Pchają nas do wojny

Skandaliczna i bulwersująca wypowiedź sprzed kilku dni polskiego ambasadora we Francji dla jednej z francuskich stacji telewizyjnych, że : „ Jeśli Ukraina nie obroni swojej niepodległości, będziemy zmuszeni włączyć się w konflikt” wywołała lawinę komentarzy w prasie zagranicznej i polskiej. Kontrastuje z nią milczenie polskiego rządu. Wprawdzie ambasada Polska w Paryżu wydała na tą okoliczność specjalne oświadczenie, w którym przekonuje, że ambasador nie powiedział tego, co powiedział i co usłyszał cały świat, ale to „dementi” tylko pogarsza sytuacją Polski. Czym bowiem jest ambasada? Jest to instytucja do obsługi misji ambasadora i jest ona ostania instytucją, która powinna w tej sprawie zabierać głos. To trochę tak jakby sekretarka ministra finansów wydawała oświadczenie, że minister finansów, który w telewizji zapowiedział dajmy na to podniesienie podatków powiedział coś zupełnie innego niż wszyscy słyszeli. Naturalną reakcją w tej sprawie powinna być reakcja polskiego rządu – przede wszystkim premiera zapowiadającego niezwłoczne odwołanie Jana Eryka Rościszewskiego z francuskiej placówki. Wszak ambasador jest ustami swojego rządu, swojego premiera. Zwlekałem z tym wpisem czekając na taką reakcję – nie doczekałem się jednak.

Rząd nie skierował do prezydenta wniosku o odwołanie ambasadora – widać uznaje jego wypowiedź za własną. Bulwersujące znaczną część opinii publicznej zdanie zawiera tylko 12 słów, jest jednak bardzo znamienne. Jeżeli ambasadorowi „wyrwało się” lub coś w ferworze wystąpienia „chlapnął” to za taki błąd powinien być odwołany w trybie natychmiastowym. Chyba, że nie chlapnął.

Kwestia udziału Polski w konflikcie na Ukrainie pojawiła się zaraz po jego wybuchu. Wówczas to jeden z polskich generałów w publicznym wystąpieniu powiedział, że „Polska powinna upomnieć się o Królewiec, okupowany dzisiaj przez Rosjan”. W okresie całego konfliktu Polska jest najgorliwszym europejskim sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, zarówno w dostawach własnego uzbrojenia, tranzytu uzbrojenia USA i ich sojuszników jak i szkolenia ukraińskich żołnierzy. Konflikt rosyjsko-ukraiński za sprawa USA przekształcony został w globalną konfrontację pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją. USA (a w ślad za nimi i Polska) cynicznie zapewniają, że nie biorą udziału w wojnie. Polityczne cele Stany osiągają, podobnie jak w Jugosławii, Iraku czy Afganistanie swoją wojskową agencją – NATO. Ekwilibrystyka USA polega na tym, aby z jednej strony maksymalnie wykorzystać potencjał państw – członków NATO w tym konflikcie, a z drugiej strony uniknąć formalnego zarzutu o zaangażowaniu się NATO jako strony tego konfliktu. Dlatego co jakiś czas pojawiają się sugestie o wariancie militarnego zaangażowania się w wojnę na Ukrainie jakiegoś natowskiego państwa, ale bez formalnej decyzji NATO – z własnej jakoby inicjatywy i na własną odpowiedzialność. I w wielu medialnych spekulacjach niedwuznacznie na potencjalnego natowskiego, ale nie natowskiego uczestnika w wojnie wskazywana była Polska. Do 18 marca b.r., do słynnej, haniebnej, skandalicznej wypowiedzi polskiego ambasadora w Paryżu można było te doniesienia nazywać spekulacjami. Po tej dacie sytuacja radykalnie się zmieniła.

Trudno inaczej odbierać tą wypowiedź jak zapowiedź przygotowań Polski do wypełnienia tej amerykańsko-natowskiej misji, do czynnego, militarnego przystąpienia do wojny na terenie Ukrainy, jak oswajanie opinii publicznej z taką ewentualnością. Warto zwrócić przy tym uwagę na dwa elementy wypowiedzi polskiego dyplomaty. Mówi on o sytuacji, w której „Ukraina nie obroni swojej niepodległości”. Odnosi się więc do sytuacji, kiedy Ukraina zostanie bezapelacyjnie militarnie i politycznie pokonana przez Rosję. To jaki ma być wówczas cel polskiej interwencji wojskowej? Odbicie Ukrainy, dojście do Kijowa, Krymu, a może i do Moskwy? Innymi słowy: jeżeli wojna pomiędzy USA i Rosją na terenie Ukrainy toczona dzisiaj „do ostatniego Ukraińca” nie zakończy się sukcesem USA, to dalej będzie toczona „do ostatniego Polaka”?

Drugi znamienny fragment to ten, w którym ambasador twierdzi, że „Polska nie będzie miała innego wyjścia i będzie zmuszona włączyć się w konflikt”. Zmuszona przez kogo? Wprawdzie rządzący politycy (i nie tylko oni) straszą nas, że „Rosja nie zatrzyma się na Ukrainie, i że pójdzie dalej”, ale nie ma żadnych materialnych ani logicznych podstaw do takich twierdzeń.

Żyjemy w epoce społecznych podziałów. Do klasycznych, społeczno-ekonomicznych, ideologicznych dochodzą nowe: szczepienia, transseksualność, aborcja i wiele innych. Rodzi się w świecie na naszych oczach nowy podział generowany konfliktem ukraińskim: podział na partię wojny i pokoju. Dzisiaj w ofensywie jest stronnictwo wojny. To ono ma na swych usługach mainstreamowe media, pieniądze i wojenną ideologię. Ale coraz bardziej do głosu dochodzi stronnictwo pokoju, domagające się szybkiego zakończenia wojny na Ukrainie drogą pokojowych rokowań. Społeczne protesty przetaczające się przez Europę są tego przykładem. Dlatego, o ile nie dziwi mnie zachowanie polskiego rządu w sprawie wypowiedzi polskiego ambasadora, to dziwi mnie niezmiernie milczenie partii politycznych. Odebrało im mowę? Udają, że pada deszcz? Ale przecież prędzej czy później będą musieli zderzyć się w tej sprawie ze społeczeństwem i jasno opowiedzieć się, czy są za wojną czy za pokojem. Czy, zwłaszcza w świetle wypowiedzi ambasadora Rościszewskiego razem z rządem będą pchać Polaków na front, czy domagać się będą zakończenia konfliktu przy negocjacyjnym stole?

Odnosi się to również do polskich partii lewicowych. Słynna publiczna wypowiedź Anny Marii Żukowskiej pouczająca Kanclerza Niemiec źle wróży sprawie. Źle wróży również publiczna wypowiedź we Wrocławiu posła Zandberga, który przekonywał zebranych, że „uczestniczymy w sprawiedliwej wojnie” (chociaż formalnie Polska w tej wojnie ponoć nie uczestniczy). Poseł Zandberg stał się wyznawcą i propagatorem tezy ukutej przez Św. Tomasza z Akwinu, który wprowadził pojęcie „wojny sprawiedliwej” dla rozgrzeszenia zbrodni popełnianych w imię krzyża. A przecież każda wojna jest niesprawiedliwa. Sprawiedliwy jest tylko pokój. Dlatego pora zapytać polską Lewicę do jakiego stronnictwa się zapisała: do stronnictwa wojny czy pokoju?

Za duża ta góra!

Ślęczę nad wpisem Seymora Hersza „How America Took Out The Nord Stream Pipeline” (Jak Ameryka zniszczyła Nord Stream 2) – na stronie autora: https://seymourhersh.substack.com/p/how-america-took-out-the-nord-stream. Czytam raz, drugi i trzeci, i nie wiem, co mam z tym tekstem zrobić. Tak po prostu zamknąć go i przejść do innych tekstów nie mogę: zbyt jest ważny, zbyt fundamentalne sprawy autor w nim ukazuje. Tak, wpis Hersha będący kwintesencją jego dziennikarskiego śledztwa jeży włos na głowie, ale jeszcze większą trwogę budzi we mnie cisza, jaka w mediach zapadła po jego publikacji. Media odnotowały zdawkowo raczej jego pojawienie się, podjęto kilka prób podważania rzetelności autora, rządy USA i Norwegii sztampowo nazwały rewelacje Hersha kłamstwem  i na tym koniec. Żadnych poważniejszych komentarzy, żadnych politologicznych analiz i wniosków. Cisza jak makiem zasiał. I właśnie ta cisza budzi lęk.

Tymczasem dorobek śledczego dziennikarstwa Hersha, jego autorytet w dziennikarskim świecie skłania do bardzo poważnego potraktowanie jego ustaleń. Wyniki jego ostatniego śledztwa zawarte są w samym tytule raportu, a w jego treści dziennikarz szczegółowo opisuje kto, jak i kiedy doprowadził do zniszczenia jednego z najważniejszych elementów europejskiej infrastruktury cywilnej, wspólnego dzieła europejskich i rosyjskich polityków, inżynierów i ekonomistów. Dowiódł w ten sposób tego, co było wynikiem wielu wcześniejszych domysłów i spekulacji, kierujących się prostym pytaniem „cui bono?”. Do najbardziej efektownych należało publiczne, nieoczekiwane, intuicyjne, entuzjastyczne i efektowne podziękowanie, jakie za wysadzenie największych europejskich gazociągów Nord Stream1 i 2 nazajutrz po tym akcie wyraził imiennie Ameryce Radosław Sikorski, polski były minister obrony i były minister spraw zagranicznych.  Administracja USA próbowała w zabawny sposób skierować oskarżenie o wysadzenie rurociągów na Rosję, inni wskazywali na Ukrainę lub… Polskę. Ale to były domysły i spekulacje – dzisiaj mamy największą w takich sytuacjach pewność, że to USA dokonały tego aktu terrorystycznego. Tak – terrorystycznego, gdyż wysadzenie Nord Stream 1 i 2, jednych z najważniejszych i największych obiektów cywilnej infrastruktury w Europie nosi wszystkie cechy właśnie aktu terrorystycznego.

Zasadniczym celem aktu terrorystycznego jest nie tyle spowodowanie śmierci jak największej liczby ludzi czy jak największych materialnych strat wroga, ale wzbudzenie fali strachu, wprowadzenie stanu wiecznej niepewności: „nie znasz dnia ani godziny”.  Straty ludzkie i materialne to tylko droga do tego celu.

Największym, najbardziej doniosłym ustaleniem Hersha jest moim zdaniem to, że rząd Stanów Zjednoczonych decyzję o wysadzeniu europejskich gazociągów podjął pod koniec 2021 r, czyli mniej więcej wówczas, gdy sekretarz stanu USA, z niebywałą jak na światową dyplomację arogancją odrzucał kolejne wezwanie Rosji do rozmów w sprawie bezpieczeństwa tego kraju. Decyzja o wysadzeniu europejskich strategicznych gazociągów była, jak pisze Hersh dla polityków amerykańskich oczywista – głównym ich problemem było jedynie to jak dokonać tego aktu, aby uniknąć międzynarodowej odpowiedzialności. Dla USA nie była to pierwszyzna. W 1982 r. na polecenie prezydenta Reagana CIA przeprowadziła tajną akcję terrorystyczną, której efektem było zniszczenie w ZSRR gazociągu syberyjskiego. Gazociąg ten budowano w celu eksportu rosyjskiego gazu do Europy właśnie. Wprawdzie strat w ludziach tym razem nie było, to jednak eksplozja jaką wywołano była największą w świecie eksplozją nienuklearną. Oczywiście program zaopatrywania Europy w rosyjski gaz został znacznie spowolniony.

Niezależnie od tego, że militarna agresja Rosji na Ukrainę w lutym 2022 r. była aktem haniebnym, niemającym uzasadnienia w prawie międzynarodowym, a politycznie po prostu głupim, ustalenia Hersha wskazują, że na długo przed tą agresją USA przygotowywały się do takiej wojny bynajmniej nie kierując się rzymską maksymą civic pacem para bellum, bynajmniej nie w celu osiągnięcia pokoju.

