Paranoja i Schizofrenia

Polska święci właśnie swój kolejny triumf międzynarodowy goszcząc w Katowicach światowy szczyt energetyczny COP24. Uroczyście otwierając obrady Prezydent RP ogłosił światu całemu, że „Polska, tak jak 100 lat temu, gotowa jest do wzięcia części swojej odpowiedzialności za międzynarodowe bezpieczeństwo, tym razem w obszarze polityki klimatycznej”. A. Duda poczuł się więc jak bohaterski żołnierz na froncie Bitwy Warszawskiej 1920 r przyrównując walkę o czyste powietrze z walką z Rosją radziecką. Co tam szeregowy żołnierz – wódz prawdziwy! Coś w tym jest, gdyż i dzisiaj liczyć możemy tylko na cud. Zwłaszcza, że dalej prezydent przekonywał zdumiony świat, że “użytkowanie węgla nie stoi tym samym w sprzeczności z ochroną klimatu” – wzbudzając powszechne zaskoczenie a i oburzenie ekologów.

Skąd ta miłość polskich rządów do węgla? Jej wyznawcy odwołują się do tradycji i do wymogów bezpieczeństwa energetycznego kraju. Tradycję najlepiej kultywować jest w skansenach i muzeach. Mam prawo twierdzić, że Śląsk byłby wdzięczny za uwolnienie go od zmory górnictwa. Uznajmy strój górniczy za rodzaj stroju regionalnego, pielęgnujmy tradycje, literaturę, piosenki, ale nie prowadźmy Polski w XXI wiek przy dźwiękach górniczej orkiestry.

Dla uczczenia obrad COP24 w Katowicach w ich przeddzień Minister Gospodarki ogłosił, że węgiel jeszcze przez dziesięciolecia będzie podstawą polskiej energetyki. Właśnie uruchomiono dwa nowe bloki energetyczne na nim bazujące. Co to oznacza? Oznacza to dalsze uzależnianie się energetyczne Polski od Rosji i Ukrainy. Polska skazana jest bowiem na import węgla, gdyż ten krajowy, znacznie zasiarczony, nie nadaje się do spalania w kotłach polskich elektrociepłowni. Trzeba go uszlachetniać dodając lepsze asortymenty, a te najbliższe i najtańsze są właśnie w Rosji i na Ukrainie, skąd pokrywamy 70% zapotrzebowania. Oczywiście możemy z tego importu zrezygnować na rzecz droższego np. z Kolumbii, tym bardziej że patriotyczny odbiorca z radością zapewne zaakceptuję kolejną informację o kolejnej podwyżce cen energii elektrycznej. Alternatywą mogły by być elektrownie opalane gazem, ale tu również ekonomia wskazuje na wschód. Mogą też być odnawialne źródła energii (głównie wiatr), ale, nie wiedzieć czemu, rząd ogłosił właśnie szlaban na lądowe elektrownie wiatrowe. Są takie podstawą strategii energetycznej Austrii czy Niemiec – w Polsce nie mogą. Musi być wągiel.

Swoją małą, lecz znamienną cegiełkę do uczczenia COP24 dołożył również Sejm odrzucając na tydzień przed katowickim szczytem projekt ustawy przewidujący istotne i skuteczne zaostrzenie kar za demontaż filtra cząstek stałych w samochodach z silnikiem diesla. W Unii Europejskiej jest to wprawdzie karane bardzo dotkliwie, ale nie będzie Unia nam narzucać jak mamy się karać!

A tymczasem rosną ceny energii elektrycznej. Właśnie Prezydent Rzeszowa zaniepokoił opinię publiczną informacją, że dostawca podniósł jej cenę dla miasta na 2019r. o ponad 60%. Rząd nie ukrywa, że ceny energii wzrosną, ale od razu uspokaja, że indywidualni odbiorcy tego nie odczują, gdyż tą podwyżkę rząd zrekompensuje dystrybutorom. Minister Tchórzewski w kabaretowy wręcz sposób ucieka od konkretnych odpowiedzi na pytania mediów w jaki sposób rząd chce to przeprowadzić, pogłębiając tym samym odczucie, że po prostu rząd robi z nas wariata. Po pierwsze, skoro ceny energii  dla odbiorców komercyjnych wzrosną w tak znacznym stopniu jak dla Rzeszowa, to jest oczywistą oczywistością, że za ten wzrost zapłacimy my wszyscy wyższymi cenami za produkcję, transport i usługi. Po drugie, skąd rząd weźmie na rekompensaty za wzrost cen energii dla odbiorców indywidualnych? Przy założeniu, że mamy w Polsce około 14 mln mieszkań, że w każdym przeciętne koszty energii elektrycznej to 200 zł miesięcznie, a wzrost cen będzie na poziomie 50%, szacunkowy wzrost wydatków budżetowych z tego tytułu to około 17 mld zł rocznie. Skąd? Czyim kosztem?

Rząd pogubił się w rozdawanych na prawo i lewo obietnicach i w wyliczeniach ich kosztów. Nic dziwnego więc, że ten stan chaosu prowokuje do zupełnie nieuzasadnionych i z gruntu nieprawdziwych spekulacji, że oto przychylność dla PiS niedawno jeszcze pozującej na niezależną stacji telewizyjnej ma jakiś związek z energetycznymi interesami jej właściciela. W końcu, skoro „przykrycie” jednego niefortunnego zdania przyszłego premiera kosztuje 50 mln, to pozyskanie całej stacji telewizyjnej musi mieć cenę odpowiednio większą – mówią zdezorientowani. Na szczęście to tylko czcze spekulacje, którym wiary dawać nie należy.

Nie zdziwiłbym się, gdyby wielu z uczestników COP24, poważnych polityków, fachowców, w prywatnych rozmowach kwitowało gospodarza krótko: paranoja i schizofrenia. Pozostaje tylko refleksja, że każdy szczyt kiedyś się kończy, a za nią ta, że po szczycie zwykle przychodzi dołek. Niestety.

Pokolenia

17. listopada b.r. Stowarzyszenie „Pokolenia” zorganizowało we Wrocławiu konferencję historyczną „Ruch Młodzieżowy w Niepodległej Polsce 198 – 2018, Kongres Jedności Młodzieży – Wrocław 1948”. Poniżej tekst mojego wystąpienia na tej konferencji.

Koleżanki i Koledzy

Wracam prosto z ze spotkania Stowarzyszenia „Ordynacka” w Warszawie, organizacji również pokoleniowej. Jadąc autobusem nakreśliłem parę słów, którymi ewentualnie mógłbym się podzielić. Potem – w świetle ciekawych referatów, których dzisiaj mogliśmy wysłuchać –  zrezygnowałem z wystąpienia, ale do czasu gdy mignął  mi przed oczami jeden z prezentowanych tutaj slajdów: tytuł w gazecie „Nie ma przyszłości bez historii”. I tej sprawie chciałbym troszkę czasu poświęcić .

