„America first!”

Mami, tumani, przestrasza – tak, parafrazując mickiewiczowski opis diabła z „Pani Twardowskiej” scharakteryzować można politykę Prezydenta Trumpa wobec Unii Europejskiej (i nie tylko). „USA broni Niemcy, Francję i całą Europę”. „Chcę aby państwa NATO wydatkowały 4% budżetu na zbrojenia”. Te dwa zdania Prezydenta Trumpa  wygłoszone na brukselskim szczycie NATO mówią prawie wszystko o aktualnej sytuacji geopolitycznej. Prawie, gdyż należy do nich dodać parę szczegółów.  Pierwszy to ten, że USA bronią Europy przed wrogiem, którego same wykreowały. Nie po raz pierwszy potwierdza się prawda, że w polityce posiadanie dobrego wroga jest ważniejsze niż najlepszego sojusznika. Nie ważne, czy Rosja jest czerwona , biała czy kolorowa – ma być wrogiem i zagrożeniem dla świata, któremu tylko USA mogą stawić czoła. I interes się kręci: wojskowi rozkładają mapy, przedsiębiorcy rozkręcają produkcję zabawek dla wojskowych, politycy wygrywają wybory.

Drugi to ten, że Trump codziennie niemal potwierdza swoją nieobliczalność: dzisiaj mówi jedno, jutro mówi coś przeciwnego a pojutrze robi coś zupełnie innego.

Trzeci ważny element, to szereg drobnych z pozoru faktów, które należy zebrać razem. Tak więc na koktajl Trumpa muszą złożyć się na przykład zaangażowanie jego ludzi (Robert Mrecer) w brytyjskie referendum w sprawie wystąpienia z Unii Europejskiej (wpis „Truchtająca lewica”, maj, 2017). Dodać należy do tego ujawnioną w trakcie dwustronnego spotkania w Waszyngtonie propozycję wystąpienia Francji z Unii, jaką Trump złożył Prezydentowi Macronowi w zamian za umowę handlową korzystniejszą dla Francji niż ta z Unią. Ostatnio w niewybredny sposób upominał Niemcy,  że są na pasku Kremla i znów groził sankcjami za Nord Stream 2. Mami, tumani, przestrasza.

Trump dąży do załamania przedsięwzięcia pod nazwą Unia Europejska. Dla USA jest jasne, że Zjednoczona Europa będzie poważnym konkurentem dla wchodzących w kryzys Stanów, nie tylko w aspekcie gospodarczym. Dlatego w celu jej demontażu obrał taktykę wybierania z europejskiego koszyka pojedynczych państw. Najpierw szantaż: wprowadzenie ceł na określone towary z możliwością odstąpienia od nich w stosunku do poszczególnych państw w drodze dwustronnych negocjacji.  To, że Teresa May pospieszyła do Trumpa z błaganiem, by skreślił Wielką Brytanię z listy mnie nie dziwi, ale że podobnie uczyniła Unia Europejska – już tak. Na szczęście wygląda na to, że w Brukseli przejrzeli na oczy i zdali sobie sprawę z humorystycznego charakteru takiego wniosku.   Zdali sobie sprawę, że celem działań Trumpa  jest właśnie UE.

Niektórych państw Trump nie musi z unijnego koszyka wyjmować :  same z niego wyskakują w jego objęcia. Należy do nich przede wszystkim Polska, która wasalizm względem USA me niejako w genach. Jego nowożytne początki biorą się od próśb „Solidarności” o wprowadzenie sankcji  gospodarczych przeciwko Polsce w latach 80-tych, wsparcia finansowego, materialnego i wywiadowczego „Solidarności” przez CIA, przez aferę Kuklińskiego, niesławne obozy dla arabskich jeńców, aż po najnowszy akt – już z polskiej inicjatywy: porozumienie „Trójmorza”, które Polska na tacy podała Trumpowi rok temu (wpis  „Szczyt zaszczycony”, czerwiec 2017). Polska jest więc ochotnikiem-pomagierem, wspólnikiem Trumpa w rozmontowywaniu Unii. I cała Europa to widzi.

Kolejnym elementem, który musi być wzięty pod uwagę, jest informacja, która mignęła przez media,  nieoficjalna oczywiście, że niewykluczone jest, że Trump, w trakcie zbliżającej się rozmowy z Putinem, byłby gotów uznać aneksję Krymu przez Rosję. W tle tego wszystkiego jest oczywiście amerykańska gospodarka, zmuszenie Europy do zakupów amerykańskiego gazu i amerykańskiego uzbrojenia.

Do tej pory Unia Europejska dzielnie i solidarnie stawała po stronie USA w jej agresywnej względem Rosji polityce. Pojawiające się przesłanki i spekulacje, że Trump może się z Putinem „dogadać” postawi Europę w niezręcznej pozycji z ręką w urynale.

