ZDRADA

Na lewej stronie, zwłaszcza wrocławskiej rozgorzał śmieszny i straszny jednocześnie spór o to co powiedział Donald Tusk w swoim wystąpieniu na wczorajszej programowej konwencji Platformy Obywatelskiej. Śmieszny, gdyż okazuje się nagle, że dla polityków lewicy Donald Tusk, ten zadeklarowany neoliberał, zadeklarowany lewicożerca, pomiatający polską lewicą niczym „prof.”  Pawłowicz flagą Unii Europejskiej staje się nagle najwyższym autorytetem i wyrocznią. Straszne, jeżeli to wystąpienie, na konferencji, przypomnę programowej, podda się szczegółowej analizie.

W internetowej dyskusji, mającej udowodnić, że Tusk mówi to samo, co Zarząd dolnośląskiej Nowej Lewicy (patrz mój wpis „Majtki opadły”), a więc, że Zarząd miał niby rację, jeden z działaczy zamieszcza wpis mocny, krótki i buńczuczny: „1.41”. Innymi słowy: posłuchaj sobie mój interlokutorze, co Tusk powiedział w pierwszej minucie i czterdziestej pierwszej sekundzie swojego wystąpienia.

Wczorajszego wystąpienia Tuska odsłuchałem trzykrotnie. Drugi raz, aby upewnić się, że rzeczywiście powiedział on to co usłyszałem za pierwszym razem. Po raz trzeci, aby móc moim małym rozumkiem objąć całą głębię tej wypowiedzi. Wystąpienie to oceniam jako wyjątkowo słabe, stawiające Platformę na równi z PiS nieprzebierającego w środkach aby do maksimum wykorzystać tragedię ukraińską dla własnych, wewnętrznych celów politycznych. Jak zwykle w takich przypadkach ważne jest to co zostało powiedziane, oraz to, co powiedziane nie zostało. Po pierwsze więc Tusk robił wszystko, aby w oczach mediów zatrzeć obraz jego postaci malowany przez rządowe media jako przyjaciela, wspólnika niemal prezydenta Putina. Działanie oczywiście chybione, gdyż wyborcy PiS nie będą wsłuchiwać się w mądrości Tuska, natomiast karmieni zapewne będą obficie obrazami mimiki jego twarzy w trakcie tego wystąpienia. I to będzie jedyny efekt walki Tuska z TVP. Po drugie Tusk w oczywisty sposób wykorzystywać chce wojnę na Ukrainie w politycznej walce o władzę w Polsce, chce znowu na swoim ulubionym białym koniu wjechać na polską scenę polityczną tym razem z hasłem: „To ja odzyskałem dla Polski 780 miliardów!”. Po trzecie wreszcie strategiczna ocena sytuacji przedstawiona prze Tuska jest nie tylko płaska, nieprawdziwa, ale nakierowana na straszenie Polaków. „Polska będzie następna!” – groził. Oczywiście jest to fałsz. W konflikcie na Ukrainie Polska nie odgrywa żadnej roli. Wszyscy polityczni komentatorzy są zgodni co do tego, że konflikt na Ukrainie to preludium konfliktu USA z Chinami. W przypadku takiego konfliktu Ukraina, jako faktyczny już członek NATO, stanowiłaby miękkie podbrzusze głównego sojusznika Chin czyli Rosji. Polska nie ma tu żadnego znaczenia i dopóki nie dojdzie do zbrojnego udziału NATO w konflikcie – jest bezpieczna. Tusk z pewnością zdaje sobie z tego sprawę, ale dlaczego straszy?  Wytłumaczenie może być tylko jedno: zastraszone społeczeństwo łatwiej akceptuje to, czemu jeszcze niedawno było przeciwne.