Drugim, nie mniej istotnym ustaleniem Hersha były motywy rządu USA. Już Nord Stream 1, jak pisze Hersh,  uznany został przez USA jako zagrażający dominacji (pokr. J.U.) USA w Europie. Dominacja w stosunkach międzynarodowych nie jest pustym słowem. Wiąże się wprost z takimi pojęciami jak narzucanie, wymuszanie, podporządkowanie, kontrola i wyzysk ekonomiczny. Od samego początku prac nad Nord Stream 2 Stany Zjednoczone ostrzegały, że zrobią wszystko, aby ten projekt nie wszedł w życie. Kiedy cały szereg amerykańskich sankcji nakładanych przez kolejne lata i kolejne amerykańskie rządy najpierw na przedsiębiorstwa uczestniczące w projekcie Nord Stream2, potem na całe państwa nie dały efektu – Waszyngton uznał, że pozostało mu tylko jedno rozwiązanie: ostateczne. Różne były powody wojen. Być może w przyszłości, gdy opadnie propagandowy kurz wśród historyków ugruntuje się opinia, że do III wojny światowej przyczyniła się nieodparta wola utrzymania przez USA swojej dominacji nad Europą i światem. Inaczej nie sposób udzielić racjonalnej odpowiedzi na pytanie dlaczego  zamiast szukać dyplomatycznych rozwiązań, które zapobiegłyby konfliktowi zbrojnemu pomiędzy Rosją a Ukrainą w Stanach Zjednoczonych zdecydowano o bardzo poważnej akacji sabotażowej przeciwko europejsko-rosyjskim relacjom gospodarczym. Zniszczenie Nord Stream 1 i 2, bez pytania o zdanie Niemiec i Francji (inicjatorów i współudziałowców tych przedsięwzięć) nie tylko zmieniły charakter wojny na Ukrainie. Było przede wszystkim aktem rozdzierającym kontynent euro-azjatycki na dwie części, było zerwaniem tradycyjnych gospodarczych, w tym i energetycznych związków Europy z Rosją.

Ogólnoświatowym symbolem terroryzmu był do niedawna atak islamskich fanatyków na budynki World Trade Center w Nowym Jorku 11 września 2001. Warto zgrubnie chociaż porównać ten atak z amerykańskim atakiem na europejskie gazociągi. Akcja terrorystyczna Al Kaidy na USA kosztowała życie około 3000 Amerykanów. Straty materialne oszacowane zostały na około 10 mld USD. Terrorystyczny atak USA na europejskie gazociągi skutkuje o wiele większą liczbą istnień ludzkich. Dzieje się tak dlatego, że stał się on zwrotnym momentem dla charakteru zbrojnego konfliktu na Ukrainie. Konflikt ten, w skali światowej i w historii świata w istocie niewielki, lokalny przekształcił w konflikt globalny, zamykając drogę do rozmów pokojowych – więcej – torpedując wysiłki pokojowego jego zakończenia. Liczba ofiar tego aktu terrorystycznego liczyć należy w setki tysięcy gdyż wojna wciąż trwa i nie widać szans na jej zakończenie. Jedyna różnica to taka, że ofiarami nie są tym razem Amerykanie.

Straty materialne są również nieporównywalne. W przypadku WTC szacowano je na 10 mld USD. Wartość samych zniszczonych Nord Streams  to około 20 mld EUR. Do tego dodać należy praktycznie niemożliwe nawet do oszacowania straty gospodarek państw, członków UE spowodowanych wzrostem cen nośników energii, przerwaniem łańcuchów dostaw, kosztami imigracji. Nałoży się na to dodatkowe obniżenie poziomu życia Europejczyków będące efektem pospiesznie rosnących wydatków zbrojeniowych tych państw.

I cel najważniejszy w przypadku ataków terrorystycznych – zastraszenie. Ten cel Al Kaida osiągnęła z nawiązką. Zastraszyła nie tylko USA, ale, głównie przy pomocy samych Stanów, prawie cały świat.

Efekt zastraszenia terrorystycznego ataku USA na największe europejskie gazociągi jest również oczywisty. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej pokazały, głównie Europie, „kto tu rządzi”. Wysadzając te gazociągi USA wysadziły w powietrze idee Unii Europejskiej jako samodzielnego politycznie i gospodarczo podmiotu politycznego, rozbiły w puch ambicje UE stania się jednym z kilku światowych centrów polityczno-gospodarczych. Stany Zjednoczone zademonstrowały niebywałą determinację w obronie swojej dominacji nad Europą, determinację do ponoszenia wszelkich kosztów tej obrony, zwłaszcza kosztów ponoszonych przez inne państwa i narody. Pokazały, że nie cofną się przed niczym.

W argumentacji wspierającej ten akt terrorystyczny często spotkać można wywody, że zniszczenie największych europejskich gazociągów miało na celu osłabienie ekonomiczne Rosji i pozbawienie jej dochodów na prowadzenie wojny. Trudno o bardziej pokrętny argument. W momencie eksplozji obydwa te gazociągi faktycznie nie pracowały. Nord Stream 2 był wypełniony i dopiero przygotowywany do uruchomienia a Nord Stream 1 pracował na bardzo niskim poziomie – głównie z powodu krytycznej sytuacji energetycznej Niemiec, które po prostu tego gazu nie miały aktualnie czym zastąpić. Wszystkie prawie europejskie państwa na gwałt opracowywały przy tym programy „uniezależnienia się od rosyjskiego gazu”.

Decyzja o zniszczeniu europejskich gazociągów Nord Stream 1 i 2 zapadła w Waszyngtonie pod koniec 2021 roku. Ładunki założono pod przykrywką corocznych bałtyckich manewrów NATO BALTOPS 22 w czerwcu 2022 r. Detonacji dokonano 3 miesiące później. Zniszczenie tych gazociągów nie miało żadnego wpływu na dochody Rosji ze sprzedaży gazu, nie było nakierowane na aktualną chwilę. Ten akt był wymierzony w przyszłość. Brutalne, fizyczne odcięcie Europy od gazu, będącego ważnym elementem bilansu energetycznego państw Starego Kontynentu wpychało po prostu rządy europejskich państw w ramiona amerykańskich koncernów paliwowych i polityków z Białego Domu. Fizyczne zniszczenie gazociągów, poza spektakularnym potwierdzeniem dominacji USA w Europie miało być może również na celu uczynienie bezprzedmiotowymi przewidywane rozruchy społeczne w państwach europejskich wywołane nieuniknionymi, drastycznymi podwyżkami cen energii. Spoczywający na dnie, wciąż będący „pod parą” gazociąg mógł łatwo stać się powodem powszechnych nacisków społecznych na europejskie rządy i żądań jego uruchomienia. W sumie atak terrorystyczny na największe europejskie gazociągi był wymierzony nie tyle w Rosję, co w istocie w Unię Europejską. I co najważniejsze, obserwując obecne relacje pomiędzy przywódcami Francji i Niemiec, będących do niedawna jeszcze filarami Unii Europejskiej, motorami jej dalszej integracji – był działaniem skutecznym.

Takie wnioski nasuwają się po lekturze raportu jednego z najwybitniejszych dziennikarzy śledczych Seymora Hersha. Skłaniają jednak one i do innych refleksji. Terrorystyczny atak USA na europejskie gazociągi nie był pierwszym przykładem państwowego terroryzmu „Made in USA”. Lista takich aktów jest bardzo długa. Wszystkie one przykrywane są górnolotnymi frazesami o „obronie wolności” czy „obronie demokracji”. Ale tak naprawdę służą utrzymaniu wszelkimi, również najbardziej brutalnymi i nieludzkimi metodami dominacji USA nad światem. Ale czy w jakimkolwiek kraju możliwa jest rzeczywista wolność i demokracja, gdy parasol nad ich formalnymi atrybutami dzierży mocarstwo terrorystyczne? Obawiam się bardzo, że wielu Polaków jest w stanie taką sytuację, takie relacje pomiędzy panem i wasalem zaakceptować. Ale co powiedzą ci intelektualiści, którzy przez całe dziesięciolecia na prawo i lewo rozprawiali o wolności i demokracji nie wspominając o tym, że ta wolność i ta demokracja, którą proponują to w istocie tylko sposób na utrzymanie światowej dominacji przez terrorystyczne mocarstwo? Czas wreszcie powiedzieć głośno, że wzór i patron naszej wolności i demokracji jest terrorystą.

Raport Hersha postawił przed wieloma intelektualistami, zadeklarowanymi bojownikami o wolność i demokrację górę, która okazała się tak wielka, że postanowili jej nie dostrzegać.

Socjalista Albert Einstein

Zdecydowałem się zamieścić na moim blogu artykuł prof. Alberta Einsteina, geniusza matematyki i fizyki, wybitnego filozofa, ikony myśli naukowej XX wieku „Dlaczego socjalizm” jaki ukazał się w pierwszym wydaniu czasopisma „Montly Review” w maju 1947r.

Wyznam, że ogromne wrażenie zrobiła na mnie prostota i logika rozumowania Alberta Einsteina, ale poraziła mnie niezwykła aktualność jego przemyśleń. Oto ten artykuł.

Albert Einstein
DLACZEGO SOCJALIZM?
01 maja 2009
”Monthly Review vol. 57, no. 1 [2005]).

Czy jest wskazane, aby ktoś, kto nie jest znawcą zagadnień ekonomicznych i społecznych, wypowiadał się na temat socjalizmu? Wierzę z kilku powodów, że tak.

Rozważmy najpierw tę kwestię z punktu widzenia wiedzy naukowej. Mogłoby się wydawać, że nie ma zasadniczych różnic metodologicznych między astronomią a ekonomią: naukowcy z obu dziedzin próbują odkryć prawa ogólnej akceptacji dla określonej grupy zjawisk, aby wzajemne powiązania tych zjawisk były jak najbardziej zrozumiałe. Ale w rzeczywistości takie różnice metodologiczne istnieją. Odkrywanie ogólnych praw w dziedzinie ekonomii utrudnia okoliczność, że na obserwowane zjawiska gospodarcze często wpływa wiele czynników, które bardzo trudno osobno ocenić. Ponadto, doświadczenie, które zgromadziło się od początku tak zwanego cywilizowanego okresu w historii ludzkości, było – jak wiadomo – w dużym stopniu uzależnione i ograniczone przez przyczyny, które bynajmniej nie mają charakteru wyłącznie ekonomicznego. Na przykład większość głównych państw swoje miejsce w historii zawdzięczała podbojom. Narody podbijające ustanowiły się, prawnie i ekonomicznie, jako uprzywilejowana klasa podbitego kraju. Zagarnęli dla siebie monopol na własność ziemską i wyznaczyli kapłaństwo spośród swoich szeregów. Kapłani, sprawując kontrolę nad edukacją, uczynili z klasowego podziału społeczeństwa trwałą instytucję i stworzyli system wartości, którymi odtąd ludzie kierowali się, w dużej mierze nieświadomie, w swoich zachowaniach społecznych. Ale tradycja historyczna jest, że tak powiem, wczorajsza; nigdzie tak naprawdę nie przezwyciężyliśmy tego, co Thorstein Veblen nazwał „fazą drapieżnictwa” w rozwoju człowieka. Obserwowalne fakty ekonomiczne należą do tej fazy i nawet takie prawa, jakie możemy z nich wyprowadzić, nie mają zastosowania do innych faz. Ponieważ prawdziwym celem socjalizmu jest właśnie przezwyciężenie i wyjście poza drapieżną fazę rozwoju ludzkości, nauka ekonomiczna w swoim obecnym stanie może rzucić niewiele światła na socjalistyczne społeczeństwo przyszłości.

Po drugie, socjalizm jest ukierunkowany na cel społeczno-etyczny. Nauka jednak nie może tworzyć celów, a tym bardziej zaszczepiać ich istotom ludzkim; nauka może, co najwyżej dostarczyć środków do osiągnięcia określonych celów. Ale same cele są wymyślane przez osobowości o wzniosłych ideałach etycznych i – jeśli te cele nie są martwe, ale żywe i energiczne – są przyjmowane i realizowane przez tych wielu ludzi, którzy na wpół nieświadomie determinują powolną ewolucję społeczeństwa.