Trump wcale nie musi z Putinem podpisywać jakiegoś formalnego porozumienia. Wystarczy świadomość wspólnych geopolitycznych interesów. Ważne jest przy tym pytanie, czy Rosja w zamian za wolną rękę w sprawie Ukrainy będzie gotowa oddać Nord Stream 2?  Z drugiej strony, podpisując kuriozalną deklarację  z Kim Dzong Unem  Trump pokazał, że stać go na każdą tego typu woltę – również w stosunku do Rosji.

„America first!” – a cała reszta?  Zupełnie nieważna.

Takiej wolty nie będzie natomiast w stanie wykonać  rozgrzana do czerwoności w swej rusofobii Unia Europejska. I zapewne o to Trumpowi chodzi: zdezorientowana, wewnętrznie poróżniona Unia stanie się łatwym łupem gospodarczym.

Polski Parlament Obwoźny – tekst wakacyjny

Opozycyjne media ekscytują naród wartą ponad 1 milion złotych polskich ekstrawagancją polskiego parlamentu. Rzecz oczywiście o słynnym, białym  namiocie, postawionym na Placu Zamkowym w Warszawie, aby w nim Sejm i Senat mogli uroczyście obejść  (dosłownie i w przenośni) 550. rocznicę polskiego parlamentaryzmu. Sypią się gromy na głowy decydentów, że to Bizancjum, rozrzutność, itp.

Pozwalam sobie mieć odmienne zdanie. Postawienie tego namiotu to nowa jakość, to dobra, ba – bardzo dobra zmiana!

Przyjrzyjmy się obecnemu parlamentowi. Merytorycznie nic w nim się nie dzieje. Wyniki głosowań znane są przed napisaniem projektu ustawy, dyskusję się ogranicza lub wręcz eliminuje. Słowne awantury, pomimo nadzwyczajnych starań posłów aby były one co raz bardziej brutalne, wulgarne stają się zwyczajnie nudne, interesują szybko malejącą grupę koneserów i ewentualnie adwokatów. Co raz częściej daje się słyszeć zdroworozsądkowych głosów suwerena : – po co nam w ogóle ten parlament?

Ale parlament jako taki władza musi mieć. Jako atrapę demokracji, dla pozorów. Aby odczepiła się Unia i inne takie, aby można było bić kolejne rekordy Guinnessa w szybkości procedowania ustaw.

W tej sytuacji taki namiot stwarza zupełnie nowe możliwości.  Cechą charakterystyczną namiotu jest mianowicie to, że jest on rozbieralny i można go powtórnie,  w dowolnym miejscu rozbić. Taki więc namiot (Namiot) może stać się Polskim Parlamentem Obwoźnym! Dlaczego obrady Sejmu czy Senatu mają odbywać się tylko w stolicy? A w Suwałkach nie łaska? Albo w Kłodzku, Płocku czy Starym Sączu? Rozbije się taki namiot na błoniach dajmy na to starosądeckich. Zjadą się posłowie, ministrowie. Zaczną się jak zwykle kłócić i wyzywać, ale w trosce o głosy starannie nawiązując do lokalnych realiów. Miejscowa publika, która zazwyczaj nie włącza telewizora na transmisje, będzie miała nie lada atrakcję i uciechę po pachy. Przed namiotem kolorowe stragany z lokalnymi wyrobami, balonikami na druciku, grille z kiełbaskami i karkówką, chleb ze smalcem. Wielkie lokalne święto polskiego parlamentaryzmu! Władza idzie do ludu! Dosłownie! Czy to nie piękne? I będzie bezpiecznie. Straż marszałkowska otrzymała niedawno prawo noszenia broni z ostrą amunicją. Niektórzy zastanawiali się – bezsensownie – przeciwko komu taka broń miała by być potencjalnie użyta.  Przed pożal się Boże  ulicznymi demonstrantami czy innymi terrorystami strzeże wszak wybrańców Narodu jawna i tajna policja  więc chyba tylko przeciwko posłom i dziennikarzom. No, może jeszcze przeciwko niepełnosprawnym.  A w trakcie terenowych obrad Sejmu taka broń mogła by się przydać, gdyby na przykład ktoś chciał sprzedawać inną niż wyborcza kiełbasę.  Byłoby jeszcze piękniej, gdyby bryła namiotu była okrągła – nawiązując oczywiście do kształtu sali obrad Sejmu (żadnych innych skojarzeń!). Ale i tak jest dobrze!

 fot. fakt.pl

Lokale przy Wiejskiej okażą się przy tym zbyteczne. Będzie je można przekazać na jakiś zbożny cel – Ojciec Dyrektor już zadba, aby to był cel jedynie słuszny. Same oszczędności.