Skoro mówimy o historii, skoro dokonujemy pewnego remanentu, proszę mi jeszcze pozwolić dodać do spisu organizacji, które były tutaj na slajdzie reprezentowane, ogólnopolską organizację młodzieżową, która powstała właśnie we Wrocławiu w 1990 roku na ul.Matejki – Socjaldemokratyczną Frakcję Młodych. Założyło ją kilka młodych osób, głównie studenci, choć nie tylko, które przylgnęły do tworzącej się SdRP. Organizacja bardzo szybko się rozrosła, stała się organizacją ogólnopolską i bardzo prężnie działała – dopóki SdRP istniała. Ale powstała w naturalny, oddolny sposób. To bardzo ważne.

Zanim przejdę do rzeczy to proszę mi pozwolić na mały wstęp. Każdy z nas latał odrzutowcem. Mam prawo tak założyć. To teraz przypomnijmy sobie jak lotnictwo się zaczynało. Czy pamiętacie takie filmiki, na których pokazywane były takie drewniane konstrukcje imitujące kaczki, niektóre nawet machały skrzydłami! Przez cały XIX wiek wariaci owładnięci ideą zbudowania latającej maszyny cięższej od powietrza konstruowali takie pokraczne urządzenia. Byli wyśmiewani, poniżani, lekceważeni gdyż śmieli poważyć się na prawa naturalne i boskie. A oni byli przekonani, że można taką maszynę skonstruować. Ilu z nich straciło zdrowie, życie, majątek? A teraz wsiadamy do samolotu i lecimy gdzie chcemy.

Dlaczego spotykamy się w tych naszych organizacjach pokoleniowych? Co sprawia, że organizujemy takie konferencje i inne mitingi? Czy tylko dlatego żeby powspominać jak to fajnie było gdy byliśmy młodzi? Na pewno dobrze, że tak robimy, bo tak trzeba, wspomnienia należy chronić – zwłaszcza te dobre. Ale czy nie jest też tak, że w tej „Ordynackiej”, w tych „Pokoleniach”, na naszych spotkaniach jest zawarty jakiś protest przeciwko temu, że usiłuje się nas obedrzeć z naszej godności, z naszego patriotyzmu, z naszych idei, z naszych ideałów, z naszych socjalistycznych ideałów. Czy my popełniliśmy jakieś zbrodnie poświęcając naszą młodość  staraniom materializowania odwiecznych, bo  ponad stuletnich marzeń polskich socjalistów? Czy jesteśmy dzisiaj tylko postrachem, czarnym ludem, głosem szatana, którym się dzieci straszy ? Jaka jest rola naszego pokolenia? Co mamy jeszcze do zrobienia? Czy tylko wspominać – czy może coś nowemu pokoleniu zaoferować. Na pewno nie wstyd. W żadnym razie. Możemy przeprosić, że nie wszystko się udało tak jak chcielibyśmy. Tak, służyliśmy ideom socjalizmu, realnego socjalizmu. Dlaczego realnego? Ano dlatego, że to nie był socjalizm utopijny, teoretyczny. To był socjalizm, który musiał stać twardo na ziemi, który na swoje barki wziął, podkreślę to 3 razy, po raz pierwszy w historii świata, próbę urzeczywistnienia tych ideałów w systemie państwowym. Oczywiście ze wszystkimi konsekwencjami tego: odpowiedzialnością za państwo, jego rozwój, za szeroko rozumiane bezpieczeństwo obywateli, ale również, niestety,  z demoralizacją jaką każdy system władzy ze sobą niesie. Nie mieliśmy żadnych wzorców z przeszłości. Polska Ludowa nie miała żadnych wzorców, nie było się do czego odwołać. A trzeba było za państwo odpowiadać. Przypomnę, jesteśmy wszak w okresie obchodów stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości, że pierwszy rząd polski w 1918 roku to był socjalisty rząd Moraczewskiego. Pierwszy zasłużony dla idei socjalizmu, który między innymi wprowadził legalność związków zawodowych, legalność strajków, inspekcję robotniczą i zasiłki chorobowe. Zrobił to w ciągu zaledwie 10 tygodni, bo tyle tylko trwał. Dlaczego nie trwał dłużej? Dlatego, gdyż ogłosił swój socjalistyczny program gospodarczy. Popatrzmy na mapę – Rosja ogarnięta rewolucją, Niemcy ogarnięte rewolucją, w Polsce socjalistyczny rząd. Przecież nie po to państwa zwycięskie wspólnie z przegranymi Niemcami tworzyły państwo polskie, sprzyjały tworzeniu państwa polskiego, żeby teraz fundować sobie nad Wisłą taki pasztet. Tak, że ten rząd nie mógł się utrzymać, ale jaki z tego wniosek? Ano wniosek jest taki, że idee socjalistyczne można w miarę skutecznie realizować tylko w systemie państwowym. I te 45 lat Polski Ludowej to właśnie pierwsza w historii Polski próba wcielenia w życie tych idei, ze wszystkimi jej dobrodziejstwami i porażkami, z tym co było dobre i z tym co było złe. Ludwik Stomma niedawno pisał, że w obszarze społecznym PRL realizowała idee z lewicowego  katechizmu: powszechny dostęp do oświaty, alfabetyzację, uprzemysłowienie kraju, rozdział kościoła od państw, reformę rolną. Ja bym do tego kanonu dodał powszechną opiekę zdrowotną i niespotykany dotąd w Polsce rozwój kultury i nauki. Dla porównania tylko – symbolem gospodarki okresu przedwojennego był Centralny Ośrodek Przemysłowy. Tymczasem w Polsce Ludowej stworzono gospodarkę o potencjale  kilkunastu takich COP-ów.

Oczywiście Polska Ludowa nie zrodziła się z dnia na dzień, ale mogła powstać dlatego, że nie tylko sprzyjały jej powojenne uwarunkowania geopolityczne, ale również dlatego, że wcześniej istniały i działały pokolenia polskiej lewicy: socjalistów i komunistów.

Polska Ludowa nie była wolna od wad. Wiele o tym było i jest mowy, ale powtarzam jeszcze raz, bo o tym bardzo rzadko, właściwie wcale, się nie mówi – to była pierwsza w historii próba stworzenia państwa uwolnionego od dyktatu kapitału. Powracając do wstępu, Polska Ludowa  jako państwo – jak stwierdził to dziś jeden z kolegów – rozpadła się. Przypomina mi to utrwaloną na jednym z pierwszych w historii filmów próbę bardzo dziwnej konstrukcji latającej, która wzbiła się w powietrze przeleciała może z dwieście metrów na niskim pułapie po czym rozbiła się w drobny mak. Ale nie na darmo!

