Polska węglem leży (i kwiczy)

Premier i nadpremier prężą muskuły na międzynarodowych arenkach, rozstawiają po kątach Francję, Niemcy i kogo popadnie, aby wybić się na nowego lidera nowej Unii Europejskiej, a tymczasem w kraju afera goni aferę i co jedna to groźniejsza, obnażająca do kości prawdę, że ten rząd, ta władza nie potrafi obronić obywateli ani przed katastrofą ekonomiczną, ani finansową, ani żadną inną.

Najpierw elektrownia Jaworzno. W jednym z dokumentów dotyczących awarii bloku 910 MW tej elektrowni czytamy: „…pośród brył węgla (sprowadzanego z Indochin – JU) kierowanego do jaworznickiej elektrowni znajdują się zwykłe kamienie, mnóstwo stalowych prętów, śrub, gwoździ, żwiru, a nawet części gumowych opon.” To nie tylko skandal, afera, to po prostu przestępstwo. Każdemu energetykowi włos na głowie staje czytając podobne raporty. Wola polityczna jest wielka, ale nie wszechpotężna – nie potrafi węglowego śmiecia zamienić w donbaski antracyt. Węgiel z Donbasu polskie spółki energetyczne sprowadzały właśnie w tym celu, aby dzięki jego najwyższej jakości wzbogacać ubogi polski węgiel, co było konieczne dla zapewnienia prawidłowego funkcjonowania bloków energetycznych. Premier Morawiecki od dawna zapowiadał, że statki z tym, „zastępczym” węglem, który ma zastąpić ohydny węgiel wydobywany przez górników w Donbasie są już w drodze. Widać dopłynęły i dzisiaj widzimy co to za węgiel – po prostu śmiecie: kamienie, złom i opony wymieszane z węglem.  Polityczną głupotą nasze władze nie są w stanie mnie zaskoczyć ani zadziwić. Przejęty jestem jednak tym, jak mogło dojść do tego, że coś takiego mogło zostać wprowadzone do spalania w kotłach elektrowni. Gdzie były służby techniczne? Kto personalnie podjął decyzję o tej technicznej zbrodni?

Pytań w tej sprawie jest oczywiście więcej. Na przykład: po jakiej cenie sprowadziliśmy węgiel z Indochin, czy trafił on tylko do elektrowni Jaworzno czy też w inne miejsca? Dlaczego wolne niby media nie drążą tego tematu? Dlaczego nie pokazują prawdziwego oblicza efektów spektakularnej, politycznej decyzji o niezwłocznym, energetycznym uniezależnieniu się Polski od Rosji, decyzji, którą Polska nie tylko zadziwić chciała świat, ale i dać mu przykład, stać się jego liderem w okładaniu Rosji pałą amerykańskich sankcji.

Jedno jest pewne: to nie premier Morawicki ani nie prezesi spółki Tauron poniosą koszty naprawy bloku 910 MW Elektrowni Jaworzno. Te koszt poniesiemy oczywiście my – szarzy odbiorcy energii elektrycznej.

Druga, nie mniejsza moim zdaniem afera to oczywiście zatrucie Odry. Rząd ze wszystkimi swoimi instytucjami okazał się zupełnie bezsilny i bezrady wobec tej największej w historii ekologicznej katastrofy w Polsce. Czarno na białym pokazał, że niej jest w stanie chronić ani środowiska naturalnego Polski, ani Polaków.

Od ujawnienia pierwszych symptomów katastrofy upłynęły niemal trzy tygodnie, a opinia publiczna wciąż nie ma odpowiedzi na najprostsze i jednocześnie najważniejsze pytania:

– co jest przyczyną masowego śnięcia ryb w Odrze?

– czy tylko o ryby chodzi, czy też inne organizmy wodne?

– kto jest sprawcą zatrucia?

– jakie skutki bezpośrednie (zdrowotne) i pośrednie (ekonomiczne) mieć będzie ta katastrofa dla ludzi?