Jest jeszcze jedna charakterystyczna cecha namiotu – jest on symbolem budowli nietrwałej, tymczasowej. Wzbogacenie obchodów 550 rocznicy polskiego parlamentaryzmu o symbol nietrwałości, przejściowości w niezamierzony sposób demaskuje postrzeganie demokracji parlamentarnej przez naczelniczka państwa. Jest też inny aspekt nietrwałości namiotu jako symbolu władzy. Przykładem niech będzie Mu’ammar al-Kaddafi, który w zagraniczne podróże udawał się wyłącznie z własnym namiotem. I jak skończył?

ul. Komisarza Timmermansa

Zbiegły się w ostatnich dniach dwa procesy, które jak na rentgenowskim zdjęciu ukazują kondycję naszego państwa. Ukazują również coś więcej niż statyczna fotografia: ukazują trendy, kierunki, w których pcha Polskę Prawo i Sprawiedliwość. Te procesy to postępowanie w Parlamencie i Komisji Europejskiej w sprawie praworządności w Polsce oraz salto w tył z pełnym obrotem PiS-u w sprawie ustawy o IPN.

Wszystkie te sprawy mają jeden wspólny mianownik: stosunek władz polskich do Unii Europejskiej.  Pierwsza jest oczywista: po wysłuchaniu Polski, które było jednym wielkim blamażem polskiego rządu, Komisja zajęła jasne stanowisko i gotowa jest wnieść przeciwko Polsce do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Tymczasem Główny Propagandzista Kraju – premier Morawiecki buńczucznie oświadcza, że PiS z „reformy” sądownictwa się nie wycofa. Konflikt stanął  na ostrzu noża.

Afera z ustawą o IPN jest z jednej strony mniejszej wagi, ale z drugiej niesie z sobą więcej wątków. I tak wyrwanie zębów  ustawie odbyło się w sposób ośmieszający polski parlament. Właściwie to słowo „ośmieszający” jest nie na miejscu, jest zbyt łagodne. Polski rząd do końca sprostytuował polski Sejm i Senat.  Pół roku temu rządząca koalicja, najważniejsze politycznie usta w Polsce gardłowały za tymi rozwiązaniami jej krytykom wymyślając od zdrajców Narodu, grożąc całemu światu procesami. Wszystko w imię „wstawania z kolan”. Dzisiaj wystarczyło 2 godziny  w Sejmie i nieco ponad godzinę w Senacie na cały proces legislacyjny odwracający wszystko to, za czym rządząca koalicja jeszcze niedawno gotowa była umierać. Rekord Guinnessa w jedzeniu jajek na twardo niech się schowa! Ale cała ta farsa musi skłaniać do odpowiedzi na pytanie zasadnicze: czym dzisiaj jest polski Sejm, polski Senat? Jaką pełnią rolę?  Te dwie, jeszcze nie tak dawno szanowane w Polsce i na świecie instytucje, są dzisiaj, niczym broszka premier Szydło, ozdóbką, świecidełkiem na stroju władzy wykonawczej. Nikt mający jako takie pojęcie o polityce zagranicznej nie ma złudzeń, że ta wolta parlamentarna sprawi, że Polska odzyska szacunek i poważanie  w świecie.  Wręcz przeciwnie: w świat poszedł przekaz, że wystarczy aby USA tupnęły mocniej nogą, a Polska w podskokach i ukłonach wykona każdą, najbardziej skomplikowaną figurę gimnastyczną.

Żeby była jasność. Samo wycofanie się z idiotycznych zapisów jest oczywiście rzeczą dobrą. Ale sposób przeprowadzenia nowelizacji, a przede wszystkim doprowadzenie do takiej uwłaczającej polskiemu parlamentaryzmowi  sytuacji  – to sprawa bez wątpienia  naganna.

Skąd to superekspresowe tempo noweli ustawy o IPN? Nie wiadomo, choć krążą plotki, że Stany zagroziły, że nie zaproszą polskiego premiera na uroczystości 4 lipca, jeżeli ustawa nie zostanie znowelizowana. Tak czy inaczej tempo to musi, w naturalny sposób, być konfrontowane z trwającą już wiele miesięcy grą polskiego rządu z Unią Europejską w sprawie „reformy” sądownictwa, grą pełną z polskie strony kłamstw, cwaniactwa cynizmu,  pogardy dla partnera.  Ameryka cacy – Unia be.

Ze obydwu tych, najbardziej ostatnio aktualnych spraw, przeziera wrogość polskich rządzących elit do Unii Europejskiej i żadne słowa, zaklęcia złotoustych premierów tego nie zaszpachlują.

