Ludzkość potrzebuje diety

Dla współczesnego Europejczyka czy Amerykanina indywidualna dieta jest nie tylko czymś niezbędnym, koniecznym. Dieta stała się cool, pozytywnym wyróżnikiem, przedmiotem dumy. – Przejść na dietę – to wyraz nobilitacji, demonstracji, że panuje się nad sobą, że dba się o własne zdrowie. Dla coraz większej liczby osób dieta stała się wręcz koniecznością, niezbędnym elementem terapii ratującej życie. Przy czym dieta wcale nie jest już synonimem głodu. Wręcz przeciwnie – stała się synonimem lepszego życia.

Nie inaczej jest z całą ludzkością.  Ziemia już człowieka nie wytrzymuje, buntuje się gwałtownymi klimatycznymi zmianami reagując na jej rabunkową eksploatację. Oczywistym jest, że dla przetrwania gatunku ludzkiego ludzkość musi przejść na dietę – ograniczyć spożycie, ograniczyć produkcję, ograniczyć dewastację naturalnego środowiska.

Ludzkość staje przed dylematem: albo bezwolnie poddać się machinacjom speców od wymyślania potrzeb adresowanych do nielicznych a zaspokajanych kosztem wszystkich mieszkańców Ziemi, albo wprowadzić powszechny program zdrowotnej diety. Świat cały staje wobec zasadniczego problemu: jak z okresu „wielkiego żarcia”, okresu, w którym ludzkość bezprzytomnie przejada zasoby naturalne Ziemi, przejada przyszłość swojej progenitury, przejść do okresu planowego, świadomego samoograniczania konsumpcji, do okresu globalnej diety.

Neoliberalna gospodarka, neoliberalna filozofia i etyka jak najszybciej powinny znaleźć swoje należne miejsce – na śmietniku historii. Na śmietniku historii powinien się znaleźć „rozwój” według kapitalistycznych standardów, którego filarami są mnożenie potrzeb, konkurencja i nadprodukcja, gdzie oliwą smarującą mechanizmy systemu jest powszechne, to jest indywidualne i zbiorowe zadłużanie a miernikiem którego jest prędkość obrotu finansowego, czyli osławiony PKB.

Oczywiście kapitalizm sam z siebie nie dokona takiej społecznej, politycznej i gospodarczej rewolucji. Nie miejmy złudzeń. Takiego programu ratowania człowieka i świata nie wprowadzą Musk, Gaets czy Bezos.  Oto, gdy z jednej strony Ziemia wręcz wyje z bólu, kiedy znikają całe grupy społeczne jak klasa średnia czy rolnicy, kiedy lawinowo przybywa biedy, jesteśmy świadkami kolejnej próby „pierwotego grodzenia” procesu będącego fundamentem każdej nowej odsłony kapitalizmu. Wygrodzona już dawno została produkcja, lecznictwo. W minionych dekadach wygrodzono w ten sposób informatyzację, a dzisiaj jesteśmy świadkami (a także oklaskującą publiką) nowego grodzenia: turystyki kosmicznej.

Neoliberalne media rozwodzą się na temat „sukcesu” jakim jest według nich pierwsza turystyczna wyprawa w kosmos. „Pionierzy komercyjnych lotów kosmicznych” – to najczęściej spotykane w mediach określenie czwórki „astronautów”, którzy na wysokości prawie 600 km ponad powierzchnią Ziemi spędzili trzy dni. Taka wysokość to wprawdzie za mało, aby formalnie uznać całą czwórkę za astronautów, ale propaganda ruszyła pełną parą: to początek komercyjnej turystyki kosmicznej! – radują się media. I nikt też nie ukrywał, że przetarcie szlaków do tej nowej formy turystyki było celem programu Inspiration 4.