To ma szczególne znaczenie dzisiaj, gdy zachodzące we współczesnym świecie procesy coraz wyraźniej ukazują ograniczenia kapitalistycznego systemu neoliberalnego. Niedawno natknąłem się na informację, że czołowa grupa  1300 rodzin miliarderów na świecie, która zawiaduje gros ogólnoświatowego kapitału, jaki jest w rękach prywatnych, tylko w 2107 r. powiększyła swój majątek o 20%.  Rozwarstwienie społeczne na świecie postępuje więc w galopującym tempie. Nie pora dzisiaj głębiej wchodzić w te problemy, ale coraz częściej nie tylko ze strony lewicowych analityków, słychać głosy o potrzebie rewizji tych systemów, że ten system neoliberalny oparty na z jednej strony utrzymywaniu permanentnego stanu  nadprodukcji a z drugiej strony na mnożeniu potrzeb jest nie do utrzymania w dłuższej perspektywie czasowej. Jeżeli do tego dodamy jeszcze to, że właściwie jesteśmy na skraju, u kresu wytrzymałości środowiska naturalnego, to jest dla mnie oczywistą sprawą, że świat tego nie wytrzyma, że przyszłe rozwiązania, przyszłe modele społeczno-gospodarcze muszą być oparte o rozwiązania natury socjalistycznej. Po prostu to socjalizm jest przyszłością świata. Nie ten socjalizm, którego symbolem jest Polska Rzeczpospolita Ludowa, ale ten sięgający do swych humanistycznych korzeni, do tych ideałów, ale i czerpiący z  doświadczeń Polski Ludowej i innych krajów. Doświadczenia państw tak zwanego realnego socjalizmu będą bezcenne gdy przyjdzie na poważnie zmierzyć się z problemem wyczerpywania się środowiska naturalnego, z nabrzmiewającym rozwarstwieniem socjalnym i społecznym na świecie.

Dlaczego o tym mówię? Dlatego, że nie powinniśmy bać się być idealistami, nie powinniśmy się naszych idei wstydzić. Ja jestem bardzo rad z tego, że moją młodość, dojrzałość i obecny byt wiążę ze szlachetnymi ideami socjalizmu. Kiedyś popularne było takie sarkastyczne nieco  powiedzenie, że kto za młodu nie był socjalistą, to na starość będzie świnią. Ja, w związku z tym co wcześniej powiedziałem, parafrazuję to powiedzenie, że kto na starość nie będzie socjalistą ten umrze głupcem. Jeszcze raz powtarzam – nie mówię tutaj o „powtórce z rozrywki”, nie mówię tutaj o kopiowaniu, naśladowaniu Polski Ludowej. Mówię o twórczym rozwinięciu idei socjalizmu, o neosocjalizmie XXI wieku.

Co my możemy przekazać kolejnym pokoleniom? Otóż my możemy im przekazać coś bardzo ważnego, a mianowicie naszą ideowość, wiarę w to, że służenie idei ma sens. Dzisiaj bardzo wiele się mówi o pragmatycznie politycznym. Otóż stawiam tezę, że pragmatyzm polityczny, który nie służy idei jest patologią. Pragmatyzm polityczny ma znaczenie tylko wtedy, mówię o partiach politycznych, kiedy służy określonej idei. Na spotkaniu Ordynackiej Włodek Czarzasty podsumowując wybory mówił między innymi o sprawie związanej poniekąd z tematem dzisiejszej konferencji – o konieczności dotarcia lewicy do młodzieży. To powtarza się jak mantrę na wielu spotkaniach. Ale jak dotrzeć? Otóż do młodzieży można dotrzeć tylko poprzez ideały, przez śmiałe wizje. Z pewnością nie poprzez stołki w radach nadzorczych czy jakieś inne ciepłe posady gdyż ta młodzież, która szuka tego typu atrakcji – znajdzie sobie lepszych mecenasów. Nie wstydźmy się więc naszych ideałów i nie wstydźmy się idei socjalistycznych. Jest jednak jeden problem. Otóż w drugiej połowie XX wieku europejskie ruchy socjalistyczne i socjaldemokratyczne zostały spacyfikowane przez kapitalizm, przez  neoliberalizm. Sprowadzone one zostały do roli partii, którym przydzielono zadanie  „socjalizowania” rozwiązań neoliberalnych, posypywania ich różowym pudrem. Stąd dzisiaj powszechny kryzys tradycyjnych partii socjalistycznych i socjaldemokratycznych w Europie. Nie wiem czy przyszłe partie lewicowe również założą ten czerwony fartuszek służącej, mam nadzieję że nie, ale to też zależy od tego jakie idee my przekażemy i jakie idee zrodzą się w życiu politycznym, w nowych organizacjach. Tylko w ten sposób, kreując wizje przyszłości, formułując nowe idee, można dotrzeć do młodzieży i liczyć na to, że ona, że jej część, znowu zaangażuje się społecznie po stronie lewicy. To jest oczywiście przyszłość w dalszym nieco horyzoncie czasowym.

A teraz parę słów o tym horyzoncie bliższym, ponieważ wczorajsze spotkanie „Ordynackiej” było bardzo ciekawe również dlatego, że występował na nim Włodzimierz Cimoszewicz prezentując swoją koncepcję wyborów, organizowania się do wyborów do Parlamentu Europejskiego. Tak tylko dla przypomnienia powiem, że dla prawicy polskiej nie tylko tej skrajnej, obecna Unia Europejska to twór wręcz lewacki. Cimoszewicz proponuje otóż, żeby do tych wyborów powołać ponadpartyjny blok o roboczej nazwie Europa, który będzie skupiał wszystkich Polaków, którzy są za Europą zintegrowaną, mocną, a którzy nie są eurosceptykami. Przyszedł Olek Kwaśniewski i właściwie głosił to samo. Ładnie się to złożyło. Mówię o tym dlatego, że kampania na rzecz wspólnego pro-europejskiego bloku wyborczego będzie się rozwijać i my jako „Pokolenie” będziemy musieli też zająć jakieś stanowisko, kierować się jakąś w tej materii  ideą. Apelem o to, byśmy w swoich środowiskach zrobili wszystko, aby ta idea się w maju przyszłego roku zmaterializowała, chciałbym moje wystąpienie zakończyć.

Odpowiem tylko jeszcze na dramatyczne pytanie zadane przez jednego z dyskutantów: co będzie po nas? Jaka będzie przyszłość? Oczywistym jest dla mnie, że ludzkość, jeśli chce przetrwać, to skazana jest na socjalizm w takiej lub innej formie. I ta maszyna cięższa od powietrza, dla wielu przecząca swym istnieniem prawom naturalnym i boskim, ale bardzo bezpieczna i sprawna, wzbije się kiedyś w powietrze i zazna swobodnego lotu. A że nam w tej historii przypadnie rola zapomnianych być może jej pionierów? To bardzo dobra, potrzebna rola – najlepsza jaką było nam dane zagrać.

Dziękuję bardzo za uwagę.

Namiestnik Mosbacher

Suwerenność Polski to sztandar sztandarów PIS-owskiej propagandy. Całą swoją antyunijną retorykę, ostentacyjne nierespektowanie unijnego prawa i unijnych instytucji PiS oparł na misji obrony suwerenności Polski.

Tymczasem do Warszawy zjechał namiestnik obcego mocarstwa, hasa w najlepsze, i co? I nic.

Najwięcej uwagi media poświęcają zaangażowaniu się Pani Ambasador USA w Polsce w sprawę „wolności mediów”.
21 listopada b.r. ambasador Mosbacher podejmowana była w Sejmie. Przysłuchiwała się obradom, spotykała z Marszałkiem Kuchcińskim i wzięła udział w posiedzeniu Zespołu Parlamentarnego Polska – Stany Zjednoczone. Na posiedzeniu Zespołu ostrzegała polskich parlamentarzystów przed skutkami pisowskiego zamachu na wolne media. Chwała Pani ambasador za to, choć szkoda trochę, że dopiero ataki na tvn – stację amerykańską wyzwoliły takie pokłady energii amerykańskiej dyplomatki. Oryginalna, niespotykana i trudna do zaakceptowania jest natomiast forma tych działań. Połajanki posłów, listy interwencyjne wprost do premiera z pominięciem ministra spraw zagranicznych, arogancja – czegoś takiego w Polsce nie było w okresie minionych 28 lat.

