ul. Komisarza Timmermansa

Zbiegły się w ostatnich dniach dwa procesy, które jak na rentgenowskim zdjęciu ukazują kondycję naszego państwa. Ukazują również coś więcej niż statyczna fotografia: ukazują trendy, kierunki, w których pcha Polskę Prawo i Sprawiedliwość. Te procesy to postępowanie w Parlamencie i Komisji Europejskiej w sprawie praworządności w Polsce oraz salto w tył z pełnym obrotem PiS-u w sprawie ustawy o IPN.

Wszystkie te sprawy mają jeden wspólny mianownik: stosunek władz polskich do Unii Europejskiej.  Pierwsza jest oczywista: po wysłuchaniu Polski, które było jednym wielkim blamażem polskiego rządu, Komisja zajęła jasne stanowisko i gotowa jest wnieść przeciwko Polsce do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Tymczasem Główny Propagandzista Kraju – premier Morawiecki buńczucznie oświadcza, że PiS z „reformy” sądownictwa się nie wycofa. Konflikt stanął  na ostrzu noża.

Afera z ustawą o IPN jest z jednej strony mniejszej wagi, ale z drugiej niesie z sobą więcej wątków. I tak wyrwanie zębów  ustawie odbyło się w sposób ośmieszający polski parlament. Właściwie to słowo „ośmieszający” jest nie na miejscu, jest zbyt łagodne. Polski rząd do końca sprostytuował polski Sejm i Senat.  Pół roku temu rządząca koalicja, najważniejsze politycznie usta w Polsce gardłowały za tymi rozwiązaniami jej krytykom wymyślając od zdrajców Narodu, grożąc całemu światu procesami. Wszystko w imię „wstawania z kolan”. Dzisiaj wystarczyło 2 godziny  w Sejmie i nieco ponad godzinę w Senacie na cały proces legislacyjny odwracający wszystko to, za czym rządząca koalicja jeszcze niedawno gotowa była umierać. Rekord Guinnessa w jedzeniu jajek na twardo niech się schowa! Ale cała ta farsa musi skłaniać do odpowiedzi na pytanie zasadnicze: czym dzisiaj jest polski Sejm, polski Senat? Jaką pełnią rolę?  Te dwie, jeszcze nie tak dawno szanowane w Polsce i na świecie instytucje, są dzisiaj, niczym broszka premier Szydło, ozdóbką, świecidełkiem na stroju władzy wykonawczej. Nikt mający jako takie pojęcie o polityce zagranicznej nie ma złudzeń, że ta wolta parlamentarna sprawi, że Polska odzyska szacunek i poważanie  w świecie.  Wręcz przeciwnie: w świat poszedł przekaz, że wystarczy aby USA tupnęły mocniej nogą, a Polska w podskokach i ukłonach wykona każdą, najbardziej skomplikowaną figurę gimnastyczną.

Żeby była jasność. Samo wycofanie się z idiotycznych zapisów jest oczywiście rzeczą dobrą. Ale sposób przeprowadzenia nowelizacji, a przede wszystkim doprowadzenie do takiej uwłaczającej polskiemu parlamentaryzmowi  sytuacji  – to sprawa bez wątpienia  naganna.

Skąd to superekspresowe tempo noweli ustawy o IPN? Nie wiadomo, choć krążą plotki, że Stany zagroziły, że nie zaproszą polskiego premiera na uroczystości 4 lipca, jeżeli ustawa nie zostanie znowelizowana. Tak czy inaczej tempo to musi, w naturalny sposób, być konfrontowane z trwającą już wiele miesięcy grą polskiego rządu z Unią Europejską w sprawie „reformy” sądownictwa, grą pełną z polskie strony kłamstw, cwaniactwa cynizmu,  pogardy dla partnera.  Ameryka cacy – Unia be.

Ze obydwu tych, najbardziej ostatnio aktualnych spraw, przeziera wrogość polskich rządzących elit do Unii Europejskiej i żadne słowa, zaklęcia złotoustych premierów tego nie zaszpachlują.

