Ach, ta trójka….

Wybory – drugie podejście – nabierają tempa. Prawie każdy z kandydatów za obfite źródło głosów wyborców uznał negatywne odnoszenie się do Polski Ludowej (najczęściej nazywanej przez nich komunizmem). Końca nie ma niewybrednym epitetom, mniej lub bardziej mniej zawoalowanym aluzjom, porównaniom, mającym pogrążyć konkurentów. Taki sznyt, taki standard. Walą telewizje maczugą „czasy komunizmu” na prawo i lewo a jednocześnie bez zażenowania emitują na okrągło takie dzieła jak „Wesele” czy „Ziemia obiecana” Wajdy, „Potop”, „Stawka większa niż życie”, „Czterej pancerni i pies” i wiele, wiele, wiele innych dzieł filmowych i teatralnych. Taka polska schizofrenia, taki specyficzny rodzaj narodowego dualizmu psychofizycznego. Ale czasami ktoś się zagalopuje… i jest problem. Przynajmniej dla mnie.

Oglądałem otóż na telewizyjnym ekranie scenki z protestów na ulicy Mazowieckiej w Warszawie, pod siedzibą studia Trzeciego Programu Polskiego Radia – popularnej „Trójki”. Oczywiście za sprawą władczej ingerencji kierownictwa stacji w kolejność piosenek na „Liście przebojów Marka Niedźwieckiego”. Władczej i jednocześnie skandalicznej, niedopuszczalnej. Zaskoczyła mnie spora liczba młodych ludzi wśród protestujących. Zaskoczyła, ale i nieco rozczuliła.

Niewątpliwie „Trójka” jest czymś szczególnym na polskiej scenie kulturalnej. Od początku do dzisiaj była to rozgłośnia młodych! W okresie, w którym nie rozstawałem się z radiem słuchałem wyłącznie „Trójki”. Nie tylko ja – chyba wszyscy, a z pewnością młodzi, w czasach, w których nie było Internetu, You tube, Spotify, w których nie było smartfonów, laptopów i innych gadżetów, radio było potęgą, a dla młodych potęgą wśród potęg była „Trójka”. Nie tylko za sprawą programów muzycznych na najwyższym radiowym poziomie, które szybko stały się jej wizytówką. Również dlatego, że „Trójka” mówiła bardziej ludzkim językiem, jej programy społeczne i kulturalne były ambitne, ciekawe. Ale również dlatego, że, zwłaszcza w pewnym okresie, „Trójka” stała się symbolem innowacyjności, postępu technologicznego. Był to bowiem bodajże pierwszy program Polskiego Radia emitowany nie z amplitudową, ale fazową modulacją fali radiowej. Jakość dźwięku była nieporównywalnie lepsza, umożliwiała nadawanie programów stereofonicznych.

Czy ktoś pamięta jeszcze strojenie pierwszych radioodbiorników stereofonicznych produkcji Kasprzaka czy Diory przed rozpoczęciem audycji na przykład „Trzy kwadranse jazzu”? Prowadzący zapowiadał: „kanał lewy szszszsz…, kanał prawy szszszsz…”. Na młodych ludzi ten postęp musiał działać.

Dzisiaj zawirowało wokół „Trójki”. Ale to zawirowanie uzmysłowiło wielu, jakim kulturowym gigantem stała się ta rozgłośnia. Ale przecież nie stała się tym gigantem z dnia na dzień. Nie stała się również dzięki ustrojowej rewolucji w 1989 r. Fundamenty pod tą budowlę, położone jeszcze w latach pięćdziesiątych – sześćdziesiątych  ubiegłego wieku: mądra i konsekwentna polityka programowa sprawiły, że „Trójka” doskonale wytrzymała konkurencję nowych, komercyjnych, w większości bardzo dobrych stacji jak RMF FM, Eska. Mało tego. Zapowiedziany dzisiaj przez nowego szefa Programu Trzeciego PR powrót „listy przebojów” jest nie tylko spektakularną porażką obecnych politycznych władców mediów publicznych, których arogancja rozbiła się niczym „Titanic” o górę lodową, jaką okazała się „Trójka”. Jest świadectwem społecznej siły tej stacji. Twórcom „Trójki”, pokoleniom jej dziennikarzy, należą się najwyższe słowa uznania.

