Dokąd prowadzi nas PiS?

Pandemia wirusa sars-cov-2 i powodowana przez niego choroba COVID-19 sparaliżowała społeczeństwa, rządy, parlamenty i gospodarkę. Zasadnicze pytanie: dlaczego ta właśnie epidemia, nie pierwszego przecież koronawirusa, który atakuje ludzi, powoduje takie spustoszenie w wielu wymiarach życia człowieka wciąż czeka na odpowiedź. Wirus rozprzestrzenia się bardzo łatwo, ale 80% zarażonych zwalcza go bezobjawowo lub z objawami bardzo słabymi. Śmiertelność wśród zakażonych jest na poziomie śmiertelności na skutek grypy. O co więc chodzi? Dlaczego zamykane  są szkoły, uczelnie, zakłady produkcyjne i usługowe, szpitale? Dlaczego zamykane są granice pastwa i ludzie w swoich domach?

Dokąd prowadzi nas rząd? Tego nie wie nikt, nawet Premier Morawiecki. Opartą na powszechnej kwarantannie strategię walki z epidemią przyjętą przez rząd  można by zrozumieć, gdyby została uzasadniona, gdyby powiedziano: wprowadzamy ostre restrykcje, ale dzięki nim oczekujemy, że wtedy to a wtedy nastąpi poprawa sytuacji i powrót do normalności. Żadnego takiego scenariusza rząd nie przedstawił. Nie przedstawił – gdyż go nie ma. Zamiast tego serwuje się obywatelom kolejne rygory i cynicznie uzasadnia się je tym, że poprzednie zdały egzamin! Trzeba powiedzieć wprost: rząd nie wie dokąd nas prowadzi. Nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie kiedy skończą się ograniczenia, kto i kiedy je odwoła.

Mało tego. Obecna sytuacja z jezuicką przewrotnością wykorzystywana jest przez PiS do umacniania swojej autorytarnej władzy. Przykładem jest bandycka próba ministra Ziobro wykorzystywanie „koronawirusowej” specustawy do BEZTERMINOWEGO przyznania prokuratorom prawa nakładania 3-miesięcznego aresztu domowego na osoby objęte już nie śledztwem, ale tylko postępowaniem przygotowawczym.  W powodzi tysięcy gigantycznych skandali autorstwa PiS i ten pewnie przejdzie i przez Sejm i bez echa. PiS nie wie dokąd prowadzi społeczeństwo, dokąd prowadzi gospodarkę, ale dobrze wie dokąd sam dąży – właśnie do władzy autorytarnej.

Wydawać by się mogło, że epidemia koronawirusa spadła Jarosławowi Kaczyńskiemu jak z nieba. Pozycja wyborcza partyjnego kandydata na Prezydenta RP zaczęła się chwiać, perspektywa niepisowskiego prezydenta, niebędącego bezmyślnym notariuszem Grupy Trzymającej Władzę, grupy, która na sumieniu ma cały wór deliktów konstytucyjnych i zwyczajnych przestępstw jak czarna zmora zaczęła śnić się po nocach. I nagle pojawia się ON, wybawca, wirus sars-cov-2! Przecież Kaczyński do perfekcji wyćwiczył technikę manipulowania społeczeństwem przez kreowanie najpierw jego śmiertelnych wrogów, a później siebie, na Wielkiego Wybawiciela i Obrońcę Narodu. Kaczyński bez zastanowienia więc dosiadł tego konia. Tyle tylko, że koń go poniósł.

A miało być tak ładnie. Rząd PiS, zastraszywszy wpierw ludzi,  dzielnie stawia czoła wirusowi, Andrzej Duda wygrywa wybory w pierwszym terminie. Ale sprawa wymknęła się spod kontroli. Najpierw ujawniony został – jak to zwykle w sytuacjach kryzysowych – rzeczywisty stan służby zdrowia. Rażące nieprzygotowanie organizacyjne i proceduralne, braki zaopatrzenia w elementarne środki ochrony osobistej personelu medycznego, chaos i bałagan powszechny. Wyszło na jaw, że wieloletnie skrobanie do kości budżetu państwa na wyborcze kiełbaski PiS pozbawiło to państwo realnych możliwości obrony społeczeństwa w sytuacjach nadzwyczajnych.

