NIK bilbordem Konfederacji

Wiele razy obiecywałem sobie, że mój wpis na blogu poświęcony Najwyższej Izbie Kontroli jest tym ostatnim, że więcej nie będę w sprawie Izby zabierać głosu. Ale po prostu się nie da.

Dzisiejsza Nikowska bomba to zapowiedź wspólnej konferencji prasowej prezesa NIK z liderem Konfederacji, która stanęła w szranki wyborczej rywalizacji. Banaś ramię w ramię z Mentzenem – ten widok z jednej strony, biorąc pod uwagę życiorys szefa NIK nie dziwi, z drugiej musi głęboko zaniepokoić wszystkim, którzy w demokracji dostrzegają przyszłość Polski. Panowie mają się wypowiadać w sprawie pomysłów „zwiększenia uprawnień i niezależności NIK”. W trakcie konferencji popłynie rzeka patriotycznych zaklęć, słowo demokracja wymieniane będzie we wszystkich przypadkach. To pierwsza w historii NIK taka sytuacja, kiedy Izba staje się wyborczym bilbordem jednego z ugrupowań politycznych.

Najwyższa Izba Kontroli, „naczelny organ kontroli państwowej” (Konstytucja) wymaga rzeczywiście reform zarówno w aspekcie prawnych ram swojej działalności jak i wewnętrznych zasad funkcjonowania. Najwięcej argumentów potwierdzających tą tezę dostarczyła sama afera z powołaniem i próbami odwołania obecnego szefa tej instytucji. Choć nie tylko to. Uzbierało się bardzo dużo doświadczeń w praktyce demokratycznego państwa polskiego, aby elity polityczne odpowiedzialnie pochyliły się nad rolą, zadaniami i kompetencjami Izby. Tymczasem prezes Banaś cynicznie wykorzystuje tą okoliczność do wspierania w kampanii wyborczej jednego, miłego swojemu sercu ugrupowania.

Gdyby prezes NIK w trakcie kampanii wyborczej zorganizował nie „konferencje prasową”, ale otwartą dyskusję na temat reform NIK z liderami WSZYSTKICH ugrupowań ubiegających się o mandaty w Sejmie i w Senacie, dyskusję, w trakcie której Izba (Kolegium NIK) przedstawiłaby swoje koncepcje reform pytając się kandydatów do rządzenia krajem o ich stanowisko – sytuacja byłaby jasna, zrozumiała i godna uwagi. Najbardziej racjonalną drogą jest jednak organizowanie takich dyskusji po wyborach, z liderami partii, które rzeczywiście zasiadać będą w Sejmie. Jest to tym ważniejsze, że wiele koniecznych zmian wymagać będzie zmiany zapisów konstytucyjnych dotyczących Izby. Tak postąpił Prezes Lech Kaczyński, który tuż po wyborach w 1993 r. skierował do Sejmu projekt autorstwa Najwyższej Izby Kontroli nowej ustawy regulującej jej działalność.

Tymczasem, idąc pod pachę z jedną tylko partią, sytuującą się najdalej od wartości demokratycznych spośród wszystkich innych pretendentów, w dodatku z partią, z której list zadeklarował start w wyborach jego syn, nota bene będący dzisiaj szarą eminencją w NIK, prezes Banaś zamienił Najwyższą Izbę Kontroli w wyborczy bilbord Konfederacji, w jej tubę wyborczą.

Wybór Mariana Banasia na prezesa NIK doskonale wpisał się onegdaj w serię niszczenia instytucjonalnych fundamentów Polski jako państwa prawnego. Ogłoszone dzisiaj wspólne polityczne przedsięwzięcie NIK i Konfederacji jest twórczą kontynuacją tej intencji. Skłania ono do innej jeszcze refleksji: jak daleko posunąć się można jeszcze w „dziele” niszczenia państwa i jego demokratycznych instytucji. Kilka lat temu wydawało się, że osiągnięto już dno, a tu: puk, puk od spodu. I skłania mnie do wniosku radykalnego. Jeżeli uda się Polskę, wykolejoną przez Jarosława Kaczyńskiego postawić z powrotem  na torach demokratycznego rozwoju, jednym z celów tego renesansu powinna być głęboka refleksja nad rolą i zadaniem najwyższego organu państwowej kontroli, refleksja zakładająca zakończenie działalności Najwyższej Izby Kontroli w jej obecnym kształcie i powołania w jej miejsce nowego organu wolnego od obciążeń przeszłością i dostosowanego do potrzeb państwa i społeczeństwa.