Niestety to nie wszystko. Jak się okazuje Pani ambasador jest bojowniczką o interesy nie tylko medialnych korporacji amerykańskich w Polsce.

Podczas spotkania z posłami G. Mosbacher wyjawiła trzy cele, których realizację zlecił jej prezydent Trump. Są to:

–  bezpieczeństwo gospodarcze. Zapewnienie, że amerykańskie firmy są sprawiedliwe traktowane w Polsce. („sprawiedliwie” w logice Trumpa oznacza „w sposób uprzywilejowany” J.U.)

– bezpieczeństwo energetyczne po to, aby Polska mogła zdywersyfikować swoje źródła energii, żeby nie była uzależniona od Rosji (kupując gaz od USA J.U.)

– bezpieczeństwo wojskowe.

Zadania zostały sformułowane, więc Pani ambasador działa. Na swój szczególny sposób. Mówi publicznie wprost: „Jeżeli Polska buduje swoje bezpieczeństwo w oparciu o USA, to firmy amerykańskie muszą mieć w Polsce specjalne warunki”. Jak donosi „DoRzeczy” Pani ambasador jesienią tego roku wzywała do siebie „na rozmowy” osoby związane z polskim rządem, które zaangażowane były w pracę nad nowelizacją ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych i prawnych. Zdaniem tych osób „Pani ambasador zapraszała na spotkanie w sposób, który sprawiał wrażenie, że to bardziej polecenie służbowe.  Pani ambasador bardzo wyraźnie, otwartym tekstem zadeklarowała, że nie powinno być tak, że wszystkie podmioty funkcjonujące na polskim rynku płacą podatek w podobnej wysokości. Mówiła, że polski i europejski rynek jest trudny dla amerykańskich firm i oczekiwała, że wprowadzone zostaną rozwiązania zmniejszające wysokość obciążeń podatkowych dla firm pochodzących ze Stanów Zjednoczonych… Ambasador oczekiwała, że nowe przepisy w efekcie postawią amerykańskie podmioty w uprzywilejowanej pozycji wobec polskich firm.”

W innej wypowiedzi Ambasador Mosbacher wyraziła oczekiwanie, że będzie z wyprzedzeniem informowana o planach legislacyjnych polskiego rządu „by mieć pewność (podkr. JU), że zmiany legislacyjne są korzystne dla obu naszych krajów”.

Te brutalna ingerencje nie spowodowały nie tylko żadnego w Polsce trzęsienia ziemi, żadnego świętego oburzenia strażników polskiej suwerenności, ale żadnej wręcz refleksji. Dopiero sprawa tvn ich poruszyła .

Prawica podnosi natomiast larum z powodu obrony tvn przez ambasador Moserbach.  I być może będą domagać się jej odwołania. Nie powinni. Pani Mosbacher to prawdziwy skarb. Nie jest dyplomatą, ale przyjaciółką Prezydenta Stanów Zjednoczonych więc prawdopodobnie mówi po prostu jego głosem. Stosunek Mosbacher do Polski jest wierną kopią rzeczywistego stosunku do Polski Trumpa. Mając ją w Polsce możemy bezpośrednio wiedzieć co naprawdę myśli o naszym kraju prezydent USA.  Z dotychczasowych wypowiedzi i sposobów działania swojego nad Wisłą przedstawiciela sądzić można, że Trump traktuje Polskę jak każdy inny podbity kraj: z pogardą i bez sentymentów. Z jedynym celem, aby z tego kraju jak najwięcej wycisnąć. A jak zamiast Mosbacher przyjedzie nowy namiestnik, to będzie robił to samo co ona, tylko w rękawiczkach. Będziemy wówczas zadowoleni?

Póki co rząd polski ogłosił, że nie będzie żadnej jego reakcji na list Pani ambasador. Krótko mówiąc rząd udaje, że pada deszcz. Tylko niech PiS więcej nie fanzoli o suwerenności Polski.

A na Ordynackiej…

Uczestniczyłem w ciekawym spotkaniu Stowarzyszenia „Ordynacka”, jakie 16. listopada odbyło się w warszawskich „Hybrydach”. Ciekawe z wielu powodów – charakteru i misji tego stowarzyszenia oraz trzech wystąpień, których miałem możność wysłuchać.

Ton spotkaniu nadało wystąpienie Włodzimierza Cimoszewicza, który rozwinął publikowaną kilka dni wcześniej w Gazecie Wyborczej swoją inicjatywę utworzenia jednego, ponadpartyjnego bloku wyborczego „Europa” w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego.  – Mniej ważne jest kto personalnie spośród koalicji proeuropejskiej zdobędzie mandat eurodeputowanego od tego, aby antyeuropejski PiS i Polska –antyeuropejska tych wyborów nie wygrała – mówił Cimoszewicz.

Zdaniem Cimoszewicza w przypadku powodzenia tej inicjatywy można by ją kontynuować  w kolejnych wyborach do polskiego parlamentu pod szyldem „Konstytucja”.

W dyskusji wszyscy pomysł bloku „Europa” poparli. Andrzej Rozenek stwierdził przy tym, że wybory do PE będą rodzajem plebiscytu: kto jest za, a kto przeciw Unii Europejskiej. Zabierając głos oczywiście również poparłem  propozycję Cimoszewicz, tym bardziej że przecież już w sierpniu tego roku na moim blogu („Blok Polska Europejska”, 05.08.2018), a później w „Trybunie” publikowałem bardzo podobną tezę, z identyczną wręcz argumentacją, z inną tylko proponowaną nazwą, a mianowicie „Blok Polska Europejska”. Ale przecież nie nazwa jest najważniejsza. Podkreśliłem, że Włodzimierz Cimoszewicz jest najlepszym ambasadorem i liderem tego projektu.   Nie podzieliłem natomiast poglądu Rozenka. Uważam, że PiS nie jest aż taki głupi, aby dać się wciągnąć w taką konfrontację. Będzie robić wszystko, aby prezentować się jako gorliwy zwolennik Unii Europejskiej, tylko nie takiej jak obecnie. PiS będzie – utrzymywałem – starał się  pokazać jako Wielki Reformator Unii. Dlatego do tej kampanii będziemy musieli przygotować się bardzo starannie. Główną osią sporu będzie według mnie kwestia integracji Unii Europejskiej.

Niespodziewanie przyszedł mi w sukurs Aleksander Kwaśniewski, który pojawił się na spotkaniu i który miał wystąpienie też poświęcone wyborom do PE. W całej rozciągłości poparł inicjatywę Cimoszewicza, podkreślając między innymi, że właśnie kwestia integracji będzie tą główną osią debaty przedwyborczej. Premier Cimoszewicz i Prezydent Kwaśniewski występując niezależnie i mówiący jednym głosem w tak ważnej sprawie – to wydarzenie na lewicy doniosłe.