Powróćmy więc do kwestii pieniędzy z Unii Europejskiej w ustach Donalda Tuska. Rzeczywiście w drugiej minucie swojego wystąpienia zarzucił on rządowi, że wobec olbrzymiej potrzeby środków finansowych nie ubiega się on o takowe z unijnego programu solidarnościowego (jak to zrobiła Mołdawia) czy też nie domaga się porozumień w sprawie alokacji uchodźców. Ale clue stanowiska Tuska w tej kwestii zawarte jest w trzech minutach pomiędzy 25:30 a 28:30. Padają tu bardzo ważne słowa, te mianowicie, że Tusk będzie namawiał Unię, aby ta znalazła „jakiś sposób” na niezwłoczne przekazanie zablokowanych środków Polsce. Jednocześnie, w kontekście tej inicjatywy, wezwał on rząd do przedstawienia na jutrzejszym spotkaniu z opozycją „uczciwej deklaracji jedności”. Ale ważniejszym jest tekst dalszy. Tusk przywołuje Ukrainę. „Tam Ukraińcy o swoja praworządność (podkr. JU), demokrację walczą z karabinem w ręku. A my możemy uczynić to samo kartką wyborczą!” – grzmiał Przewodniczący. I żeby nikt nie miał wątpliwości pada kolejna kwestia z ust Przewodniczącego: „Żadna Bruksela (czytaj: Unia Europejska, J.U.), żaden Waszyngton nie zrobią tego za nas!” Jednym słowem Tusk zapowiedział ni mniej, ni więcej jak tylko odstąpienie Platformy Obywatelskiej od żądania wykonania przez PiS postanowień Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, odsuwając ten problem do przyszłych wyborów parlamentarnych. Co znamienne: w całym wystąpieniu Tuska takie żądanie pod adresem rządu natychmiastowej realizacji orzeczeń ETS nie zostało w ogóle wyartykułowane ani nawet wzmiankowane w całym wystąpieniu programowym Przewodniczącego Platformy Obywatelskiej.

I to właśnie nazywam ZDRADĄ. Zdradą osoby pretendującej do miana lidera opozycji wszystkich nas, którzy protestowaliśmy, braliśmy udział w manifestacjach, malowaliśmy plakaty i pisaliśmy, wszystko w imię obrony podstawowych, elementarnych wartości Unii Europejskiej. W sytuacji, w której właśnie dzisiaj rządowi Morawieckiemu, całemu PiS przedstawić należało twarde żądanie niezwłocznej realizacji orzeczeń ETS gdyż to jest najprostsza, najlepsza droga do unijnych pieniędzy, najlepsze rozwiązanie dla Polski i Unii Europejskiej, Tusk publicznie ogłasza odstąpienie od takiego żądania. Zdaniem Tuska to Unia, nie Polska powinna znaleźć „jakiś sposób” przy czym wyraża on gotowość zadowolenia się jakąś nieokreśloną „uczciwą deklaracją jedności”. Tusk wierzący w jakąś uczciwą deklarację tych, których przez lata jego partia (i nie tylko) nie określała inaczej jak mafię u władzy? Z drugiej strony kto jak kto, ale Tusk musi być świadomy, że odstąpienie dzisiaj od tego żądania to zabetonowanie władzy PiS i jego akolitów w Polsce na dziesięciolecia. Władzy PiS a może POPiS? Wszystkiego można się spodziewać zwłaszcza od polityka, który niegdyś uratował od politycznego niebytu dwa filary obecnej rządzącej kamaryli.

Rzecz o odstąpieniu od wymogów przywrócenia w Polsce zasad praworządności w zamian za odblokowanie środków unijnych nie znalazła się w ustach byłego prezydenta Europy przypadkiem. Jest bardziej niż prawdopodobne, że padła po jakichś konsultacjach z brukselskimi urzędnikami, którzy też chcieliby mieć problem polski z głowy. Najprawdopodobniej gotowi są oni sięgnąć po sztuczkę zwaną „dynamiczna interpretacja prawa”. Co to takiego? Otóż zderzyłem się z tym chwytem kontrolując pomocowe środki unijne wydawane w krajach spoza Unii. Przepisy finansowe Unii są surowe i jednoznaczne: środki takie mogą być przekazywane wyłącznie państwom, w których istnieje system kontroli wydawania środków publicznych spełniający międzynarodowe standardy. Ale zdarzało się, że ze względów politycznych Komisja chciała udzielić takich środków państwom czwartego świata, w których nie tylko takiego systemu nie było, ale gdzie nie było również rocznego budżetu, a parlament był papierową atrapą. Wówczas urzędnicy brukselscy wymyślili właśnie ową „dynamiczną interpretację prawa”. Wystarczyło więc, aby w takim kraju pojawił się byle projekt byle jakich reform finansów publicznych i ich kontroli, aby KE uznała, że cele tego projektu zostały już osiągnięte (dynamiczna interpretacja) a więc i wymogi wypłacania środków Unii spełnione. Europejski Trybunał Obrachunkowy zablokował wprawdzie tą praktykę, ale sam patent zachował się pewnie w niejedny biurku Komisji Europejskiej. Czy w przypadku Polski rolę takiego projektu reform odegrać ma owa „deklaracja”? Bardzo prawdopodobne.

