Odcinanie czarnych kuponów

Polska w europejskiej czołówce zakażeń wirusem sars-cov-3 i zgonów z powodu COVID-19. Obraz jest jeszcze tragiczniejszy, jeśli do tych oficjalnych danych dodać liczbę zgonów pozacovidowych, ale będących „ubocznym” skutkiem pandemii, przez drastyczne zmniejszenie miejsc w szpitalach, liczby udzielanych świadczeń medycznych. Ani Ministerstwo Zdrowia, ani NFZ nie kwapi się, aby oficjalnie oszacować tą liczbę. Wiadomo tylko, że ona jest – i to jest nie mała. Istny dopust boży. Wygląda na to, że rzeczywiście  boży.

Jakie są najbardziej prawdopodobne przyczyny miejsca Polski w ścisłej europejskiej czołówce pod względem liczny zakażeń i zgonów. Widzę takie dwie. Jak podają statystyki za około 80% obecnych  zakażeń koronawirusem odpowiada jego brytyjska mutacja B.1.1.7. Wykryto ją na wyspach na początku grudnia ub. roku. Od samego początku wiadomo było, że jest ona aż o 70% bardziej zaraźliwa niż „tradycyjny” sars-cov-2. A mimo to polski rząd przechodził sam siebie, aby jak najwięcej Polaków ściągnąć do kraju na Święta Bożego Narodzenia. Rozum, racjonalność i przede wszystkim ODPOWIEDZIALNOŚĆ poszły do kąta. Wszak tradycja, wiara zobowiązują, są najważniejsze i godne każdej ofiary. Ilu Polaków przyjechało w sumie z Wielkiej Brytanii w tym okresie? NIKT TEGO NIE WIE. Szacuje się na ponad 100 000 osób w samym transporcie lotniczym. A lądowy?  Dla uspokojenia gawiedzi wciskano nam kit, że wprawdzie wirus B1.1.7. jest bardziej zaraźliwy, ale infekcja przebiega łagodniej, chociaż bezwzględnie obowiązywać powinna w takich sytuacjach ostrożność i zasada ograniczonego zaufania.  Rząd jednak przyjął inną zasadę: nam musi się udać! Król i Królowa czuwają, a my skazani jesteśmy na sukcesy! Nie tylko się nie udało, ale kosztuje to Polaków tysiące niepotrzebnych zgonów.

Zakładając, że było tylko 100 tysięcy świątecznych gości z WB i że odsetek zakażonych wśród nich był na poziomie 25% to zaimportowaliśmy sobie 25 000 nosicieli koronawirusa, w większości w jego najzjadliwszej mutacji. W sposób godny najwyższej kary zaniechano wymogu posiadania przy wjeździe do kraju zaświadczenia o negatywnym wyniku testu. Dla okazania wspaniałomyślności rząd zaoferował przyjeżdżającym MOŻLIWOŚĆ bezpłatnego wykonania testu w czasie pobytu. Ilu z przyjeżdżających z tej możliwości skorzystało – nie wiadomo. Dzisiaj odcinamy czarne kupony od tej patriotyczno-religijnej akcji polskiego rządu.

Mówiąc wprost: w okresie Świąt Bożego Narodzenia rząd zaimportował do Polski i zdetonował potężną bombę biologiczną. Nie chce mi się wierzyć, że wśród licznych epidemiologów, rządowych doradców nie było nikogo, który by przed tym przestrzegał.

Ręka boska jest nie tylko w nieodpowiedzialnej akcji świątecznej. Kolejną, absolutnie niewytłumaczalną i wprost haniebną postawą rządu jest zgoda na otwarcie kościołów. Zamknięto korty tenisowe, gdzie na jednego gracza przypada ponad 300 m2 powierzchni a pozostawiono kościoły z wymogiem (absolutnie nie weryfikowanym) 15 m2. Kościoły w Polsce są wyjątkowo odporne na wszelkie obostrzenia nawet wówczas, gdy zaczyna już brakować miejsc w szpitalach, respiratorów i kadr medycznych. A przecież zdalny udział w mszach ma w Polsce bardzo długą tradycję; najpierw poprzez radio, a teraz również przez telewizję. Dzisiaj nic nie stoi na przeszkodzie, aby każda parafia mogła transmitować swoje msze w Internecie. Nic z tego! Od kościołów wara!

