PiS to nie PRL

Ostatnimi czasy, na kanwie niebywałych poczynań pisowskiej grupy trzymającej władzę, często daje się słyszeć (czytać) slogan: „Wracamy do PRL”. Nawet naczelny Newsweeka, Tomasz Lis, którego cenię za wiele odważnych analiz i diagnoz  zdaje się lubować w takiej paraleli. Od tego formatu publicystów oczekiwać należy jednak głębszej refleksji  a przede wszystkim uczciwości. PiS nie zawraca Polski do PRL-u. Polska Ludowa to przede wszystkim nowe, lepsze granice Polski, to cywilizacyjny i gospodarczy gigantyczny skok naszego kraju, to dźwiganie kraju z wojennej hekatomby, to społeczny i kulturowy awans milionów, to złote czasy dla polskiej kultury, to bezpieczeństwo socjalne, to również bezpieczeństwo międzynarodowe. Polska Ludowa to tysiące nowych zakładów pracy (kilkanaście przedwojennych Centralnych Ośrodków Przemysłowych), to tysiące szkół, przedszkoli, rewolucja na polskiej wsi, to rozwój uczelni wyższych i polskiej nauki itd. itp. Młode pokolenia z natury rzeczy obojętne są na minione dzieje, ale uczciwi publicyści, kształtujący postawy ludzi, którzy chcą się uważać za myślących, uciekać powinni od taniego populizmu, od szkodliwych uproszczeń.

Stwierdzenie „Wracamy do PRL”, które w założeniu ma być pejoratywne, jest szkodliwe, gdyż wymierzone w życiorysy milionów Polaków, którzy Polskę Ludową uznali za SWOJE państwo, którzy temu państwu poświęcali swój czas, swoja pracę, którzy je w znoju uczciwie budowali.

Oczywiście miała Polska Ludowa i ciemne karty, wielokrotnie już publicznie pokazywane i piętnowane, karty, których nie usprawiedliwiają ani szczytne, humanistyczne ideały socjalizmu, ani szczególne, ukształtowane przez wojenne okrucieństwo normy społeczne. Ale po pierwsze Polska Ludowa za te ciemne karty  zapłaciła cenę historyczną dekapitacją. Po drugie jednak, to nie te ciemne karty były bezpośrednia przyczyną upadku PRL. Tą przyczyną, czy też właściwie pra-przyczyną był brak zdolności PZPR, czy też ogólniej systemu, w którym działała partia, do odważnych reform gospodarczych i społecznych zgodnych z rosnącymi oczekiwaniami  i aspiracjami społeczeństwa. Jednakże nawet wówczas, świadoma wyczerpania się jej możliwości kreowania dalszego rozwoju kraju potrafiła Polska Ludowa stworzyć podwaliny pod nową, lepszą przyszłość. To Polska Ludowa (Jaruzelski, Rakowski, Kiszczak) wydobyli z apatii, pogrążoną w rezygnacji „Solidarność”, posadzili ją wręcz – jako jedynego możliwego wówczas partnera społecznego dialogu – przy Okrągłym Stole tworząc tym samym podstawy dla nowej, demokratycznej w rozumieniu euro-atlantyckim, opartej na jasnym trójpodziale władzy Polski.

Ów przełom możliwy był nie tylko dzięki „Solidarności” i Mieczysławowi Rakowskiemu. On był możliwy również dzięki szerokiej i bardzo dogłębnej dyskusji, jaka przez całe lata osiemdziesiąte toczyła się wśród setek tysięcy członków Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Dyskusji nie tylko na statutowych zebraniach, ale również w gronach wielu pozastatutowych partyjnych,tzw. porozumień poziomych czy też na otwartych, często bardzo gorących, zebraniach partyjnych. Gdy dzisiaj próbuję porównać intensywność i jakość wewnątrzpartyjnych dyskusji obecnych ugrupowań politycznych z tymi, które w latach osiemdziesiątych toczyły się wewnątrz PZPR,  to tak, jakby kałużę chcieć przyrównać do wielkiego jeziora. To również dzięki temu niespotykanemu intelektualnemu ożywieniu możliwe były zmiany w 1989r. Ale o tym nie chce się wiedzieć, o tym nie chce się pisać. Lepiej, wygodniej, wszystko zamalować jednolitą, czarną farbą i krzyczeć: „Wracamy do PRL!” Nie wracamy.