Sprzeciw wobec ocenzurowania „listy przebojów” szybko uzyskał swoje logo. Jego autorem jest mieszkający w Kolumbii polski artysta plastyk Mariusz Waras, a wygląda ono tak:

Nie mam złudzeń, że zamiarem autora było wpisanie się w ten antypeerelowski standard, przyrównanie obecnych praktyk politycznych władców Polski do „niecnych praktyk komunistycznych”.

Ale można na ten znak spojrzeć inaczej – jak na przypomnienie proweniencji stacji, jej historycznych korzeni. Przecież „Trójka” jest wciąż żywym przykładem mądrej na ogół, dalekowzrocznej polityki kulturalnej Polski Ludowej, a więc i Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Kiedyś i znakomita piosenka „Twój ból jest lepszy niż mój” zejdzie z listy przebojów, a „Trójka” pozostanie i ciągle będzie młoda. Przynajmniej mam taką nadzieję i tego jej życzę.

Jeszcze nie jest za późno

Niespełna dwa tygodnie temu Włodzimierz Czarzasty, przewodniczący SLD, przekonując o konieczności udziału w wyborach 10 maja b.r. grzmiał z ekranów telewizorów, że pomimo akonstytucyjności pisowskich wyborów kopertowych „trzeba brać udział w tych wyborach, aby przegonić Andrzeja Dudę z pałacu prezydenckiego”.

Po zmianie kandydata PO Klub Parlamentarny Lewicy zawarł osobliwe porozumienie z Klubem Koalicja Polska (PSL plus Kukiz 15) o poparciu PiS w sprawie możliwie najkrótszego terminu wyborów, czyli 28 czerwca b.r. Osobliwość jest w tym, że jak dotąd całej opozycji zależało na maksymalnym przesunięciu terminu wyborów, aby skutki nieudolności rządu w sprawie przeciwdziałania epidemii koronawirusa ujawniły się w całej pełni osłabiając tym samym kandydata PiS. W pełni świadomy tego zjawiska był Kaczyński, i dlatego z taką determinacją, wszelkimi, również pozaprawnymi metodami i sztuczkami parł do jak najszybszej reelekcji swojego kandydata. Tylko bowiem ta reelekcja gwarantuje pisowskiej mafii bezkarność.

Porozumienie klubów Lewica i Koalicja Polska  w sprawie terminu wyborów 28 czerwca stanowi zwrot w dotychczasowej kampanii. Oznacza ono ni mniej ni więcej tylko to, że te dwa kluby, których kandydaci na urząd prezydenta chwalą się sondażowymi poparciami odpowiednio: Biedroń 3% do 7% i Kosiniak-Kamysz  6% do 10% pogodziły się z tym, że ich kandydaci nie mają szans na drugą turę. Celem prezydenckiej kampanii wyborczej tych ugrupowań, wobec wejścia do gry Trzaskowskiego, stało się więc tylko uzyskanie jak najlepszego wskaźnika poparcia dla swoich kandydatów, aby „wyjść z honorem” z całej tej politycznej konfrontacji.   Najwyraźniej najgroźniejszym przeciwnikiem stał się dla nich już nie Duda, ale Trzaskowski. Stąd gra na maksymalne utrudnienie jego kampanii, a być może, wobec krótkiego terminu na zebranie podpisów przy czerwcowym terminie wyborów, na jego formalną eliminację. Ale wyjść z honorem popierając PiS, się nie da.

Dziwi mnie to, że Pragmatykowi Spod Przasnysza (jak sam siebie określa Przewodniczący SLD), jego wrodzony pragmatyzm polityczny nie podpowiedział, że w tej sytuacji, jeżeli poważnie traktował cel „przegonienia Dudu z pałacu”, najlepszym rozwiązaniem jest maksymalna konsolidacja sił opozycyjnych, skoncentrowanie się na kandydacie dającym największe szanse wygrania z Dudą, doprowadzenie do drugiej tury i stworzenie najlepszych warunków społecznych i politycznych dla jego ostatecznej wygranej.

Reelekcja Dudy to umocnienie, być może na długi czas, autokratyzm w Polsce, to oddalające się perspektywy przywrócenia demokratycznego ładu w kraju.  Zmiana w pałacu prezydenckim jest dzisiaj dla Polski dużo, dużo ważniejsza niż wynik Roberta Biedronia. Wolę Trzaskowskiego na urzędzie Prezydenta przy zerowym wyniku Biedronia, niż Dudę przy wyniku kandydata lewicy nawet (co jest mało prawdopodobne) na poziomie 15%. Celów demokratycznej lewicy nie sposób realizować w autorytarnym państwie prawicowo-nacjonalistycznym.