Kwestia przestrzegania unijnych zasad praworządności i unijnego prawa przez Polskę nie jest wyłączną kwestią pomiędzy Polską a Brukselą. To sprawa o fundamentalnym znaczeniu dla całej Unii. Wycofanie się Komisji Europejskiej z obowiązku zapewnienia realizacji postanowień traktatowych i wyroków europejskich trybunałów w tak zasadniczej sprawie będzie de facto kolejnym wielkim osłabieniem Unii Europejskiej w ostatnich dniach. Pierwszym było oczywiste fiasko próby prowadzenia przez Unię własnej polityki wobec Rosji. USA szybko wybiły Unii takie fanaberie – Unia okazała całemu światu swoja polityczną niemoc i na długi czas wypadła z grona ważnych politycznie podmiotów (graczy) na świecie. Praktyczne zakwestionowanie przez Polskę zasady jednolitego systemu prawnego Unii może okazać się tym, czym wybicie zwornika w sklepieniu łukowy: cała konstrukcja nieuchronnie musi się zawalić. I jeżeli tak się stanie będzie to ku radości wszystkich tych, którym silna Unia jest nie w smak – a putinowskiej Rosji przede wszystkim. Prawdopodobnie to idea zjednoczonej Europy w jej dotychczasowym kształcie będzie jedną z ofiar wojny na Ukrainie.

Przyznam, że jeden fragment wystąpienia Tuska, jednego z najbardziej doświadczonych polityków europejskich wstrząsnął mną niewątpliwie. To ten fragment, w którym wypominał on rządowi, że ten miał 100 dni na przygotowanie się na falę migracji. „Od stu dni wiedzieli, że atak nastąpi, że będzie fala uchodźców! I co zrobili?” – pytał dramatycznie Tuska na konferencji.

Otóż właśnie: politycy tacy jak Tusk oraz, jak należy przypuszczać inni, jeszcze lepiej poinformowani przez służby analityczno-wywiadowcze byli w pełni świadomi nie tylko tego, że wojna nastąpi, ale również świadomi jej tragicznych skutków. Byli świadomi i co zrobili, aby zapobiec tragedii Ukrainy? Co zrobiła ONZ, powołana do zażegnywania tego rodzaju konfliktów? Nic. Cynicznie czekali.

A ja bardzo, bardzo chciałbym mieć pewność, że tej niewyobrażalnej tragedii nie można było uniknąć.

W odpowiedzi prof. Tadeuszowi Klementewiczowi

Dziękuję Tadeuszu za MĄDRY artykuł („Trybuna” 18.03.2022 r. „O jeden kraj za daleko”).  Tym nie mniej pozwolę sobie na parę uwag nie tyle polemicznych, co uzupełniających Twój wywód.

W czasie wojennym, a taki mamy, media w oka mgnieniu zostały zmobilizowane i skierowane na pierwszą linię frontu. Rakiety, anty-rakiety i anty-anty-rakiety frontu propagandowego rażą nas 24 godziny na dobę. Każda wojna – jak wiadomo – ma dwa oblicza: etyczno-moralne i strategiczne. Moralno-etyczna ocena tej i każdej innej wojny jest jednoznaczna: wojna to samo zło. Znamienne, że na tych właśnie kwestiach koncentruje się 99,99% doniesień medialnych, wśród których dominują oczywiście wzajemne oskarżenia o  wszelkie możliwe wojenne zbrodnie. Bardzo rzadko, albo zgoła wcale  podnoszony jest w  medialnych publikacjach aspekt strategiczny tego konfliktu wojennego, szukanie odpowiedzi na podstawowe dla przyszłości pytania:

– jakie procesy polityczne, społeczne i gospodarcze doprowadziły do tego, że taki konflikt zaistniał?