Jeżeli więc tak się stanie, że demokratyczne środowiska odsuną PiS od władzy i – przy pomocy Parlamentu i Komisji Europejskiej –  przywrócą Polskę Europie, to po stronie unijnej będzie to szczególną zasługą komisarza Fransa Timmermansa. Bowiem nie Przewodniczący Junker, nie Prezydent Tusk, ale właśnie Frans Timmermans okazał się największym orędownikiem polskiej sprawy na unijnej arenie. Polska będzie mu wówczas winna wdzięczność i nazwanie ulicy, placu czy ronda jego nazwiskiem będzie czymś  oczywistym.

Zawiadomienie

Przeglądając wpisy w Krajowym Rejestrze Sądowym dotyczące Polskiej Fundacji Narodowej zaskoczony zostałem zakresem i kalendarium zmian celów statutowych Fundacji. Lektura wpisów, wzbogacona o doniesienia medialne nieodparcie prowadzi do  podejrzenia, że zmiany te były nieprzypadkowe, a intencją zgłoszenia do KRS prowizorycznej wersji celów Fundacji mogło być uczynienie decyzji o finansowym zaangażowaniu się spółek skarbu państwa  w to przedsięwzięcie bardziej „strawnymi ” dla ich organów i udziałowców. Aby to zweryfikować należy przejrzeć dokumentację Fundacji, umowy z fundatorami i protokoły posiedzeń właściwych organów spółek podejmujących decyzje finansowe. Ponieważ dostępu do tych dokumentów nie mam, a podejrzenia działalności na szkodę spółek skarbu państwa wydają się zasadne – zdecydowałem się powiadomić o nich właściwą prokuraturę. W końcu idzie o niebagatelną kwotę około 200 mln zł. Chodzi mi również o to, aby w przypadku potwierdzenia się podejrzeń, tego rodzaju praktyka nie mogła stać się rodzajem „patentu” na drenowanie spółek skarbu państwa,  których wielu jestem klientem.

Poniżej treść zawiadomienia.

Niebezpieczna dziecinada

Mundial co raz bliżej, ołtarzyki piłkarskie w wielu sklepach i na każdej stacji Orlenu a tu media donoszą o bojkocie piłkarskich rozgrywek w Rosji przez polityków PiS.  Oni do Rosji nie pojadą i już. Nasi herosi zielonej murawy, tam na dzikim wschodzie, pozbawieni zostaną emanującego głęboką inteligencją i ojcowskimi uczuciami uśmiechu Pana Prezydenta czy przedmeczowego błogosławieństwa ministra od sportu. PiS do Rosji nie pojedzie! To rodzaj sankcji, jakie ta organizacja nałożyła na Prezydenta Putina. Ciężko pewnie będzie Putinowi łykać ten dyplomatyczny policzek, ale dostanie za swoje! Nie zdziwiłbym się, gdyby przed każdym meczem naszym zawodnikom puszczano w szatni na laptopie albo na indywidualnych smartfonach specjalne przesłanie Prezydenta Dudy, może Premiera Morawieckiego, a może ich wspólne. A prezes to od macochy?  Niech chłopaki wiedzą, że władza jest z nimi i że cierpi, że nie może być fizycznie. Ale służba dla kraju wymaga wyrzeczeń i poświęceń…

Teraz poważnie. Ogłaszając  bojkot Mundialu PiS postępuje jak zawsze w podobnych przypadkach: pręży muskuły przed swoim elektoratem nie bacząc na to jakie szkody przynosi to krajowi.  A jest przecież druga strona  problemu. Ogłaszając bojkot Mundialu PiS raz jeszcze urbi et orbi potwierdza, że priorytetem jego polityki zagranicznej jest ESKALACJA napięcia z Rosją – a to już, moim zdaniem,  zakrawa o zdradę polskich interesów narodowych.