Z tych powodów powinniśmy uważać, aby nie przeceniać nauki i metod naukowych, gdy chodzi o problemy ludzkie; i nie powinniśmy zakładać, że eksperci są jedynymi, którzy mają prawo wypowiadać się w kwestiach dotyczących organizacji społeczeństwa.

Od jakiegoś czasu niezliczone głosy twierdzą, że społeczeństwo ludzkie przechodzi kryzys, że jego stabilność została poważnie zachwiana. Charakterystyczne dla takiej sytuacji jest to, że jednostki odczuwają obojętność, a nawet wrogość wobec grupy, małej lub dużej, do której należą. Aby zilustrować moje znaczenie, pozwolę sobie zapisać tutaj osobiste doświadczenie. Niedawno dyskutowałem z inteligentnym i dobrze wykształconym człowiekiem o groźbie kolejnej wojny, która moim zdaniem poważnie zagroziłaby istnieniu ludzkości, i zauważyłem, że tylko ponadnarodowa organizacja zapewni ochronę przed tym niebezpieczeństwem. Na to mój gość, bardzo spokojnie i chłodno, powiedział do mnie: „Dlaczego tak głęboko sprzeciwiasz się zniknięciu rodzaju ludzkiego?”

Jestem pewien, że jeszcze sto lat temu nikt tak lekko nie wygłosiłby takiego oświadczenia. Jest to stwierdzenie człowieka, który na próżno dążył do osiągnięcia wewnętrznej równowagi i mniej lub bardziej stracił nadzieję na sukces. Jest to wyraz bolesnej samotności i izolacji, z powodu których tak wielu ludzi cierpi w tych dniach. Jaka jest przyczyna? Czy jest jakieś wyjście?

Łatwo jest postawić takie pytania, ale trudno na nie odpowiedzieć z jakimkolwiek stopniem pewności. Muszę jednak starać się, jak mogę, choć mam świadomość, że nasze uczucia i dążenia są często sprzeczne i niejasne, i że nie da się ich wyrazić w łatwych i prostych formułach.

Człowiek jest jednocześnie istotą samotną i społeczną. Jako istota samotna stara się chronić egzystencję swoją i najbliższych, zaspokajać osobiste pragnienia i rozwijać wrodzone zdolności. Jako istota społeczna stara się zdobyć uznanie i sympatię bliźnich, dzielić ich przyjemności, pocieszać ich w smutkach i poprawiać ich warunki życia. Dopiero istnienie tych różnorodnych, często sprzecznych ze sobą dążeń stanowi o szczególnym charakterze człowieka, a ich specyficzne połączenie decyduje o tym, w jakim stopniu jednostka może osiągnąć wewnętrzną równowagę i przyczynić się do pomyślności społeczeństwa. Jest całkiem możliwe, że względna siła tych dwóch popędów jest zasadniczo ustalana przez dziedziczenie. Jednak osobowość, która ostatecznie się wyłania, jest w dużej mierze kształtowana przez środowisko, w którym człowiek się znajduje podczas swojego rozwoju, przez strukturę społeczeństwa, w którym dorasta, przez tradycję tego społeczeństwa i przez ocenę poszczególnych typów jego zachowania. Abstrakcyjne pojęcie „społeczeństwo” oznacza dla jednostki ludzkiej całkowitą sumę jej bezpośrednich i pośrednich relacji ze współczesnymi i wszystkimi ludźmi wcześniejszych pokoleń. Jednostka jest w stanie myśleć, czuć, dążyć i pracować samodzielnie; ale jest tak bardzo zależna od społeczeństwa – w swojej fizycznej, intelektualnej i emocjonalnej egzystencji – że niemożliwe jest myślenie o niej lub zrozumienie jej poza ramami społeczeństwa. To „społeczeństwo” zapewnia człowiekowi żywność, odzież, dom, narzędzia pracy, język, formy myślenia i większość treści myśli; jego życie jest możliwe dzięki pracy i osiągnięciom wielu milionów przeszłych i obecnych, które są ukryte za małym słowem „społeczeństwo”.

Jest więc oczywiste, że zależność jednostki od społeczeństwa jest dziełem natury, którego nie można skasować – tak jak w przypadku mrówek i pszczół. Jednak podczas gdy cały proces życiowy mrówek i pszczół jest ustalony w najdrobniejszych szczegółach przez sztywne, dziedziczne instynkty, wzorzec społeczny i wzajemne relacje między istotami ludzkimi są bardzo zmienne i podatne na zmiany. Pamięć, zdolność tworzenia nowych kombinacji, dar komunikacji ustnej umożliwiły rozwój człowieka, który nie jest podyktowany koniecznością biologiczną. Takie zmiany przejawiają się w tradycjach, instytucjach i organizacjach; w literaturze; w dorobku naukowym i inżynierskim; w dziełach sztuki. Wyjaśnia to, jak to się dzieje, że w pewnym sensie człowiek może wpływać na swoje życie poprzez własne postępowanie,

Człowiek nabywa przy urodzeniu, poprzez dziedziczenie, biologiczną konstytucję, którą musimy uważać za stałą i niezmienną, w tym naturalne popędy, które są charakterystyczne dla gatunku ludzkiego. Ponadto w ciągu swojego życia nabywa konstytucję kulturową, którą przejmuje od społeczeństwa poprzez komunikację i wiele innych rodzajów wpływów. To właśnie ta kulturowa konstytucja, która wraz z upływem czasu podlega zmianom w bardzo dużym stopniu determinuje relacje między jednostką a społeczeństwem. Dzięki porównawczym badaniom tak zwanych kultur prymitywnych współczesna antropologia nauczyła nas, że społeczne zachowania istot ludzkich mogą się znacznie różnić w zależności od dominujących wzorców kulturowych i typów organizacji dominujących w społeczeństwie.

Jeśli zadajemy sobie pytanie, jak zmienić strukturę społeczeństwa i postawy kulturowe człowieka, aby życie człowieka było jak najbardziej satysfakcjonujące, to powinniśmy stale mieć świadomość, że istnieją pewne uwarunkowania, których nie jesteśmy w stanie zmienić. Jak wspomniano wcześniej, biologiczna natura człowieka, ze wszystkich praktycznych powodów, nie podlega zmianom. Ponadto rozwój technologiczny i demograficzny ostatnich kilku stuleci stworzył warunki, które mają trwale pozostać. W stosunkowo gęsto zaludnionych populacjach, dysponujących dobrami niezbędnymi do ich dalszej egzystencji, bezwzględnie konieczny jest skrajny podział pracy i wysoce scentralizowany aparat produkcyjny. Okres, kiedy jednostki lub stosunkowo niewielkie grupy mogły być całkowicie samowystarczalne, który z perspektywy czasu wydaje się tak idylliczny, bezpowrotnie minął.

Doszedłem już do punktu, w którym mogę pokrótce wskazać, co stanowi dla mnie istotę kryzysu naszych czasów. Dotyczy on relacji jednostki ze społeczeństwem. Jednostka stała się bardziej niż kiedykolwiek świadoma swojej zależności od społeczeństwa. Ale nie doświadcza tej zależności jako pozytywnego atutu, jako organicznej więzi, jako siły ochronnej, ale raczej jako zagrożenie dla swoich praw naturalnych, a nawet dla swojej egzystencji ekonomicznej. Co więcej, jego pozycja w społeczeństwie jest taka, że egoistyczne popędy jego osobowości są stale akcentowane, podczas gdy jego popędy społeczne, które z natury są słabsze, stopniowo się pogarszają. Wszyscy ludzie, niezależnie od ich pozycji w społeczeństwie, cierpią z powodu tego procesu degradacji. Nieświadomie więźniowie własnego egoizmu, czują się niepewni, samotni, pozbawieni naiwności, prostoty i nieskomplikowanej radości życia. Człowiek może znaleźć sens życia, krótkiego i niebezpiecznego, tylko poprzez poświęcenie się społeczeństwu.

Ekonomiczna anarchia społeczeństwa kapitalistycznego, jaka istnieje dzisiaj, jest moim zdaniem prawdziwym źródłem zła. Widzimy przed sobą ogromną wspólnotę wytwórców, której członkowie nieustannie dążą do pozbawienia się nawzajem owoców swojej zbiorowej pracy – nie siłą, lecz na ogół w wiernym przestrzeganiu prawnie ustanowionych zasad. W związku z tym ważne jest, aby zdać sobie sprawę, że środki produkcji – to znaczy cała zdolność produkcyjna potrzebna do produkcji dóbr konsumpcyjnych, jak również dodatkowych dóbr kapitałowych – mogą zgodnie z prawem być i w większości są prywatną własnością osób fizycznych.

Dla uproszczenia w dalszych rozważaniach będę nazywał „robotnikami” wszystkich tych, którzy nie mają udziału we własności środków produkcji — chociaż nie całkiem odpowiada to zwyczajowemu używaniu tego terminu. Właściciel środków produkcji jest w stanie kupić siłę roboczą robotnika. Używając środków produkcji, robotnik wytwarza nowe dobra, które stają się własnością kapitalisty. Zasadniczą kwestią w tym procesie jest relacja między tym, co robotnik wytwarza, a tym, co mu się opłaca, mierzone w kategoriach realnej wartości. O ile umowa o pracę jest „darmowa”, o tym, co robotnik otrzymuje, decyduje nie rzeczywista wartość wytwarzanych przez niego dóbr, ale jego minimalne potrzeby i zapotrzebowanie kapitalistów na siłę roboczą w stosunku do liczby robotników konkurujących o oferty pracy.

Kapitał prywatny ma tendencję do koncentrowania się w nielicznych rękach, częściowo z powodu konkurencji między kapitalistami, a częściowo dlatego, że rozwój technologiczny i rosnący podział pracy zachęcają do tworzenia większych jednostek produkcyjnych kosztem mniejszych. Rezultatem tych wydarzeń jest oligarchia kapitału prywatnego, którego ogromnej siły nie może skutecznie powstrzymać nawet demokratycznie zorganizowane polityczne społeczeństwo. Jest to prawdą, ponieważ członkowie ciał ustawodawczych są wybierani przez partie polityczne, w dużej mierze finansowane lub w inny sposób będące pod wpływem prywatnych kapitalistów, którzy ze wszystkich praktycznych powodów oddzielają elektorat od władzy ustawodawczej. Konsekwencją jest to, że przedstawiciele ludu w rzeczywistości nie chronią w wystarczającym stopniu interesów upośledzonych grup ludności. Ponadto, w istniejących warunkach prywatni kapitaliści nieuchronnie kontrolują, bezpośrednio lub pośrednio, główne źródła informacji (prasa, radio, edukacja). Jest zatem niezwykle trudne, a w większości przypadków wręcz niemożliwe, aby pojedynczy obywatel doszedł do obiektywnych wniosków i inteligentnie wykorzystał swoje prawa polityczne.

Sytuację panującą w gospodarce opartej na prywatnej własności kapitału charakteryzują zatem dwie główne zasady: po pierwsze, środki produkcji (kapitał) są własnością prywatną i właściciele rozporządzają nimi według własnego uznania; po drugie, umowa o pracę jest bezpłatna. Oczywiście w tym sensie nie ma czegoś takiego jak czyste społeczeństwo kapitalistyczne. W szczególności należy zauważyć, że robotnikom, poprzez długie i zaciekłe walki polityczne, udało się zapewnić nieco ulepszoną formę „darmowej umowy o pracę” dla niektórych kategorii pracowników. Ale jako całość, dzisiejsza gospodarka niewiele różni się od „czystego” kapitalizmu.