– czy zrobiono wszystko, aby tego konfliktu uniknąć, czy wręcz przeciwnie: robiono wszystko, aby on wybuchł?

– kto będzie jego ostatecznym beneficjentem?

– jak wojna na Ukrainie wpłynie na geopolityczną mapę świata? itd itp.

Na tym tle Twój artykuł Profesorze jest perełką, unikatem, jest pocieszającym przykładem, że wolna, nieskrępowana, racjonalna myśl nie została zabetonowana w jakiejś mysiej dziurze.

A teraz kilka refleksji na tematy, które podniosłeś.

Świat po tej wojnie nie będzie już taki jak przed – to pewne. Ale jaki będzie? To fakt, że tylko trzy kraje zaliczyć dziś można do mocarstw: USA, Rosję i Chiny. Jestem jednak bliższy opinii Mearscheimera, że najważniejszy konflikt, jakiego jesteśmy światkami i przedmiotem jednoczesnie to konflikt pomiędzy USA a Chinami, a Rosja, jako najsłabszy podmiot w tej „wielkiej trójce” odgrywała rolę języczka u wagi. Sytuacja klarowała się przez ostatnie 20 lat. Ani Europa, ani Stany Zjednoczone nie potrafiły zawiązać z Rosja partnerskiego, strategicznego sojuszu, popychając ją na wschód. Rację wydaje się mieć Mearscheimer wskazując na przełomowe w tej kwestii znaczenie bukaresztańskiego szczytu NATO w 2008r, na którym oficjalnie zaproszono Gruzję i Ukrainę do tego sojuszu militarnego. Odpowiedzią Moskwy, która nie ukrywała, że nie pogodzi się z dalszą ekspansją NATO była agresja na Gruzję kilka miesięcy po natowskim szczycie. Ukraina czekała do 2014 r. a finalnie do 2022.

Od szeregu lat wielu makroekonomistów wieszczyło nieuchronność kolejnego wielkiego kryzysu gospodarczego. – Wiadomo, że nastąpi. Nie wiadomo tylko kiedy i z jakiej przyczyny: może nią być katastrofa ekologiczna, jakieś lokalne zamieszki czy wojny – mówiono.

Najprawdopodobniej nie o samą Ukrainę chodzi w tej wojnie. Najprawdopodobniej Moskwa postanowiła zadziałać uprzedzająco, aby zablokować dalsze rozprzestrzenianie się NATO. Teza nagłaśniana przez wiele różnych mediów z frontu propagandowego, że przyczyna wojny jest jakoby osoba Putina i jego psychiczna choroba ma dokładnie taką samą wartość jak teza, którą wkładano nam do głowy w szkołach, że przyczyną I Wojny Światowej był zamach na życie arcyksięcia Ferdynanda. Ciekawa tutaj byłaby opinia Hongbinga Songa na temat roli światowej finansjery w roznieceniu tego konfliktu. W swojej świetnej książce „Walka o pieniądz” (wyd. Wektor, 2017 r.) ten chiński analityk udowadnia między innymi tezę, że za wszystkimi kryzysami i wojnami współczesnego świata stała światowa finansjera, która kreowała wręcz te wydarzenia lub im sprzyjała. Dzieje się tak zdaniem autora, gdyż wojny są nieodzownym elementem systemu finansowego opartego o zadłużanie się obywateli i państw, którego jedynym celem jest zysk. Jaka była rola FED, MFW i banków centralnych w dzisiejszej wojnie Rosji z Zachodem? Rozpoczynając bowiem agresję na Ukrainę Rosja na długie lata zatrzasnęła swoją Zachodnią Bramę, świadomie odcięła się od Zachodu nie skrywając, że jej celem jest nowy podział stref wpływów na świecie. Oczywiście sama nie jest zdolna do zaprowadzenia nowego, globalnego ładu – musi działać ręka w rękę z Chinami. Dokładnie przewidział to Mearscheimer, który w wykładzie na bostońskim uniwersytecie w 2017 r. zapowiedział, że jeżeli Zachód nie porozumie się z Rosją, to Rosja sprzymierzy się z Chinami, a wówczas – głosił ten politolog – Ukraina zostanie zniszczona. Nie chodzi więc w istocie o Ukrainę, ale o Stany Zjednoczone.