Jeżeli więc tak się stanie, że demokratyczne środowiska odsuną PiS od władzy i – przy pomocy Parlamentu i Komisji Europejskiej –  przywrócą Polskę Europie, to po stronie unijnej będzie to szczególną zasługą komisarza Fransa Timmermansa. Bowiem nie Przewodniczący Junker, nie Prezydent Tusk, ale właśnie Frans Timmermans okazał się największym orędownikiem polskiej sprawy na unijnej arenie. Polska będzie mu wówczas winna wdzięczność i nazwanie ulicy, placu czy ronda jego nazwiskiem będzie czymś  oczywistym.

Zawiadomienie

Przeglądając wpisy w Krajowym Rejestrze Sądowym dotyczące Polskiej Fundacji Narodowej zaskoczony zostałem zakresem i kalendarium zmian celów statutowych Fundacji. Lektura wpisów, wzbogacona o doniesienia medialne nieodparcie prowadzi do  podejrzenia, że zmiany te były nieprzypadkowe, a intencją zgłoszenia do KRS prowizorycznej wersji celów Fundacji mogło być uczynienie decyzji o finansowym zaangażowaniu się spółek skarbu państwa  w to przedsięwzięcie bardziej „strawnymi ” dla ich organów i udziałowców. Aby to zweryfikować należy przejrzeć dokumentację Fundacji, umowy z fundatorami i protokoły posiedzeń właściwych organów spółek podejmujących decyzje finansowe. Ponieważ dostępu do tych dokumentów nie mam, a podejrzenia działalności na szkodę spółek skarbu państwa wydają się zasadne – zdecydowałem się powiadomić o nich właściwą prokuraturę. W końcu idzie o niebagatelną kwotę około 200 mln zł. Chodzi mi również o to, aby w przypadku potwierdzenia się podejrzeń, tego rodzaju praktyka nie mogła stać się rodzajem „patentu” na drenowanie spółek skarbu państwa,  których wielu jestem klientem.

Poniżej treść zawiadomienia.

Niebezpieczna dziecinada

Mundial co raz bliżej, ołtarzyki piłkarskie w wielu sklepach i na każdej stacji Orlenu a tu media donoszą o bojkocie piłkarskich rozgrywek w Rosji przez polityków PiS.  Oni do Rosji nie pojadą i już. Nasi herosi zielonej murawy, tam na dzikim wschodzie, pozbawieni zostaną emanującego głęboką inteligencją i ojcowskimi uczuciami uśmiechu Pana Prezydenta czy przedmeczowego błogosławieństwa ministra od sportu. PiS do Rosji nie pojedzie! To rodzaj sankcji, jakie ta organizacja nałożyła na Prezydenta Putina. Ciężko pewnie będzie Putinowi łykać ten dyplomatyczny policzek, ale dostanie za swoje! Nie zdziwiłbym się, gdyby przed każdym meczem naszym zawodnikom puszczano w szatni na laptopie albo na indywidualnych smartfonach specjalne przesłanie Prezydenta Dudy, może Premiera Morawieckiego, a może ich wspólne. A prezes to od macochy?  Niech chłopaki wiedzą, że władza jest z nimi i że cierpi, że nie może być fizycznie. Ale służba dla kraju wymaga wyrzeczeń i poświęceń…

Teraz poważnie. Ogłaszając  bojkot Mundialu PiS postępuje jak zawsze w podobnych przypadkach: pręży muskuły przed swoim elektoratem nie bacząc na to jakie szkody przynosi to krajowi.  A jest przecież druga strona  problemu. Ogłaszając bojkot Mundialu PiS raz jeszcze urbi et orbi potwierdza, że priorytetem jego polityki zagranicznej jest ESKALACJA napięcia z Rosją – a to już, moim zdaniem,  zakrawa o zdradę polskich interesów narodowych.

Państwa europejskie: Francja, Niemcy, Wielka Brytania, Włochy i inne mają za sobą bardzo burzliwą historię wzajemnych stosunków. Mówiąc w skrócie, wyciągając wnioski z tych tragedii postanowili o powołaniu Unii Europejskiej, która zmieniła zwrotnice w ich politykach: z kierunku konfrontacyjnego na współpracę. Potrafili wzbić się ponad narodowe animozję, morza przelanej krwi, indywidualne aspiracje – w imię wspólnego dobra. Otworzyli wrota do swojej idei dla innych europejskich państw, w tym dla Polski. I dzisiaj polskie władze wychodzą ze skóry, aby tą historyczną europejską ideę storpedować.  Kreowanie Polski jako terenu konfrontacji pomiędzy Unią, NATO a Rosją w żaden sposób nie koreluje z unijnym systemem celów i wartości.