– jakie skutki mieć będzie ta katastrofa dla Zalewu Szczecińskiego i dla Bałtyku?

W publiczny wystąpieniu Premier ośmiesza się tłumaczeniem, że „o katastrofie dowiedziałem się za późno”. To jest kolejną katastrofą Polski. O katastrofach bowiem zawsze dowiadujemy się za późno. Ale rząd jest po to, aby robić wszystko, by ich uniknąć, a w przypadku ich zaistnienia niezwłocznie podejmować wszelkie, niezbędne czynności ratunkowe. Tymczasem mamy wielotygodniowy festiwal przerzucania odpowiedzialności, wprowadzania w błąd społeczeństwa z elementami kabaretu (niespełniona obietnica jakiegoś ważnego a odpowiedzialnego wiceministra publicznego wykąpania się w Odrze dla udowodnienia, że jej wody są dla ludzi bezpieczne).

Interesująco rozwija się międzynarodowy aspekt odrzańskiej katastrofy. Po pierwszych, irracjonalnych komunikatach przedstawicieli rządzących sił politycznych o tym, że to Niemcy zatruli Odrę pojawiły się medialne zarzuty Niemców pod adresem Polski o próby tuszowania skandalu i o nieinformowanie sąsiada o zatruciu. Już prawie dwie godziny czekam na zapowiedzianą wspólną polsko-niemiecką konferencję prasową w tej sprawie. Coś nie może się ona rozpocząć – widać więc na horyzoncie kolejne polsko-niemieckie problemy.

Źródeł zatrucia może być wiele. Nie można wykluczyć zrzutu przejętego do „utylizacji” w Polsce ładunku obcych odpadów przemysłowych. Za najbardziej prawdopodobne uznaję jednak nadmierny, być może niekontrolowany zrzut do Odry nieodsolonych wód kopalnianych. Polskie kopalnie, również te zlikwidowane, wymagają ciągłego odprowadzania wód gromadzących się w wyrobiskach, które są naturalnie bardzo zasolone. Tradycyjnie wody te odprowadzano częściowo do Wisły, a częściowo do Odry i dlatego zasolenie tych rzek zawsze było podwyższone. Być może, w ramach szukania oszczędności w kopalniach i spółkach powołanych do odprowadzania wód z kopalń nieczynnych, katastrofa Odry związana jest z nadmiarowym zrzutem takich wód do tej rzeki związanym z restrukturyzacją polskiego górnictwa. W dobie gwałtownego powrotu do polskiego węgla podawanie informacji, że jego wydobywanie ma swoją negatywną z punktu widzenia ekologii stronę prawdopodobnie uznane zostało przez władze za „niepolityczne”. Spokojnie czekano więc, aż problem rozpłynie się w Bałtyku. Jeżeli okaże się to prawdą, to z obydwu tych afer wynika, że Polska nie tyle węglem stoi, co leży, a cały pisowski porządek jest do natychmiastowej likwidacji.

Mamy prawo wiedzieć

„Przeglądowi Tygodniowemu” udało się – choć to rzecz niełatwa – głęboko mnie rozczarować. Konkretnie artykułem Marcina Odgowskiego „(Nie)regularni”. Autor podjął się tematu niezwykle ważnego, trudnego i bolesnego zarazem dla Polaków. I ten temat popisowo, dokładnie jak w słynnej piosence mistrza Młynarskiego  – spieprzył.

Już sam początek jest dla dziennikarza pechowy. Relacjonuje w nim swoją rozmowę z 2015 r. z   przedstawicielem DNR, który na linii frontu z ukraińskim prawym sektorem, wskazując na drugą stronę przekonuje, że tam są dwie kompanie Polaków i proponuje Odgowskiemu sprawdzenie, gwarantując bezpieczeństwo ze swojej strony. Jak wynika z artykuły dziennikarz   nie sprawdził. Nie wiadomo czy nie wierzył w gwarancję bezpieczeństwa, czy bał się postrzału od drugiej strony, czy wreszcie zląkł się tego, że rzeczywiście mógł po drugiej stronie spotkać jakiś Polaków. I co wtedy?  W każdym razie ważnego, ciekawego tematu dziennikarz Odgowski nie podjął, nie skorzystał z możliwości zobaczenia czegoś na własne, dziennikarskie oczy. Nie skorzystał ani w 2015 ani w 2022, gdyż obecny artykuł zupełnie nie nosi cech relacji z frontu a za to wszelkie cechy kompilacji różnych acz jednostronnych materiałów z medialnego frontu.

Autor artykułu „(Nie)regularni”, w którym porusza problem liczebności zagranicznych najemników po ukraińskiej stronie cytuje oczywiście oficjalne dane ukraińskie i rosyjskie, ale rzetelność tych ostatnich od razu, z urzędu wręcz dyskredytuje. W jaki sposób to czyni jest doskonałym punktem wyjścia do problemu zasadniczego. Oto cytat:

O jakości tych rewelacji najlepiej świadczy historia z połowy kwietnia, kiedy ten sam generał (Konaszenkow, szef Wydziału Informacji i Komunikacji MO FR) informował o śmierci 30 Polaków w obwodzie charkowskim, na co do tej pory nie przedstawiono żadnych dowodów. O pukaniu się w głowę przedstawicieli naszego MSZ wspomnę tylko z obowiązku.”

Pamiętamy wszyscy z jaką determinacją obecne polskie władze podejmowały interwencje w przypadkach śmierci obywateli polskich za granicą (może z wyjątkiem niejakiego Izdebskiego w Albanii). Pamiętamy jak minister Ziobro gotów był wysyłać polskich policjantów na pomoc brytyjskiej policji, gdy stwierdzono tam zabójstwo pewnej Polki. Na każdym kroku władza demonstrowała jak drogie jest jej życie każdego Polaka za granicą i że gotowa jest zrobić wszystko, aby je chronić lub, w przypadku morderstw, ująć sprawców. Do czasu, do czasu wojny na Ukrainie.

Rosyjska strona w oficjalnym komunikacie informuje o zabiciu 30 polskich najemników – i nie była to pierwsza tego typu informacja. Czy ten komunikat wywołał jakąś reakcję polskich władz? Czy próbowały one oficjalnymi bądź nieoficjalnymi kanałami tą informację zweryfikować? Dziennikarz Odgowski odnotował tylko jedną reakcję polskiego MSZ: pukanie się w czoło. I jak wynika z jego artykułu ta reakcja polskich władz całkowicie dziennikarza zadawala – wręcz nawet satysfakcjonuje! Szafa Gra!

Dziwię się wielce, że żaden poseł, żaden dziennikarz nie zwrócił się do tej pory do polskich władz z szeregiem pytań o udział obywateli polskich w wojennych działaniach za naszą wschodnią granicą. W szczególności o informacje o liczbie polskich najemników, charakteru ich pobytu, liczbie zabitych i rannych. Że tacy są red. Odgowski nie ukrywa pisząc: „Żołnierze ci biorą aktywny udział w działaniach zbrojnych – zwykle na najtrudniejszych odcinkach frontu – jest więc oczywiste, że giną. Ale czy w skali podanej przez Rosjan?” Jeżeli nie tylu, o których mówią Rosjanie to ilu obywateli polskich zginęło do tej pory na Ukrainie? Kogoś to obchodzi?

Wszystko wskazuje na to, że osobowe zaangażowanie się Polski w wojnę na Ukrainie jest tematem tabu, starannie omijanym przez władze, polityków i media. Jestem jednak przekonany, że polskiemu społeczeństwu należy się rzetelna informacja nie tylko o liczbie Polaków walczących na Ukrainie, o ich ofiarach, ale również o tym, na ile ich pobyt jest rzeczywiście wyłącznie ich prywatną sprawą, a na ile jest przez polskie władze wspierany, jaką mają opiekę państwa w przypadkach ekstremalnych. Mamy prawo to wiedzieć.