 

Trzecim wystąpienie, równie bardzo ważnym, choć z innych powodów, i które utkwiło mi w głowie, było wystąpienie Przewodniczącego SLD Włodzimierza Czarzastego. Przewodniczący podzielił się swoją oceną wyników wyborów samorządowych – na ogół znaną. Że nie jest źle, choć powodów do zadowolenia nie ma. Za bardzo istotną należy jednak uznać jego wypowiedź na temat przyszłości SLD.

Czarzasty – prezentując się jako zadeklarowany pragmatyk – wygłosił oświadczenie, które sprowadzić można do kilku punktów.

Po pierwsze więc, jako pragmatyk właśnie, zrewidować on musi swoje oczekiwania co do możliwego do uzyskania przez SLD poparcia w wyborach. – Obniżyć muszę swoje oczekiwania do 7 – 8 %, powiedział. To jego zdaniem pułap dla SLD nieprzekraczalny.

Po drugie, zdaniem Czarzastego, jeżeli gdzieś odniesiono sukcesy, to dzięki „mądrym koalicjom”.

Po trzecie, elektorat SLD od lat jest niezmienny i raczej wiekowo zaawansowany i nic nie wskazuje na to, aby mógł się zdecydowanie rozszerzyć.

Po czwarte wreszcie przyznał, że SLD nie zdołał „otworzyć się” na młodzież.

– Jeżeli więc w przyszłym roku wejdziemy do Sejmu i utworzymy klub poselski, to pierwszą rzeczą jaką zrobię będzie gruntowna, powszechna, „do spodu” reforma Sojuszu Lewicy Demokratycznej. To zobowiązanie powtórzył z naciskiem i dwukrotnie, aby mocno wryło się ono w pamięć obecnych.

To bardzo dobrze, że kierownictwo SLD myśli o reformie partii. Hasło reformy postrzegać przy tym należy w świetle przedstawionych przez Włodzimierza Czarzastego wniosków z kampanii wyborczej. Nie od rzeczy są pytania o kierunki planowanej rewolucji: czy mają mieć one bardziej organizacyjny czy programowo – ideowy charakter. Nie zdziwił bym się, gdyby niejeden ze słuchaczy odebrał te słowa Przewodniczącego jako zapowiedź likwidacji Sojuszu w jego dotychczasowej formie i przekształcenia go w nowy byt polityczny. Ciekawie zapowiada się więc wewnątrzpartyjna dyskusja w najbliższych miesiącach. Ja wiem jedno: polityczny pragmatyzm, jeżeli nie służy realizowaniu jakiejś dobrej, oczekiwanej i popieranej przez ludzi idei, jest sam w sobie patologią a w najlepszym razie wiedzie wprost i tylko do patologii.

Z kart naszej historii

Zapewne przez zupełny przypadek w kontekście najświeższej afery PiS związanej tym razem z funkcjonowaniem KNF, między innymi z panem Glapińskim w tle, trafiłem na notatkę „z szafy płk. Lesiaka” publikowaną swego czasu przez wp.pl. Dzisiaj jest to tylko ciekawostka historyczna, ale czasami warto wrócić pamięcią do tych lat, aby lepiej zrozumieć rzeczywistość

 Warszawa, 1993.02.18.

Tajne spec. znaczenia (skreślone) Egz. poj.

ZNIESIONO KLAUZULĘ TAJNOŚCI Dec. Nr 160 Szefa ABW z dn. 01.09.2006

I N F O R M A C J A

dot. idei dekomunizacji w rozumieniu liderów „Porozumienia Centrum”

„Porozumienie Centrum” wyróżnia się spośród innych dużych ugrupowań o solidarnościowym rodowodzie radykalną linią polityczną wyrażającą się nade wszystko, ujętą w uchwale nr 5 Kongresu Założycielskiego PC (marzec 1991 r.), ideą rozrachunku z przeszłością, tzw. ideą dekomunizacji.

W swoich propagandowych wystąpieniach liderzy PC podkreślają, że system komunistyczny ukształtował i pozostawił w spadku grupy interesów szybko adaptujące się do nowych warunków wpływając na hamowanie reform ustrojowych, tworząc w nich nowe podstawy siły gospodarczej i politycznej. Przewodniczący Porozumienia Jarosław KACZYŃSKI w trakcie swych licznych podróży po kraju zwykł szkicować obraz obecnego państwa jako bezwładnego aparatu administracyjnego, zarządzanego w głównej mierze przez skorumpowanych, związanych z dawnymi PZPR-owskimi układami, urzędników. W czasie wizyty w grudniu 1992 r. w Warszawie KACZYŃSKI utrzymywał nawet, że nad Polską wisi groźba powrotu komunistów do władzy.

W przeświadczeniu działaczy PC hasło dekomunizacji stanowi polityczną przeciwwagę dla tzw. „koncepcji grubej kreski” wylansowanej w 1991 r. przez lidera Unii Demokratycznej Tadeusza MAZOWIECKIEGO. Warto zaznaczyć, że wrogość PC wobec UD utrzymuje się nadal, czego świadectwem jest niedawna wypowiedź v-ce przewodniczącego PC L.DORNA dotycząca gabinetu H.SUCHOCKIEJ określająca go jako rząd „cichej, ale realnej ugody z układem postkomunistycznym”.

Należy podkreślić, iż samo hasło dekomunizacji, pomimo powołania już w 1991 r. komisji do opracowania konkretyzującej je ustawy, pozostaje w dalszym ciągu hasłem abstrakcyjnym. W łonie PC istnieją poważne rozbieżności, co do ewentualnej jego wykładni. Nie wiadomo kogo i w jaki sposób ewentualna dekomunizacja miałaby obejmować.

Wydaje się, że nieokreśloność pojęcia dekomunizacji jest na rękę tym, którzy kształtują politykę PC. „Dekomunizować” można bowiem wszystkich i wszystko, co staje na przeszkodzie liderom partii w dążeniu do władzy i wiążących się z nią przywilejów.

Potwierdzeniem faktów instrumentalnego traktowania głoszonych haseł przez czołowych działaczy PC są ich dotychczasowe poczynania w dziedzinie polityki i gospodarki. „Porozumienie Centrum” a sprawa FOZZ

W marcu 1991 r. za sprawą b. oficera wojskowych służb specjalnych Jerzego KLEMBY oraz powiązanego z wojskowymi służbami informacyjnymi obywatela kubańskiego (karta stałego pobytu w Polsce) Cliffa IWANOWSKIEGO-PINEIRO, czołowy działacz PC Adam GLAPIŃSKI poznał dyrektora FOZZ Grzegorza ŻEMKA. Znajomość ta miała zaowocować z czasem m.in.:

  1. wprowadzeniem GLAPIŃSKIEGO, a także lidera PC J.KACZYŃSKIEGO, w operacje finansowe FOZZ;
  2. wykorzystaniem FOZZ dla pozyskiwania funduszy na PC (ŻEMEK oczekiwał w zamian politycznego poparcia PC dla dokonywanych przez siebie manipulacji finansowych; prawdopodobnie obiecywano mu w razie zwycięstwa wyborczego prezesurę w NBP);
  3. nawiązaniem kontaktów przez GLAPIŃSKIEGO, ZALEWSKIEGO i braci KACZYŃSKICH (fragment utajniony przez ABW – PAP) – instytucji zajmującej się m.in. wykupem polskich długów. (W kontaktach tych wielokrotnie pośredniczył PINEIRO);
  4. załatwieniem działaczom PC dostępu do central handlu zagranicznego, czego konsekwencją było szereg wpłat na rzecz partii oraz objęcie przez kilka central udziałów w „Telegrafie”;
  5. kontaktami ŻEMKA (w lipcu 1991 r.) (fragment utajniony przez ABW – PAP) w sprawie zorganizowania w Polsce alternatywnych wobec UOP służb specjalnych, nad którymi kontrole mieliby GLAPIŃSKI i ZALEWSKI, a jedno z kierowniczych stanowisk powierzone byłoby Zenonowi KLAMECKIEMU, wówczas czynnemu oficerowi WP;
  6. przekazaniem przez ŻEMKA ulokowanych wcześniej za granicą 300 tys. USD ludziom GLAPIŃSKIEGO;
  7. przekazaniem części 12 mld zł otrzymanych przez należącą do PINEIRO firmę (fragment utajniony przez ABW – PAP) PC;
  8. kontaktami szefów firmy (fragment utajniony przez ABW – PAP) z GLAPIŃSKIM, których efektem było finansowe wspieranie PC.

Wedle J.KACZYŃSKIEGO tzw. sprawa M.ZALEWSKIEGO ma jedynie podłoże polityczne. Jedynym błędem ZALEWSKIEGO było to, że kontaktował się z kierownictwem „Art.B”. Wobec takiego stanowiska warto przypomnieć kilka faktów, które w ostatnim czasie stały się podstawą do uchylenia posłowi ZALEWSKIEMU immunitetu i wszczęcia przeciw niemu postępowania prokuratorskiego.

W czerwcu 1991 r. ZALEWSKI wykorzystując swoje stanowisko publiczne (był wówczas Sekretarzem Stanu w BBN) otrzymał od szefów „Art.B” na rzecz spółki „Telegraf” 40 mld zł. Prawdopodobnie fundusze te uzyskał na drodze szantażu grożąc prezesom „Art.B” ingerencją w sprawy ich firmy urzędów państwowych.

Pod koniec czerwca 1991 r. ZALEWSKI wprowadził kierownictwo „Art.B” w błąd, co do możliwości wykupu udziałów w „Telegrafie” na sumę 17 mld zł. Pieniądze te pobrał, a następnie je zawłaszczył.

W lipcu 1991 r. mając dostęp do materiałów MSW i MS informował A.GĄSIOROWSKIEGO i B.BAGSIKA o przebiegu śledztwa w ich sprawie, a następnie skłonił ich do opuszczenia kraju.

Przytoczone fakty nabierają szczególnej wymowy w kontekście podnoszonej przez liderów PC kwestii skorumpowania urzędników wywodzących się ze starych struktur.

(fragment utajniony przez ABW) i „TELEGRAF”

Związek (fragment utajniony przez ABW) z „Telegrafem” wskazuje na ewidentne dążenie działaczy PC do wchodzenia w wypracowane dawniej układy w celu osiągania korzyści materialnych. Dyrektor handlowy (fragment utajniony przez ABW) został przyjęty na członka Rady Nadzorczej „Telegrafu”. Prezes (fragment utajniony przez ABW) podkreślał, że związek jego firmy ze spółką zarządzaną przez ekipę z PC ma dla niego istotne znaczenie ekonomiczne. „Telegraf” bowiem zamierzał stworzyć tygodnik oraz stację telewizyjną, które pozwalałyby (fragment utajniony przez ABW) cieszył się zaufaniem A.URBAŃSKIEGO, J.ORŁĄ i M. PRZYBYŁOWICZA. Zamierzał wespół z M. ZALEWSKIM założyć w Polsce płd.-wsch. sieć stacji benzynowych. Przedsięwzięcie to upadło ponoć ze względu na nagonkę prasową na „Telegraf”. Wiadomo, że do „Telegrafu” (fragment utajniony przez ABW) przekazał ok. 5,5 mld zł. W tym miejscu należy przypomnieć, iż na zlecenie M.ZALEWSKIEGO, w kwietniu 1992 r., został sporządzony dokument dot. powstania podmiotu gospodarczego
zarządzającego lub przejmującego udziały (lub akcje) w podmiotach z udziałem MWGzZ. Oznaczało to, mówiąc krótko, stworzenie swoistej czapy nad ok. 60 przedsiębiorstwami handlu zagranicznego w celu czerpania zysków. Innymi słowy wypracowano sposób na robienie pieniędzy bez wkładów własnych.

Przytoczone przez nas przykłady funkcjonowania przedstawicieli PC w obszarze polityki i gospodarki wskazują na to, że:

  1. populistyczne hasło dekomunizacji wyznacza jedynie pragmatyczną drogą do objęcia władzy;
  1. elita PC jako grupa ludzi cynicznych i skorumpowanych zagraża stabilizacji w kraju, a jako ewentualna siła rządząca w Polsce doprowadziłaby do dalszego rozkładu i tak słabych w dobie transformacji ustrojowej struktur państwa.

Opracowano w Zespole Insp.-Oper.

 

 

 

Narodowa tragifarsa na stulecie

Prezydent Warszawy wydała dzisiaj zakaz organizowania Marszu Niepodległości, którym narodowcy i neofaszyści oraz neofaszystowskie grupy z innych europejskich państw „uczcić” zamierzali 100 lecie odzyskania przez Polskę Niepodległości. Bardzo słusznie. Organizatorzy marszu zapowiedzieli, że nie ustąpią. W tej sytuacji Prezydent i Premier zadecydowali o odbyciu, na tej samej co Marsz Niepodległości trasie i w tym samym czasie oficjalnego Marszu Biało – czerwonej pod swoim patronatem. Wygląda na to, że będziemy mieli w Warszawie, z okazji 100-lecia niepodległości, marsz nacjonalistów i neofaszystów z całej Europy z Prezydentem i Premierem na czele. Przecież, jeśli nawet rząd, odpowiedzialny za ten marsz, „uzgodnił” z ONR i innymi, że pochowają oni na ten dzień swoje transparenty, banery itp., to przecież nie transparenty są zakazane, ale idee, które wyrażają, a to ludzie są nosicielami idei neofaszystowskich a nie flagi czy banery. A tacy ludzie właśnie podążać będą dumnie i butnie za pierwszymi osobami w państwie. Zanosi się na kolejny wielki „sukces” PiS i wielki, historyczny i narodowy dramat. Chyba że Piłsudski zejdzie z pomnika i machnie szablą.

Całe, z takim rozmachem i zadęciem zapowiadane obchody 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości, chociaż są wielką kompromitacją PiS, to niestety, są również wielką kompromitacją Polski. 100 lat temu Polska uzyskała niepodległość na mocy decyzji państw zwycięskich w I Wojnie Światowej.  12. listopada w krajach tych zastanawiać się będą co Polska z tą niepodległością zrobiła.