Tymczasem w programie Inspiration 4 jak w zwierciadle przejawia się cała istota kapitalizmu. Pierwszym krokiem jest sprywatyzowanie tego, co dotychczas powszechnie uważane było za publiczne. Mam na myśli olbrzymi, wielo- wieloletni dorobek badaczy, naukowców i inżynierów, których prace finansowane były ze środków publicznych, a więc kosztem jakości życia obywateli (głównie w USA i ZSRR) i które pozwoliły opanować przestrzeń kosmiczną wokół Ziemi. Bez tych gigantycznych nakładów żadna rakieta pana Muska nie mogłaby wzbić się w przestworza. Po drugie: sprywatyzowanie przestrzeni okołoziemskiej. W ten mianowicie sposób, że uznano, że kosmiczna turystyka może swobodnie niszczyć warstwę ozonową wokół Ziemi, może generować niebotyczne ilości dwutlenku węgla itp., itd. Bo to przecież niczyje. Ale właśnie z tych względów za kosmiczną turystykę zapłaci każdy człowiek na Ziemi. Zapewne dlatego twórcy kosmicznej turystyki podjęli próby „socjalizowania” swojej inicjatywy. Nie tylko zwrócili się więc do społeczeństw o indywidualne, finansowe wsparcie, ale również zadeklarowali, że część zebranych w ten sposób środków przeznaczona zostanie na walkę z nowotworami wśród dzieci. Któż nie da grosza na taki cel?

Zapewne znajdą się chętni, aby za 100 milionów dolarów (tyle jeden z multimiliarderów zapłacił za kosmiczną przygodę każdego z „astronautów – turystów”) stać się kosmonautą.  Rodzi się jednak podstawowe pytanie: Po co?  Po to, aby bardzo wąska grupa najbogatszych mogła przeżyć kilka chwil uderzenia adrenaliny podczas startu i lądowania? Bo przecież nie po to, aby przez trzy dni z daleka, przez malutkie okienko oglądać Ziemię. Należy moim zdaniem powiedzieć wyraźnie DOŚĆ tego rodzaju inicjatywom.

Inspiration 4 jest szczytowym produktem neoliberalnej gospodarki, której napędem jest mnożenie, wymyślanie potrzeb. Jest dla mnie przykładem strawy, jaką bezwzględnie wykreślić trzeba z menu potrzeb współczesnego człowieka w ramach powszechnej diety. To dla mnie przykład idei, jakie z jakąś misją Inspiration 5 bezpowrotnie wystrzelone powinny zostać w kosmos. Środowisko będzie mniej zniszczone, a jeżeli wszystkie środki, jakie przewiduje się wydać na te fanaberie przeznaczy się na leczenie dzieci z chorobami nowotworowymi to i skutek społeczny będzie znacznie lepszy.

Ludzkość, aby przetrwać, potrzebuje diety, świadomego ograniczania się w konsumpcji i w produkcji, nowego programu społeczno-gospodarczego. Takiego programu nie są w stanie stworzyć nie tylko środowiska neoliberalne, ale również partie, które wprawdzie ogłaszają się lewicowymi, ale które wyzbyły się ambicji kreowania rzeczywistości, ograniczając się do „socjalizowania” rozwiązań autorstwa neoliberałów, lub, jak od niedawna, narodowych socjalistów. To zadanie dla nowoczesnej lewicy, lewicy internacjonalistycznej, lewicy gotowej do sięgania do kilkudziesięcioletnich doświadczeń ludzkości w tworzeniu systemu społecznego i gospodarczego nie poddanego dyktatowi i potrzebom kapitału, lewicy otwartej na idee socjalistyczne. Nigdy jeszcze potrzeba uformowania się takiej właśnie lewicy nie była tak paląca, a odpowiedzialność lewicowych elit i liderów tak wielka.

Mamy jeszcze złoty róg?

Ostatnie wypowiedzi na temat naszej, polskiej obecności w Unii Europejskiej, wicemarszałka polskiego Sejmu czy prominentnego ministra Suskiego nie są dla mnie żadnym zaskoczeniem. Od 2015 r. konsekwentnie piszę o tym, że celem strategicznym PiS (Kaczyńskiego?, Kościoła Katolickiego?) jest bądź wyprowadzenie Polski z Unii Europejskiej bądź przekształcenie Unii podług własnego, pisowsko-kościelnego systemu wartości. Wspomnę tylko deklarację Premiera Morawieckiego, wygłoszoną nota bene bezpośrednio po otrzymaniu nominacji na pierwszego ministra z rąk Prezydenta Polski, że „Naszym celem jest rechrystianizacja Europy”. PiS mówił i mówi: „W Unii według naszych wartości albo w żadnej”. Cel swój relaizuję konsekwentnie: samodzielnie starając się rozsadzić Unię od środka bądź wespół z oryginalną, europejską populistyczno-nacjonalistyczną międzynarodówką.