Na światło dzienne wychynęła jeszcze jedna, poważna wielce sprawa. Koronawirus sar-cov-2 obnażył z całą bezwzględnością parodię systemu zarządzania antykryzysowego w państwie. Doniosłą, o strategicznych, wieloletnich konsekwencjach decyzję o de facto zamrożeniu państwa, jego gospodarki, komunikacji, usług i instytucji rząd podjął bez żadnej debaty parlamentarnej, bez żadnej konsultacji chociażby z Radą Bezpieczeństwa Narodowego. Biały koń nie mógł czekać.

A przecież  są jeszcze ludzie! Zamknięci w swoich mieszkaniach, przestraszeni wirusem, przestraszeni kurczącymi się zasobami finansowymi, często przestraszeni  perspektywą utraty pracy. Już wiadomo, że na dwóch tygodniach kwarantanny się nie skończy, gdyż w zgodnej opinii ekspertów najgorsze, czyli gwałtowny wzrost zakażeń jest jeszcze przed nami.

Tymczasem rząd nie ma bladego pojęcia jak i kiedy zakończy się ten realny stan wyjątkowy w Polsce. Najpierw kwarantanna 2-tygodniowa, potem przedłużenie do Wielkiej Nocy. Może rząd liczy na cud wielkanocny? Tymczasem specjaliści są jednoznaczni: epidemia skończy się, gdy do powszechnego użytku wejdzie szczepionka przeciwko sars-cov-2, a to nie nastąpi wcześniej niż za 18 miesięcy. Wielodzietna rodzina zamknięta na półtora roku w niewielkim mieszkaniu? Czy ktoś sobie to wyobraża? Póki co rząd usiłuje odwlec w czasie apogeum zachorowań i spłaszczyć krzywą zakażeń poniżej poziomu wydolności systemu opieki zdrowotnej.

Bez odpowiedzi pozostaje pytanie w jakich warunkach wycofane zostaną nałożone na obywateli i przedsiębiorców ograniczenia. Kiedy cofnięty zostanie zakaz zgromadzeń, kiedy przywrócona zostanie normalna praca przedsiębiorstw, kin, teatrów. Przecież negatywne skutki ogólnokrajowej  kwarantanny ujawniać się będą coraz powszechniej i coraz gwałtowniej. Czym się to skończy? Wojskiem na ulicach?

PiS nie wie dokąd prowadzi kraj, ale wie dokąd sam chce dojść. Absolutnym priorytetem są więc dla partii Kaczyńskiego wybory prezydenckie. Wprowadzone przez rząd rygory w znakomity sposób ograniczyły kampanię wyborczą wszystkich, za wyjątkiem Andrzeja Dudy, kandydatów. Ten korzysta pełnymi garściami z możliwości jakie daje mu pozycja Prezydenta i partyjne środki masowego przekazu. Jarosław Kaczyński odrzuca więc naturalne rozwiązanie, jakim byłoby w tej sytuacji przyjęcie przez Sejm ustawy o stanie nadzwyczajnym – oznaczałoby to bowiem konieczność przełożenia wyborów na późniejszy termin. W maju, wystraszone społeczeństwo zagłosuje na kandydata władzy. Za kilka miesięcy, kiedy w pełni ujawnią się społeczne i gospodarcze skutki działania tej władzy – może być różnie. Dlatego Kaczyński, ryzykując oskarżenie o naruszenie artykułu 165 Kodeksu Karnego, bezwzględnie prze do utrzymania terminu 10 maja, chociaż nic nie wskazuje na to, aby do tego czasu zniknęły przesłanki na podstawie których wprowadzono w Polsce stan epidemiczny.

Wielu komentatorów zachodzi w głowę jak to jest, że z jednej strony PiS faktycznie wprowadza stan nadzwyczajny, że nic nie zapowiada, aby 10-go maja Polska uwolniona została od wirusa sar-cov-2, wręcz przeciwnie – spodziewana jest jego dalsza ekspansja, a z drugiej strony PiS odrzuca propozycje wprowadzenia stanu nadzwyczajnego i upiera się przy majowym terminie wyborów. Skoro mądrzejsi ode mnie nie potrafią dać jasnej odpowiedzi na to pytanie pozwolę sobie na spekulację.