Rok temu we wpisie „Szczyt zaszczycony” pisałem o kuriozalnej inicjatywie pisowskiego prezydenta i pisowskiego rządu tzw. „Szczytu trójmorza”.  Oficjalna propaganda przedstawiała go jako inicjatywę zmierzającą do umocnienia Unii, lecz nie zaproszono na spotkanie żadnego z unijnych liderów, ani Prezydenta, ani przewodniczącego Komisji, żadnego z 27 komisarz, przewodniczącego Parlamentu czy choćby kogokolwiek z jego kilkunastu zastępców. Zaproszono natomiast i ostentacyjnie celebrowano nowo wybranego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Donalda Trumpa. Pisałem wtedy między innymi: „Z oglądu sprawy poprzez medialne doniesienia, na dzień dzisiejszy, w moim przekonaniu jest to inicjatywa ukierunkowana na tworzenie europejskiej alternatywy dla Unii Europejskiej. Mało tego, najprawdopodobniej strona polska zaproponowała prezydentowi Stanów Zjednoczonych objęcie patronatu nad tą imprezą.”

Minął rok, wydawało by się, że bez echa, a tu nagle, miesiąc temu,  Stany ogłaszają, że polską inicjatywę rozbijackiego względem UE „trójmorza” wpisują na listę priorytetów amerykańskiej polityki zagranicznej.

Niedawno uraczeni zostaliśmy nową polską inicjatywą „ugoszczenia” w naszym kraju większej liczby amerykańskich żołnierzy. Póki co inicjatywa zaskoczyła NATO-wskie dowództwo, ale nie wiadomo, czy nie jest ona z rodzaju tych inicjowanych przez USA kanałami dyplomatyczno – wywiadowczymi, do których Stany nigdy oficjalnie się nie przyznają.  Polska woła o zwiększenie amerykańskiej obecności militarnej w naszym kraju. Polska chce być 51 stanem lub choćby terytorium zależnym od USA typu Portoryko czy Samoa!  Rząd mówi o koszcie 2 miliardów zł tej inicjatywa. Warto się będzie jednak jej przyjrzeć z bliska. Chociaż suma ta ma się nijak do dziesiątków i setek miliardów, którymi ostatnio rząd szasta niemal co dnia, to jednak wart by wiedzieć, jak wyliczono te koszty, czy są to koszty jednorazowe, czy stałe (coroczne) itp. Tak czy inaczej mając do wyboru: Unia Europejska czy Stany Zjednoczone, polskie władze wybrały tą drugą opcję i ze swojej dobrowolnej roli amerykańskiego wasala wywiązywać się chce jak najgorliwiej.

Swego czasu Prezydent Lech Kaczyński wybrał się w groteskową podróż do Gruzji, by tam wypowiadać Rosji wojnę akurat w momencie, w którym przywódcy europejscy udali się do Moskwy by militarny konflikt gruziński rozwiązać metodami dyplomatycznymi.  Dzisiaj PiS ideę Lecza Kaczyńskiego twórczo rozwija, tymczasem Polsce i Europie potrzebny jest rząd i prezydent, którzy wspólnie doprowadzą do normalizacji stosunków z Rosją i którzy będą wiarygodnymi dla Unii Europejskiej partnerem w rozmowach z tym mocarstwem.

Pisowski bojkot Mundialu świetnie wpisuje się natomiast w ramy antyrosyjskiej, konfrontacyjnej strategii USA, której elementem jest stałe podgrzewanie granicy Unia Europejska – Rosja. Być może na Mundial uda się niewielu europejskich polityków, ale taka tromtadracka ostentacja rządzącej partii politycznej jest wbrew europejskiemu kursowi, ukierunkowanemu na szukanie porozumienia.  Deklaracja: „my do Rosji nie pojedziemy!” to  czysta dziecinada, ale to dziecinada, która skrywa poważne dla Polski niebezpieczeństwa.

Profesor Piotr Żuk

Pięć lat potrzebował wrocławski wymiar sprawiedliwości aby uporać się z podłą intrygą zawiązaną przeciwko Piotrowi Żukowi, profesorowi Uniwersytetu Wrocławskiego, radnemu sejmiku dolnośląskiego przez jego byłą partnerkę, jej konkubina i byłego policjanta. Przez pięć lat prokuratura wychodziła ze skóry, aby profesora posadzić, stawiając mu co raz to nowe zarzuty. Brzmiały one tak poważnie, że rozprawy sądowe przeprowadzano za zamkniętymi drzwiami.

Aferę profesora uniwersytetu oskarżanego o gwałt, o gwałty zbiorowe i podawanie narkotyków ochoczo rozdmuchiwały wrocławskie media. Przy każdej okazji podkreślano, że chodzi o polityka, wiceprzewodniczącego dolnośląskiego Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Troje podłych ludzi, przy ochoczym wsparciu prokuratury, zniszczyło karierę jednego za najmłodszych profesorów w Polsce.