W ostatnim czasie PiS otrzymał podwójne, nieoczekiwane raczej wsparcie. Pierwszym, od duetu Putin-Łukaszenka, był kryzys na granicy polsko-białoruskiej. Dzięki niemu Kaczyński może używać „dźwigni migracyjnej” wobec Komisji Europejskiej pokazując jak dla Unii ważna jest Polska i że trzeba się z nią liczyć. Drugim wsparciem było pożegnalne wystąpienie Merkel w Warszawie, w którym, jakby z obowiązku wspomniała o praworządności, ale podkreślała, że „potrzebny jest dialog”. A o to właśnie PiS chodzi.

Tak więc wypowiedzi Terleckiego, Ziobry, Suskiego czy Sasina nie można brać za jakieś przejęzyczenia,  lapsusy. Kryzys, w jakim znalazły się stosunki pisowskiej władzy z Unią Europejską po skierowaniu przez Komisję Europejską wniosku o nałożenia na Polskę kar finansowych za nierealizowanie postanowień Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości spowodował tylko z góry przewidzianą reakcję Kaczyńskiego: zagrożeniem wyjścia Polski z Unii Europejskiej. Taktyka PiS jest przejrzysta: symulować i przeciągać jak tylko się da „dialog” z Unią Europejską”, a w cieniu tego dialogu, metodą faktów dokonanych robić swoje; wbrew polskiej konstytucji, wbrew unijnym traktatom.

Wśród wypowiedzi pisowskich premierów, ministrów, marszałków na szczególną uwagę zasługują ostatnie wypowiedzi wicepremiera Glińskiego. W jednym z nich, w Krynicy, zarysował dokładnie strategię PiS, o której pisałem wyżej. W drugiej, dla „Sieci”, poszedł dalej. Po raz pierwszy publicznie zarysował front walki według PiS. To, według Glińskiego walka Unii z polskim społeczeństwem. Stwierdził ponadto, że: „Jeżeli KE sądzi, że w sposób niesprawiedliwy, niezgodny z literą i duchem traktatów może Polskę karać jakimiś mandatami, to my odwołamy się do opinii społeczeństwa polskiego”.

To bardzo znamienna wypowiedź. Nie tylko z tego powodu, że w oczach odbiorców stawia PiS (Kaczyńskiego) za jedynego, właściwego interpretatora traktatów unijnych. Również dlatego, że przypisuje PiS rolę wyraziciela woli polskiego społeczeństwa w tej sprawie i gotowość „odwoływania się do opinii tego społeczeństwa”. To oczywiście bezpośrednia zapowiedź gotowości do polexitu, to nazwanie innymi słowami tezy wygłoszonej wcześniej w tym samym miejscu przez Terleckiego.

A tak zwana demokratyczna opozycja? Opozycja leniwie drzemie, uspokajając się sondażami, z których wynika, że i tak już wysokie poparcie dla członkostwa w Unii Europejskiej w polskim społeczeństwie rośnie. Nic bardziej mylnego. Po pierwsze PiS też jest za Polską w Unii -tylko nie takiej jak obecnie. Tak więc ci, którzy popierają PiS ze spokojnym sumieniem mogą odpowiadać TAK, na pytanie: „Czy jesteś za pozostaniem polski w Unii Europejskiej”. Po drugie PiS pyta się, w licznych wystąpieniach swoich polityków, mniej lub bardziej wprost: „czy jesteście za Unią, która nie chce dawać nam pieniędzy, które nam się należą?”.

Stan wojenny 2

Prawo i Sprawiedliwość wprowadziło na ograniczonym terenie Polski stan wyjątkowy, który, przez analogię do stanu wojennego z 1981 roku śmiało można nazwać „stanem wojennym 2”.  Analogia może być dla niektórych bulwersująca, obrazoburcza wręcz, ale….

W 1981 roku władze polski wprowadziły stan wojenny, gdyż w ówczesnym porządku prawnym nie istniała instytucja „stanu wyjątkowego”. Naiwna władza ludowa nie dopuszczała myśli, że lud może obrócić się przeciwko ludowej Polsce i takiej instytucji stworzyła. Władza uznała natomiast, że nadrzędną sprawą jest obrona ówczesnego ustroju i porządku konstytucyjnego państwa.

Jak to jednak często bywa, historia, jeśli się powtarza, to jako farsa lub dramat. Mamy dzisiaj do czynienia raczej z dramatem. Głównym celem PiS wprowadzenia stanu wyjątkowego jest właśnie obrona pisowskiego, antydemokratycznego ustroju państwa i obrona wszechwładzy PiS przez powszechnego łamania Konstytucji, o ustawach nie wspominając. Stan wyjątkowy AD 2021 skierowany jest głównie przeciwko polskiemu społeczeństwu. Jest jednak również mocnym sygnałem kierowanym na zachód.