Jeszcze bardziej bulwersująca od postawy rządu w tej sprawie jest postawa Episkopatu. Można było oczekiwać, że nie czekając na decyzje rządu Episkopat z własnej woli czasowo zlikwiduje nabożeństwa jako istotne źródła rozprzestrzeniania się infekcji. Nic z tego. Urzędnicy pan B., którzy w obronie zygoty gotowi są na wszystko, życie żyjących mają – jak widać – za nic. Po zapoznaniu się z „Notą Komisji Nauki Wiary Konferencji Episkopatu Polski w związku z pandemią koronawirusa” nie mam złudzeń. Kościół Polski w pandemii upatrzył szansę na odwrócenie trendu laicyzacji społeczeństwa. Im gorzej – tym lepiej! Im lud w większym są strachu przed cierpieniem i  śmiercią – tym bardziej garnąć się powinien do kościołów! Stare ludowe porzekadło można więc sparafrazować następująco: „Ksiądz wspiera pana, pan księdza, a nam biednym zewsząd nędza”.

Lewicowe „lewactwo”

Redaktor M. Janicki w ostatnim numerze „Polityki”, w artykule „Lewoskręt” usiłuje znaleźć odpowiedź na pytanie: dlaczego, pomimo wyraźnego, jak wskazują badania, zwiększenia się elektoratu lewicowego wśród młodzieży, poparcie dla parlamentarnego ugrupowania „Lewica” nie rośnie. Przytacza przy tym publiczną wypowiedź posła, jednego z prominentnych działaczy SLD, członka władz krajowych i przewodniczącego jednej z rad wojewódzkich partii: „Jeżeli lewica nie będzie obarczona lewactwem, możemy przekroczyć 20 proc. poparcia”. To bardzo znamienne stwierdzenie i nie może być pozbawione komentarza. Terminy „lewak”, „lewactwo” były do dzisiaj powszechnie używanymi przez prawicowych polityków i publicystów epitetami pod adresem wszystkich na lewo od nich, z którymi z zasady nie warto podejmować żadnej merytorycznej debaty. Był określeniem mającym wyrażać pogardę wobec lewicowych ruchów politycznych, z wyjątkiem tych koncesjonowanych przez prawicowy mainstream. Użycie tego terminu przez posła Klubu Parlamentarnego „Lewica” jest więc wydarzeniem bez precedensu.

Cytowana przez „Politykę” wypowiedź znamienitego polityka SLD obrazuje dramatyczny problemy, przed którymi stają aktualni liderzy tej partii. Z jednej strony nawołują do zjednoczenia polskiej lewicy, zapowiadają ogólnopolskie kongresy programowe lewicy, głoszą potrzebę współdziałania, a z drugiej – bliżej nieokreślone, lewicowe nurty wskazują jako przyczynę swojego marnego poparcia społecznego. Uciekają się do znanej z ubiegłego wieku doktryny „cięcia po skrzydłach”. Tyle tylko, że wówczas była to doktryna bezkonkurencyjnej partii rządzącej. W dzisiejszych warunkach ostrej politycznej konkurencji używanie terminu „lewactwo” przez polityka SLD, przejęcie przez niego terminologii propagandy prawicowej jest wyrazem skrętu w prawo.

Tymczasem przyczyny stagnacji na niskim poziomie poparcia dla „Lewicy” są raczej oczywiste. Głównym źródłem społecznej energii, jaka zasila to ugrupowanie jest właśnie stygmatyzowanie jego zwolenników przez prawicową propagandę jako „lewaków”, jest odwoływanie się do wspólnej, politycznej niedoli, do obrony przeszłości. Ale co to obchodzi młode pokolenia Polaków?  SLD nie chce lub nie potrafi wyjść z szufladki z napisem „lewica”, którą przewidział dla niej neoliberalny mainstream. Odnoszę wrażenie, że nawet jest mu w tej szufladce wcale dobrze. Tymczasem nowe, dramatyczne wyzwania przed którymi staje człowiek w XXI wieku nakazują redefinicję społecznego znaczenia pojęcia „lewica” oraz korektę, modyfikację jej celów programowych. Postulaty społeczne i ekonomiczne lewicy europejskiej XIX i XX wieku zostały w znacznej części inkorporowane do programów innych nurtów politycznych – i jest to wielki sukces naszych lewicowych antenatów. Dlatego dzisiaj „Lewica” czy SLD nie przebiją już PiS w sprawach socjalnych. Tymczasem nad głowami ludzi pracy zawisły nowe, nieznane naszym poprzednikom zagrożenia.