Produkcja jest prowadzona dla zysku, a nie dla użytku. Nie ma przepisu, że wszyscy zdolni i chętni do pracy zawsze będą w stanie znaleźć zatrudnienie; prawie zawsze istnieje „armia bezrobotnych”. Pracownik stale obawia się utraty pracy. Ponieważ bezrobotni i słabo opłacani pracownicy nie zapewniają rentownego rynku, produkcja dóbr konsumpcyjnych jest ograniczona, czego konsekwencją są ogromne trudności. Postęp technologiczny często skutkuje większym bezrobociem, a nie zmniejszeniem ciężaru pracy dla wszystkich. Motyw zysku, w połączeniu z konkurencją między kapitalistami, odpowiada za niestabilność w akumulacji i wykorzystaniu kapitału, co prowadzi do coraz ostrzejszych kryzysów. Nieograniczona konkurencja prowadzi do ogromnego marnotrawstwa siły roboczej,

To okaleczanie jednostek uważam za najgorsze zło kapitalizmu. Cały nasz system edukacji cierpi z powodu tego zła. Przesadna postawa współzawodnictwa jest wpajana uczniowi, który jest szkolony, by czcić osiągnięcie sukcesu jako przygotowanie do przyszłej kariery.

Jestem przekonany, że istnieje tylko jeden sposób na wyeliminowanie tego poważnego zła, a mianowicie poprzez ustanowienie gospodarki socjalistycznej, której towarzyszyć będzie system edukacyjny zorientowany na cele społeczne. W takiej gospodarce środki produkcji są własnością samego społeczeństwa i są wykorzystywane w zaplanowany sposób. Gospodarka planowa, dostosowująca produkcję do potrzeb społeczności, rozdzielałaby pracę do wykonania między wszystkich zdolnych do pracy i gwarantowałaby środki do życia każdemu mężczyźnie, kobiecie i dziecku. Edukacja jednostki, oprócz promowania jej własnych wrodzonych zdolności, miałaby na celu rozwinięcie w niej poczucia odpowiedzialności za bliźnich zamiast gloryfikowania władzy i sukcesu w naszym obecnym społeczeństwie.

Niemniej jednak należy pamiętać, że gospodarka planowa to jeszcze nie socjalizm. Gospodarce planowej jako takiej może towarzyszyć całkowite zniewolenie jednostki. Osiągnięcie socjalizmu wymaga rozwiązania kilku niezwykle trudnych problemów społeczno-politycznych: jak można, wobec daleko idącej centralizacji władzy politycznej i gospodarczej, nie dopuścić do tego, by biurokracja stała się wszechpotężna i arogancka? W jaki sposób można chronić prawa jednostki, a tym samym zapewnić demokratyczną przeciwwagę dla potęgi biurokracji?

Jasność co do celów i problemów socjalizmu ma największe znaczenie w naszym okresie przejściowym. Ponieważ w obecnych warunkach swobodna i nieskrępowana dyskusja na te tematy jest mocno tabu, uważam założenie tego czasopisma („Monthly Review” – JU) za ważną służbę publiczną.

Wojenko, wojenko…

Kilka dni po agresji Rosji na Ukrainę prezydent Zełenski zwraca się do premiera Izraela Naftali Beenetta o podjęcie mediacji z prezydentem Putinem. Beenett uznał sprawę za tak poważną, że decyduje się na rozmowę z przeydentem Rosji 5 marca, w dzień szabasu – co w dyplomatycznej praktyce Izraela jest wydarzeniem niezwykle rzadkim. Rozmowa ta trwała 3 godziny. Wizyta nie była specjalnie nagłaśniana w lutym 2022, eksplodowała natomiast w światowych mediach ledwie parę dni temu, po opublikowaniu na YouTube wywiady z byłym premierem Izraela (https://www.youtube.com/watch?v=qK9tLDeWBzs&t=10774s).  Prawie wszystkie media dzisiaj o niej donoszą skupiając się jednak na jednym zdaniu, eksponując je a nawet czasami „twórczo” modyfikując: „Putin obiecał mi, że nie zabije Zełenskiego”.  Ta rozmowa to rzeczywiście rewelacyjne wyznania Beenetta, ale z bezpieczeństwem Zełenskiego związana bardzo luźno. Jak się okazuje sprawa osobistego bezpieczeństwa Zełenskiego podniesiona została przez niego z inicjatywy samego prezydenta Ukrainy. Ale przecież przez trzy godziny przywódcy Izraela i Rosji nie rozmawiali o bezpieczeństwie Zełenskiego – cała ta sprawa zawarła się ledwie w czterech zdaniach dialogu pomiędzy nimi.

Nie dziwię się, że w mediach wypozycjonowano tą kwestię przedstawiając Putina jako potencjalnego zbrodniarza powstrzymanego przez premiera Izraela zakrywając tym samym prawdziwe rewelacje ujawnione przez Beenetta. O czym więc dzisiaj media nie donoszą? A nie donoszą o tym, że właściwie Beenett wynegocjował 5 lutego 2022r. zawieszenie walk pomiędzy Rosją a Ukrainą i ogólne warunki porozumienia. Dzisiaj były premier Izraela mówi wprost: wszystkie swoje kroki uprzednio konsultowałem z naszymi sojusznikami, tj. z USA, Francją Wielką Brytanią i Niemcami. Niestety, to Zachód zablokował zawarcie tego porozumienia.

Zdaniem Beenetta obie strony zgodziły się na duże ustępstwa. Podstawowe uzgodnienia warunkujące zawieszenie broni były następujące.

Rosja miała zrezygnować z „denazyfikacji” (rozumianej przez Beenetta jako usunięcie Zelenskiego), demilitaryzacji Ukrainy, sprowadzając demilitaryzację do obwodów Donieckiego i Ługańskiego. Zełenski miał się zobowiązać do tego, że Ukraina nie będzie wstępować do NATO. Kwestie terytorialne miały być przedmiotem późniejszych negocjacji.

Bezpośrednio po rozmowach z Putinem i telefonicznej z Zełenskim Beenett odbył wiele rozmów telefonicznych z przywódcami USA, Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec na temat wyników swojej misji. Jak powiedział ówczesny premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson przyjął „agresywną linię”, podczas gdy prezydent Francji Emmanuel Macron i kanclerz Niemiec Olaf Scholz byli bardziej pragmatyczni. Prezydent Biden zajął według Beenetta oba stanowiska jednocześnie. W wywiadzie skonkludował te rozmowy zdaniem: „zachodni przywódcy sprzeciwili się moim wysiłkom”. Zapytany wprost przez prowadzącego rozmowę czy Zachód zablokował wysiłki mediacyjne, odpowiedział: „Zasadniczo tak. Zablokowali to i myślałem, że się mylili”.

Jeżeli to wszystko, o czym donoszą dzisiaj niszowe media jest prawdą, a przecież publicznie nie wypowiada się jakiś anonimowy doradca, medialny spekulant czy żołnierz z pierwszej linii frontu wojennej propagandy, lecz była głowa państwa bezpośrednio uczestniczący w tych wydarzeniach, to wniosek jest jeden: to Zachód, a realnie Stany Zjednoczone Ameryki Północnej storpedowały możliwe do osiągnięcia porozumienie i podjęły ostateczną decyzję o militarnym starciu z Rosją na trenie Ukrainy.

Wydawać by się mogło, że to sensacyjne oskarżenie Zachodu przez byłego premiera Izraela o storpedowanie zawieszenia broni w Ukrainie na początku marca 2022 r. powinno stać się medialnym hitem roku. Ale się nie stało i już sam ten fakt bardzo wiele mówi o kulisach tej jakże brudnej wojny.  Tego wprost nie „wyguglacie”. Z łatwością natomiast znajdziecie w Google i w prasie polskiej i zagranicznej całe mnóstwo rewelacji typu: „Były premier Izraela: Putin obiecał mi, że nie zabije Zełenskiego” lub „Dyktator dał mu słowo. Były premier Izraela: „On go nie zabije”” itp., itd.

Z wielkim rozczarowaniem słuchałem kilka tygodni temu we Wrocławiu jednego z liderów parlamentarnej lewicy, Adriana Zandberga. Przekonywał on salę, że my (to znaczy również lewica) „uczestniczymy w sprawiedliwej wojnie”. Lider polskiej lewicy apologetą św. Augustyna? Brakowało tylko: „Bij, Bóg jest po naszej stronie!”. Świat już dawno stanął na głowie więc i to mnie nie zdziwiło. Pozostanę jednakowoż przy staro-lewicowym haśle: „Nigdy więcej wojny!”. Nie ma wojen sprawiedliwych. Sprawiedliwy jest tylko pokój

Wojenko, wojenko.

Cóżeś ty za pani?

Że za tobą idą, że za tobą idą

Chłopcy malowani.

Co po globalizacji?

Zaproszony zostałem przez Stowarzyszenie Polska – Wschód i Fundację Innowacje do udziału w konferencji ” Szanse i zagrożenia realizacji globalizacji”. Poniżej mój tekst przekazany do materiałów konferencyjnych.

 Coraz więcej ekonomistów prezentuje pogląd, że klasyczna globalizacja, której główne postulaty to ogólnoświatowa swoboda przepływu kapitałów i surowców jest już przeszłością. Po doświadczeniach walik z pandemią wirusa sars-cov-2, wśród których na czoło wysunęła się dystrybucyjna i organizacyjna rola państwa, ostateczny kres globalizacji położyła wojna pomiędzy imperialną Rosją a imperialnymi Stanami Zjednoczonymi toczona na terytorium Ukrainy, a w szczególności bezprecedensowy w swoim zakresie system sankcji ekonomicznych stosowanych przez część świata wobec Rosji, wymuszenie przez USA na Europie rezygnacji z zaopatrywania się w gaz rosyjski na rzecz droższego gazu amerykańskiego potwierdzone spektakularnym wysadzeniem gotowego do uruchomienia gazociągu Nord Stream2.

Globalizacja była szczytową formą neoliberalnej gospodarki kapitalistycznej i sama siebie unicestwiła. Przyczyną przekształcenia (przez USA) w sumie lokalnego kryzysu rosyjsko-ukraińskiego o charakterze głównie etnicznym w III Wojnę Światową był bowiem niezamierzony efekt globalizacji jakim stał się zaskakujący i ogromny rozwój gospodarki Chińskiej Republiki Ludowej. Państwo to w krótkim czasie wyrosło na najpoważniejszego konkurenta USA w rywalizacji o gospodarczo-ekonomiczny prymat na świecie. Światowy prymat nie jest dla USA kwestią wyłącznie prestiżową, ale jest dla tego mocarstwa podstawową kwestią egzystencjalną. Przypomnieć należy, że w 1970 r. USA jednostronnie wypowiedziały traktat z Bretton Woods z 1944 r. zrywając podstawę tego traktatu jaką było postanowienie o pokrywaniu wartości światowej waluty (za jaką uznano amerykański dolar) w rezerwach złota. Światowa waluta stała się przez to walutą fiducjarną, co rozpoczęło procesy globalizacyjne. Z drugiej strony ustanowienie dolara jako podstawowej waluty rozliczeniowej w transakcjach paliwowych powoduje, że de facto cały świat współfinansuje amerykański dług publiczny. Każde bowiem zobowiązanie finansowe wyrażone w dolarach jest podstawą dla FED do druku pieniędzy. Dlatego USA nie mogą wyzbyć się swojej roli „przywódczej”, a właściwie roli swojej waluty w rozliczeniach międzynarodowych i nie mogą dopuścić do dominacji ChRL w światowej gospodarce. Według opinii wielu amerykańskich politologów, wyrażanych na wiele lat przed rosyjską agresja militarną na Ukrainę najgroźniejszy z tego punktu widzenia byłby sojusz ChRL i Rosji. Maksymalne osłabienie Rosji jest więc głównym celem strategii USA w rywalizacji z ChRL.

Podstawowym więc pytaniem jest to jak wyglądać będzie świat po zakończeniu wojny na Ukrainie. Czy w jej wyniku dojdzie do wytworzenia się gospodarczego układu dwubiegunowego z centrami w Waszyngtonie i Pekinie, czy też USA zdołają utrzymać swoją rolę światowego dominatora.  Ale nawet w tym drugim przypadku do powrotu do stanu wyjściowego, za jaki uznać można luty 2022 r. trudno raczej mówić. Świat już nie będzie taki jak niegdyś. Jaki więc będzie?