Stawiam tezę, że PiS-owi nie zależy wcale na szybkim zakończeniu kryzysu na białoruskiej granicy. Wręcz przeciwnie: PiS żywo zainteresowany jest „hodowaniem” tego kryzysu, jego eskalacją. Czy ambasador Białorusi wezwany został do MSZ w celu wyjaśnienia sprawy? Czy zwracano się oficjalnie do Białoruskich władz z propozycjami wspólnego, politycznego rozwiązania problemu? Jeżeli w szeregu publikacjach pojawiała się teza, że Kaczyński de facto realizuje strategię Putina i – co należy uznać za pewnik – kryzys na granicy polsko – białoruskiej nie zaistniał bez aprobaty Kremla, to wywołując go Łukaszenka z Putinem rzucili upadającemu Kaczyńskiemu koło ratunkowe, a on się go  skwapliwie uczepił. Żal wielki i smutek, że dla rozwiązywania wewnętrznych, polskich spraw rząd polski zniża się do poziomu Łukaszenki, stając w równym z nim szeregu w instrumentalizacji tragedii uchodźców, w instrumentalizacji ludzkich nieszczęść.

Konflikt polsko – białoruski spadł Kaczyńskiemu niczym manna z nieba. Oczywiście rację mają ci, którzy wskazują, że przez wprowadzenie stanu wyjątkowego PiS odwrócić chce uwagę od innych, poważnych polskich problemów jak choćby klęska operacji szczepień przeciw covid 19, szalejąca drożyzna itp. Mają rację wskazując, że celem tego stanu jest szerzenie poczucia zagrożenia w społeczeństwie, odcięcie społeczeństwa od informacji o rzeczywistej sytuacji nadgranicznej, usunięcia niewygodnych świadków wojskowych operacji przeciwko 32 schorowanym uchodźcom afgańskim.

Ale najważniejszy cel eskalacji napięcia na granicy polsko-białoruskiej wydaje się być inny. Prawdopodobnie władza dostrzegła otóż, że konflikt ten może okazać się bardzo silną dźwignią w jej rękach w otwartej już wojnie z Unią Europejską na polu praworządności i relacji pomiędzy ustawodawstwem unijnym i polskim. Morawiecki zdaje się mówić Unii Europejskiej: – popatrzcie, jak ważna jest teraz Polska. Bronimy granic Unii Europejskiej – a nie musimy. Możemy szeroko otworzyć wrota dla emigrantów z Afganistanu, którzy w większości przez Polskę tylko przejdą, kierując się na zachód. Możemy też wprowadzać stany nadzwyczajne, mobilizować armię, ale oczekujemy zrozumienia ze strony Unii dla naszych wewnętrznych „reform” systemu sprawiedliwości. Dla skuteczności tego nacisku niezbędny jest gwarantowany przez stan wyjątkowy monopol władzy na przekazywanie opinii publicznej informacji o konflikcie i na interpretację tych informacji.

W ten właśnie sposób PiS broni wprowadzonego przez siebie ustroju państwa i z jego punktu widzenia wprowadzenie stanu wyjątkowego jest jak najbardziej zasadne.

Coś jest na rzeczy, gdyż po niedawnej wizycie Premiera w Brukseli, ze strony Komisji Europejskiej wyszedł sygnał, że „w kwestii praworządności dialog trwa”. Trwa, chociaż jeszcze miesiąc temu zapowiadane były ostre sankcje przeciwko pisowskiemu rządowi. Nie przez przypadek też po raz kolejny marionetkowy Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłęckiej (TKJP) odracza udzielenie odpowiedzi na pytanie Premiera: czy prawo unijne jest niezgodne z polską konstytucją. Dialog trwa.

Najwyższa więc pora, aby czołowi politycy opozycyjni, z Tuskiem na czele, zwrócili się do Komisji Europejskiej z konkretnymi pytaniami: czy Komisja Europejska wiąże kwestie praworządności w Polsce z kwestią kryzysu migracyjnego? Czy Komisja rozważa poświęcenie praworządność w Polsce za cenę zasieków z drutów kolczastych na wschodnich granicach Unii Europejskiej?