Państwa europejskie: Francja, Niemcy, Wielka Brytania, Włochy i inne mają za sobą bardzo burzliwą historię wzajemnych stosunków. Mówiąc w skrócie, wyciągając wnioski z tych tragedii postanowili o powołaniu Unii Europejskiej, która zmieniła zwrotnice w ich politykach: z kierunku konfrontacyjnego na współpracę. Potrafili wzbić się ponad narodowe animozję, morza przelanej krwi, indywidualne aspiracje – w imię wspólnego dobra. Otworzyli wrota do swojej idei dla innych europejskich państw, w tym dla Polski. I dzisiaj polskie władze wychodzą ze skóry, aby tą historyczną europejską ideę storpedować.  Kreowanie Polski jako terenu konfrontacji pomiędzy Unią, NATO a Rosją w żaden sposób nie koreluje z unijnym systemem celów i wartości.

Rok temu we wpisie „Szczyt zaszczycony” pisałem o kuriozalnej inicjatywie pisowskiego prezydenta i pisowskiego rządu tzw. „Szczytu trójmorza”.  Oficjalna propaganda przedstawiała go jako inicjatywę zmierzającą do umocnienia Unii, lecz nie zaproszono na spotkanie żadnego z unijnych liderów, ani Prezydenta, ani przewodniczącego Komisji, żadnego z 27 komisarz, przewodniczącego Parlamentu czy choćby kogokolwiek z jego kilkunastu zastępców. Zaproszono natomiast i ostentacyjnie celebrowano nowo wybranego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Donalda Trumpa. Pisałem wtedy między innymi: „Z oglądu sprawy poprzez medialne doniesienia, na dzień dzisiejszy, w moim przekonaniu jest to inicjatywa ukierunkowana na tworzenie europejskiej alternatywy dla Unii Europejskiej. Mało tego, najprawdopodobniej strona polska zaproponowała prezydentowi Stanów Zjednoczonych objęcie patronatu nad tą imprezą.”

Minął rok, wydawało by się, że bez echa, a tu nagle, miesiąc temu,  Stany ogłaszają, że polską inicjatywę rozbijackiego względem UE „trójmorza” wpisują na listę priorytetów amerykańskiej polityki zagranicznej.

Niedawno uraczeni zostaliśmy nową polską inicjatywą „ugoszczenia” w naszym kraju większej liczby amerykańskich żołnierzy. Póki co inicjatywa zaskoczyła NATO-wskie dowództwo, ale nie wiadomo, czy nie jest ona z rodzaju tych inicjowanych przez USA kanałami dyplomatyczno – wywiadowczymi, do których Stany nigdy oficjalnie się nie przyznają.  Polska woła o zwiększenie amerykańskiej obecności militarnej w naszym kraju. Polska chce być 51 stanem lub choćby terytorium zależnym od USA typu Portoryko czy Samoa!  Rząd mówi o koszcie 2 miliardów zł tej inicjatywa. Warto się będzie jednak jej przyjrzeć z bliska. Chociaż suma ta ma się nijak do dziesiątków i setek miliardów, którymi ostatnio rząd szasta niemal co dnia, to jednak wart by wiedzieć, jak wyliczono te koszty, czy są to koszty jednorazowe, czy stałe (coroczne) itp. Tak czy inaczej mając do wyboru: Unia Europejska czy Stany Zjednoczone, polskie władze wybrały tą drugą opcję i ze swojej dobrowolnej roli amerykańskiego wasala wywiązywać się chce jak najgorliwiej.

Swego czasu Prezydent Lech Kaczyński wybrał się w groteskową podróż do Gruzji, by tam wypowiadać Rosji wojnę akurat w momencie, w którym przywódcy europejscy udali się do Moskwy by militarny konflikt gruziński rozwiązać metodami dyplomatycznymi.  Dzisiaj PiS ideę Lecza Kaczyńskiego twórczo rozwija, tymczasem Polsce i Europie potrzebny jest rząd i prezydent, którzy wspólnie doprowadzą do normalizacji stosunków z Rosją i którzy będą wiarygodnymi dla Unii Europejskiej partnerem w rozmowach z tym mocarstwem.

Pisowski bojkot Mundialu świetnie wpisuje się natomiast w ramy antyrosyjskiej, konfrontacyjnej strategii USA, której elementem jest stałe podgrzewanie granicy Unia Europejska – Rosja. Być może na Mundial uda się niewielu europejskich polityków, ale taka tromtadracka ostentacja rządzącej partii politycznej jest wbrew europejskiemu kursowi, ukierunkowanemu na szukanie porozumienia.  Deklaracja: „my do Rosji nie pojedziemy!” to  czysta dziecinada, ale to dziecinada, która skrywa poważne dla Polski niebezpieczeństwa.

Profesor Piotr Żuk

Pięć lat potrzebował wrocławski wymiar sprawiedliwości aby uporać się z podłą intrygą zawiązaną przeciwko Piotrowi Żukowi, profesorowi Uniwersytetu Wrocławskiego, radnemu sejmiku dolnośląskiego przez jego byłą partnerkę, jej konkubina i byłego policjanta. Przez pięć lat prokuratura wychodziła ze skóry, aby profesora posadzić, stawiając mu co raz to nowe zarzuty. Brzmiały one tak poważnie, że rozprawy sądowe przeprowadzano za zamkniętymi drzwiami.

Aferę profesora uniwersytetu oskarżanego o gwałt, o gwałty zbiorowe i podawanie narkotyków ochoczo rozdmuchiwały wrocławskie media. Przy każdej okazji podkreślano, że chodzi o polityka, wiceprzewodniczącego dolnośląskiego Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Troje podłych ludzi, przy ochoczym wsparciu prokuratury, zniszczyło karierę jednego za najmłodszych profesorów w Polsce.

Ostatecznie, jak donosi dzisiejsza prasa,  z 29 postawionych zarzutów przed sądem utrzymało się tylko siedem, bardzo wątpliwych, a co najważniejsze w ogóle nie związanych z zarzutami podstawowymi. Materią do nich były protokoły  przesłuchań 3000 (trzech tysięcy) studentek Uniwersytetu. Gdyby symbolicznie małe wyroki, jakie w tych sprawach zapadły ostatecznie się utrzymały, to ukarać należałoby pewnie połowę wszystkich nauczycieli akademickich.

Ile ważnych postępowań ucierpiało tylko dlatego, że prokuratura przesłuchiwała 3 tysiące studentek? Zakładając, że jeden prokurator efektywnie przesłuchać może dziennie 5 osób, same te czynności kosztowały 600 prokuratorskich dniówek, czyli prawie dwa i pół roku pracy jednego prokuratora.

Zaryzykuję twierdzenie, że zapiekłość i determinacja prokuratury  w posadzeniu profesora Piotra Żuka podsycana była jego SLD-owską proweniencją. Podkreślanie w publicznych przekazach na każdym kroku, że chodzi o polityka Sojuszu miało nie tylko ugodzić w lewicę, ale również zyskać sympatię części społeczeństwa dla  intrygantów.

Profesor Piotr Żuk, jak zapowiedział, walczyć będzie o odzyskanie dobrego imienia i o powrót na uczelnię. Życzę mu powodzenia.

Są jednak jeszcze dwa aspekty tej afery. Po jej nagłej eksplozji wrocławski SLD nie mógł inaczej się zachować, jak dystansując się od profesora. Jednakże teraz, skoro okazało się, że cała sprawa była podłą intrygą podłych ludzi, Sojusz powinien zająć ponownie stanowisko w sprawie i wesprzeć profesora Żuka w jego staraniach o powrót do normalności – normalności społecznej, zawodowej i politycznej.

Aspekt drugi dotyczy działań organów prokuratorskich oraz odpowiedzialności karnej osób, które intrygę uknuły i tych, którzy im pomagali w jej realizacji. W podobnych sytuacjach często słychać opinię, ,że „polityk powinien mieć grubą skórę”, że takie sprawy ma niejako przypisane do zawodu i powinien się z nimi liczyć. Itp. To bardzo zła maniera, sankcjonująca w istocie bezkarność  bezpodstawnych, wynikających wyłącznie ze złej woli ataków  na osoby publiczne.  Ataki takie, których najczęściej jedynym efektem jest urata czci przez te osoby,  powinny być przez polski wymiar sprawiedliwości uznawane jako działania przeciwko państwu a ich sprawcy powinni być ścigani z urzędu.