Rocznica 100-lecia odzyskania niepodległości jest klęską PiS na najważniejszym dla niego polu: pamięci historycznej.  Groteskowe, ale z całą powagą ogłaszane propozycje spacerów „tam i z powrotem” Krakowskim Przedmieściem, ogłaszanie przez Prezydenta marszu, a potem, wskutek niedogadania się z narodowcami co do jego charakteru wycofanie się Prezydenta, dzisiejsza, ad hoc podjęta decyzja sankcjonująca właściwie marsz narodowców i neofaszystów to kpina z tak ważnej i doniosłej rocznicy. Na tym tle jakże wspaniale i godnie prezentują się obchody rocznicowe organizowane przez samorządy. Na przykład w Poznaniu czy w Łodzi.

Powoli opada kurz

Powyborczy kurz opada powoli. Za tydzień wprawdzie jeszcze dogrywki, w tym w prestiżowych – jak Kraków – miastach, ale zza tych tumanów wyborczej kurzawy co nieco już zaczyna przezierać. Wszystkie większe ugrupowania polityczne ogłaszają swój sukces chociaż na pełne podsumowania i  oficjalne stanowiska przyjdzie jeszcze poczekać. Jak zwykle odbędą się więc ogólnopolskie spotkania, narady, konferencje powyborcze, na których wykuwane będą powyborcze analizy i wnioski. Mnie oczywiście najbardziej interesuje oczywiście to, co dzieje się w największej polskiej partii lewicowej, w Sojuszu Lewicy Demokratycznej. SLD ogłosił właśnie, że w wyborach poparło nas 11000000 wyborców. To o 100 000 mniej niż cztery lata wcześniej. Ale nie tylko z tego powodu wyborów samorządowych SLD nie może uznać za sukces. Sojusz przygotował całkiem dobry program wyborczy, zmobilizował olbrzymią liczbę bardzo dobrych kandydatów, włożył olbrzymi wysiłek organizacyjny, a mimo to szyld „SLD” raczej w wyborach się nie przebił. Czego zabrakło? Może wiarygodności, może właściwych form społecznej komunikacji? A może jest tak, że wynik wyborczy jest w jakimś sensie odzwierciedleniem aktywności partii w całym, przedwyborczym, czteroletnim okresie? Warto zauważyć, że sukcesy wyborcze, które dzisiaj przypisać można SLD związane są z reguły bądź z konkretnymi osobami (na przykład Matyjaszczyk, Ferenc), które swoją działalnością zdobyły trwałe uznanie, bądź z członkostwem SLD w różnych porozumieniach i koalicjach wyborczych. Ale w których tych koalicjach SLD był lokomotywą, a w których  tylko „przystawką”?

Dobrym przykładem problemów SLD jest Wrocław. Jeszcze w marcu wrocławski Sojusz ostro pracował nad własnym programem wyborczym, by wkrótce ogłosić, że przystępuje do koalicji z KW Dutkiewicza (ustępującego prezydenta Wrocławia) i z Nowoczesną. Czołowe postaci SLD, przewodniczący i sekretarz Rady Miejskiej, wiceprzewodniczący Rady Wojewódzkiej, którzy swego czasu przyjęły odpowiedzialność za partię, zapewnili sobie w umowie koalicyjnej pierwsze miejsca na listach okręgowych i mandaty radnych miejskich uzyskali. Jak donosi prasa w pierwotnej umowie koalicyjnej Dudkiewicz, Nowoczesna, SLD przewodniczący Rady Miejskiej SLD miał, w przypadku wygrania Jacka Sutryka, koalicyjnego kandydata na prezydenta miasta, zagwarantowane stanowisko wiceprezydenta. Azaliż kandydat ten przeszedł w międzyczasie oficjalnie do nowej koalicji PO i Nowoczesnej zachowując poparcie koalicji Dudkiewicz-SLD i wybory wygrał. Siłą, która wyniosła Pana Sutryka na fotel Prezydenta Wrocławia nie było nazwisko Dudkiewicza (jego ugrupowanie zarówno w wyborach miejskich jak i wojewódzkich wypadło znacznie poniżej oczekiwań), ani tym bardziej SLD, ale koalicja PO – Nowoczesna.  Z tego prawdopodobnie powodu w lokalnej gazecie ukazał się artykuł, w którym między innymi odniesiono się do kwestii wiceprezydentury dla przewodniczącego SLD we Wrocławiu. Sprawę postawiono w artykule jasno: Sutrykowi trójka radnych z SLD nie jest potrzebna od uzyskania większości w Radzie, ale wiceprezydentura dla przewodniczącego Rady Miejskiej SLD jest możliwa, jeżeli trójka radnych (przypomnę; czołowych działaczy SLD) odstąpi od sygnalizowanego zamiaru utworzenia w Radzie Miejskiej Klubu Radnych SLD i pozostanie w składzie klubu Dudkiewicza.

I tutaj jest sedno sprawy. Przypomnieć przy tym należy, że w wyborach do sejmiku wojewódzkiego SLD nie zdobył żadnego mandatu. Listę Sojuszu pociągnął w dół Wrocław i okręg około wrocławski, gdzie Sojusz uzyskał poparcie dwukrotnie mniejsze niż w pozostałych okręgach. Jeżeli więc patrzyć na wybory samorządowe przez najważniejsze dla SLD wybory do parlamentu, to niewątpliwie w tych dwóch okręgach Sojusz popracować będzie musiał w najbliższym czasie szczególnie mocno. Brak klubu radnych w Radzie Miejskiej Wrocławia nie tylko nie będzie temu sprzyjać, ale wręcz przeciwnie – rozmagnesuje wrocławski SLD do końca.

Utworzenie przez wrocławskich radnych – członków SLD – własnego klubu nadało by sens polityczny całej operacji rezygnacji z własnej listy i własnego kandydata na prezydenta. Odstąpienie natomiast od tego zamiaru, czyli w praktyce przyjęcie członkostwa klubu Dudkiewicza w zamian za stanowiska, może być postrzegane jako rodzaj uwłaszczenia się na wrocławskim Sojuszu, z marnymi politycznie perspektywami na przyszłość. Życzę trójce radnych właściwej decyzji.

Jest jeszcze jedna sprawa, która przebija się przez powyborczy kurz. Bardzo ucieszyła mnie deklaracja Przewodniczącego Czarzastego o gotowości SLD do tworzenia wspólnej, proeuropejskiej listy w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Nie uważam się za ojca takiej listy, chociaż już 8. sierpnia wpis „Blok Polska Europejska” poświęciłem tej idei.  Nie jest idea ta obca i poza SLD, o czym świadczy idąca w tym samym kierunku propozycja Władysława Frasyniuka, ogłoszona niedawno w mediach. To – moim zdaniem – właściwy kierunek.

Na koniec powrócę do  zgromadzeń sumujących wyniki wyborów. Są one w SLD tradycją, odbyło się ich bardzo wiele. I gdyby coś konkretnego,pozytywnego z nich wynikało, gdyby spotkania takie z wyborów na wybory poprawiały notowania partii, to dzisiaj Sojusz byłby polityczną potęgą. Niestety, tak nie jest. Dlatego takie spotkania przygotować należy nie mniej starannie niż same wybory.

Abo, albo – wybierajcie!

Jak podają od rana media PiS-owski Prokurator Generalny Ziobro kieruje do PiS-owskiego Trybunału Konstytucyjnego pytanie, czy unijny traktat jest zgodny z polską konstytucją. To wybory, również te samorządowe, stawia w nowym świetle.