Dlaczego w historii lewica osiągała niebywałe sukcesy społeczne?  Dlatego, że była NADZIEJĄ. Nadzieją, na lepszą, sprawiedliwą przyszłość, nadzieją na równość ekonomiczną, na równość praw, na socjalne bezpieczeństwo. Nadzieją na cywilizacyjny postęp dla mas, na wykształcenie, pracę, ziemię. Na ochronę praw pracowniczych, na związki zawodowe, na kres „klasy próżniaczej”. Lewica była wówczas utopią, mrzonką idealistów, którzy poważyli się na święte prawa kapitału. Tak, to była utopia, nierealne dla wielu marzenia. Ale to właśnie pociągało młode pokolenia. Młodość potrzebuje ideałów, potrzebuje utopii, potrzebuje wizji swojej innej, lepszej przyszłości.

Jaką wizję, jaką utopię, jaką opowieść o przyszłości niesie z sobą współczesna „Lewica”? Żadną. Właściwie ogranicza się do głoszenia: „Będziemy robić to co inni, tylko lepiej”. Nic więc dziwnego, że współczesna, uczesana lewica nie jest sexy dla młodych, nie jest pociągająca. Po prostu lewicowa młodzież nie wiąże swojej przyszłości z taką lewicą, którą reprezentują dzisiejsi jej parlamentarni liderzy.

Współczesna lewica, a właściwie jej przywódcy nie rozstają się z hasłami typu: „Idziemy po władzę!”, „Od przyszłej kadencji będziemy rządzić!”. Rządzić (jeżeli już, to współrządzić, JU) po co? Zamiast wyciągać wnioski z przeszłości, skupiać się na budowaniu swojego TRWAŁEGO politycznego zaplecza, lewica skupia się na wyborach, na wyborczych gierkach i przepychankach. 20% poparcia to (nieosiągalny) szczyt marzeń? Ale po co rządzić, skoro nie ma się własnej, strategicznej wizji przyszłości, własnej lewicowej propozycji dla nowych pokoleń?

Rozważania te nie są czysto teoretyczne, nie są żadną spekulacją. Przykładem niech będą losy wrocławskiego projektu z marca 2019 r pod nazwą Socjalistyczna Platforma Programowa SLD, którego jestem jednym z inicjatorów. Zawiązaliśmy ją, by stworzyć w ramach największej partii polskiej lewicy forum dla dyskusji o przyszłości. Nie wstydzimy się słowa „socjalizm” ani słowa „towarzysz”. Nie jesteśmy bezrefleksyjnymi gloryfikatorami socjalistycznej przeszłości. Wręcz przeciwnie – do ważnego dla lewicy okresu tzw. realnego socjalizmu podchodzimy z należytą krytyką. Uważamy jednocześnie, że teoretyczny i praktyczny dorobek myśli socjalistycznej XIX i XX wieku może pomóc nam, lewicy, w wypracowaniu realnej alternatywy dla szalejącego dziś, wszechobecnego, kryzysogennego neoliberalizmu. Tylko tyle: chcieliśmy (i nadal chcemy) stworzyć zgodną z wciąż obowiązującym statutem wewnątrzpartyjną platformę dyskusyjną, aby móc myśleć i rozmawiać o lewicy nie w perspektywie najbliższych wyborów, ale o naszych celach strategicznych, o zadaniach lewicy wobec aktualnych wyzwań, przed jakimi neoliberalizm postawił cały świat. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do programowych materiałów SPP (Grupa SPP SLD na FB).

Niezadługo „świętować” będziemy drugą rocznicę walenia głową w mur, czyli zabiegów o formalną rejestrację naszej platformy przez władze partii. Wniosek w tej sprawie leży na biurku Przewodniczącego, lecz odpowiedzią jest ostentacyjny brak reakcji, milczenie, udawanie, że pada deszcz. Trudno o bardziej dobitny wyraz pogardy kierownictwa SLD, partii, która „demokrację” ma w nazwie, dla inaczej niż kierownictwo myślących. Właściwie to doczekaliśmy się reakcji, drugiego policzka. Było nim skasowanie po prostu platform programowych wewnątrz partii we wciąż czekającym na ostateczny werdykt sądu nowym statucie, uchwalonym przez Konwencję SLD w grudniu 2019 r.