Nie można tutaj wspomnieć o katastrofalnej, niszczycielskiej roli globalizacji w wielu dziadzinach życia społecznego. Globalizację zasadnie więc obwiniać należy o komercjalizację mediów, a zwłaszcza o przekształcenie czegoś, co niegdyś nazywano „mediami publicznymi” w przedsiębiorstwa komercyjne. W efekcie pojęcie prawdy, odpowiedzialności mediów za prawdę wylądowały w koszu. Skutkiem jest najpoważniejszy w historii kryzys demokracji liberalnej, upadek autorytetu nauki i wiedzy, upowszechnienie się przedmiotowego traktowania potencjalnych wyborców przez polityków i kierujących nimi agencji medialnych. Przedstawiona na dzisiejszej konferencji prezentacja dr. Rogalińskiego jest tego doskonałym przykładem. Starał się on określić, na podstawie niezwykle szczegółowej analizy kilkudziesięciu światowych polityków, formułując dziesiątki, a może i więcej kryteriów szczegółowych, takich jak kolor oczu, szerokość nogawki spodni, czy kolor koszuli, „uniwersalny model polityka akceptowalnego społecznie”. Nie dyskutując naukowych wartości jego pracy nie sposób zauważyć, że wśród tego mrowia kryteriów zabrakło jednego: co dany polityka ma do powiedzenia ludziom.

Komercjalizacja mediów doprowadziła do tego, że współcześni politycy są de facto produktami medialnymi. Zanikło pojęcie „męża stanu”. Wśród czołowych polityków rządzących dzisiaj Stanami Zjednoczonymi, państwami europejskimi czy Unią Europejską nie można wskazać żadnego, któremu przypisać by można cechy męża stanu. Wszyscy oni są produktami medialnej propagandy, politykami, którzy zamiast ciągnąć „narodowy wóz” w kierunku, którym wyznacza im ich wiedza, doświadczenie, zdolności profetyczne i cnoty moralne, pchają go nadstawiając uszy na wyniki codziennych sondaży.

Globalizację oskarżyć należy o to, że regułami wolnego rynku finansowego objęła środki publiczne skazując wręcz państwa na „rozwój” przez zadłużanie. Innym skutkiem urynkowienia środków publicznych stała się możliwość wyprowadzania coraz większej ich ilości poza budżet państwa, poza społeczny nad nimi nadzór, jakie w założeniu ustroju demokratycznego stanowić miały parlamenty. Nastąpiła więc deprecjacja znaczenia parlamentów krajowych, deprecjacja zawodu parlamentarzysty.

Słabe rządy, kierowane przez słabych polityków, niemające możliwości kreowania własnej polityki gospodarczej przestają służyć ogółowi obywateli a skupiają się na służbie partii politycznej, na dbaniu o jej wyborczy interes.

Słabnącej roli nadzorczej parlamentu towarzyszył wzrost dominacji ponadnarodowych koncernów, dysponujących kapitałem często przekraczającym budżety państw. Pod rządami globalizacji to państwa stały się klientami koncernów a nie odwrotnie.

Olbrzymie szkody wyrządziła globalizacja w obszarach kultury i edukacji. Dewaluacja pozycji uczelni wyższych i znaczenia wyższego wykształcenia jest powszechna. Jeszcze kilka lat temu prasa donosiła o rynku pisania rozpraw doktorskich i habilitacyjnych na zamówienie. Dzisiaj donosi o coraz powszechniejszym zjawisku wykorzystywania Sztucznej Inteligencji przez uczniów szkól podstawowych do pisania wypracowań domowych. Wykształcenie staje się coraz większą fikcją, zdolność do samodzielnego, krytycznego myślenia nie tylko zamiera, ale coraz częściej jest po prostu tępiona. Pożądanym wzorem obywatela jest osoba, która nie myśli samodzielnie, ogląda reklamy i kupuje, kupuje, kupuje. Coraz bardziej przypomina to wczesne średniowiecze, w którym samodzielne myślenie, wydawanie opinii przynależało wyłącznie klerowi i osobom „wysoko urodzonym” podczas gdy samodzielne myślenie ludzi z plebsu piętnowane było jako grzech pychy. Po to by sterować ludzkim myśleniem koncerny opanowały media. Dzisiaj Facebook bez żadnej jawnej procedury, bez możliwości odwołania się, wyklucza osoby uznane przez  – no właśnie, przez kogo – za nieprawomyślne z internetowej społeczności. Zakaz pisania o Orkiestrze Wielkiej Świątecznej Pomocy przez lokalne media w jaskrawy sposób pokazuje po co Orlenowi potrzebne były lokalne gazety, strony internetowe i inne lokalne media. Koncernowi paliwowemu po nic, ale jego politycznym mocodawcom w bardzo oczywistych celach.

Złych (choć są też i dobre) skutków globalizacji można mnożyć. Warto jednak pokusić się i na taką refleksję, że wszystkie te wyżej wymienione czynniki razem wzięte doprowadziły do warunków, w których władza może bezkarnie, właściwie bez skutecznego społecznego protestu, podporządkować sobie i swoim partykularnym interesom cały system wymiaru sprawiedliwości, doprowadzając porządek prawny państwa, a więc i całe państwo do ruiny.

Oczywiście to nie będzie tak, że globalizacja, która rozwijała się przez dziesięciolecia zniknie z naszej rzeczywistości z dnia na dzień. Nie zniknie. Wiele też zależeć będzie od politycznych skutków wojny USA z Rosją. Nawet jednak, jeśli dojdzie rzeczywiście do powstania dwubiegunowego układu polityczno-gospodarczego świata, światowy kapitał znajdzie sobie drogę, wypracuje metody, aby dalej realizować swój podstawowy cel jakim jest ekonomiczne i intelektualne panowanie nad masami społecznymi. Takim jest też cel ugruntowywanie podziału na masy nowych niewolników i na wąską kastę ludzi realnej władzy, ludzi lepszego sortu: najbogatszych, władających większością światowych kapitałów, mających nieograniczony dostęp do gruntownego wykształcenia, nowoczesnych technologii i osiągnięć genetyki.

Wojna na Ukrainie już jest i będzie jednym z punktów zwrotnych w dziejach naszej cywilizacji. W takich okresach pojawia się pustka ideowa tworzona przez odchodzące ze sceny doktryny społeczne i ekonomiczne. Neoliberalizm, a z nim wszystkie inne afiliowane przy nim ruchy polityczne (w tym takie jak europejska socjaldemokracja) nieodwołanie się kończy. Kto wypełni po nim przestrzeń?

Niestety, przychodzi konstatować, że najlepiej do wypełnienia tej luki przygotowana jest konserwatywna, narodowa prawica. Nie tylko prawicowa międzynarodówka spajająca ideowo takie osoby jak Orban, Kaczyński czy Putin ma się w najlepsze. W ostatnich dekadach prawica – na przykład polska – ustanowiła całą sieć instytutów, fundacji, zrzeszeń zajmujących się nie tylko uprawianiem taniej propagandy i pozyskiwaniem swoich partyzantów, ale tworząca fora do dyskusji, poszukiwań ideowych i programowych. Oficjalna, koncesjonowana lewica, która nie potrafi się wyzwolić z odium neoliberalizmu, którego swego czasu stała się przybudówką, drepce w miejscu i modli się o wzrost o 1 punkt procentowy w sondażach. Podobnie europejska lewica socjaldemokratyczna schodzi ze sceny wraz z neoliberalizmem. Jest to sytuacja o tyle paradoksalna, że wydawać by się mogło, że właśnie czasy przełomu, czasy zagrożeń dla pojedynczego człowieka jak i dla całych, olbrzymich grup społecznych, czasy rosnących gwałtownie nierówności, czasy systemowego podziału ludzkości na dwa plemiona: lepsze, posiadające pieniądze, kapitały, wpływy  i władzę i gorsze, traktowane przedmiotowo, któremu dostarczać trzeba tylko trochę chleba i igrzysk, którego jedynym zajęciem jest tak naprawdę oglądanie reklam i kupowanie, że w takich czasach lewica rozwijać powinna swoje żagle. Nic takiego jednak nie następuje w skali makro.

Nie podzielam wyrażonego w trakcie dzisiejszej dyskusji poglądu, że w latach dziewięćdziesiątych skończył się socjalizm. To nieprawda. Lata dziewięćdziesiąte to kres bardzo ważnego historycznie projektu, jakim była próba tworzenia pierwszego w nowożytnej historii społeczeństwa i państwa wyzwolonego spod dyktatu kapitału. Państwa takie funkcjonowały kilkadziesiąt lat i sprawiły niebywały społeczny awans szerokich mas pracowniczych. Nie pora tu na prezentację bardzo długiej listy osiągnięć społecznych, gospodarczych i kulturalnych państw socjalistycznych w XX wieku, ale odnotować trzeba, że powstanie ZSRR i związku państw socjalistycznych zmusiło światowy kapitał do poprawy warunków pracy i życia ludzi pracy w wielu krajach na całym świecie, a dzisiaj jedno z tych państw jest pretendentem do światowego przywództwa.

W tym rozumieniu idea socjalistyczna odniosła sukces. Dlaczego nietrwały? Ten problem wciąż czeka na rzetelną analizę, na oddzielenie sukcesów realnego socjalizmu od jego błędów i błędów jego implementacji. Idee socjalizmu, socjalistycznego humanizmu, socjalistycznej gospodarki nie tylko nie zginęły, ale wręcz przeciwnie – są jedyną, realną alternatywą dla postępowego świata. Pytanie tylko w jakim trybie i w jakich warunkach prosocjalistyczne rozwiązania będą wdrażane. Najbardziej oczywiste są dwa scenariusze: drogą demokratycznych przemian lub jako społeczna reakcja po globalnym kataklizmie, jakim na przykład może być wojna jądrowa.

Odpowiadając na pytanie „Co po globalizacji?” odpowiem, że dla resztek inteligencji, zwłaszcza lewicowej, podstawowym zadaniem jest walka o wyrwanie społeczeństw z nowego intelektualnego średniowiecza, w które globalizacja wtrąciła świat. Potrzeba nam nowego Oświecenia, przywrócenia znaczenia dla rozwoju jednostki takich wartości jak wiedza, racjonalizm, swoboda myślenia podmiotowość jednostki. Nowe Oświecenie nie spadnie z nieba (dosłownie i w przenośni). Tak jak i poprzednie musi być efektem długotrwałego, zbiorowego, internacjonalistycznego wysiłku intelektualnego. I w organizacji tego ruchu lewica powinna odegrać istotną rolę.

W tym przekonaniu mam zaszczyt reprezentować na dzisiejszej konferencji Stowarzyszenie Przyszłość, Socjalizm, Demokracja, jakie niedawno zarejestrowane zostało we Wrocławiu. Naszą misją jest właśnie tworzenie platform dyskusyjnych dla ludzi lewicy, którzy nie tylko nie boją się terminu „socjalizm”, ale w ideach tego szlachetnego ruchu dostrzegają szansę dla siebie, swoich rodzin, swoich krajów. Stanowić chcemy choćby drobinkę tego powszechnego intelektualnego wysiłku na rzecz przywrócenia lewicy społecznej należnego jej miejsca i roli w tworzeniu alternatywy dla neoliberalizmu i globalizacji. Zapraszam do współpracy.

Dr inż. Jacek Uczkiewicz

Prezes Stowarzyszenia

Przyszłość, Socjalizm, Demokracja

Biała flaga – rozpacz czarna.

 

Piątkowe głosowanie w Sejmie, w którym przyjęto pisowską nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym było kolejnym czarnym dniem polskiej demokracji. Tym razem jednak za sprawą opozycji. Opozycja, w tym i Lewica, po to prawdopodobnie by nie zostać oskarżoną przez propisowskie media o blokowanie unijnych pieniędzy z Krajowego Programu Odbudowy, których wypłatę Komisja Europejska wstrzymuje mając poważne, uzasadnione zastrzeżenia do stanu praworządności w Polsce nie głosowała przeciw projektowi, lecz wstrzymała się od głosowania, dając mu tym samym zielone światło. Wstrzymano się od glosowania przy pełnej świadomości faktu, że pisowski projekt „zmian” nie tylko jest rażąco sprzeczny z Konstytucją RP, ale w dodatku nie naprawia polskiego systemu sądownictwa, lecz wręcz przeciwnie – jeszcze bardziej go gmatwa i komplikuje.

