kolegą „z miasta” do akademika. W tramwaju rozmowa zeszła na jakieś zebranie studentów, które wkrótce miało się rozpocząć w Auli Politechniki. Nie wiedzieliśmy w jakiej sprawie, ale, kierowani ciekawością, wyskoczyliśmy z tramwaju na przystanku za Mostem Grunwaldzkim i poszliśmy do Gmachu Głównego.

Aula była już nabita studentami. Atmosfera napięta, rozgorączkowane dyskusje w grupach. Na oknach, na dużych arkuszach szarego papieru pakowego odręcznie wypisane hasła: „Prasa kłamie!”, „Uwolnić studentów warszawskich!” i tym podobne. Z wystąpień studentów zorientowaliśmy się, że jest to wiec solidarnościowy ze studentami warszawskimi, represjonowanymi po demonstracji 8. marca. W pewnym momencie usiłował do nas przemówić Jego Magnificencja Rektor, prof. Szparkowski. Profesor Szparkowski był zacnym człowiekiem, wybitnym naukowcem, ale zupełnie nie potrafił znaleźć się w tej sytuacji. Jedynie co potrafił zrobić to zaapelować do studentów o rozejście się. To oczywiście dolało oliwy do ognia. Rozpoczęły się wystąpienia studentów-emisariuszy z Warszawy i chyba z Krakowa. Pod ich wpływem postanowiliśmy ogłosić 48-godzinny strajk okupacyjny i przyjąć stosowną rezolucję. W tym czasie strajki solidarnościowe trwały i na innych wrocławskich uczelniach. „Grona kierownicze” tych strajków uzgodniły jeden wspólny tekst „Rezolucji studentów Wrocławia”, który w Auli przyjęliśmy przez aklamację

Zaangażowałem się do służb porządkowych. Głównie polegało to na pilnowaniu wejścia do Gmachu Głównego. Zajęcie bardzo ciekawe, gdyż co chwila podchodził lub podjeżdżał ktoś aby wesprzeć studentów bądź to gotówką, bądź prowiantem. Byli też, nieliczni ale zawsze, rodzice, którzy domagali się wywołania ich dzieci. Zabierali ich do samochodów i odjeżdżali.

Główna presja władz uczelni i mediów wywierana na nas miała na celu wcześniejsze zakończenie strajku, dlatego dotrwanie do soboty stanowiło wyzwanie. Piątek był bardzo ciekawym dniem. W Auli atmosfera napięta ale i podniosła. Ciągle trwały dyskusje, przybywały do nas delegacje z różnych zakładów pracy, aby zadeklarować swoją z nami solidarność i utwierdzić nas w woli wytrzymania do końca strajku. Pamiętam delegację pracowników Urzędy Wojewódzkiego, którzy, prócz słów wsparcia, przynieśli ze sobą olbrzymie, grube kiełbasy… Pamiętam również delegację robotników z PaFaWag-u (lub z Dolmelu) i ich znamienne słowa: „dzisiaj możemy poprzeć was tylko tak, gdyż jeszcze nie jesteśmy zorganizowani”.

Każdy wydział miał przydzieloną salę w gmachu do nocowania – naszą była sala kinowa. W niej też w piątek mieliśmy serię spotkań z naszymi wykładowcami. Bardzo ujął nas dziekan prof. Wołkowiński, doc. Pidek-Łopuszańska i wielu innych, którzy nie namawiali nas do przerwania strajku, ale w bardzo taktowny sposób wykazywali dla nas zrozumienie. Napięcie było duże. Główne pytanie to: -wejdą, czy nie? Wybrzeże Wyspiańskiego patrolowane było wprawdzie przez nieliczne grupy milicjantów, ale opowieści o siłowym rozwiązaniu robiły swoje.

Dotrwaliśmy do planowanego końca i w sobotę opuściliśmy Gmach Główny. Nasz przemarsz do domów studenckich z kocami, śpiworami, nie wywołał żadnej sensacji.

Przyjęliśmy rezolucję i należało ją jakoś obwieścić światu. Środki były jakie były – czyli żadne. Dlatego też zorganizowano tak zwany „chiński powielacz”. Każdy z nas dostał mianowicie zadanie sporządzenia 50 odręcznych kopii tego dokumentu. Zachowałem jeden z „moich” egzemplarzy. Jego skan przedstawiam poniżej. Z dzisiejszego punktu widzenia można go uznać za naiwny, ale z pewnością pełen jest naszych autentycznych emocji.

Co z dzisiejszego punktu widzenia jest ciekawe to to, że w całym naszym proteście nie przewijał się problem antysemityzmu. Wzmiankowano o nim wprawdzie w 4-tym punkcie Rezolucji, ale nie przypominam sobie, aby pojawiał się w dyskusjach. To nie był nasz, wrocławski problem. To co najbardziej nas poruszało to wolność mediów, prawda i prześladowania warszawskich studentów. Skutki warszawskich rozgrywek z kwestią żydowską w tle dotarły do nas nieco później, gdy nagle, dosłownie z dnia na dzień, zniknęło z naszego rocznika kilkoro wspaniałych kolegów i koleżanek. Życie potoczyło się dalej.

W czasie obchodów 40-tej rocznicy marca 1968 r. przesłałem wrocławskim mediom do wykorzystania kopię „Rezolucji studentów Wrocławia”, sądząc, że ten autentyczny dokument wzbudzi jakieś zainteresowanie. Żadnego nie wzbudził.