Pora więc zapytać liderów SLD: z kim wam nie jest po drodze, kogo w Polsce wsadziliście do worka „lewactwo”? Miejcie polityczną i cywilną odwagę powiedzenia tego wprost, bez ściemy: z kim wam nie jest po drodze.  Nie zasłaniajcie się epitetami o prawicowej proweniencji – to lewicy po prostu nie uchodzi. W szczególności powiedzcie też czy wrocławską ideę Socjalistycznej Platformy Programowej wewnątrz partii uznajecie za egzemplifikację owego „lewactwa”, za brzemię, które przeszkadza wam we wspinaniu się po drabinkach sondaży.

A gdy wreszcie pozbędziecie się tych wszystkich „lewackich” balastów czerwony balon z napisem LEWICA nareszcie swobodnie poszybuje w górę. Albo, co bardziej prawdopodobne, poszybuje jak orzeł… z poobcinanymi skrzydłami.

Prawdziwa twarz nowej lewicy?

Wiceprzewodniczącą Klubu Parlamentarnego „Lewica” jest posłanka „Wiosny” Monika Pawłowska. W ostatnich dniach jest ona ulubienicą prawicowych mediów, które wielbią ją za to, że ich zdaniem  „stanęła po stronie prawdy”. W czym rzecz?

Otóż pani wiceprzewodnicząca klubu parlamentarnego obwieściła, że „należy uhonorować wszystkich żołnierzy walczących o wolność Polski” i złożyła hołd „żołnierzom wyklętym” (cudzysłów JU). Wprawdzie nie osobiści, ale poprzez dyrektora swojego biura poselskiego, który, tu cytat ze wpisu pani poseł na Twitterze: „Składał kwiaty pod pomnikiem żołnierzy wyklętych w moim imieniu”.

Każdy może głosić swoje poglądy i postępować według nich – jeżeli tylko postępuje z godnie z prawem i nie szkodzi innym osobom. W tym przypadku, ponieważ mamy do czynienia z posłanką, osobą publiczną a na dodatek wiceprzewodnicząca lewicowego klubu parlamentarnego komentarz potrzebny jest w kilku sprawach.

Po pierwsze razi brak reakcji na to zachowanie zarówno ze strony Klubu Parlamentarnego „Lewica” jak i jego największej części: SLD. Tym bardziej, że postawa wiceprzewodniczącej Klubu stoi w rażącej sprzeczności ze stanowiskiem SLD w sprawie „Dnia pamięci żołnierzy wyklętych” opublikowanym na oficjalnej stronie internetowej Sojuszu. Rozumiem, że mogło lewicowych posłów zamurować, ale po kilku dniach powinni dojść do siebie. Nic z tego. Klub udaje, że pada deszcz.

Po drugie nie jest znana żadne działania wiceprzewodniczącej KP Lewica upamiętniające ofiarę życia ponad 17 tysięcy żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego w walkach z hitlerowskim okupantem ani protesty przeciwko dewastacji poświęconych im pomników i tablic pamiątkowych. Ci żołnierze zdaniem Pani posłanki o wolność Polski nie walczyli. Przyłącza się więc Pani wiceprzewodnicząca KP „Lewica” do tej części polityków, którzy głoszą, że żołnierze ci nie przynieśli Polsce wolności, ale drugiego okupanta. Gloryfikacja „żołnierzy wyklętych” świetnie mieści się w tej logice.

Po trzecie nie jest znane żadne wystąpienie Pani posłanki, żadna jej adekwatna aktywność upamiętniająca ofiary tzw. żołnierzy wyklętych.

Tak czy inaczej nie sposób oprzeć się refleksji zasadniczej: czy zachowanie wiceprzewodniczącej Klubu Parlamentarnego „Lewica”, Pani Moniki Pawłowskiej w sprawie tzw. żołnierzy wyklętych oraz reakcja, a właściwie brak publicznej reakcji na nie ze strony klubu nie jest aby praktycznym, twardym zwiastunem charakteru szumnie zapowiadanej nowej, lewicowej partii Biedronia i Czarzastego?