Nie wykluczam otóż, że szukając wyjścia z pułapki, w którą PiS się wpakował, Kaczyński próbować będzie ucieczki do przodu. Coraz częściej spotkać można poważne publikacje kwestionujące skuteczność prób przeniesienia na grunt Unii Europejskiej drastycznych, chińskich metod walki z wirusem. Coraz częściej słychać opinie, że nie stan zakażenia tym wirusem uznać należy za społecznie niebezpieczny, a powikłania, których może on być przyczyną. Innymi słowy, tak, jak to jest praktykowane w Szwecji i częściowo w Wielkiej Brytanii zakłada się, że siły i środki pomocy medycznej i socjalnej państwa powinny być kierowane nie do całego społeczeństwa, ale do grup podwyższonego ryzyka powikłań z tytułu zarażenia wirusem sar-cov-2 i do osób cierpiących na powikłania po tym zarażeniu. A więc do osób starszych, schorowanych, o obniżonej odporności immunologicznej. Osobiście dostrzegam w takim podejściu dużą dozę racjonalizmu, o czym pisałem we wpisie z 16. marca b.r.  „Karton, papier mâché, propaganda”. Przy obecnej praktyce rządu nikt nie jest w stanie przewidzieć ile dodatkowych, nie związanych z koronawirusem istnień ludzkich pociągnie za sobą dezorganizacja służby zdrowia, zamykanie oddziałów szpitalnych, odwoływanie zabiegów medycznych, wstrzymywanie procedur leczniczych. Nikt nie jest w stanie przewidzieć skutków gospodarczych rządowej strategii walki z koronawirusem: wzrostu bezrobocia, bankructwa przedsiębiorców, spadku PKB, spadku dochodów samorządów terytorialnych i wielu, wielu innych. Wiadomo tylko, że koszty będą wysokie i wiadomo kto za nie zapłaci. Jedynym wyjściem, prędzej czy później, będzie więc powrót na ścieżkę racjonalizmu.

Ucieczka PiS do przodu może więc wglądać tak, że gdzieś w okolicy Świąt Wielkanocnych, ogłaszając publicznie i z fanfarami wielkie sukcesy dotychczasowych działań, rząd ogłosi przejście do „kolejnej fazy” czyli do tej właśnie ograniczającej zdecydowanie krąg społeczeństwa, który państwo obejmie specjalną antywirusową opieką. Że będzie to faktyczne wycofanie się z obranej drogi? Że będzie to faktyczne przyznanie się do błędnych decyzji? Nikt tak jak PiS nie opanował sztuki przekuwania swoich wielkich porażek w jeszcze większe sukcesy. Tak może być i tym razem, a uwolniony z aresztu lud radośnie  przystąpi do pracy i zakupów i radośnie wybierze kandydata PiS na Prezydenta.

Rozwiązanie takie będzie poważnym problemem i dla mnie. Z jednej bowiem strony uznaję, że rząd, dla dobra Polski i Polaków,  powinien czym prędzej wycofać się ze zbyt pochopnie obranej drogi i powrócić na drogę racjonalizmu w walce z koronawirusem. Z drugiej strony uważam, że najwyższy czas przywrócić powagę, godność i konstytucyjne znaczenie urzędowi Prezydenta RP i niezwłocznie dokonać zmian na tym urzędzie. Co jest ważniejsze? Ważniejsze jednak w tej sytuacji jest społeczeństwo i gospodarka. Jeżeli nawet Duda zostanie ponownie wybrany, to, zważywszy na okoliczności i kontekst takiego wyboru, zostanie on na zawsze Prezydentem „Wstyd”, marionetką przepchaną kolanem z pogwałceniem zasad demokracji, symbolem rzeczywistego stosunku PiS do „ukochanego” suwerena.