PiS nie wraca Polski do czasów Polski Ludowej. PiS wprowadza autorytaryzm w państwie rozwiniętym, prawie kwitnącym, a z pewnością z gospodarką w  dobrym stanie z jasnymi perspektywami rozwoju, w państwie z ugruntowaną, mocną pozycją na scenie międzynarodowej oraz z całym worem grzechów zaniedbania poprzedników. PiS nigdy nie będzie się kojarzył (chociaż propagandowo bardzo chce) z gospodarczym rozwojem, z postępem. PiS przejął władzę dzięki Platformie i środowiskom z nią związanym, które użyły całego dostępnego im instrumentarium medialnego aby zminimalizować wyborczy efekt Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Udało się z nawiązką, żadna lewicowa partia do Sejmu nie weszła, a przez to PiS zdobył niewielką arytmetyczną większość, którą eksploatuje bez żadnych skrupułów.

PiS nawiązuje w swojej retoryce i w swojej praktyce społecznej i politycznej do  rozwiązań właściwych ustrojom autorytarnym. W pierwszym rzędzie PiS niszczy trójpodział władzy (którego wprowadzanie rozpoczęło się w Polsce jeszcze przed Okrągłym Stołem – Trybunał Konstytucyjny), co „po wsze czasy” zapewnić ma trwałość pisowskich rządów. Sprowadza Konstytucję RP do „takiej książeczki”. Konsekwentnie podejmuje też próbę – w zupełnie innych niż PZPR uwarunkowaniach geopolitycznych, społecznych i gospodarczych – reaktywowania modelu: naród z partią – partia z narodem. O ile jednak w Polsce Ludowej znalazło się miejsce dla wybitnego warszawskiego powstańca, żołnierza AK, Rajmunda Kaczyńskiego o tyle jego syn stawia sobie za cel oczyszczenie narodu ze „zdrajców” i „kanalii”. Podziały na gorszy i lepszy sort społeczeństwa nie zaczęły się jednak od Jarosława Kaczyńskiego. One zaczął się w 1989 r, kiedy to wyborczy triumfalizm „Solidarności” kazał napiętnować, uznać za gorszy sort Polaków  wszystkich tych, nie ważne: członków PZPR czy bezpartyjnych, którzy z zaangażowaniem, z patriotycznych pobudek budowali w taki czy inny sposób Polskę Ludową. Pospiesznie zdemontowano Okrągły Stół, który miał szansę być historyczną podstawą dla narodowej umowy społecznej – fundamentu nowej, demokratycznej Polski. A potem już „poszło”: rozwinęła się osobliwa praktyka budowy państwa przez mnożenie społecznych podziałów. Obecny PiS jest tylko mistrzowskim kontynuatorem wcześniejszych politycznych i społecznych mainstreemów. Do perfekcyjnie opanowanej technologii dzielenia społeczeństwa na swoich – prawdziwych patriotów i tych innych – zdrajców, dorzucił dobrze znaną ze światowej praktyki polityki społecznej metodę zastraszania, metodę najpierw kreowania zagrożeń, a później wmawiania, że tylko PiS jest w stanie „zwykłych ludzi” przed tymi zagrożeniami ochronić.  PiS wreszcie twórczo skorzystał ze zdobyczy cywilizacyjnych, przede wszystkim z Internetu skutecznie zaprzęgając to narzędzie do szerzenia postprawdy, faktów równoległych, czy pospolitych fake-newsów.