Jeszcze nie jest za późno.

O potrzebie odpolitycznienia klęsk żywiołowych

Politycy Zjednoczonej Prawicy wszystkich szczebli na pytanie, dlaczego nie można w Polsce wprowadzić stanu klęski żywiołowej, jako jednej z konstytucyjnych form stanu nadzwyczajnego odpowiadają, zgodnie i bezbłędnie wyuczoną formułką, że u nas nie ma klęski żywiołowej, jest epidemia, a postępowanie władz w takich sytuacjach reguluje ustawa z dnia 5 grudnia 2008 r. o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi. Przeto PiS – jako partia stojąca na straży demokracji i przestrzegania prawa musi kierować się tą ustawą, gdyż władza działa w ramach i na podstawie ustaw.

Oczywista arogancja takich polityków, którzy jednocześnie bez podstawy prawnej wydają miliony złotych publicznych pieniędzy, którzy zhańbili się łamaniem Konstytucji po wielokroć jest oczywista, bezdyskusyjna i nad wyraz obrzydliwa. Ale, o dziwo, argument ten rzadko, a właściwie wcale nie spotyka się z jakąkolwiek merytoryczną repliką ze strony demokratycznej opozycji. Może warto się więc przyjrzeć sprawie głębiej.

Decydująca w sprawie jest ustawa o stanie klęski żywiołowej, która za taki stan uważa: „zdarzenie związane z działaniem sił natury, w szczególności wyładowania atmosferyczne, wstrząsy sejsmiczne, silne wiatry, intensywne opady atmosferyczne, długotrwałe występowanie ekstremalnych temperatur, osuwiska ziemi, pożary, susze, powodzie, zjawiska lodowe na rzekach i morzu oraz jeziorach i zbiornikach wodnych, masowe występowanie szkodników, chorób roślin lub zwierząt albo chorób zakaźnych ludzi albo też działanie innego żywiołu”. Do klęsk żywiołowych ustawodawca zalicza również zdarzenia w cyberprzestrzeni oraz działania o charakterze terrorystycznym.

Nie ulega więc wątpliwości, że choroby zakaźne u ludzi mogą stanowić przesłankę do wprowadzenia stanu klęski żywiołowej. Wszystko zależy od skali zdarzeń. Porównajmy dwa kataklizmy: powódź tysiąclecia w 1997 r. i obecną epidemię koronawirusa. Potężna, tragiczna powódź z 1997 r. pochłonęła w sumie 52 ofiary śmiertelne, a jej skutki materialne szacowano na 12 miliardów złotych. Epidemia koronawirusa zabrała jak dotychczas życie 758 Polaków (chociaż są miarodajne opinie, że nie jest to pełna statystyka) i końca nie widać. Straty materialne państwa i gospodarki idą w setki miliardów złotych i również nikt nie jest w stanie oszacować ich całkowitej wartości. Polacy tracą zdrowie, życie i majątki w coraz większej liczbie. Rząd jednak z uporem kluczy i szuka naiwnych (albo dla naiwnych) wykrętów i „uzasadnień” dla niewprowadzania stanu nadzwyczajnego.

Żeby była jasność: w 1997 r. również nie wprowadzono stanu klęski żywiołowej, pomimo mocnych nacisków ówczesnej opozycji (część z niej jest obecnie u władzy). Stanu klęski żywiołowej nie wprowadzono również w żadnym z późniejszych przypadków katastrof naturalnych takich jak susza w 2006 i 2015, przymrozki w 2007 czy kilkukrotne fale powodzi w 2010r. Krótko mówiąc tradycją polskich rządów, niezależnie od ich politycznego zabarwienia, jest unikanie wprowadzania stanu klęski żywiołowej, co bardzo wyraźnie odróżnia nas od innych krajów europejskich. Są podstawowe przyczyny: kolizje stanów klęsk żywiołowych z aktualnymi wydarzeniami politycznymi oraz skutki budżetowe. Polskie życie polityczne jest, szczególnie w ostatnich latach niezwykle burzliwe, więc trudno jest jakiejś klęsce żywiołowej znaleźć dla siebie wygodne miejsce w kalendarzu. Budżet państwa też z natury rzeczy zawsze jest napięty do granic możliwości, a czasami nawet bardziej.