„Dążyć do celu po trupach” – to określenie odnosi się do metody postępowania nieliczenia się, przy całej bezwzględności, ze środkami na drodze do obranego celu, ale także do określenia charakteru osoby hołdującej takiej zasadzie. W potocznym języku takie określenie było rodzajem metafory – rzadko tyczyło trupów jako takich. Tak było do 10 kwietnia 2010 r. gdyż od tego dnia cała metafora prysła. Od tego dnia „religia smoleńska”, polityczne żerowanie na ofiarach smoleńskiej  katastrofy, a przede wszystkim śmierci Lecha Kaczyńskiego, wyniosły jego brata Jarosława do niemal absolutnej władzy w Polsce. Czy 10 maja 2020 r. będzie potwierdzeniem charakteru i metod postępowania prezesa PiS? Się okaże.

Karton, papier mâché, propaganda

Jeżeli w zespołowym uniesieniu, w naturalnej wspólnej potrzebie nadziei na przetrwanie wszyscy skandują to samo, to powinien jednak znaleźć się choć jeden członek społeczności, który spojrzy w innym niż większość kierunku. To przecież też element zbiorowego bezpieczeństwa. Wszak biblijna „zabłąkana owca” może okazać się bezcenna dla całego stada, gdy to, wyzbywszy się racjonalizmu, kierowane stadnym instynktem, wpadnie w pułapkę.
Podejmowanie dyskusji na temat rządowej polityki walki z pandemią koronawirusa COVID-19 zakrawa nie tylko na szaleństwo, ale i publiczne samobójstwo. Przecież wszystko jest jasne. Rząd działa nieprzerwanie, dzień i noc. Jego politykę wspiera cała niemal opozycja i media od prawa do lewa. Zewsząd, a zwłaszcza z internetowych zakątków słychać zachwyty jacy to jesteśmy wspaniali, najlepsi w Europie, jacy zdyscyplinowani w pozostawaniu w domach! Puste ulice świadectwem naszego patriotyzmu!
Ale coś w tym wszystkim nie daje spokoju. I to nie jedna sprawa.
Rząd zamroził kraj. Na jak długo? Nie wiadomo. W niektórych przypadkach mówi się o dwóch tygodniach, w innych o tygodniu, w jeszcze innych „do odwołania”. Jak długo cały kraj ma być zamrożony? Jak długo nieczynne będą szkoły, żłobki, przedszkola? Jak długo nieczynne będą sieci handlowe, zakłady pracy, które będą zmuszone do zaprzestania działalności nie z tytułu bezpośredniej choroby pracowników ale na skutek pozrywania więzi kooperacyjnych? Przecież eksperci wieszczą, że szczyt zakażeń przypadnie na drugą połowę kwietnia. Niektórzy, gdyż inni uzasadniają, że może to potrwać miesiącami. Czy rząd ma jakiś scenariusz na wypadek, gdy okaże się, że po tych magicznych dwóch tygodniach sytuacja daleka jest od zadawalającej?
Standardy postępowania z epidemią koronawirusa wyznaczyły dla Europy Włochy. Ich śladem poszła Unia Europejska a wraz z nią i Polska. My oczywiście musimy być przy tym najlepsi. Włoska strategia, zapewne podparta wieloma autorytetami z zakresu epidemiologii, zakłada walkę totalną. Do ostatniego niemal wirusa! Takiej właśnie walce podporządkowaliśmy dzisiaj w Polsce wszystko, każdą dziedzinę naszego życia, również religijnego. Ale trzeba wiedzieć, że nie jest to jedyna możliwa strategia. Zgoła inną drogę obrała Wielka Brytania. Wprawdzie kontynentalne media nie szczędzą Brytyjczykom krytyki, w najlepszym razie nazywając decyzje brytyjskiego rządu „wielce ryzykownymi”, to jednak jeśli chwilę się nad nimi zastanowić, to nie trudno dostrzec w nich sporej dawki zdrowego rozsądku.
Tak więc w Wielkiej Brytanii nie zamyka się póki co sklepów, pubów, nie odwołuje się imprez sportowych, nie zamyka się szkół i uczelni. Dlaczego? Brytyjczycy doszli do wniosku, że mechanizm zarażania koronawirusem jest taki, że żadne działania izolujące nie będą skuteczne. Ich zdaniem aby działania jakie podejmują Włosi czy Polacy mogły dać jakiś efekt, stan „pustych ulic” musiałby trwać kilka miesięcy.