Ukraiński standard

W 2000 roku wracałem samolotem z Ukrainy, gdzie na zaproszenie Stowarzyszenia Ukraina – USA brałem udział w konferencji na temat systemu finansowania samorządów terytorialnych. Na kijowskim lotnisku okazało się, że lot jest bardzo opóźniony, i sporo czasu, wraz z innymi pasażerami do Warszawy spędziłem w hali odlotów. Hala ogromna, ale ludzi tłumy. W tym tłumie jeden z pasażerów mnie rozpoznał, przywitał się i zaczęła się adekwatna do sytuacji rozmowa. Okazało się, że mój interlokutor jest polskim biznesmenem prowadzącym interesy w Ukrainie. Naturalnym więc moim pytaniem było: – jak tam Interesy? Da się wyżyć? Odpowiedź była znamienna.

– Panie prezesie – odpowiedział mój rozmówca. Da się wyżyć, chociaż nie jest łatwo. W innym miejscu bym Panu tego nie powiedział, ale tutaj mogę. Otóż jest jeden podstawowy warunek powodzenia w biznesie na Ukrainie, jedna żelazna zasada. Należy otóż – prawił nieznajomy – prowadzić podwójną sprawozdawczość finansową. Jedną, oficjalną dla ukraińskiej administracji, na przykład  dla służb podatkowych i drugą – tą prawdziwą – dla siebie. Wszyscy tak postępują, bez tego daleko się nie zajedzie.

– Dlaczego tak? – drążyłem temat.

– Wszystko przez wszechogarniającą Ukrainę korupcję. Na każdym kroku, czy to w kontaktach z biznesowym partnerem, czy z urzędami musisz mieć w kieszeni gotówkę.

Scena ta stanęła mi przed oczami w trakcie lektury „Sprawozdania Najwyższej Izby Kontroli z kontroli wykonania budżetu państwa za 2022r.” To bardzo ciekawe, bogate w treści opracowanie. Ale generalny wniosek jest następujący. Polskie władze stosują dokładnie taką samą jak na Ukrainie zasadę: jeden budżet, oficjalny, przedstawiany parlamentowi i drugi, mniej oficjalny, dla zwykłego człowieka niewidoczny – budżet środków publicznych wyprowadzonych poza sferę publicznej (parlamentarnej) kontroli, z którego środki wydawane są w woluntarystyczny sposób, w większości, jak się okazuje na potrzeby też korupcji – tyle tylko że politycznej. Jak inaczej wytłumaczyć można wydawanie z na przykład wciąż funkcjonującego „Funduszu do walki z COVID” miliardów złotych na budowę  wież widokowych, parkingów przykościelnych czy innych lokalnych inwestycji. Środki przekazywano w świetle reflektorów, z należytą oprawą medialną w formie ogromnych tablic – czeków uroczyście wręczanych nieprzypadkowym włodarzom nieprzypadkowych samorządów terytorialnych przez premiera rządu lub w jego imieniu.

Do budżetu oficjalnego NIK nie miała żadnych zastrzeżeń. Można nawet powiedzieć, że zrealizowany został wręcz wzorowo, zarówno w sferze decyzyjnej, kontrolnej jak i formalnej. Niestety, znaczna liczba (dokładnie nikt nie wie jaka) podmiotów poprzez które rząd wydawał wyjęte spod społecznej kontroli ponad 300 mld zł, uniemożliwiły przeprowadzenie w tym zakresie szczegółowej kontroli NIK. Sam fakt utworzenia „budżetu równoległego” był wystarczający do udzielenia przez NIK negatywnej opinii w kwestii wykonania budżetu przez rząd w 2022 r.

Nie mam jednak wątpliwości co do tego, czy Sejm weźmie tą ważną, jedyna przecież fachową opinię pod uwagę. Wszak większość parlamentarna ochoczo z tego para-budżetu korzystała współuczestnicząc w tej mega-korupcji.

Pisowski rząd znakomicie rozwinął, udoskonalił i nobilitował ukraiński system podnosząc go do rangi systemu państwowego. Wszak uczyć należy się od najlepszych.