Jeżeli jednak z panującego dzisiaj stanu klęski naturalnej, jaką jest rozwijająca się wciąż epidemia koronawirusa wyciągnąć należy jakieś dobre wnioski na przyszłość – to niewątpliwie również te dotyczące zarządzania krajem w takich stanach. Dzisiaj państwo całkowicie nie zdaje egzaminu.

Sytuacja jest smutna. Jak się okazuje większość Polaków już nie chce walczyć za wolność ani „waszą”, ani nawet „naszą” – swoją. Nie pali się do protestów wobec jaskrawego, codziennego łamania prawa przez rządzących, przeciwko codziennemu manipulowaniu ludźmi przez rządowe media, przeciwko kłamstwom każdego właściwie przedstawiciela władzy, który wypowiada się publicznie. Tak, jakby kłamstwo było prawem, obowiązkiem i normą rządzących. Dzisiaj do protestów zrywają się ci tylko, którzy walczą o swoje i swoich bliskich życie, a więc drobni przedsiębiorcy, ludzie z pogranicza, których rząd swoimi decyzjami pozbawił pracy i jakiegokolwiek wsparcia. Rozmawiałem niedawno z takim przedsiębiorcą. Zakład zamknięty, z własnych środków uzyskiwanych z wynajmu mieszkania wspomaga pracowników, lecz boi się, że lada dzień podnajemcy ogłoszą, że nie mają już środków na opłacenie mieszkania. Oczywiście złożył wszystkie konieczne wnioski o państwową pomoc, ale od miesiąca nic nie może załatwić, a administracja piętrzy tylko trudności. Na przykład kwestionując wniosek, gdyż w jednej z rubryk, w której wpisane było „zero”, nic nie należało, zdaniem urzędniczki,  wpisywać. To ci ludzie, zdeterminowani do końca wychodzą dzisiaj na ulice, to ich goni i aresztuje policja.

Innymi słowy zarządzanie w stanach klęsk żywiołowych jest w Polsce maksymalnie upolitycznione, a przez to nieskuteczne. Do absurdów dochodzimy dzisiaj, kiedy to logiczna interpretacja działań władzy prowadzi do wniosku, że według PiS, w okresie wyborów prezydenckich nie można wprowadzać stanów nadzwyczajnych, bez względu na skalę społecznego i gospodarczego zagrożenia.

Dlatego maksymalne odpolitycznienie procesu podejmowania decyzji o stanie klęski żywiołowej jest wprawdzie zadaniem trudnym, ale niezbędnym i pilnym. To sprawa dla konstruktorów Polski po PiS. Epidemia koronawirusa nie jest ostatnią plagą, jaka spaść może na nas spaść.

Czerwonym moherem nie będę

Jest dzień 3 maja 2020 r. – Święto Konstytucji. 7 dni przed dniem wyborów na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej, terminem wyznaczonym zgodnie z przepisem Ustawy Zasadniczej przez Marszałka Sejmu RP. Doskonała pora do paru osobistych refleksji o aktualnym stanie naszej „konstytucyjności”. Naszej, to znaczy zarówno w ujęciu formalnym jak i indywidualnym, osobistym stosunkiem obywateli do ustrojowych fundamentów państwa, jakimi są zapisy Konstytucji.

Wybory prezydenckie w Polsce Anno Domini 2020 z pewnością będą przedmiotem badań naukowych i wykładów akademickich na wydziała prawa i nauk politycznych uniwersytetów na całym świecie. Oto bowiem rozgrywa się wielopłaszczyznowy dramat: mordowanie ustroju demokratycznego przez politycznych przestępców mieniących się obrońcami demokracji, wykorzystującymi – jako narzędzie mordu – połamane, ponaginane przepisy demokratycznej konstytucji.

Na dzień dzisiejszy nie ma jeszcze w prawnym porządku RP ustawy regulujących zasady wyborów prezydenckich, według nowej, rewolucyjnej jak na polską tradycję, powszechnej i jedynej zasadzie korespondencyjności.  Będzie ona mogła być podpisana przez Prezydenta za kilka dni, na 2, 3 dni przed dniem wyborów. Ustawy nie ma, ale już na jej podstawie uruchomiono potężną machinę drukowania tzw. pakietów wyborczych, czyli kart, oświadczeń i kopert. Dzisiaj wyczytałem w Internecie, że ich rozprowadzanie przez (sic!) pocztę rozpocznie się w dniu jutrzejszym.