To nawet nie jest tak, że opozycja, w tym Lewica sprzedała polski system praworządności za miliardy Euro. Lewica po prostu wywiesiła bialą flagę w walce o przywrócenie w Polsce praworządności podeptanej przez Ziobrę, Kaczyńskiego i ich wspólników.

Przez kilka lat setki tysięcy ludzi wychodziło na ulice polskich miast skandując często w deszczu i śniegu jedno hasło: „Konstytucja! Konstytucja!”. Wspierając akonstytucyjny projekt pisowski tym ludziom po prostu napluto w twarz. Napluto w twarz autorytetom, takim jak prof. Ewa Łętowska, którzy ostrzegali przed pisowskimi rozwiązaniami z żelazna logiką uzasadniając swoje obawy. W imię czego?

Liderzy Lewicy przestraszyli się zapewne medialnego ataku pod hasłem: „Oni blokują należne nam pieniądze z Unii Europejskiej!”. Ale wyborów nie wygrywają ci, którzy swoje działania podporządkowują temu, co o nich powie polityczny przeciwnik. Przywódcom Lewicy zabrakło przysłowiowych jaj aby powiedzieć: „Nie możemy się zgodzić na to, aby tak olbrzymie środki wydawane były w kraju, a którym nie funkcjonuje niezależny, skuteczny system sprawiedliwości”. Nie starczyło odwagi, aby powiedzieć, że głosowanie przeciwko projektowi to nie głosowanie przeciwko unijnym pieniądzom – te pieniądze mogły czekać na praworządną Polskę jeszcze kilka miesięcy.

Bilans tej decyzji jest ponury:

– Lewica nie zyskała politycznie nic, tracąc bardzo wiele ze swej wiarygodności obrońcy praworządności. W szczególności Lewica nie przedstawiła żadnej swojej alternatywy godząc się potulnie na pisowski mir, stając się de facto „cichym wspólnikiem” PiS w łamaniu Konstytucji.

-Lewica sama sobie wytrąciła z rąk najważniejszy, a może i jedyny realny oręż w walce o praworządność.

– Zapał do obrony Konstytucji przez prodemokratyczna część społeczeństwa został poważnie osłabiony.

– Komisja Europejska została przekonana, że w swojej walce o praworządność w Polsce nie ma wsparcia, partnera ze strony Lewicy, i jej jedynym realnym partnerem pozostaje PiS. Urzędnicy brukselscy przyjmą takie rozwiązanie ze skrywana radością, ponieważ rozwiązuje ono im ręce, „załatwia” polski problem

– Ci politycy europejscy, którym jeszcze zależało na przywróceniu w Polsce praworządności mają prawo czuć się wystawionymi do wiatru.

– PiS wygrywa na całej linii. Pokazuje Komisji Europejskiej, że bark jest alternatywy dla jego polityki względem Unii.

– Swoim wyborcom PiS demonstruje, że potrafi „ograć” zarówno Komisję Europejską jak i opozycję

– Odblokowanie środków z KPO będzie potężnym podmuchem wiatru w żagle kampanii wyborczej PiS, który ten dzięki swojej olbrzymiej machnie medialnej bezwzględnie wykorzysta do wyborczego zwycięstwa.

W imię czego ten żałosny, pseudomakiawelistyczny spektakl? Po to, by zyskać pochwałę ze strony TVP czy „W sieci”? Dla udowodnienia swojej propaństwowości? Propaństwowości w imię jakiego państwa, państwa według Kaczyńskiego?

Lewica swojej propaństwowości udowadniać nie musi. Musi natomiast mieć swoją wizję państwa i ją propagować, przekonywać do niej. Obawiam się jednak, że odważne myślenie polityczne lewicowych liderów, jeżeli kiedykolwiek takie było, ustąpiło taniemu kunktatorstwu. Lewica, czyli co?

Nie inaczej jak akt rozpaczy odebrać przy tym należy inicjatywę Senatu, aby ten projekt, dla stwierdzenia jego niezgodności z Konstytucją,  odesłać do… Komisji Weneckiej, To może od razu do ONZ lub NATO? PiS już na samym początku swoich rządów pokazał w jakich zakamarkach ulokował nadobną Komisję Wenecką. Czarna rozpacz.

Bogusławowi Litwińcowi

Rodzina Bogusława Litwińca zwróciła się do mnie o wygłoszenie paru okolicznościowych słów na ceremonii pogrzebowej. Ta prośba była dla mnie zaszczytem i honorem. Poniżej tekst mojego wystąpienia z niewielkimi skrótami.

Szanowna Rodzino Bogusława.

Chowamy dziś Bogusława Litwińca – Waszego Bogusława. Przyjmijcie proszę moje kondolencje i wyrazy szczerego współczucia. Zostałem też upoważniony, aby złożyć Wam kondolencje w imieniu Marszałka Stowarzyszenia Byłych Parlamentarzystów RP prof. Jerzego Jaskierni – co niniejszym czynię.

Ale droga Halino, drogi Michale, dobrze wiecie, że Bogusław nie był tylko Wasz. Miarą wielkości człowieka jest to, jaki ślad pozostawia w naszych sercach, że jakąś jego część przyjmujemy do siebie, że staje się jakby częścią nas. I tak właśnie jest w przypadku Bogusława. W naszych sercach pozostawił On głęboki, trwały ślad. My wszyscy, obecni tutaj i w wielu innych miejscach w Polsce i na świecie, pochylając się nad Waszym bólem, żalem po tej stracie, łączymy się w nim. Gdyż z odejściem Bogusława każdy z nas stracił coś bardzo ważnego.

   Każdemu człowiekowi, który odchodzi od nas – żywych należy się SŁOWO. Słowo o nim, słowo, z jakim będzie dalej żyć w naszej pamięci. Czujemy, że danie tego słowa jest naszą moralną powinnością, a z drugiej strony wiemy, że z tego obowiązku nigdy w pełni się nie wywiążemy, bo czyż w kilku słowach opowiedzieć można życie jednego człowieka? A co do dopiero życie tak niezwykłego człowieka jakim był Bogusław Litwiniec?

Bogusław Litwiniec był, jak tysiące innych Dolnoślązakiem z kresów i ziemi kłodzkiej, Wrocławowi poświęcił swoje życie, swoje talenty, swoją pracę. Widziałem Bogusia w wielu różnych sytuacjach, jako szalejącego po scenie teatru Kalambur reżysera czy jako dostojnego senatora Rzeczypospolitej. Najbardziej zapadł mi jednak w pamięć i w serce Jego obraz, gdy w czasie dla kawiarni „Pod Kalamburem” bardzo trudnym, z kielnią w ręku, z zaprawą murarską na roboczym ubranie i we włosach, z zapałem naprawiał elewację tego przybytku, tego czakramu kultury, jaki On wespół ze swoja wierną żoną i przyjaciółką Haliną utworzyli przy ulicy Kuźniczej we Wrocławiu. Tak – to miejsce, gdzie niegdyś działał Teatr „Kalambur”, a dzisiaj działa ośrodek myśli twórczej i nieskrępowanej Kawiarnia „Pod Kalamburem” jest czakramem promieniującym swoją pozytywną energią na całą Polskę, czakramem, którego energię tworzą nie jakieś niezbadane siły przyrody, lecz żywi ludzie, konkretni ludzie.

Jak powiedziałem bardzo trudno jest w kilku słowach opowiedzieć o człowieku, a tym trudniej o człowieku niezwykłym. Niewątpliwie był Bogusław Litwiniec uosobieniem, personifikacją zjawiska bezcennego a wciąż niedocenianego jakim dla polskiej kultury był fenomen kultury studenckiej lat 60-tych i 70-tych ubiegłego wieku. Ale osobowość Bogusława to coś znacznie więcej.

Bogusław był nie tylko wielkim artystą. Był zadeklarowanym socjalistą i cała jego twórczość i działalność społeczna przesiąknięte były ideami społecznej sprawiedliwości, walki z wyzyskiem i nierównościami ekonomicznymi i społecznymi, przesiąknięta była na wskroś internacjonalizmem.  Ideom socjalistycznym wierny był przez całe swoje dorosłe życie. Zawsze kierował się zasadą: z ludźmi dla ludzi.

Był politykiem lewicy, politykiem w najlepszym rozumieniu tego słowa. Politykę traktował tak, jak powinna ona być traktowana: jako narzędzie społecznej służby, w jego przypadku jako środek do realizacji projektów w obszarze kultury służących najszerszym kręgom społecznym. Swój mandat reprezentanta Polski w Parlamencie Europejskim, a później mandat senatora Rzeczypospolitej traktował z najwyższą powagą i wypełniał go nie tylko rzetelnie, ale i twórczo, z taką samą pasją, z jaką traktował swoje kolejne projekty teatralne. Był Bogusław Litwiniec politykiem lewicy otwartej, postępowej, proeuropejskiej, socjalistycznej. I właśnie to rzadkie jeszcze połączenie działalności artystycznej, społecznej i politycznej jakiego dokonał, połączenie idei i czynu nadaje nowy, jakże potrzebny dzisiaj wymiar pojęciu PATRIOTYZM. Dziękujemy Ci Bogusławie.

Kultura to nie tylko działalność stricte artystyczna. To również nie mniej ważna kultura więzi międzyludzkich, relacji pomiędzy ludźmi i grupami społecznymi. Bogusław – socjalista – doskonale to rozumiał, doceniał znaczenie tego problemu i dlatego i na tym polu był niezwykle aktywny i kreatywny. Idea Kalaczakry – miejsca spotkań i dyskusji jest tego dowodem. Ale to również Stowarzyszenie Europejskich Więzi, ale to również, czego wielu już nie pamięta, a co w swoim czasie było synonimem nowoczesności – jedna z pierwszych, a może i pierwsza we Wrocławiu kawiarenka internetowa – miejsce spotkań w sieci.

Niestety przyszło nam dożyć czasów, w których coraz mniej jest przestrzeni dla wolnych, twórczych umysłów, w których umiera nie tylko oparta na zasadach racjonalnego, logicznego rozumowania nauka, ale coraz powszechniejsze staje się hasło, dewiza:

„NIE MYŚL!  MY BĘDZIEMY MYŚLEĆ ZA CIEBIE!  TY – TYLKO KUPUJ!  KUPUJ!  KUPUJ!

W tym względzie uprawnione jest twierdzenie, że poniekąd staczamy się w otchłanie głębokiego średniowiecza, kiedy to samodzielne myślenie zwykłego człowieka postrzegane było jako grzech pychy. Dożyliśmy czasów głębokich procesów dehumanizacji istoty ludzkiej i tylko kultura, szerokie w swoim wymiarze programy kulturalne, powszechna aktywizacja społeczeństwa w obszarze kultury może być ratunkiem dla homo sapiens. Pod adresem rządzących tym światem chciałoby się zawołać:

KULTURA GŁUPCZE! KULTURA!

I w takich czasach i dla takich czasów osobowości formatu Bogusława Litwińca będą bezcenne. Bezcenne dla zachowania, ochrony i rozwoju idei humanizmu, gdyż nie gospodarka, nie technologia, ale właśnie kultura może dać człowiekowi szansę na zachowanie swojego człowieczeństwa.

Bogusławie! Pokazywałeś nam znaczenie kultury dla przyszłości Polski i Europy. Ty wyprzedziłeś czas i wskazałeś nam drogę.

 Postarajmy się Twojego przesłania, przykładu Twojego życia, życia człowieka świadomego, zaangażowanego, twórczego nie zaprzepaścić.

Żegnaj Bogusiu! Przewodniku, wizjonerze, budowniczy!

Żegnaj przyjacielu, niezawodny towarzyszu z lewicowych szeregów. Swoim życiem, swoim patriotyzmem zasłużyłeś na naszą i następnych pokoleń wdzięczność, szacunek i pamięć.