Dzisiejszy wybór Polaka to albo z Europą, albo z PiS. I żeby potem nie było płaczu i deklaracji typu „ja nie głosowałem na PiS!”.

Polexit zaczął się na dobre

Bonne continuation!

O filmie Smarzowskiego „Kler” piszą i mówią dzisiaj niemal wszyscy. Nie zakładam więc, abym w tym krótkim wpisie zawarł jakąś myśl całkowicie oryginalną, nieznaną. Z drugiej strony emisja tego filmy jest niewątpliwie wydarzeniem ważnym, może nawet historycznym. Trudno więc go pominąć na stronach mojego subiektywnego kalendarium  politycznego. Wybrałem się więc na film Smarzowskiego „Kler”. Do wrocławskiej Korony.  Seans o 18:30. Sala wypełniona do ostatniego miejsca. Widownia poruszona. Po zakończeniu projekcji oklaski, powaga.

Stworzenie i pokazanie filmu „kler” jest niewątpliwie bardzo ważnym wydarzeniem społecznym i politycznym w Polsce. Skoro na mnie, agnostyku, zrobiło to filmowe dzieło tak ogromne wrażenie, to mogę tylko próbować sobie wyobrazić jakie wrażenie robi ono na ludziach głęboko wierzących, zanoszących do konfesjonału wszystkie swoje bóle i troski, powierzających kapłanom wychowanie swoich dzieci. Jak ważnym jest to wydarzenie – tego dzisiaj nie sposób ocenić. Ale parę rzeczy jest pewnych.

Po pierwsze więc jest to film bardzo potrzebny. Szkoda, że tak późno, ale lepiej późno niż wcale.

Po drugie, film nie jest oczywiście wierną fotografią polskiego kleru, ale wierną fotografią niektórych, bardzo ważnych problemów tej zbiorowości.

Po trzecie film jest niewątpliwie rodzajem hołdu i współczucia ofiarom księży – pedofilów.  Jest aktem społecznego ubolewania nad ich tragicznym losem. Ale też jest – mam taką nadzieję – skuteczną próbą przełamania  zmowy milczenia  najbliższych wokół dziecięcych dramatów. Zmowy, która skutecznie skrywała tą obrzydliwą patologię części duchowieństwa przez stulecia.

Po czwarte wreszcie film spełnił rolę szpilki, która publicznie przekłuła olbrzymi, nadmuchany do granic balon. Czar prysł, tabu zostało złamane. Mam więc  nadzieję, że film „Kler” otworzył nowy rozdział nie tylko polskiego kina, ale polskiej sztuki, w którym o patologiach stanu kapłańskiego nie tylko będzie można, ale będzie trzeba mówić do bólu otwarcie i szczerze.

Pedofilia wśród niektórych księży to główny, ale nie jedyny wątek filmu. Jest ich dużo, dużo więcej. Na drugi plan niewątpliwie wysuwa się kwestia duchowieństwo a dobra doczesne: pieniądze, nieruchomości., władza. Mam nadzieję, że te wątki będą kontynuowane. Tym bardziej, że przeczytałem gdzieś, że Smarzowski nosi się już ze scenariuszem filmu „Kler 2”. Bonne continuation!

Referendum? TAK!

Prezydent Duda łapie się prawą ręką z lewe ucho, aby swoją pozycję polityczną w kraju umocnić inicjując jakieś referendum. Publicznie komponuje mniej lub bardziej kompromitujące go pytania, którymi nękać zamierza współobywateli. Jest jednak kwestia, która moim zdaniem bezwzględnie powinna zostać poddana decyzji Polaków. To sprawa decyzji o zaproszeniu wojsk obcego państwa do STAŁEJ obecności w Polsce.

Stała obecność obcych wojsk w Polsce to poważna sprawa – bodajże najpoważniejsza z tych, które w praktyce, nie w pięknych słownych deklaracjach, determinują naszą suwerenność i niezależność. Szczególnie pomni najnowszej historii naszego kraju powinniśmy kwestii stałych baz obcych wojsk poświęcić maksymalnie dużo uwagi.

Zabiegi Sikorskiego, Komorowskiego, a obecnie Dudy i Kaczyńskiego o to, by „spełniło się marzenie Polaków, aby amerykański żołnierz postawił swój but na polskiej ziemi” muszą zostać skonfrontowane z rzeczywistą wolą suwerena.

Jest w tej sprawie kilka ważnych aspektów. Po pierwsze czy rzeczywiście amerykańskie wojska w Polsce zwiększą czy zmniejszą bezpieczeństwo kraju? USA zawsze kierowały się wyłącznie własnym interesem. Oczekiwanie, że przedłożą go nad interes Polski w momencie rzeczywistego zagrożenia jest ułudą o wiele większą od tej, która kazała nam oczekiwać pomocy wielkiej Brytanii i Francji we wrześniu 1939 r.  Czy kontyngent wojsk amerykańskich obroni Polskę w przypadku agresji ze wschodu, czy też ma być elementem odstraszania tylko? Czy nie jest przypadkiem tak, że ściągając obce wojska przygotowujemy się tak naprawdę do wojny, która już się zakończyła? Wszystko wskazuje na to, że współczesny konflikt rozegra się w zupełnie innej przestrzeni niż II Wojna Światowa – w cyberprzestrzeni mianowicie.

Po drugie, czy zainstalowanie stałych amerykańskich baz u granicy z POTENCJALNYM agresorem wzmacnia, czy osłabia poziom napięcia na kontynencie? To pytanie raczej retoryczne. Skutkiem takiej decyzji będą najpewniej stosowne decyzje w rosyjskich sztabach.  Rosyjscy jastrzębie mogą tylko zacierać ręce i programować nowe cele na polskiej ziemi dla swoich rakiet. Ale generowanie coraz to nowych konfliktów na granicy Unia Europejska – Rosja jest – jak uczy historia – stałym elementem amerykańskiej doktryny. Czy więc ustanowienie amerykańskich baz wojskowych  to realizacja polskiego interesu, czy strategicznych interesów USA politycznym i finansowym kosztem Polski?

A może jest tak, że Polacy nie życzą sobie eskalacji napięć w Europie, eskalacji, której front przebiega przez Polskę?

I wreszcie ostatnia, najważniejsza sprawa: kwestia politycznej odpowiedzialności. Decyzja o utracie znacznej części naszej suwerenności – a taką będzie niewątpliwie stała obecność obcych wojsk na polskiej ziemi, nie może zostać podjęta przez ŻADNE ugrupowanie polityczne.  To sprawa zbyt kardynalna, doniosła w sensie historycznym. Tym bardziej w przypadku PiS, które w wyborach poparło niespełna 19% uprawnionych do głosowania, nie ma prawa do podejmowania takiej decyzji. Dlatego więc, również po to, aby w przyszłości nie przerzucać się odpowiedzialnością za te decyzje, w tej kwestii powinien wypowiedzieć się Naród. I żadne medialne sondaże nie zastąpią tu powszechnego referendum. Dlatego Prezydencie Duda: referendum – tak, ale z jednym pytaniem: „Czy jesteś za stałą obecnością wojsk amerykańskich w Polsce”.