Rozumowaniu wyspiarzy zdaje się sprzyjać charakter tej infekcji. Tak więc jasne już jest, że z nowym koronawirusem przyjdzie nam, ludziom, żyć już zawsze. Nigdy już się go nie pozbędziemy. Sporo zakażeń (liczba nieznana) przebiega bezobjawowo lub z objawami bardzo łagodnymi, na ogół traktowanymi przez nosicieli tego wirusa jako zwykłe przeziębienie lub lekka grypa. Przebieg infekcji jest też zazwyczaj łagodniejszy niż przy grypie i śmiertelność na skutek powikłań na podobnym co grypa poziomie statystycznym. Zazwyczaj – za wyjątkiem grup społecznych szczególnie narażonych na powikłania po infekcji koronawirusem COVID-19. Brytyjczycy skupiają się więc na tych najbardziej zagrożonych grupach. Dla nich organizują pomoc, wsparcie, medyczną opiekę. Do tych grup kieruje się przede wszystkim organizacyjną i finansową pomoc państwa. Czyżby Brytyjczycy, idąc zupełnie inną niż Włochy i Polska drogą okazali się skrajnie nieodpowiedzialnymi za swoje państwo, za swoje zdrowie? Jakoś trudno w to uwierzyć.
Tymczasem w naszym kraju ogłoszono „stan wojenny”: totalnej wojny z wirusem COVID-19, której przecież wygrać nie można. Zamknięte granice, szkoły, uczelnie. Ograniczona dostępność do przychodni aptek, zamierająca gospodarka i usługi. I jak przy tym jest nam z tym dobrze! Jak patriotycznie! Jak dumni jesteśmy z tego, że siedzimy w domach, a ulice naszych miast są puste! Dobrze jest dzisiaj, ale za dwa tygodnie, za miesiąc, kiedy zabraknie wielu rodzinom pieniędzy, kiedy ceny (prawo popytu i podaży się kłania) pójdą w górę?
Skutecznie rozpętano psychozę strachu. Już nie zgromadzenie 1000. 100 czy 50 osób jest niemożliwe. Zamierają spotkania towarzyskie, gdyż wobec powszechnej kampanii medialnej, piętnującej każdego kichającego czy smarkającego trudno jest znajomych narażać – nie, nie na wirusa, ale na dyskomfort sytuacyjny.
Na dzień dzisiejszy zmarły w Polsce 3 osoby w wyniku powikłań po infekcji COVID-19. To oczywiście bardzo smutne – tym bardziej, że liczyć się należy z kolejnymi zgonami. Nie wszystkich jednak to martwi. Doradca Prezydenta Polski pozwala sobie na antenie telewizyjnej na skandaliczną uwagę, że epidemia COVID-19 przyczyni się do odmłodzenia polskiego społeczeństwa. Idąc za panem doradcą, nieźle zapewne wynagradzanym ze społecznych pieniędzy, można w epidemii upatrywać ratunku dla ZUS!
Ile jednak w tym czasie było zgonów z powodu powikłań pogrypowych? Media i Ministerstwo Zdrowia milczą a przecież jesteśmy w tradycyjnym okresie wzrostu zachorowań na „konwencjonalną” grypę. Ale mózg mój drąży inne pytanie: ile osób umrze w Polsce na skutek dezorganizacji służby zdrowia, do jakiej doprowadziła polityka rządu. Miałem swego czasu wątpliwie przyjemną sposobność obserwować przez dłuższy czas przychodnię Dolnośląskiego Centrum Onkologicznego we Wrocławiu przy placu Hirszwelda – wiodącej na Dolnym Śląsku placówki. Setki ludzi, siedzących ciasno jak śledzie w beczce jeden przy drugim w wąskich, niewietrzonych korytarzach, stojących z powodu braku krzeseł na schodach i czekających godzinami na przyjęcie przez wspaniałych skądinąd specjalistów DCO. Chorzy onkologicznie to przecież grupa najwyższego ryzyka powikłań po wirusowych infekcjach, to ludzie o obniżonej odporności immunologicznej, którzy z drugiej strony nie mogą sobie powiedzieć: – a, dzisiaj nie pójdę na konsultacje, czy nie zrobię badań lub nie poddam się wyznaczonym zabiegom; – może za miesiąc lub dwa. Mam te korytarze i stłoczonych w nich pacjentów przed oczami i zastanawiam się jaką specjalną opieką ich otoczono.