Spoczywaj w pokoju!

 

Pozwolę sobie również wykorzystać tą uroczystość, być może nadużywając chwili, ale lepszej sposobności nie mam, do zaapelowania do władz miasta Wrocławia o zorganizowanie w lokalach dawnego teatru „Kalambur” muzeum tego przybytku sztuki. Dla chwały jego twórców i Wrocławia.

Do siego roku (c.d.)

„Gdyby przyszłość wiedziała co ją czeka nigdy by nie nadeszła”

Urszula Zybura

(pierwsza kartka kalendarza „Przekroju” na 2023 r.)

Do siego roku – byśmy za 365 dni zdrowi i cali znów mogli złożyć sobie te staropolskie życzenia. Od prawieków w okolicach przesilenia zimowego ludzie próbują wniknąć myślą w przyszłość szukając odpowiedzi na najważniejsze pytanie: co im ten nowy rok przyniesie. Dzisiaj niewiele jest ważniejszych pytań od tego co przyniesie nam rok 2023. Pytanie to zadajemy sobie w okolicznościach jakże odmiennych od wszystkich towarzyszących naszym, polskim życzeniom noworocznym przez ostatnie 76 lat. Do dziś, również te składane w latach 1981 i 1982 nie były obarczone tak potężnym ładunkiem niepewności na pograniczu z trwogą.  Nie chodzi tylko o przebijającą się powoli, ale zawsze do naszej świadomości prawdę, jaką niemal rok temu prezydent Francji ogłosił swojemu rządowi, że czasy dobrobytu mamy już za sobą i czekają nas czasy ograniczeń i wyrzeczeń. Pierwszy raz od 76 lat Polska jako państwo i naród uczestniczy w wojnie toczonej bezpośrednio za naszymi granicami, na terenie Ukrainy. W wojnie pomiędzy dwoma atomowymi mocarstwami o ład gospodarczy i polityczny świata. Polska uczestniczy w niej we wszystkich możliwych formach zbrojnej działalności. Jedną z najbardziej strzeżonych tajemnic polskiego rządu jest informacja o liczbie Polaków poległych na froncie ukraińsko rosyjskim. Zamiast tej informacji mamy działającą wstecz ustawę przyjętą niemal jednogłośnie przez Sejm zezwalającą obywatelom Polski na bezpośredni udział w tej wojnie bez konieczności uzyskania – jak to było dotąd – zezwolenia na taki czyn polskich władz. Chcesz – to jedź! Trudno nie odczytywać tej sejmowej decyzji jako zachęty dla młodych Polaków do przeżycia „przygody życia”, dla wielu pewnie ostatniej.

Tak, dziś już nie ma wątpliwości, że świat cały nie będzie taki sam, jak przed rokiem. A jaki będzie? W którą stronę ma zwrócić się zwykły człowiek, „the men in the bus” – jak mówią Anglicy w poszukiwaniu odpowiedzi na odwieczne pytanie: co robić, jak się zachować, aby zapewnić przetrwanie sobie i swoim potomkom?

Z pewnością nie w stronę dzisiejszej Rosji, która w uzasadnionym skąd inąd poczuciu zagrożenia dla swojego imperium zdecydowała się jednak rozpętać III wojnę światową skazując na zagładę setki tysięcy istnień ludzkich i cywilizacyjny dorobek pokoleń.

Z pewnością nie w stronę USA, współodpowiedzialnych za ukraińską tragedię.  Polityka USA względem Rosji zawsze nacechowana była obłudą i przeświadczenie, że oszukać Rosję to nic zdrożnego. Oto znamienny cytat wypowiedzi sekretarza stanu Bakera w rozmowie z Gorbaczowem na Kremlu w 1990 r. (z książki Tima Weinera „Szaleństwo i chwała. Wojna polityczna pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją 1945 – 2020”):

„Rozumiemy, że nie tylko dla Związku Radzieckiego, ale i dla innych europejskich krajów ważne jest, by posiadały gwarancję, że jeśli Stany Zjednoczone utrzymają swoją obecność w Niemczech w ramach NATO, obecna militarna jurysdykcja sojuszu nie zostanie przesunięta ani o cal w kierunku wschodnim”.

Z tej jakże ciekawej książki wynika jednoznacznie, że polityczne kręgi USA zawsze świadome były tego, że rozszerzanie NATO na wschód odbierane będzie przez Rosję jako działania wymierzone przeciwko bezpieczeństwu tego kraju.

Trzy lata później USA ogłosiły doktrynę „demokratycznego powiększania NATO”, a Zbigniew Brzeziński w telewizyjnym wystąpieniu powiedział bez ogródek: „Udało się nam ich (Rosjan) oszukać”.

Jak wynika z niedawnych publicznych wypowiedzi byłej kanclerz Niemiec Angeli Merkel oszustwo wpisane było też od samego początku w spektakl pod nazwą „rokowania mińskie” w 2014 r.  Merkel wyznała, że ze strony Zachodu celem Porozumień Mińskich nie było osiągnięcie jakichś trwałych rozwiązań pokojowych na Ukrainie po antykonstytucyjnym zamachu stanu w tym kraju, ale zyskanie czasu dla przezbrojenia Ukrainy i militarnego przygotowania jej do konfrontacji z Rosją. Pytanie więc, które kiedyś postawiłem: „co zrobiono na świecie w celu uniknięcia konfliktu” w świetle rewelacji Merkel wygląda nie tylko na retoryczne, ale i głupie i naiwne. Nie tylko bowiem nie zrobiono nic w tym kierunku, ale zrobiono bardzo wiele, aby ten konflikt wybuchł. Oczywiście oszustwo jako narzędzie w polityce zagranicznej USA nie jest „zarezerwowane” dla Rosji. Wystarczy przypomnieć oszustwo na światową skalę najbliższych sojuszników USA w sprawie domniemanej broni masowego rażenia Saddama Husajna.

Oczywiście można uznać (wyboru nie ma) rolę USA jako żandarma świata. Nie można jednak w żaden sposób uznać roli USA jako przywódcy świata. Nie można choćby oglądając telewizyjne wystąpienie Bidena, wówczas jeszcze wiceprezydent Stanów Zjednoczonych, w którym na luzie i z nieskrywanym zadowoleniem opowiadał, jak domagał się od prezydenta Ukrainy zmiany prokuratora generalnego, gdyż ten wszczął postepowanie przeciwko jego synowi w związku z podejrzeniami o jego niezgodną z prawem działalnością gospodarczą na terenie Ukrainy. „- Obiecał mi, że to zrobi, ale tego nie zrobił. Więc ja mu powiedziałem, że jeżeli nie zmieni prokuratora to nie otrzyma obiecanego miliarda dolarów. I bardzo szybko zmienił prokuratora na właściwego człowieka”. To prawdziwe oblicze Stanów.

Powodów, dla których Stany Zjednoczone nie powinny być punktem orientacyjnym w mglistej przyszłości jest bardzo wiele, od setek miejsc na Ziemi, gdzie zbrojne interwencje USA były przyczyną śmierci i nieszczęść milionów ludzi, do wykorzystywanie uprzywilejowanej pozycji dolara do zmuszania świata pokrywana długu wewnętrznego Stanów. Ale jedne aspekt sprawy musi zostać rozwinięty. Chodzi o stosunek USA do wspaniałego (niegdyś), unikalnego w świecie projektu pod nazwą Unia Europejska. Niezależnie kto był prezydentem USA kraj ten nigdy – wbrew oficjalnym i uroczystym deklaracjom – nie wspierał faktycznie idei Unii Europejskiej Wręcz przeciwnie – Stany zawsze zainteresowane były ograniczeniem roli Unii, wyrastającej na przełomie XX i XXI wieku na jedno z najważniejszych centrów polityczno-gospodarczych świata. Dowodów jest aż nadto, choćby bezprecedensowe zaangażowanie się administracji Trumpa w antyunijne referendum w Wielkiej Brytanii, czy ostentacyjne udzielenie politycznego wsparcia rozbijackiej dla UE inicjatywie Polski powołania UE BIS pod nazwą Trójmorze. Dziś wszystko jest już pozamiatane. Efektem wojny Rosji z USA jest polityczna, gospodarcza i militarna pacyfikacja Unii Europejskiej przez Stany Zjednoczone Ameryki Północnej.

Z tych też powodów Unia Europejska w jej dotychczasowym kształcie nie może pretendować do roli zacisznej przystani dla zwykłego człowieka. Głównie z tego powodu, że jej przywódcy okazali się dobrymi na dobre, spokojne czasy, w których mogli pielęgnować swój europejski ogród z dala od światowych zgiełków. Unia Europejska okazała się projektem „na dobre czasy” i nie zdała egzaminu w czasach złych. Nie zdała, gdyż nie osiągnęła koniecznego poziomu integracji, nie wypracowała swojej własnej strategii rozwoju, nie wykształciła polityków o cechach mężów stanu. Nie może być Unia Europejska nadzieją dla Europejczyków, kiedy jej najważniejszy polityk, przewodnicząca Komisji Europejskiej odpowiadając w Parlamencie Europejskim na interpelację francuskiej deputowanej co ta powiedzieć ma swoim wyborcom, gdy ci pokazują jej nowe, drastycznie zwiększone rachunki za energię zbywa ją w nadzwyczaj butny, arogancki sposób: „-To zapytanie pod niewłaściwy adres. Niech się Pani zwróci do Pana Putina!”.

Europa, a konkretnie Europejczycy płacą dziś bardzo wysoką cenę za brak wyobraźni i kompetencji swoich przywódców. Kryzys UE rozpoczął się wiele lat temu fiaskiem ogłoszonego w 2007 r. projektu „Europa 2020. Strategia na rzecz inteligentnego i zrównoważonego rozwoju”. Do roku 2020 w żadnym kraju nie udało się w pełni osiągnąć planowanych wskaźników. Przy średniej 55% najlepiej poradziła sobie Szwecja (76%), najgorzej Bułgaria (30%). W wiosce, w której mieszkam, położonej w powiecie wrocławskim, do dziś nie ma Internetu o gwarantowanej szybkości min. 30Mb/s, a dostarczenie Internetu o takiej prędkości wszystkim mieszkańcom Unii do 2020 r. było jednym z celów Programu. Przyczyn tego fiaska jest wiele, ale dwie są decydujące. Realizacja programu wykazała bardzo zróżnicowane podejście do jego realizacji przez kraje członkowskie. Wykazała ona brutalnie skutki braku dostatecznego poziomu integracji Unii – to czynnik pierwszy. Drugim powodem było – moim zdaniem – przyjęcie założenia, że program realizowany będzie przy znacznym zaangażowaniu sektora prywatnego. To założenie okazało się chybione, ale w okresie szalejącej globalizacji i neoliberalnego terroru, przy bardzo słabych możliwościach interwencji państw w procesy gospodarcze nie mogło być innego rezultatu. Tymczasem inne kraje, przede wszystkim Chiny, Indie, Indonezja, Brazylia poczyniły olbrzymie postępy we wdrażaniu gospodarki opartej na innowacyjności. Pandemia sars-cov2, a później wojna na Ukrainie ostatecznie pogrzebały szansę Unii Europejskiej na wpisanie się do światowej czołówki państw-liderów innowacyjności technologicznej. Dzisiaj Unia Europejska przeżywa największy w swej historii kryzys, chociaż jej liderzy starają się robić dobrą minę do złej gry i zaklinają rzeczywistość deklaracjami, że Unia ma się świetnie.

Ma się źle. Źle pod względem politycznym, gospodarczym i moralnym. Już pandemia pokazała, jak bardzo trudna jest koordynacja działalności państw unijnych w sytuacja kryzysowych. W Unii nasilają się tendencje odśrodkowe, decentralizacyjne. Dwa filary Unii: Niemcy i Francja, dotychczas ściśle ze sobą współpracujące, nie są zdolne do podjęcia jakiejkolwiek wspólnej inicjatywy. I nie jest mi żal ich przywódców Macrona i Scholza widząc, jak szamoczą się w sieci problemów, które współtworzyli, a z których nie potrafią się wyplątać. A nowe pokolenie polityków europejskich, od Wielkiej Brytanii po Mołdowę przeraża swoją infantylnością, zapatrzeniem w medialne notowania. Rozczarowuje zwłaszcza Wielka Brytania – do niedawna opoka, symbol powagi państwowej, która na czele swojego rządu postawiła osobę gotową, jak to publicznie zadeklarowała, bez żadnych wahań „przycisnąć atomowy guzik”. I Liz Truss nie jest tu wcale odosobnionym przypadkiem, rodzajem wypadku przy pracy.

