Bajki na prąd

Premier Morawiecki rzucił hasła: samochody elektryczne naszym celem! Samochody elektryczne naszą przepustką do innowacyjnej gospodarki! Jednocześnie Prezydent i rząd jednym głosem jak niepodległości bronią polskiej energetyki węglowej.

Przypatrzmy się tym zagadnieniom okiem inżyniera.  Podstawową cechą samochodu elektrycznego jest to, że porusza go… energia elektryczna.  Ta jednak nie bierze się z baterii-paluszków, ani z gniazdka w ścianie, ale z elektrowni. W polskich warunkach z elektrowni węglowych. Spróbujmy więc, dla zobrazowani problemu, odpowiedzieć sobie na pytanie następujące:

Ile energii elektrycznej dodatkowo należy wyprodukować, aby 10% samochodów spalinowych zastąpić elektrycznymi, a dokładniej, aby 10% paliw spalanych przez silniki samochodowe zastąpić prądem. Oto szacunkowy rachunek (dane z roczników statystycznych i fachowych opracowań):

Ilość sprzedawanej rocznie benzyny:  5,5 mln m3

Ilość sprzedawanego rocznie oleju napędowego: 17 mln m3

Zakładając, że 10% tych ilości zastąpione zostanie energią elektryczną otrzymujemy odpowiednio:     B – 0.55 mln m3 i ON 1,7 mln m3.

Wartość energetyczna benzyny to około 32 MJ/l, a oleju 36 MJ/l. Całkowita więc energia, którą doprowadzamy do samochodów z 10% paliw płynnych to 78,8 x 10kJ.

Ponieważ sprawność silników spalinowych jest na poziomie 40%, więc użyteczna część tej energii, którą będziemy chcieli w samochodach zamienić na energią elektryczną to 31,5 x 109 kJ.

Z kolei, aby uzyskać taką energię w samochodzie elektrycznym, przyjmując jego sprawność na poziomie 70%, potrzebujemy włożyć do niego  45 x 109 kJ energii elektrycznej.

Dla wytworzenia takiego wolumenu energii, przy założeniu, że do odbiorcy końcowego trafia około 30% energii pierwotnej przetwarzanej przez elektrownie węglowe, do elektrowni tych dostarczyć należy węgiel o sumarycznej energii  150 x 109 kJ.

Zakładając (optymistycznie) spalanie w naszych elektrowniach węgla kamiennego o średniej wartości opałowej 24 kJ/kg, na wytworzenie energii elektrycznej umożliwiającej zastąpienie w samochodach 10% paliw płynnych energią elektryczną, do elektrowni węglowych potrzeba dostarczyć 6,2 mln t węgla, czyli roczne wydobycie „czarnego złota” w Polsce  należałoby zwiększyć o około 10%.

Oczywiście stosownie do powyższego zwiększyć należy moce produkcyjne elektrowni. Ale to już inne opowiadanie.

Jak widać obydwa hasła głoszone przez premiera są ze sobą pozornie spójne i na swój sposób charakterystyczne dla autora: innowacyjność i ochrona środowiska poprzez zwiększenie wydobycia węgla kamiennego. Mógłby ktoś powiedzieć, że ten wolumen energii uzyskać można z innych źródeł. Być może tak, ale w żadnym z dwóch wiodących w sprawie dokumentów rządowych, to jest w „ Projekcie polityki energetycznej Polski do 2040 r.”, ani w „Programie dla górnictwa węgla kamiennego w Polsce” z 2018 r. nie ma żadnej wzmianki na ten temat, żadnego nawiązania do wpływu rozwoju elektromobilności na krajowy bilans energetyczny.

Założenie 10% redukcji paliw w motoryzacji, chociaż jak wykazano wiąże się z istotnymi konsekwencjami dla polskiej energetyki, nie jest z drugiej strony wcale założeniem ambitnym.  Norwegia przykładowo, zapowiedziała, że po 2025 roku wszystkie sprzedawane tam samochody mieć będą napęd elektryczny, a już teraz takie auta to 50% wszystkich pojazdów w tym kraju. No, ale ich stać – śpią na ropie.

Opowieści premiera Morawieckiego o samochodach elektrycznych w Polsce to bajki. Ciekawe, czy wierzy w nie sam gawędziarz.

Autor: Jacek Uczkiewicz

Szczegóły na FB: https://www.facebook.com/jacek.uczkiewicz/about?section=bio&pnref=about

Jedna myśl w temacie “Bajki na prąd”

  1. Jacku, widać coraz wyraźniej że wszyscy – państwo, społeczeństwo, nasze rodziny, każdy z nas z osobna – jesteśmy w rękach ignorantów, pospolitych szalbierzy, szaleńców i fanatyków (nie tylko religijnych ale też i politycznych). To efekt pewnego procesu, który został zainicjowany (nie wiem czy celowo, czy nadano mu kierunek bezwiednie, bez spojrzenia i refleksji na konsekwencje takiego „ruchu politycznego”) tuż po przełomie 1989: antynomiczne spojrzenie na nas, na Polki i Polaków, na nasze wybory i wyznawane systemy wartości, na pryncypia jakimi się kierowaliśmy (obojętnie od wektora i „barw politycznych” vel klubowych jak to mówi się w futbolu). Taki antynomiczny – i jednocześnie stosowanie przez zwycięzców styl propagandy i deprecjacji wszystkiego co było „przed” 1989 (często kłamliwy, pełen pomówień i insynuacji, na pewno oderwany od kanonów racjonalności i pragmatyzmu) – dziś święci triumfy. Bo procesy społeczne, „wdrukowywanie” w świadomość takiej wizji świata i człowieka, prędzej czy później dają zatrute owoce. I dziś – we wszystkich przestrzeniach publicznego życia – mamy tego efekty. Kłamstwo stało się normą, oszustwo – kanonem, pospolita ściema – zasadą uprawiania polityki, pomówienie (bez odpowiedzialności) – wartością dodaną. Przestrzeń publiczna – to są m.in. wyniki ciągłych „lustracji”, przewietrzania urzędów (państwowych; centralnych, wojewódzkich, powiatowych etc.), oligarchizacji i nepotyzmu (na niższym, gminnym szczeblu to jest często od lat „samo życie”) – stawała się powoli „łupem” politycznym. Coraz więksi ignoranci zajmujący coraz wyższe stanowiska – po najwyższe w państwie – muszą siłą swej ignorancji i głupoty pleść takie coraz większe bzdury o jakich tu Ty (znający to co zwie się „inżynierią in situ”) piszesz. I jeszcze jedno; „obiecanki” wyborcze są z jednej strony coraz bardziej wyprane ze wspomnianych już racjonalności i pragmatyzmu (a także – z odpowiedzialności za słowo), z drugiej zaś – tym samym stają się pospolitym kłamstwem….. I wszyscy nad tym przechodzą do porządku dziennego. Bo tak ponoć ma być ….. A to jest Jacku moim zdaniem śmiertelny cios w podstawy demokracji. I dlatego uważam (i dot.to nie tylko Polski), że liberalna demokracja w formie jaką gros Polaków ją rozumie (i chce ją rozumieć bez spojrzenia na procesy społeczne zachodzące w świecie oraz przyczyny i ich genezę) i jak ją przedstawiają „kiepskie” (z wielu względów) rodzime media – umiera (cokolwiek po tym terminem rozumieć). Nie z powodu Putina, Iranu, „komunistycznych” (buhahahaha) Chin, Łukaszenki czy groteskowego państwa klanu Kimów. Pozdrawiam.

Skomentuj Radosław S. Czarnecki Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *