Polska pozaeuropejska

Opinia publiczna zelektryzowana została  Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości nakazującego Polsce natychmiastowe wstrzymanie eksploatacji kopalni odkrywkowej węgla brunatnego Turów do czasu sądowego rozstrzygnięcia sporu pomiędzy Czechami a Polską. Trybunał przychylił się w ten sposób do wniosku Czech.

W kraju zawrzało:

– Znowu ta Unia wtrąca się w nasze sprawy!

– Niech Unia zacznie wreszcie przestrzegać prawa!

– Nie pozwolimy na zabranie nam tysięcy miejsc pracy i 8% produkcji energii elektrycznej!

– Będziemy bronić naszego bezpieczeństwa energetycznego za wszelką cenę! Itp., itd.

To tylko niektóre, najłagodniejsze pokrzykiwania przedstawicieli polskiego rządu i politycznych elit Zjednoczonej Prawicy w reakcji na decyzję TSUIE.

Jeszcze kilka dni temu, w czasie, gdy warzyły się losy polskiej akceptacji dla Rezolucji Rady Europejskiej w sprawie źródeł finansowania Unii (dla Europejskiego Funduszu Odbudowy), termin „700 mld dla Polski” nie schodził z ust polityków ani z pierwszych stron mediów. Każdy, nawet najmniejszej rangi pisowski polityk pokazywał się z „unijną szmatą” w tle. Pieniądze z Unii są dobre, należą sia nam jak psu zupa (jak obwieścił nadpremier Ziobro). Ale na tym kończą się nasze związki z Unią. Pieniądze TAK – zobowiązania NIE! To jest clou polskiej polityki unijnej i kryzys turowski znakomicie ten kurs wzmocni.

Tymczasem decyzja zabezpieczająca TSEU nie zrodziła się z piątku na sobotę. Konflikt Czechy i Niemcy kontra Polska na tle eksploatacji złóż węgla w Turowie ma wieloletnią historię. Problem pozbawiania przez Turów czeskich terenów przygranicznych wody znany był od dawna. W 1994 roku polskie organy udzieliły Elektrowni Bełchatów koncesji na prowadzenie wydobycia do kwietnia 2020. Koncesja przewidywała jednorazową możliwość jej przedłużenia o 6 lat. Zgodnie z tymi postanowieniami w październiku 2019 r. PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna przedłużenie tej koncesji o lat 6, czyli do 2026 r. I tutaj dzieje się rzecz ciekawa. Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska we Wrocławiu wydaje decyzję o środowiskowych uwarunkowaniach dla kontynuacji eksploatacji złoża węgla brunatnego Turów do 2044 r., a w styczniu 2020 r. nadaje jej rygor natychmiastowej wykonalności. Na tej podstawie wniosek operatora o przedłużenie koncesji na wydobycie zostaje przedłużony. Rzecz jednak w drobiazgu: Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska we Wrocławiu wydał swoją decyzję bez… przeprowadzenia oceny oddziaływania eksploatacji kopalni na środowisko.

W całym humbugu organizowanym przez PiS wokół decyzji TSUE według metody J.M. Rokity, czyli z głośnym wrzaskiem: „Ratunku! Czesi i Unia nas biją!” brak jednej, podstawowej informacji. Tej mianowicie jakie w rzeczywistości skutki na zaopatrzenie w wodę dla Czechów mieszkających w rejonie przygranicznym powoduje eksploatacja kopalni, czy Polska kwestionuje ocenę czeskich specjalistów w tym zakresie, zwłaszcza w kontekście planów rozszerzenia wydobycia. Podstawowy problem, który dawno powinien zostać rozwiązany w ramach dobrosąsiedzkich relacji, przykryty został ogólnonarodowym biadoleniem i narzekaniem na spisek ciemnych, europejskich sił przeciwko Polsce.

Nie wiem, czy i jakie działania dyplomatyczne podejmowane były ze strony polskiej, aby nie doprowadzić do rozprawy przed TSUE. Znamienny przy tym jest fakt nieobsadzenia od z górą roku stanowiska polskiego ambasadora w Pradze. Dla ambasady ważniejszą sprawą okazuje się być zablokowanie możliwości aborcji w Czechach dla polskich kobiet – tutaj przejawia aktywność wielką. A w sprawie Turowa co uczyniono? Opinii publicznej należy się rzetelna informacja o działalnościach rządu w tej materii i rzetelne kalendarium wydarzeń. Chodzi przecież nie tylko o jakość stosunków sąsiedzkich, ale również o praktyczne relacje z Unią Europejską. Póki co PiS gra przeciwko Unii wbrew opinii większości Polaków. Ale czy ta większość długo się utrzyma? Niewątpliwie afera turowska skrzętnie wykorzystana zostanie przez PiS do dalszego rozniecania nastrojów antyunijnych i niedługo zobaczymy, jak wskaźnik poparcia Polaków dla Unii Europejskiej zjedzie z niedawnych 80% do 40%. Nie zdziwiłbym się, gdyby strona polska celowo chciała doprowadzić do takiej konfrontacyjnej sytuacji po to, aby PiS po raz kolejny mógł zagrać na nosie wszystkim dookoła, aby jeszcze raz próbował przeforsować praktykę, że prawo unijne w Polsce nie obowiązuje.

Konflikt wokół kopalni Turów pokazuje, że Polska nie potrafi prowadzić odpowiedzialnej polityki ani w wymiarze globalnym ze światowymi mocarstwami a w tym przypadku z Unią Europejską, ani polityki dobrego sąsiedztwa z naszymi bezpośrednimi sąsiadami. Nad potrzebą takich dobrych stosunków nie trzeba się rozwodzić. Wystarczy wspomnieć kryzys wokół spuszczania do Odry wody z czeskich zbiorników w czasach powodzi, co było jedną z przyczyn tragicznej powodzi na Dolnym Śląsku w 1997 r. Ten problem, po stronie czeskiej udało się rozwiązać. Problemu Turowa po stronie polskiej – nie. A sąsiedzi obserwują. Dzisiaj Czechy, jutro mogą być Niemcy, Białoruś, Rosja. Ukraina nie, gdyż tyle zniewag ze strony ukraińskiej, które Polska zniosła w ostatnich dekadach świadczy o wielkiej determinacji polskich władz płacenia gorącą, nieodwzajemnioną miłością do Ukrainy za nadzieję wykorzystania tego państwa w polskiej polityce antyrosyjskiej.

Na szczęście ten kryzys w polskiej dyplomacji nie będzie trwać długo. Drastyczne zmniejszenie poziomu merytorycznych wymagań od kandydatów do służby dyplomatycznej w połączeniu ze sprawdzoną kadrową polityką PiS szybko przysporzy nam nowych zastępów młodych dyplomatów, Prawdziwych Polaków, przed którymi świat cały w przenośni i dosłownie padnie na kolana.

Ład nowy – śpiewka stara

Jarosław Kaczyński w asyście fanfar i dzwonów ogłosił Nowy Ład dla Polski – program społeczno-gospodarczy PiS na najbliższe lata. Wszyscy teraz namiętnie dyskutują o kwotach wolnych od podatków i budowie domów bez zezwolenia. Mnie jednak nurtuje pytanie, dlaczego właśnie 15-go maja 2021 r. ten program został ogłoszony. Przecież nie mamy żadnej ogólnokrajowej kampanii wyborczej: ani do parlamentu, ani samorządowej, ani prezydenckiej. Chyba, że mamy, tylko o nie jeszcze nie wiemy.

Marks powiadał, że historia powtarza się dwukrotnie: za pierwszym razem jako burleska, za drugim jako dramat. Nowy Ład Kaczyńskiego literalnie nawiązuje do wielkiego planu reform gospodarczych Roosevelta z 1933 r, który miał USA wyciągnąć (i wyciągnął) z kryzysu. Ale na identyczności tytułów podobieństwa się kończą. Amerykański New Deal był reakcją rządu na bezprecedensowy kryzys ekonomiczny Stanów lat 20-tych ub. wieku. Godzi się przypomnieć, że winą za amerykański kryzys lat 1929 – 1933 ponosi – uwaga! – niefrasobliwa polityka kredytowa banków, która umożliwiała niemal każdemu zaciąganie kredytów. Czy nie brzmi to znajomo? Stosując zasadę „czym się strułeś tym się lecz” filarem amerykańskiego Nowego Ładu było zwrócenie się Prezydenta do banków Systemu Rezerw Federalnych o zwiększenie kredytów o 3 mld ówczesnych dolarów, ale bez pokrycia emisji banknotów w złocie. W celu przeciwdziałania wykupowi złota Roosevelt zdewaluował z początkiem 1941 roku dolara o 41%. Ponadto zawiesił wymienialność dolara na złoto i zakazał wywozu kruszców za granicę.

Amerykański Nowy Ład był bardzo głęboką ingerencją państwa w system finansowy i gospodarczy. Powstał on zresztą w wyniku prac specjalnego zespołu ekonomistów powołanych przez prezydenta. Zapewne jacyś ekonomiści maczali palce w Nowym Ładzie Kaczyńskiego. Jacy – tajemnica.

Aktualne problemy gospodarcze Polski (i trzeba dodać i Europy, gdyż nasze gospodarki są bardzo ściśle ze sobą związane) są o lata świetlne odległe od Wielkiego Kryzysu w Stanach Zjednoczonych w 1929 r. Usiłowanie więc nadania programowi Kaczyńskiego rangi amerykańskiego New Deal jest propagandowym nadużyciem, ale w przypadku PiS to nie dziwi. Propagandowe machlojki to chleb powszedni tej organizacji.

Kaczyński ogłosił swój program w szczególnym momencie. Oto najistotniejsze cechy tego momentu.

1.Trzecia fala koronawirusa opada. Wprawdzie w Polsce najwolniej w całej Europie, ale opada. Czwarta fala zapowiadana jest dopiero na wrzesień.

  1. Pandemia ukazała społeczeństwu katastrofalny stan służby zdrowia, za który w całości już odpowiada PiS. Pandemia wyostrzyła w dodatku, w sposób naturalny, wrażliwość społeczeństwa na poziom opieki zdrowotnej.
  2. Unia Europejska – zakała PiSu – ogłosiła i wdraża plan odbudowy gospodarki europejskiej po pandemii. Kaczyński jest oczywiście gorącym zwolennikiem Unii Europejskiej, ale zarządzanej przez funkcjonariuszy Ordo Iuris i Opus Dei. Sukcesy laickiej Unii trzeba było jakoś w Polsce przykryć.
  3. Morawiecki porozumiał się taktycznie z Unią Europejską w sprawie udziału Polski w Europejskim Funduszu Odbudowy. To porozumienie sprzedawane jest w Polsce jako sukces PiS, a nie Unii. Na marginesie dziwię się Komisji Europejskiej, że nie reaguje na pomijanie przez polski rząd Unii Europejskiej w swojej kampanii informacyjnej.
  4. Europejski plan odbudowy gospodarki niesie ze sobą klimat optymizmu zarówno dla przedsiębiorców jak i pracowników najemnych. Ten klimat trzeba przekuć na klimat wsparcia PiS.
  5. W ostatnich miesiącach pojawiło się szereg poważnych pęknięć w rządzącej prawicowej koalicji. Na to nakładają się małe, duże i ogromne afery gospodarcze i etyczne z udziałem prominentów PiS.
  6. Większość wcześniejszych sztandarowych obietnic PiS, jak na przykład skrócenie postępowań sądowych, które miało nastąpić skutkiem „reformy” wymiaru sprawiedliwości Ziobry nie została zrealizowana. Tek, które zrealizowano, jak program 500+ nie tylko okazały się nieskuteczne, gdyż nie spowodowały wzrostu urodzeń, ale ich wartość zżerana jest przez inflację. Trzeba stare obiecanki zastąpić nowymi.
  7. Metoda kupowania głosów za publiczne pieniądze okazała się skuteczna.
  8. Opozycja parlamentarna jest w całkowitej rozsypce, niezdolna do żadnego wspólnego skoordynowanego działania.
  9. Po przejęciu przez „Orlen” mediów Polska Press PiS objął prawie całkowite władztwo nad polskimi mediami.

Wszystkie te okoliczności nie uzasadniają jednak tego, aby na 2,5 roku przed planowymi wyborami parlamentarnymi ogłaszać program, któremu próbuje się nadać rangę New Deal-u. Może jednak być tak, że ogłoszenie właśnie w obecnej chwili programu Kaczyńskiego jest rodzajem sondy, która ma maksymalnie zmobilizować elektorat PiS i jeszcze go powiększyć. Być może jest tak, że wyniki badań opinii publicznej po ogłoszeniu Nowego Ładu będą dla Kaczyńskiego tak dobre, że zdecyduje się on na wcześniejsze wybory parlamentarne, aby na wznoszącej fali propagandowej osiągnąć swój upragniony cel: parlamentarną większość konstytucyjną. Wtedy dopiero się zacznie.

Być może jest więc tak, że nie wiedząc o tym już znaleźliśmy się w toku nowej kampanii wyborczej.

P.S.

Kiedy Kaczyński woła „PRAWO”! – wychodzi BEZPRAIWE, kiedy woła „SPRAWIEDLIWOŚĆ”! – wychodzi NIESPRAWIEDLIWOŚĆ. Kiedy więc woła ŁAD – wyjdzie bałagan na sto dwa.

Noc i mgła nadciaga

Cyniczne, obłudne uzasadnienia zajazdu kontrolowanego przez „PiS” (piszę w cudzysłowie, gdyż organizacja, która kryje się za tym akronimem jawnie naigrywa się zarówno z prawa jak i sprawiedliwości) koncernu paliwowego na polskie media nie wzbudzają większej egzaltacji, większego poruszenia w Narodzie. Naród, a przynajmniej znaczna jego część zdaje się mówić: „Cóż, tak widocznie ma być”. Otóż nie ma tak być. Ale jeżeli Naród tak mówi, to będzie dużo gorzej. Gorzej dla tego Narodu oraz gorzej dla polskiego państwa, a więc znowu gorzej dla Narodu.

Polska Press, której właścicielem de facto stał się ulubieniec Kaczyńskiego, były wójt Pcimia, to 500 stron internetowych, 20 dzienników regionalnych i prawie 150 tygodników, które gromadzą ponad 17 mln odbiorców. Na co to wszystko Orlenowi? Z punktu widzenia celów dla jakich utworzony został ten koncern – na nic. Ale wpływ na 17 milionów odbiorców jest strategiczną sprawą dla „PiS”. Okazało się, że Telewizja Polska, Polskie Radio, tabuny prawicowych gazet i gazetek, kościelne ambony to za mało, aby w parlamencie zdobyć uprawnioną przez wodza większość konstytucyjną. Przygotowywana jest więc Wielka Ofensywa Propagandowa na owe 17 milionów, aby wyłuskać z tej grupy dodatkowe głosy w najbliższych wyborach. W ramach tej ofensywy „PiS” potrzebuje stworzyć swoistą tarczę, medialną osłonę potencjalnych kandydatów na Prawdziwych Polaków przed herezjami, jakie niedobitki niezależnych dziennikarzy jeszcze gdzieniegdzie publikują. A potrzeba jest coraz bardziej paląca.

Dla najbardziej plastycznego scharakteryzowania problemów PiS przypomnieć należy jedną scenkę z sali sejmowej. Z mównicy, wśród braw całej Zjednoczonej Prawicy, schodzi Marian Banaś. Właśnie złożył uroczyste ślubowanie przed objęciem jednego z najważniejszych urzędów w Rzeczpospolitej, urzędu Prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Dla zwiększenia wyrazu swojego uznania posłowie prawicy biją brawa na stojąco. Oficjalne miejsce na sali sejmowej Prezesa NIK jest w tzw. „tramwaju” po lewej stronie Marszałka i sejmowej trybuny. Po prawej znajduje się „tramwaj” dla rządu. Nie ma w tym przypadku. W „tramwaju” po lewej stronie zasiadają szefowie urzędów, które z konstytucyjnych względów powinny być niezależne od władzy wykonawczej, a więc prezesi trybunałów, władz sądowniczych itp. Sejmowe „tramwaje” są więc ilustracją trójpodziału władzy.

Świeżo upieczony Prezes NIK nie zmierza jednak z trybuny na właściwe urzędowi, który właśnie objął miejsce. Swoje pierwsze kroki kieruje ku „tramwajowi” rządowemu, z którego już wyrywają się na wyprzódy urzędnicy z gratulacjami. Którzy spośród nich są pierwszymi? Warto zapamiętać: koordynator służb specjalnych, członek Rady Ministrów Mariusz Kamiński i jego zastępca Michał Wąsik. Z ich oczu tryska triumf i nieukrywana radość spotęgowana uśmiechami od ucha do ucha. Oczywiście misiaczki, buziaczki itp. Stało się! Hosanna! Ci dwaj panowie doskonale wiedzą, że podległe im służby od roku prześwietlają Banasia i z pewnością przed całą procedurą „wyboru” dokładnie z efektami pracy agentów się zapoznali. W normalnym państwie takie ostentacyjne zachowanie szefów służb specjalnych byłoby nie do pomyślenia. W Polsce miało być swego rodzaju publicznym „certyfikatem moralności” dla obejmującego urząd Prezesa najwyższego organu kontroli państwa. Było jednak zapewne jeszcze czymś więcej

Ostatnio publika bombardowana jest przez media rewelacjami z tego właśnie kręgu. Zaczęło się od bez dwóch zdań kontrolowanego przecieku z NIK o poważnych zarzutach głównie pod adresem Premiera Rządu z tytułu organizacji tzw. wyborów „kopertowych” w 2020 r.Zarzuty dopiero za 3 tygodnie mają ujrzeć światło dzienne w zapowiadanym raporcie Izby. Odpowiedź przyszła natychmiast: przeszukanie przez funkcjonariuszy CBA willi syna Prezesa NIK, niegdyś wiązanego z zapominaną powoli „aferą Banasia”. Kolejny cios wyprowadza Banaś, oskarżając służby specjalne o wywieranie nacisku na NIK i uroczyście deklarując, że on tym naciskom nie ulegnie. Żenujący spektakl rodem z amerykańskich filmów gangsterskich, w których rodziny rywalizują o przywództwo w mafii.

Któż jest sprawcą tego skandalu? Otóż jest nim nie kto inny jak dziennikarz śledczy Bertold Kittel, który niemal nazajurz po zaprzysiężeniu Prezesa NIK opublikował słynny reportaż „Pancerny Marian i pokoje na godziny”. Materiał Kittela wstrząsnął Polską. To po tym reportażu byliśmy świadkami pierwszego starcia: uda się odwołać z funkcji prezesa NIK osobę do cna skompromitowaną, która, jak się okazuje miała bardzo podejrzane konszachty ze światem przestępczym i niejasne źródła majątku czy nie. Pierwszą rundę wygrał Banaś – stanęła za nim Konstytucja i ustawa o NIK. Druga, którą miał być „wariant awaryjny Kaczyńskiego” spaliła na panewce

Jak wyglądałaby dzisiaj sytuacja polityczna w Polsce gdyby nie artykuł Kittela? Niewątpliwie byłaby zupełnie inna, sielankowa. Marian Banaś byłby królem warszawskich salonów, ozdobą państwa pisowskiego, wokół którego roztaczałaby się właściwa pisowskim politykom aureola sukcesu, ale de facto chodzącym na krótkim sznurku, którego drugi koniec trzymałby Mariusz Kamiński. Przeciek w sprawie Morawieckiego prawdopodobnie by się nie ukazał. Nie byłoby zapewne takich ustaleń. Byłyby tylko „drobne uwagi” tak jak w przypadku NIK-owskiej kontroli skandalicznych rządowych zakupów respiratorów za pośrednictwem podejrzanego handlarza bronią, który w momencie otrzymania rządowego zlecenia i sowitej zaliczki około 120 milionów złotych, w 2020 r. legitymował się jedyną fakturą na kwotę bodajże 18 000 zł z tytułu obrotu mięsem. Handlarza bronią, od którego aż śmierdziało służbami specjalnymi. Drobne zarzuty? Najwyższa Izbo – daruj sobie! Ale czyż nie dla takich sytuacji postawiono na funkcji szefa NIK osobę, na którą haki rozsadzają niejedną szafę pancerną służb? Czy nie dlatego tak ostentacyjnie radośnie koordynatorzy służb specjalnych fetowali objęcie urzędu przez Banasia? Lepszego, bardziej posłusznego kandydata nie mogli znaleźć. NIK wzięta!