Ostatecznie, jak donosi dzisiejsza prasa,  z 29 postawionych zarzutów przed sądem utrzymało się tylko siedem, bardzo wątpliwych, a co najważniejsze w ogóle nie związanych z zarzutami podstawowymi. Materią do nich były protokoły  przesłuchań 3000 (trzech tysięcy) studentek Uniwersytetu. Gdyby symbolicznie małe wyroki, jakie w tych sprawach zapadły ostatecznie się utrzymały, to ukarać należałoby pewnie połowę wszystkich nauczycieli akademickich.

Ile ważnych postępowań ucierpiało tylko dlatego, że prokuratura przesłuchiwała 3 tysiące studentek? Zakładając, że jeden prokurator efektywnie przesłuchać może dziennie 5 osób, same te czynności kosztowały 600 prokuratorskich dniówek, czyli prawie dwa i pół roku pracy jednego prokuratora.

Zaryzykuję twierdzenie, że zapiekłość i determinacja prokuratury  w posadzeniu profesora Piotra Żuka podsycana była jego SLD-owską proweniencją. Podkreślanie w publicznych przekazach na każdym kroku, że chodzi o polityka Sojuszu miało nie tylko ugodzić w lewicę, ale również zyskać sympatię części społeczeństwa dla  intrygantów.

Profesor Piotr Żuk, jak zapowiedział, walczyć będzie o odzyskanie dobrego imienia i o powrót na uczelnię. Życzę mu powodzenia.

Są jednak jeszcze dwa aspekty tej afery. Po jej nagłej eksplozji wrocławski SLD nie mógł inaczej się zachować, jak dystansując się od profesora. Jednakże teraz, skoro okazało się, że cała sprawa była podłą intrygą podłych ludzi, Sojusz powinien zająć ponownie stanowisko w sprawie i wesprzeć profesora Żuka w jego staraniach o powrót do normalności – normalności społecznej, zawodowej i politycznej.

Aspekt drugi dotyczy działań organów prokuratorskich oraz odpowiedzialności karnej osób, które intrygę uknuły i tych, którzy im pomagali w jej realizacji. W podobnych sytuacjach często słychać opinię, ,że „polityk powinien mieć grubą skórę”, że takie sprawy ma niejako przypisane do zawodu i powinien się z nimi liczyć. Itp. To bardzo zła maniera, sankcjonująca w istocie bezkarność  bezpodstawnych, wynikających wyłącznie ze złej woli ataków  na osoby publiczne.  Ataki takie, których najczęściej jedynym efektem jest urata czci przez te osoby,  powinny być przez polski wymiar sprawiedliwości uznawane jako działania przeciwko państwu a ich sprawcy powinni być ścigani z urzędu.

Punkt wspólny

Polska gospodarka od szeregu lat przyspiesza. Podnosi się poziom życia i poziom płac: tych najniższych, średnich i tych najwyższych. Dynamika wzrostu konsumpcji jest na poziomie 5-8% rocznie. Tymczasem ponad dwie trzecie pytanych Polaków popiera propozycję obniżenia wynagrodzenia posłów i senatorów o 20 procent (Kantar Millward Brown SA, tvn24.pl 31.05.2018). To nie jest wiadomość dobra dla naszego kraju. Z jednej strony wynik ten koreluje z poziomem 29% pozytywnej oceny Sejmu, ale z drugiej strony może rodzić poważne obawy.

Dwie trzecie społeczeństwa opowiedziało się za ekstra populistyczną tezą Kaczyńskiego, przywódcy ugrupowania, popieranego przez nieco więcej niż jedną trzecią społeczeństwa. To groźne dla przyszłości. Kaczyński sprawę „nagród” w rządzie rozegrał po swojemu: zebrał wszystkie minusy PIS-owskiej afery, i zamienił w swój doraźny sukces. Gdyby jeszcze chodziło o prymitywne odwołanie się do tradycyjnej polskiej zawiści – to pół biedy. Skandal z ustawą zmieniającą zasady wynagrodzenia posłów polega też na tym, że powszechnie jest ona postrzegana jako wynik DECYZJI jednego człowieka! Z drugiej strony stawia ona porządek rzeczy na głowie uzależniając wynagrodzenie posła od wynagrodzenia podsekretarza stanu. – Chcesz drogi pośle podwyższyć sobie wynagrodzenie? Proszę bardzo, ale najpierw podnieś zarobki w rządzie! – tak postanowiono.  Klasyczne pytanie: tabakiera do nosa czy nos do tabakiery straciło swój sens. Ale to też nie jest najważniejsze.

Wyniki podane przez Kantar Millward Brown SA mogą być natomiast zwiastunem tego, że opinia publiczna w zdecydowanej większości nie wierzy już w możliwość odbudowy merytorycznego (legislacyjnego) poziomu pracy  parlamentu, że właściwie przyswoiła sobie tezę o jego fasadowości, o jego znikomej przydatności dla społeczeństwa i państwa. W przeddzień nowych wyborów parlamentarnych może się to okazać niezwykle groźne dla Polski. Negatywne skutki manewru Kaczyńskiego są oczywiste: społeczne obniżenie rangi parlamentarzysty, pogłębienie się negatywnej selekcji w doborze kandydatów, zwiększenie presji na wykorzystywanie okresu posłowania do „załatwiania” sobie przyszłości – to tylko niektóre z nich.

Dlatego uważam, że podstawowym, głównym i wspólnym punktem programu całej demokratycznej, antypisowskiej opozycji powinno stać się przywrócenie znaczenia parlamentu, jego godności i merytorycznego poziomu, jego roli kreatora standardów życia publicznego w Polsce.

Jak to zrobić? Najpierw trzeba chcieć. Ze swojej strony niewiele mam do dodania do mojej propozycji, którą zamieściłem na moim blogu http://jacekq.pl/2017/02/ pod tytułem „Kogo i jak wybierać?”. Może tylko tą propozycję, że warto by było powrócić do idei List Krajowych w wyborach do Sejmu. Dawały by one władzom ugrupowań politycznych realne szanse na tworzenie silnego, merytorycznego jądra swoich klubów poselskich.

Jeżeli nie odbuduje się polskiego parlamentaryzmu, Polska będzie zgubiona (o ile już nie jest);-(

Życzę jak najlepiej

Koalicja wyborcza we Wrocławiu: Dutkiewicz, SLD, Nowoczesna stała się faktem. W publicznych dyskusjach przed jej zawiązaniem nie należałem do jej entuzjastów. Główną, choć nie jedyna przesłanką mojego toku rozumowania było przekonanie, że wystawienie przez dwa największe ugrupowania polityczne, w wyborach na urząd prezydenta miasta dwóch kandydatów o pisowskiej proweniencji jest doskonałą okazją dla Sojuszu Lewicy Demokratycznej do skutecznego zaistnienia jako  samodzielny, wyrazisty byt polityczny, do zademonstrowania swojej politycznej tożsamości – czego tak bardzo polskiej lewicy dzisiaj potrzeba. Wrocławskie władze Sojuszu podjęły inną decyzję. Miały ku temu prawo i zapewne ważne przesłanki. Koalicja została ogłoszona, czas debat się skończył. Dzisiaj należy życzyć koalicji jak najlepiej i zrobić wszystko, aby SLD odniósł w niej sukces.

Po pierwsze życzę więc koalicji, aby dotrwała do wyborów. Po drugie życzę jej aby osiągnęła swój najważniejszy cel: nie oddała Wrocławia PiS. Życzę sukcesów wyborczych ekipie Bartka Ciążyńskiego i tego, aby kampanię wyborczą dobrze wykorzystała do promowania SLD. Życzę aby w trakcie  kampanii i po niej nie przyjmowała roli różowej paprotki na prezydialnym (prezydenckim) stole – to droga wstecz, do politycznego niebytu.  Życzę w końcu, aby samorządową kampanię wyborczą we Wrocławiu dobrze wykorzystała do przygotowania tej dla SLD najważniejszej: przyszłorocznej kampanii wyborczej do parlamentu. Wyniki tej kampanii bowiem na długie lata zadecydują o przyszłości lewicy w Polsce. Powodzenia.

…i chwal dobre imię Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej

Już jutro „Dar Młodzieży” wyruszy w Rejs Niepodległości dookoła świata. Polska Fundacja Narodowa (patrz niżej: „Rozrzutność w imię patriotyzmu”) dokonała nagłego zwrotu przez rufę, porzuciła mistrza olimpijskiego Kusznierewicza, porzuciła wymalowany, choć nie kupiony jeszcze jacht i swoimi środkami postanowiła zasilić zainicjowany w 2017r  przez Pallotyńską Fundację Misyjną Salvatti rejs. Rejs trwać ma dziesięć miesięcy, a jego koszty przewyższają koszty projektu „Polska 100” Kusznierewicza. Oficjalny kosztorys mówi bowiem o 26 milionach zł, ale doliczyć do tego należy kwotę 4,6 mln dotacji, którą Akademia Morska otrzymała w ubiegłym roku od rządu na remont, podniesienie standardu i utrzymanie fregaty.

Pal licho kwestię, czy rezygnacja z projektu „Polska 100” na rzecz salezjańskiego „Rejsu Niepodległości” była zbiegiem okoliczności czy efektem planowych zabiegów interesariuszy. Pal licho nawet kwestie głównych fundatorów rejsu, którymi po stronie salezjańskiej są Tauron i Orlen, a po stronie PFN … też Tauron i Orlen – to temat na inne opowiadanie. Dzisiaj o Darze Młodzieży.