Ale to nie wszystko. Rząd pozbawił polskich chorych 19 szpitali przekształcając je na placówki dedykowane wyłącznie zakażeniom koronawirusem . Oczywiście dotychczasowi pacjenci rozśrodkowani zostali do innych placówek, ale arytmetyka jest bezwzględna. 19 dużych zazwyczaj szpitali wyparowało. Ile osób w Polsce umrze na choroby zupełnie nie związane z COVID-19, które na skutek tej „reorganizacji” nie otrzymają należnej im opieki lub otrzymają ją za późno?
Jedynym wygranym w tej aferze będzie Prawo i Sprawiedliwość. Rząd się krząta z wielkim zapałem, Premier Morawiecki – Główny Propagandzista Kraju – większość dnia spędza w studiach radiowych i telewizyjnych, społeczeństwo zastraszone, a więc wobec takiego „straszliwego” zagrożenia w naturalny sposób sprzyjające opiekuńczej władzy, opozycja zepchnięta do ciemnego kąta i bardzo ograniczona w możliwościach docierania do wyborców. Z pewnością żaden koronawirus nie spowoduje przełożenia wyborów prezydenckich. Bo niby dlaczego? Dzisiaj PiS ma – dzięki COVID-19 – wygraną w kieszeni, a jesienią, kiedy społeczne i gospodarcze skutki dzisiejszej polityki wyjdą na wierzch może być różnie. Nie można nawet wykluczyć, że antywirusowy „stan wojenny” pod różnymi pretekstami przeciągnięty zostanie aż do dnia wyborów. Choćby po to, aby przed 10 maja nie stawiać głupich pytań typu – po co było go wprowadzać?
No i bonus dla PiS dodatkowy! Zupełnie niezauważona została przez media, również te krytyczne wobec obecnej władzy, znamienna wypowiedź Mariana Banasia, którą ten, zagnieżdżony na fotelu Prezesa NIK zawarł w swoim niedawnym wywiadzie dla jednej z prawicowych gazet. Otóż w morzu deklaracji jak to dzielnie będzie on walczył o niezależność Izby, niejako mimochodem, wspomniał, że ze słynnego domu schadzek, który funkcjonował w jego kamienicy, „korzystało wielu polityków i ministrów”. Na całym świecie, pod każdą szerokością geograficzną takie wyznanie najbardziej w sprawie kompetentnego człowieka musiało by spowodować polityczne trzęsienie ziemi o sile powyżej 9 w skali Richtera. Przecież jeżeli znane są nazwiska, to zakładać trzeba, że uwieczniono je nie tylko na kartkach papieru, ale i na innych nośnikach. Ale dzięki koronawirusowi nikt się tym nie zajmuje, a koleżkowie Banasia otrzymali bardzo wyraźny sygnał: dajcie mi spokój, abo…
Epidemia koronawirusa w jej obecnym wydaniu to wcale nie Apokalipsa. Wystarczyła jednak, aby bezlitośnie obnażyć dotychczasową politykę PiS opartą na kłamstwie, nachalnej propagandzie sukcesu, kreatywnej księgowości budżetowej. Obnażyła zupełny brak przygotowania państwa na takie zagrożenia, o większych nie wspominając. Przede wszystkim obnażyła olbrzymie problemy służby zdrowia: te strukturalne, funkcjonalne, jak też i kadrowe i materialne. Skandal z dwoma miliardami złotych podarowanymi przez pisowski sejm i pisowskiego prezydenta pisowskim propagandzistom miast na potrzeby ochrony zdrowia Polaków jawi się w nowej, mega-karykaturalnej skali. Gorzej, że do tego pisowskiego państwa budowanego z kartonu i papier mâché na fundamentach agresywnej, kłamliwej propagandy wprowadzono potężny zastrzyk dezorganizacji i chaosu. Czarny scenariusz rozpocznie się w Polsce wówczas, gdy PiS utrzyma na fotelu Prezydenta figuranta i przy jego i propagandowych tub pomocy zamieniać będzie swoje klęski na historyczne, wiekopomne sukcesy.