Niewątpliwie Chiny będą największym wygranym tej wojny. Już dzisiaj wspierając Rosję deklarują Ukrainie wolę bardzo głębokiego zaangażowania się w jej odbudowę po wojennych zniszczeniach. Wygranym będzie też światowa finansjera, której wszystko jedno kto do kogo strzela, byle tylko zaciągał kredyty na bomby, a potem na odbudowę. Będzie, o ile Rosji i Chinom nie uda się wywrócić tego systemu. Napomknięcie przez Ławrowa w jego pierwszym po wybuchu konfliktu wystąpieniu o nadziejach jakie dla nowego ładu światowego może nieść ze sobą system kryptowalut jest zapewne nieprzypadkowe.

Przegranym (prócz ewentualnie Rosji) będzie Unia Europejska. Konflikt ukraiński nie tylko osłabia Unię ekonomicznie, ale co ważniejsze również politycznie i moralnie. W „chwili prawdy” Unia pokazała, że nie jest zdolna do kreowania własnej, samodzielnej polityki zagranicznej, wykazała, że nie należy do grona światowych graczy politycznych. Jeżeli tuż przed wybuchem wojny Niemcy i Francja usiłowały realizować jakąś niezależną, europejską politykę wobec Rosji, to wkrótce doszlusowały te państwa do amerykańskiego szeregu.
Największym przegranym tej wojny będą jednak, jak zwykle w dziejach, zwykli, szarzy ludzie. Nie tylko ci, z terenów objętych działaniami zbrojnymi, ale wszyscy, których już pośrednio lub bezpośrednio dotyka wzrost cen nośników energii, a jutro wzrost cen żywności, których już dotyka spowolnianie gospodarki. Tak na prawdę, to my wszyscy w sensie dosłownym ponosimy i ponosić będziemy koszty sankcji ekonomicznych, nie ważne przez kogo i na kogo nakładanych.

Wielką niewiadomą jest oczywiście Rosja. Jeżeli Rosja zostanie zmuszona do odstąpienia od agresji na Ukrainę, to zapewne nie za sprawą takich czy innych sankcji zewnętrznych. Największym zagrożeniem dla polityki obranej przez parlament i rząd rosyjski może się okazać rosyjskie społeczeństwo. Okres moich doświadczeń ze współpracy z rosyjskimi instytucjami ugruntował we mnie przekonanie o głębokiej proeuropejskiej orientacji przynajmniej części tego społeczeństwa. Czy ta część łatwo pogodzi się z zatrzaśnięciem wrót Zachodniej Bramy?

A Polska? Dramat ukraiński obnażył dziecinadę polskiej polityki zagranicznej: dziecinadę buńczucznego sprzeciwiania się ogólnoeuropejskiej polityce migracyjnej, dziecinadę stawiania zasieków i uzbrojonych żołnierzy przeciwko uchodźcom z Syrii, Afganistanu czy Iraku. Cały obecny pisowski establishment wyrosły z wrogości do obcych, z wrogości do wielokulturowego społeczeństwa nagle postawiony został przez historię przez zadaniem pilnej, niemal natychmiastowej budowy rzeczypospolitej dwóch narodów. W Polsce już przed konfliktem mieszkało około 1 miliona Ukrainek i Ukraińców. Dzisiaj doszło ponad 1.700 tys. nowych, głównie kobiet i dzieci. Jeżeli nawet niw wszyscy finalnie zostaną w naszym kraju, to choćby z tytułu łączenia rodzin dojdą nowi. Tak czy inaczej populacja zamieszkująca tereny pomiędzy Odrą a Bugiem nagle zwiększy się o około 10%. Czy wszyscy w Polsce łatwo pogodzą się z wyrastającymi nieopodal kościołów cerkwiami?

Ale istnieje inne, potencjalne wprawdzie, lecz poważniejsze zagrożenie dla Polski. Może się nim bowiem okazać tak lub inaczej wyrażona wola społeczności międzynarodowej, aby na przykład na mocy jakichś międzynarodowych porozumień Polska właśnie objęła patronat nad zachodnią Ukrainą, nad Galicją. Obawiam się, że takiego ciężaru gospodarczego, kulturowego i społecznego dzisiejsza Polska nie udźwignie.