Swoje generalne zastrzeżenia do forsowanej przez PiS farsy wyborczej wyraziłem we wpisie „Ćwiek” z dnia  19 kwietnia b.r., nie będę więc ich tutaj powtarzać. Dodam tylko jedną, nową, poważną wątpliwość. Jak się okazuje nastąpił przeciek wzorów pakietów wyborczych i każdy względnie obznajomiony z programami graficznymi może sobie taki pakiet (pakiety) wydrukować. Teraz wystarczy znać PESEL jakiejś osoby, aby w dowolnej skrzynce pocztowej umieścić jej głos. Który będzie ważny? W przypadku ujawnienia fałszerstwa (bardzo mało prawdopodobne), kto będzie ścigany?

Ale teraz nie chcę rozwijać wątku akonstytucyjności tych „wyborów”, wątku wałkowanego w systemie 24/7 w mediach. Największy od 1989 roku kryzys demokracji w Polsce, z którym mamy do czynienia, jest niewątpliwie skutkiem kryzysu partii politycznych. To właśnie te partie, odwołujące się do zasad demokracji, przez swoją słabość dopuściły do tego, że Polską rządzi partia autorytarna.

Konstytucja podmiotowo i bardzo ogólnie odnosi się do partii politycznych w dwóch tylko artykułach: Art.11 i Art.100 oraz w Art. 13, mówiącym o zakazie działalności partii politycznych w zakładach pracy. Praktyka jednak jest taka – i nic w tym dziwnego, jest to zgodne z tradycjami europejskiej kultury politycznej – że to właśnie partie polityczne odgrywają przemożną, decydującą rolę w kształtowaniu społecznej, gospodarczej i oczywiście politycznej rzeczywistości. Najbliższa mi jest rzecz jasna partia o nazwie (póki co) Sojusz Lewicy Demokratycznej.

Świat, Europa i Polska wstrząsane są w ostatnich latach, a ostatnich miesiącach w szczególności, najpoważniejszymi od dziesięcioleci torsjami ekonomicznymi, gospodarczymi, społecznymi i politycznymi. Pandemia sars-cov-2 przyspieszyła oczekiwania na głębokie zmiany oraz spotęgowała obawy o bezpieczne jutro miliardów ludzi na świecie. Dzieje się więc bardzo wiele i bardzo szybko. Czy jednak ktoś jest w stanie wskazać na jakieś oficjalne stanowisko partii politycznej o nazwie Sojusz lewicy Demokratycznej, odnoszące się do aktualnych problemów Polski i świata? W poszukiwaniach sięgam do źródła, czyli internetowej strony SLD. Na całej stronie nie ma zakładki typu: „Stanowiska SLD w wobec aktualnych problemów Polski i Polaków”. Są natomiast publikowane uchwały Rady Krajowej. I tak, na przestrzeni lat 1916 -2020 Rada Krajowa przyjęła ogółem 13 uchwał, z których 9 dotyczyło spraw wewnątrzpartyjnych. Te odnoszące się do spraw ogólnopolskich to:

– uchwała RK z czerwca 2017 r. w sprawie członkostwa Polski w Unii Europejskiej;

– uchwała RK z września 2017 r. w sprawie reformy wymiaru sprawiedliwości;

– uchwała RK z grudnia 2018 r. w sprawie ustawy represyjnej,

– uchwała RK z marca 2019 r. w sprawie rocznicy uchwalenia Konstytucji RP.

Do tych uchwał „ponadpartyjnych” dodać należy jeszcze uchwałę Zarządu Krajowego z grudnia 2016 r. „Ręce precz od generała”. TO WSZYSTKO

To wszystko, ale to i tak, jak się okazuje, za dużo. O ile bowiem statut SLD określa (na marginesie bardzo ogólnie, hasłowo) cele partii, to w ogóle nie odnosi się do metod ich realizacji. Tak też w statucie  nie mam mowy o wypracowywaniu, zajmowaniu i rozpowszechnianiu stanowisk SLD wobec aktualnych problemów. W świetle zapisów statutowych nawet wymienione wyżej dokumenty zdają się nie mieć wystarczającej podstawy. Tylko bowiem Kongresowi SLD (zwoływanemu sporadycznie) przyznaje on prawo do „uchwalania apeli i stanowisk”. Konwencja Krajowa, Rada Krajowa, jako i Zarząd mogą, zgodnie ze statutem podejmować uchwały, ale tylko: „w najważniejszych dla partii sprawach”.  Dla partii – nie dla Polski i Polaków.