Unia Europejska nie zdołała rozwiązać swojego problemu z Rosją w ujęciu strategicznym. Z jednej strony ochoczo korzystała z jej tanich zasobów naturalnych, a z drugiej bez wahania wpisywała się w politykę oszukiwania Rosji. Unia nie potrafiła wypracować reguły trwałego partnerstwa z Rosją, a takie partnerstwo na terenie euroazjatyckim byłoby nie tylko naturalne, ale przynoszące korzyści obu stronom. A teraz, gdy Rosja odwróciła się od Unii i od USA jest już za późno. Dramat Europy polega na tym, że jej szanse rozwoju gospodarczego mogą być wyłącznie związane z opcją politycznego i militarnego zwycięstwa nad Rosją, zapanowania nad jej surowcami i rynkami zbytu. To natomiast wydaje się nieprawdopodobne bez wojny nuklearnej.  Ale nawet, jeśli udałoby się to osiągnąć unikając atomowej hekatomby, to trzeba mieć na względzie doświadczenie irackie, kiedy to Stany Zjednoczone nie dopuściły sojuszników swojej agresji do irackiego tortu inwestycyjnego po zabiciu Husajna. Tym bardziej, że dzisiaj Unia Europejska jest słaba, pod każdym względem uzależniona od USA.

Cóż więc przyniesie rok 2023 w tej sytuacji? Dla Europy i Europejczyków nic dobrego o ile nie zmieni się sposób funkcjonowania Unii, skutkujący między innymi takimi osobliwościami, jak wynoszenie do godności unijnych komisarzy osób o znanych, zadeklarowanych antyunijnych przekonaniach. Unia potrzebuje nowych, odpowiedzialnych polityków, zdecydowanych na nowo podjąć wysiłki integracyjne. Postępowa Europa przeciwstawić się musi prawicowej wizji Unii Europejskiej, wizji bardzo bliskiej tak Jarosławowi Kaczyńskiemu jak Joe Bidenowi i Władymirowi Putinowi, wizji luźnej unii państw narodowych, których współpraca ogranicza się wyłącznie do kwestii gospodarczych.

Wojna na Ukrainie już przyniosła ze sobą wzrost aktywności i agresji skrajnych, często neofaszystowskich ruchów nacjonalistycznych w Europie. I tutaj dostrzegam olbrzymią szansę i odpowiedzialność europejskiej lewicy. Powinna ona wystąpić do Europejczyków z własną wizją przyszłości Unii, z wizją, celem Unii Europejskiej – socjalistycznej.

I doczekania takiej właśnie Unii, zapewne jeszcze nie w 2023 r. ale w dającej się przewidzieć przyszłości życzę wszystkim.

DO SIEGO ROKU!

„Do siego roku!” – to jedno z najpopularniejszych polskich życzeń noworocznych. Jaka jest historia tego życzenia? Skąd ono się wzięło i co oznacza? Do dziś nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Kluczem jest etymologia słowa „siego”. Słowniki języka polskiego są zgodne co do jednego: „siego” do dopełniacz zaimka „si”, reliktu języka prasłowiańskiego. Ale schody zaczynają się później. Jedne bowiem słowniki (sjp pwn) podają, że „siego” to dopełniacz starosłowiańskiego zaimka wskazującego „si”, podczas gdy inne (sjp) zaimek „si” opisują jako zaimek przymiotny. Różnica jest zasadnicza. O ile zaimek wskazujący odnosi się do przedmiotów, osób, cech z otoczenia mówiącego lub wspomniane we wcześniejszej wypowiedzi to zaimek przymiotny wskazuje przedmioty, osoby bez dokładnego ich wskazania.

Obowiązująca i poprawna polityczne i najczęściej przytaczana interpretacja życzeń „Do siego roku” wyrażona jest choćby na stronach poradni językowej Uniwersytetu Łódzkiego, gdzie znajdujemy:

„Do siego roku znaczy więc ‘do tego (nadchodzącego) (podkr. JU ) roku’, dlatego przyimek do należy pisać oddzielnie z dawną postacią zaimka siego.”

Bardzo trudno jest mi pogodzić się z tą interpretacją. Wynika z niej, że przy (zastawionym) wigilijnym stole rodacy składają sobie życzenia dotrwania do nowego roku, czyli przetrwania raptem kilku dni. Paranoja.

Najstarsze interpretacje życzeń do siego  roku sięgają dzieła Kazimierza Wóycickiego „Przysłowia narodowe” (Warszawa 1830 ), w których autor pisze:

Życzenia Dosiego Roku! są powszechne w całey Polszcze. Zwyczay ten zachowywany od oyców naszych w uroczystości wigilii Bożego Narodzenia, gdy gospodarz łamiąc opłatek z rodziną swoią i czeladką życzy każdemu: Ażeby Bóg dozwolił doczekać do siego roku i nawzaiem podobne życzenia odbiera”.

Wóycicki nie mówi o doczekaniu kilku dni do 1 stycznia. Jego opis jest raczej kolejnym świadectwem powszechnego procesu zawłaszczania przez kościół katolicki obrzędów i zwyczajów podbitych wyznaniowo ludów. Dla ludów słowiańskich (i nie tylko) najważniejszą datą grudniową było zimowe przesilenie (dzisiaj pomiędzy 20 a 21 grudnia). Dzisiaj, gdyż Prasłowianie nie posługiwali się kalendarzem ściennym z Wyborczej. Wiedzieli natomiast, że od tego konkretnego wieczora dnia, a więc światła i życia zaczynało przybywać. Językoznawcą nie jestem, lecz z logicznego punktu widzenia bardziej odpowiada mi interpretacja zaimka „si” jako zaimka przymiotnego, w tym przypadku odnoszącego się NIE do roku, który jest już za progiem, ale do tego odległego, nieokreślonego. Innymi słowy życzenia „Do siego roku!” to życzenia dotrwania, przeżycia do kolejnego przesilenia zimowego, do nowej nadziei na przyszłość.

I w tym znaczeniu składam wszystkim życzenia „Do siego roku!”. Abyśmy przeżyli kolejne 365 dni (8760 godzin), abyśmy dotrwali do dnia, w którym znowu będziemy mogli takie życzenia sobie składać. Żeby mogło się tak stać potrzebować będziemy trzech rzeczy: dobrego zdrowia, szczęścia (rozumianego nie jako stanu radosnego uniesienia, ale jako stanu ducha po wyjściu bez szwanku z poważnego wypadku samochodowego) i oleju w głowie.

A nie będzie łatwo. Lecz o tym w następnym wpisie.

Oligarchia zamiast demokracji?

Określenie „oligarcha” do niedawna miało bezwzględnie negatywną konotację, zwłaszcza, gdy dotyczyło niebywale zamożnych osób, który swoje olbrzymie  majątki zdobyli uwłaszczając się na państwowym majątku Związku Radzieckiego, głównie republik rosyjskiej, ukraińskiej i kazachskiej. Takie nazwiska jak Abramowicz, Mordaszow, Lisin w Rosji czy Pinczuk, Achmetov, Poroszenko w Ukrainie to tylko wierzchołki gór lodowych, „wybitni” przedstawiciele środowiska, które, zwłaszcza w Ukrainie, nie tyko praktycznie decydowały o gospodarce tego kraju, ale i o jego polityce wewnętrznej i zewnętrznej. Źródła ich majątków często są niejasne, a oni sami oskarżani są nie tylko o okradanie własnych narodów, ale i o szerzenie korupcji na najwyższych państwowych szczeblach i bezprawia.

Jeszcze niedawno prasa światowa co jakiś czas elektryzowana była doniesieniami o konfiskacie luksusowych jachtów oligarchów rosyjskich wpisanych na listę osobna które USA i ich sojusznicy nałożyli sankcje. Ta sama prasa z dniem 24 lutego 2022 r. gwałtownie przestała pisać o skrajnie skorumpowanym świecie oligarchów i polityków ukraińskich, ale niezależne media ukraińskie donosiły o tzw. „Batalionie Monako” czyli o około 70-ciu oligarchach mieszkających z rodzinami w luksusowych warunkach w Monaco, z dala od wojennego dramatu swojej ojczyzny.

Wszystko wskazuje jednak na to, że wkrótce nastąpi istotne przewartościowanie opinii światowego mainstreamu o oligarchach, a to za sprawą osobliwej bitwy o te postaci, kolejnej bitwy wojny na Ukrainie. Niedawno jak tydzień temu otóż media rosyjskie doniosły o przygotowanym przez prezydenta Rosji pakiecie ustaw, które oligarchom rosyjskim proponować mają do wyboru dwie drogi. Pierwsza, to pozostanie w kraju i wpisanie się ze swoja działalnością w jego potrzeby, w tym zobowiązanie do zwiększenia wynagrodzeń pracownikom ich przedsiębiorstw. Lojalnym wobec rządu oligarchom gwarantować ma się między innymi bezpieczeństwo prawne w zakresie dochodzeń źródeł ich majątków. Oligarchów nielojalnych względem Kremla czekać mają konfiskaty majątków na terenie Rosji i dochodzenia w sprawie legalności źródeł majątków zdobytych w latach 90-tych ubiegłego wieku. Potwierdzeniem tych zamiarów jest odpowiedź Putina na jedno z pytań w trakcie jego konferencji prasowej, jaka miała miejsce niedawno, w której skrajnie negatywnie ocenił on rosyjskich oligarchów lokujących swoje aktywa za granicą Rosji.

Pytanie skierowane do Putina i jego odpowiedź miały najprawdopodobniej związek z równoczesnymi decyzjami ministrów finansów Belgii i Luksemburga, którzy na kilka dni odblokowali konta obywateli Rosji nieobjętych sankcjami. Uzyskali ci Rosjanie możliwość podjęcia środków ze swoich kont do dnia 7 stycznia 2023 r. Ogólna kwota tych środków to 55 mld EUR, można jednak się spodziewać, że za przykładem tych dwóch państw pójdą inne.

Działania zarówno Rosji jak i niektórych państw Unii Europejskiej w stosunku do oligarchów uważam za skrajnie niebezpieczne. Zarówno z jednej jak i z drugiej strony oznaczają one bowiem formalny podział na oligarchów „dobrych” i „złych”, przy czym tym „dobrym” obiecuje się całkowitą abolicję w przypadku przestępstw gospodarczych, finansowych i karnych dokonanych w celu zgromadzenia tego majątku. W istocie jednak takie działania oznaczają uznanie oligarchów Rosji, a jeżeli tego kraju to i innych, za pełnoprawne podmioty w życiu gospodarczym, politycznym czy społecznym bez względu na to, czy popełnili oni jakieś przestępstwa czy nie. Te działania umacniają wręcz instytucje oligarchy. Dlatego ich rola w Rosji, pewnie i w Ukrainie będzie rosła. Ale czy tylko tam? Oligarchowie, czyli osoby fizyczne władające olbrzymim majątkiem i wykorzystujące ten majątek w celach politycznych to nie tylko Rosja czy Ukraina. To również Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Turcja, Indie i wiele innych państw pretendujących do miana państw demokratycznych.

Rodzi się więc pytanie, czy roztaczanie politycznego i prawnego parasola nad najbogatszymi ludźmi na świecie nie doprowadzi w konsekwencji do ukrainizacji systemów politycznych, do formalnego uznania roli najbogatszych w kierowaniu, pod płaszczykiem demokracji, państwami i narodami bez względu na metody, jakie stosują. Czy liberalna demokracja zostanie pogrzebana na rzecz nowego ustroju – oligarchii?