Dziękuję narodowi rosyjskiemu

Obchody 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości rozkręcają się na dobre. Panująca sitwa „uświetnia” je co raz to nowymi igrzyskami: a to wznieca i podsyca nastroje antyżydowskie, a to degraduje oficerów Wojska Polskiego, którzy – podobnie jak Piłsudski – nosili czapki z orłem bez korony, a to wynosi na panteon narodowych bohaterów pospolitych zbrodniarzy i hitlerowskich kolaborantów. Poleją się jeszcze kilometry sześcienne, rzeki całe, przy których Amazonka to marny strumień, mów wszelakich o jedynie prawdziwym patriotyzmie, o bohaterstwie, Bogu i Ojczyźnie, honorze, wstawaniu z kolan itd., itp. Wszystko oczywiście przyprawione jedynie słuszną, nowogrodzką interpretacją historii najnowszej i starannie skomponowanym antylewicowym sosem, chociaż bez socjalistów Piłsudskiego i Daszyńskiego pewnie by tej wolnej Polski nie było.

Może tak właśnie będzie, może trochę inaczej, ale z całą pewnością zabraknie w tych obchodach jednego: podziękowań narodowi rosyjskiemu. Dlatego czynię to skromnie w moim własnym imieniu, gdyż uważam, że naród ten na naszą wdzięczność zasługuje szczególnie.

Dziękuję więc narodowi rosyjskiemu za rewolucję lutową  w 1917, za to, że obalił carat.

Wiadomym jest, że jeszcze w czasie trwania I Wojny Światowej państwa Ententy, a szczególnie jej jądro: Wielka Brytania, Francja i Rosja planowały częściowy rozbiór Niemiec po ich pokonaniu. Nie można mieć złudzeń co do tego, że gdyby wśród zwycięskich państw znajdowałaby się carska Rosja, i gdyby po wojnie te państwa na nowo meblowałyby Europę, nikt nawet by się nie zająknął na temat niepodległego, suwerennego państwa polskiego. Żeby nie być gołosłownym zacytuję za Janem Karskim, „Wielkie mocarstwa wobec Polski, 1919 – 1945…”:

8 marca 1916 r. minister spraw zagranicznych, Siergiej D. Sazanow, informował swojego ambasadora w Paryżu, Aleksandra Izwolskiego, że Polska musi zostać wyłączona z wszelkich rozmów sprzymierzonych. Dawał ambasadorowi instrukcje, aby „przeciwstawiał się wszelkim próbom przejęcia Polski pod kontrolę i gwarancje zachodnich mocarstw”. Wkrótce potem ostrzegał ambasadora Paléologue’a, że wszelka zachodnia interwencja, – nawet „dyskretna interwencja” – w sprawy polskie postawi jedność sprzymierzonych w realnym niebezpieczeństwie.

Potem, już po lutowym przewrocie, następowały inne wydarzenia jak deklaracja Rady Piotrogrodu z marca 1917r. w sprawie niepodległości Polski, wystąpienie Rosji z Ententy w 1918r. otwierające nowe perspektywy dla wolnej Polsk. Nowe możliwości zostały bardzo dobrze wykorzystane przez polskich polityków chociaż sprawa nie była też tak jednoznaczna po stronie zachodniej. Znowu cytując Jana Karskiego:

Jeszcze w marcu 1917 r. – na kilka dni przed formalnym uznaniem prawa Polski do niepodległości przez rosyjski Rząd Tymczasowy – Balfour nadal dowodził Gabinetowi Wojennemu, że całkowicie niezawisła Polska osłabiłaby szansę państwa zachodnich wobec Niemiec. Z natury rzeczy – podnosił – państwo takie musiałoby „chronić” Niemcy przed Rosją. Czy byłoby to w interesie państwa zachodnich? – pytał. Poglądy Balfoura miały wielką wagę, od grudnia 1916 r. bowiem zajmował on stanowisko minister spraw zagranicznych (Francji, J.U.), a także z tej racji, że podzielali je inni i to nie tylko Brytyjczycy.

Oczywiście osobną i ciekawą kwestią jest interpretacja przez Rząd Tymczasowy i późniejsze radzieckie władze ich deklaracji w sprawie Polski, ale nie może ulegać wątpliwości, że lutowa rewolucja w Rosji, obalenie dynastii Romanowów, była jak wysadzenie w powietrze olbrzymiego głazu, który stał na polskiej drodze ku wolności.

I za to właśnie, w roku jubileuszowym zwłaszcza, narodowi rosyjskiemu powinniśmy być wdzięczni.

The Jews in Poland Since  The Liberation

 

Wiele ostatnio szumu wokół  raportu Departamentu Stanu z 1946 r. ” The Jews in Poland Since  The Liberation”. Pani senator Anders oburzona zawartymi w raporcie oskarżeniami armii jej ojca o antysemityzm oznajmia, że materiał, na którym oparł się „Jerusalem Post” to „jakiś dokument w ogóle nie ujawniony”. Dokument jest łatwo dostępny w sieci i z pewnością wart przeczytania w całości. Zwłaszcza, że odnosi się do wielu aspektów polskiej historii współczesnej. Dla gotowych do jego lektury załączam kopię oryginału. Zaznaczenia i podkreślenia w tekście nie są moje.

INTELLIGENCE-RESEARCH-REPORT-DEPT-OF-STATE_022218