Ale Kittel wszystko popsuł. Tyle tylko, że popsuł więcej niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Nie tylko na czas jakiś popsuł humory Kaczyńskiemu i znacznej części pisowskiej elity, która na pięcie odwróciła się od Banasia, ale, o ironio, Kittel przyczynił się do dalszego psucia państwa. Swoim artykułem osiągnął on niezamierzony absolutnie efekt – w sumie umocnił na zajętym stanowisku skompromitowanego urzędnika o silnych mafijnych powiązaniach! To bardzo gorzka lekcja demokracji. W każdym innym państwie po ujawnieniu przez dziennikarza śledczego takich rewelacji urzędnik nie mógłby nawet przez 5 minut sprawować urzędu prezesa najwyższego organu kontrolnego. W każdym – ale nie w państwie, w którym rządzi bezprawie, łgarstwo i nikczemność. Bezprawie, kłamstwo i nikczemność podniesione do rangi dewizy władz państwowych okazały się silniejsze od faktów. A teraz umocniony, jeszcze bardziej opancerzony Banaś, widząc, że wszyscy mogą mu po prostu nadmuchać, głosi urbi et orbi, że nie było żadnej afery Banasia a była prowokacja służb specjalnych i demoralizuje jedną z najstarszych instytucji państwa polskiego czyniąc z niej maczugę w wewnątrzpartyjnych porachunkach. To w jak diametralnie różny sposób NIK Banasia potraktowała sprawę afery z wyborami kopertowymi i sprawę afery respiratorowej (o wcześniejszej maseczkowej nie wspominając) świadczy o tym, że Banaś ostro wchodzi do wewnętrznych rozgrywek na prawicy. W której gra drużynie? Z pewnością nie w drużynie Morawieckiego, a więc w drużynie Ziobry. A może w jakiejś trzeciej, jeszcze nie ujawnionej?

Historyjka powyższa pokazuje, że niezależne dziennikarstwo, zwłaszcza dziennikarstwo śledcze może, na czas jakiś, spędzać sen z powiek rządzącym, zwłaszcza w kontekście kampanii wyborczych. Dlatego potrzebny był zajazd na Polska Press. Jeśli nie można zatrzymać Kittelów, Pankowskich czy Szczygłów, jeżeli ze smyczy zerwał się Prezes NIK, to należy maksymalnie osłabić moc rażenia ich ustaleń. Prawda jest dla „PiS” bolesna. Ale historyjka ta uczy również, że system urzędowego bezprawia, jeżeli opanuje już najważniejsze instytucje państwowe, potrafi być pancernie odporny na najbardziej niewygodne dla siebie fakty. Ujawnienie ponurej prawdy o Marianie Banasiu wcale nie zaszkodziło ani jemu, ani systemowi, który go wykreował. Czy oznacza to kres dziennikarstwa śledczego? Mam nadzieję, że nie, że póki istnieć będą ostatnie wyspy dziennikarskiej niezależności, praca dziennikarzy śledczych nie ustanie. W spektakularny sposób padła niedawno przed trybunałem Julii Przyłębskiej reduta Bodnara. Kolejnym celem „PiS” będzie niezależne dziennikarstwo i niezależne media. Jeżeli i te reduty padną Polska na długie lata pogrąży się w mroku. Noc i mgła nadciąga.