Z oczywistych względów do tych stanowisk nie można zaliczyć stanowisk Klubu Parlamentarnego Lewica – Razem. Klub ten tworzony jest przez trzy odrębne podmioty polityczne, a ponadto z żadnym ze stanowisk Klubu nie jest związane żadne stanowisko chociażby Zarządu Krajowego SLD.

Pozwoliłem sobie na tą wiwisekcję po to, aby pokazać jak na przestrzeni ostatnich lat zmieniła się najbardziej mi znana partia polityczna. Trudno jest mi uznać za przypadek, że w statucie SLD brak jest zadań bieżącego reagowania na ważne wydarzenia polityczne, społeczne czy gospodarcze zarówno przez władze krajowe jak i lokalne. Gros swojej energii partia kieruje na sprawy wewnętrzne, na przygotowywanie się do kolejnych kampanii wyborczych. Uchwały „ponadpartyjne” są okazjonalne. Potwierdza to moją tezę, wyrażoną w szeregu wcześniejszych publikacji, że w przeciągu ostatnich lat władze SLD dążą do przekształcenia tej partii, wywodzącej się z europejskich tradycji politycznych, a więc ściśle związanych z bieżącymi problemami ludzi, w partię komitetową, w strukturę wyborczą na wzór amerykański.

I tutaj dochodzimy do dnia dzisiejszego. We wpisie „Ćwiek” podzieliłem się swoimi poważnymi wątpliwościami odnośnie udziału w przygotowywanym przez PiS teatrzyku pod nazwą „wybory”. Moje główne zastrzeżenia dotyczyły legalizacji przeze mnie  bezprawia przez udział w tych „wyborach”. Będąc przekonanym, że to nie tylko mój problem, wyraziłem przy tym nadzieję, że władze partii pomogą mi i innym się z nim uporać. Nie oczekiwałem oczywiście odpowiedzi imiennej – wystarczające byłoby jednoznaczne odniesienie się do tego dylematu. Nic takiego nie nastąpiło, prócz niezłomnej deklaracji  kandydata lewicy udziału w wyborach i oczekiwaniach, że elektorat nie zawiedzie. A przecież w tej tak doniosłej kwestii partia mogła o zdanie zapytać się swoich członków. Mogła – ale tego nie zrobiła. Ale jutro, może pojutrze znajdę w skrzynce pocztowej lub na schodach „pakiet wyborczy” od nadkomisarza wyborczego – Sasina. Co mam z nim zrobić?

Po raz pierwszy ja i wielu innych stajemy przed tak poważnym problemem. Raz na trzydzieści lat. Po raz pierwszy i zapewne po raz ostatni, gdyż jeżeli zwyciężą ciemne moce z Nowogrodzkiej, to druga taka sytuacja nie będzie potrzebna. Jeżeli natomiast Kaczyński przegra, to – mam nadzieję – nowi liderzy wyciągną z tej lekcji właściwe nauki, tak by podobna trauma się nie powtórzyła.

Pora na decyzję. Nie wesprę swoim działaniem bezprawia Kaczyńskiego ani 10 maja 2020 r., ani w żadnym innym terminie „wyborów” podług przeforsowanej wbrew prawu i przyzwoitości ustawy o wyborach korespondencyjnych. Nie przyczynię się do tego, aby mógł mówić, że „suweren poparł jego sposób obchodzenia się z prawem”, choćbym miał narazić się na szykany administracyjne lub partyjne konsekwencje. Chcę być obywatelem świadomym ważności i wartości swojego głosu, swojej cegiełki w budowaniu demokratycznego państwa. I dlatego w tej nadzwyczajnej, krytycznej sytuacji nie będę głosować „bez względu na wzgląd”. Nie zamierzam być czerwonym moherem.

P.S.

Konstytucja nie jest „świętą księgą” i powinna być modyfikowana. Oczywiście nie na kolanie, na potrzeby chwili lub pojedynczego człowieka. Jeżeli do takiego spokojnego, odpowiedzialnego namysłu kiedyś dojedzie, to jednym z problemów, który powinien być w Ustawie Zasadniczej  doprecyzowany, to rola i odpowiedzialność partii politycznych w politycznym i społecznym życiu kraju. Jednoznacznie określić w niej należy, czy partie polityczne są trwałym elementem systemu politycznego, czy też, na wzór zza oceanu, są tylko komitetami wyborczymi, których głównym celem jest reelekcja posłów i senatorów.