Na koniec kilka słów o lewicy kontekście wojny Rosji z Zachodem. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że na ten dramat nałożyły się trzy okoliczności: immanentna potrzeba kapitalizmu okresowego oliwienia swojej machiny ekonomicznej krwią ofiar wojen, konflikt pomiędzy imperializmem amerykańskim i rosyjskim oraz antagonizm pomiędzy nacjonalizmem rosyjskim i ukraińskim. Wniosek dla lewicy jest prosty: tylko nowoczesny, demokratyczne socjalizm, w którym motorem rozwoju nie jest niszczycielska żądza zysku i który wolny jest od zmory nacjonalizmu może być podstawą alternatywy dla obecnego turbokapitalizmu, nadzieją na nowy, lepszy świat.

Majtki opadły

Coś bardzo złego dzieje się z Nową Lewicą. Wiceprzewodniczący tej partii, współtwórca Nowej Lewicy na Dolnym Śląsku, poseł na Sejm oświadcza publicznie 8 marca b.r.: „Uważam, że nadszedł odpowiedni czas, aby Lewica głośno zwróciła się do struktur Unii Europejskiej o odblokowanie Polsce środków z Funduszu Odbudowy!” oraz: „Ci, którzy patrzą na świat przez pryzmat nienawiści do PiS-u zapewne będą wieszać na mnie psy, ale Ci, co myślą rozsądnie i w interesie Polski – przyznają mi rację.” Ta krótka wypowiedź niesie wiele różnych treści, które muszą bulwersować. Po pierwsze więc poseł Dyduch, bo o nim mowa, domaga się w imieniu Nowej Lewicy, aby Unia Europejska odpuściła PiS łamanie praworządności w Polsce i wobec trudnej sytuacji z ukraińskimi uchodźcami odblokowała fundusze gromadzone przez Unię dla odbudowy unijnej gospodarki po pandemii. Tak wytrawny polityk musi mieć świadomość tego, że takie „odpuszczenie” to nic innego jak utrwalenie władzy PiS w Polsce na długie, długie lata i utrwalenie w Polsce systemu państwowego bezprawia. Tak wytrawny polityk musi też mieć świadomość tego, że rezygnacja Unii z obrony unijnego systemu prawnego i unijnego systemu wartości, a do tego sprowadzałoby się „odblokowanie środków z Funduszu Odbudowy”, to samozagłada Unii w jej dotychczasowym formacie. O ironio – to jeden z najważniejszych celów Kaczyńskiego. Wprost nie chce się wierzyć, że takie postulaty padły, tym bardziej, że tak doświadczony polityk powinien wiedzieć, że środki z Krajowego Planu Odbudowy nie będą mogły być wydawane dowolnie, według lokalnego uznania – ale na rozwój gospodarki. Ma to kapitalne znaczenie i z tego powodu, że spora część tych środków pochodzi z zaciągniętego przez Unię kredytu (na bardzo dobrych warunkach, niedostępnych dla pojedynczego państwa), gwarantowanego solidarnie przez wszystkich członków Unii. Od efektywności wydawania tych pieniędzy na OBUDOWĘ GOSPODARKI zależeć więc będzie to, czy te kredyty uda się w przyszłości spłacić.

Na domiar złego niefortunnie (ale może świadomie) zaczął poseł Dyduch swój wywód od zwrotu: „nadszedł odpowiedni czas…”. Czyżby myśl, aby zwrócić się do UE o przymknięcie oczu na łamanie zasad praworządności w Polsce kluła się w głowach nowolewicowych liderów od dawna, a dzisiaj tylko „nadszedł odpowiedni czas” ku temu, aby ja publicznie wyartykułować?

Swoją publiczną deklarację poseł Dyduch kończy też znamiennie znanym a ulubionym przez PiS chwytem retorycznym: kto jest złym, głupim człowiekiem („nienawidzi PiS”) – ten będzie przeciw, a kto „myśli rozsądnie” przyzna mu rację. Nowolewicowy podział na lepszy i gorszy sort obywateli? Zdecydowanie zbyt dużo pisowszczyzny jak na mój gust, pisowskich celów, retoryki i socjotechniki w ustach jednego z liderów Nowej Lewicy.