Dar Młodzieży zastąpił legendarny, ale wysłużony Dar Pomorza.  Wysłużony, ale i zasłużony dla Polski i dla szkolenia polskich marynarzy. Z inicjatywą budowy nowej jednostki występował jeszcze w 1977r. Rektor Akademii Morskiej w Gdyni. Oficjalnymi inicjatorami stały się jednak gdańskie organizacje młodzieżowe ZHP, ZSMP, ZMW, które w 1978 r. wystosowały apel w sprawie zbiórki pieniędzy na budowę następcy „Daru Pomorza”.

Sposobnością do realizacji tej szlachetnej idei było zamówienie przez ZSRR  w Stoczni Im. Lenina budowy 4 żaglowców na potrzeby szkoleniowe radzieckiej marynarki.  Rozpoczęto bardzo szeroko zakrojoną kampanię zbiórki funduszy na budowę „Daru”.  Wielce pomocna okazała się amerykańska polonia. Ale oczywiście środki ze zbiórki publicznej, prace w czynie społecznym jak na przykład prace projektowe w Stoczni im. Lenina stanowiły tylko część ogólnych kosztów budowy.

Od położenia stępki pod jednostkę w dniu 30 czerwca 1981 r. do wodowania jednostki upłynęło zaledwie 134 dni!

Uroczystość podniesienia bandery odbyła się 4 lipca 1982r. Uczestniczyli w niej między innymi przedstawiciele centralnych i wojewódzkich władz partyjnych, przedstawiciele rządu z wicepremierem na czele, przewodniczący organizacji młodzieżowych, a wśród nich Jerzy Jaskiernia, przewodniczący ZG ZSMP. Odczytano okolicznościowy list od I-go Sekretarza KC PZPR, Prezesa Rady Ministrów Wojciecha Jaruzelskiego.

„Dar Młodzieży” jest całkowicie polską konstrukcją, zrealizowana przez polskich inżynierów i polskich stoczniowców w polskiej stoczni. Jest pierwszym wielkim żaglowcem oceanicznym polskiej budowy, jaki wyszedł poza Morze Bałtyckie, przeciął Równik i opłynął świat. Jest jedną z najpiękniejszych fregat na świecie.

Na szczęście nie został ani sprywatyzowany, ani zdekomunizowany i jutro dumnie wyruszy w Rejs Niepodległości.

Płyń po morzach i oceanach świata, chwaląc dzieło polskiego inżyniera i robotnika, chwaląc dobre imię Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej!

Polska krajem terroryzmu?

Czy w Polsce zapanował państwowy terroryzm? Prokuratorsko-policyjna interwencja w trakcie naukowej konferencji zorganizowanej przez Uniwersytet Szczeciński z okazji 200 rocznicy urodzin Karola Marksa jest nie tylko skandalem. To bardzo groźne, poważne ostrzeżenie, że sprawy w kraju toczą się ku katastrofie. Prokuratorskie zarzuty „znieważenia narodu polskiego” dla satyryka, za passus w jednym z felietonów, że „ tylko w durnym i kołtuńskim kraju może dojść do takiej paranoi” to kolejny, bulwersujący przykład manifestacji represyjnej polityki obecnej władzy.

Jak w kategoriach humanistycznych zinterpretować ukaranie przez marszałka Sejmu protestujących niepełnosprawnych za spotkanie z Janiną Ochojską pozbawieniem ich możliwości spaceru na świeżym powietrzu? Czy to już rodzaj tortury czy tylko przeniesienie na obszar Sejmu praktyk naczelnika więzienia zakazywania spacerniaka niepokornym „podopiecznym”?

Wiele innych przykładów represji obecnej władzy wobec nieposłusznych jej sędziów i prokuratorów, dziennikarzy i literatów prezentujących poglądy władzy niemiłe, zasadnym czynią pytanie: czy Polska weszła już w okres państwowego terroryzmu? Czy Polska stała się państwem terrorystycznym wobec własnych obywateli?

Nadgorliwość maluczkich, chęć „zasłużenia się” wobec przełożonych w połączeniu z naczelną zasadą pogardy dla demokratycznej Konstytucji, z tworzeniem mętnych, gumowych przepisów, pozwalających na ich dowolną interpretację – wszystko to sprzyja rozlewaniu się tej fali zastraszania i przemocy. Nie można przechodzić wobec niej obojętnie, nie można dopuścić do tego, aby akty zastraszania obywateli przez władze znormalniały. Wszystkie je należy ewidencjonować, tworzyć swoistą listę narodowej hańby, aby we właściwym momencie władzy PiS opartej na kłamstwie i strachu wystawić rachunek.