Na tym dramat NL związany z ta wypowiedzią się nie kończy. W partiach demokratycznych bowiem to najpierw ciała kolegialne wypracowują stanowisko partii w ważnych dla państwa i społeczeństwa sprawach a dopiero potem jej liderzy je obwieszczają. W tym przypadku stało się dokładnie odwrotnie: najpierw współprzewodniczący powiedział co powiedział, a w dwa dni później, po internetowej fali krytyki tej wypowiedzi podległy mu zarząd wojewódzki pospieszył na ratunek swojemu szefowi przyjmując uchwałę w zasadzie powielającą jego wcześniejszy postulat i argumentację. Argumentację nawet rozszerzył – wskazując, że te pieniądze unijne powinny natychmiast trafić do samorządów na pokrycie wydatków związanych z przyjmowaniem ukraińskich uchodźców. Zbiorowa głupota czy zaczadzenie? Przecież członkowie zarządu muszą wiedzieć, że środki z Funduszu Odbudowy to nie wagon z Eurusami, który jutro Unia prześle do polskich samorządów, aby te mogły je swobodnie wydawać i jak powiedziałem wyżej nie mogą i nie powinny one być wykorzystywane do zaopatrzenia uchodźców.

Argumentowanie „odblokowania środków KPO” tragedią ukraińską ma ten sam myślowy rodowód co dzisiejsze kuriozalne, a przy tym nad wyraz cyniczne uzasadnianie przez premiera Morawieckiego poprawki-wrzutki do spec-ustawy ukraińskiej gwarantującej bezkarność urzędnikom łamiącym prawo przy wydawaniu publicznych pieniędzy sytuacją polskiego strażaka, który musi ratować dziewczynkę ukraińską z domniemanego pożaru.

Ale to nie koniec propisowskiego charakteru uchwały Dolnośląskiego Zarządu Wojewódzkiego Nowej Lewicy. Zarząd słowem nie zająknął się o roli państwa, odpowiedzialności rządu i jego struktur za wykonywanie państwowych zobowiązań wobec migrantów wynikających z podpisanych przez rząd konwencji, nie dokonał żadnej oceny dotychczasowych działań rządu, nie apelował do rządu o aktywność na forum Unii Europejskiej o specjalne środki na ten, migracyjny właśnie cel, nie mówiąc o tym, że pół słowem Zarząd nie odniósł się do sytuacji innych uchodźców przed wojną i głodem, koczujących nad polsko-białoruską granicą. Tym samym Zarząd uznał taktykę pisowskiego rządu przerzucania gros obowiązków zaopiekowania się uchodźcami wojennymi na barki obywateli i samorządów.

Powiem wprost. Nie tego spodziewałem się po partii roszczącej sobie pretensje do numeru pierwszego na lewej stronie polskiej sceny politycznej. Przede wszystkim spodziewałem się, że ta właśnie partia w uchwale swoich krajowych władz ZAŻĄDA od PiS niezwłocznej realizacji wyroków Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, aby w ten sposób odblokować pieniądze tak potrzebne polskiej gospodarce nie tylko już ze względu na zniszczenia „pandemiczne”, ale również olbrzymie zniszczenia wojenne.

Dlaczego lewica nie wykorzystała tej sytuacji do ratowania polskiej praworządności a de facto stanęła po stronie Prawa i Sprawiedliwości? Nie dopuszczam mimo wszystko myśli, że takie akrobacje wyczyniane są z myślą o przyszłych wyborach czy koalicjach rządowych. Chociaż tego ostatniego aspektu do końca też wykluczyć nie mogę. Wszak wielce kontrowersyjne delikatnie mówiąc wystąpienie wiceprzewodniczącego Nowej Lewicy nie spotkało się z żadną reakcją ze strony jego szefa, tak często deklarującego, że już niedługo „będziemy rządzić!”. Trudno też sobie wyobrazić, że Zarząd Krajowy unieważni uchwałę Zarządu Dolnośląskiego.

Wychodzi więc na to, że majtki opadły.