PiS usiłuje maksymalnie zwiększyć efektywność oddziaływania partii w każdej płaszczyźnie, poczynając od wymiaru sprawiedliwości, oświaty i mediów. Ale PiS to nie PZPR. Partyjne państwo PiS może być tylko karykaturą Polski Ludowej. Działaniami PZPR kierowała wizja państwa socjalistycznego, państwa pozbawionego społecznych, klasowych i ekonomicznych nierówności, państwa społecznej sprawiedliwości. PiS takiej wizji nie ma. PiS odwołuje się do ludzi, którzy – często nie ze swojej winy – zostali przez transformację ustrojową w 1989r. poszkodowani i zostali zapomniani, uznani przez solidarnościowych liderów tej transformacji za „nieuniknione koszty społeczne”. Ale PiS odwołuje się również do bardzo szerokiego grona frustratów i zwykłych zazdrośników. Do nieudaczników, którzy przyczyny swoich życiowych niepowodzeń nie doszukują się w sobie, lecz u innych, najlepiej u tych co „kradną”. Do nieudaczników, którzy nie potrafią poruszać się po nowym, otwartym świecie, którzy nie znają obcych języków, nie znają, nie rozumieją i nie chcą rozumieć innych, którzy przejawiają atawistyczny lęk przed „obcymi”.

Zamiast więc straszyć PRL-em warto okresowi Polski Ludowej poświęcić więcej obiektywnej uwagi starannie odsiewając ziarno od plew. Przestrzegać natomiast należy, a dzisiaj już bić na alarm przed budową pisowskiego państwa autorytarnego, od którego już kroczek do dyktatury. Dyktatury, której symbolem stał się poseł Jarosław Kaczyński, nie ponoszący żadnej prawnej odpowiedzialności za stan państwa a faktycznie państwem kierujący, który bezceremonialnie wchodzi na sejmową mównicę rozpoczynając swoje (haniebne nota bene) wystąpienie od stwierdzenia: „Ja bez żadnego trybu.” Za zgodą pisowskiego marszałka i przy aplauzie sejmowej większości. To jest już dyktatura.

Reasumując: o ile Polska Ludowa istniała w imię czegoś, dla spełnienia szlachetnych, prastarych, ogólnoludzkich ideałów, o ile Polska Ludowa budowała i tworzyła nowe państwo i nowe społeczeństwo, to PiS państwo polskie rujnuje. Rujnuje podstawy polskiej państwowości, rujnuje porządek prawny, i to nie w imię jakiejś nowej, lepszej przyszłości gdyż nie ma swojego „świetlistego szlaku”, ale dla prymitywnego odwetu, w imię leczenia frustracji swoich przywódców i otaczających ich nieudaczników, w imię władzy dla władzy. To nowa jakość, która jest logiczną konsekwencją zaprzepaszczenia historycznej szansy Okrągłego Stołu. Nieszczęście Polski i Polaków polega na tym, że tak jak „Solidarność”, jak Platforma Obywatelska puszystym dywanem wysłały drogę do władzy PiS, tak PiS otworzy drogę do władzy ugrupowaniom jeszcze bardziej radykalnym, jeszcze bardziej nacjonalistycznym. Chyba, że Polacy zmądrzeją. I to będzie cud nad cudy.

„Była kiedyś Polska”

Podeptana, zhańbiona Konstytucja. Ośmieszony urząd Prezydenta RP i Rząd. Groteskowy Prezydent utwierdzający swoja pozycję strażnika łamania Konstytucji przez uzurpatorów zmiany ustroju państwa.  Zdeprawowany parlament, w którym straż marszałkowska chronić musi marszałka sejmu przed posłami na świętej sali obrad. Zdeprawowany, parlament, w którym nocą, otoczony kordonami policji niewielka arytmetyczna większość posłów zabija polską demokrację. Obrażone naturalne poczucie przyzwoitości człowieka. Oto dzieło PiS. Oto dzieło grupy  trzymającej władzę w Polsce, która zachowuje się niczym organizacja przestępcza świadoma tego, że jeżeli na czas nie zapanuje nad wszystkimi mechanizmami życia społecznego i politycznego, to skończy haniebnie.

Wczorajsza sejmowa „debata” nad projektem ustawy o Sądzie Najwyższym jest końcem Polski – demokratycznego państwa prawnego, jest początkiem dyktatury. Tej daty, 18 lipca 2017 r. nie trzeba będzie utrwalać w swojej pamięci. Przypominać ją będzie każdy podręcznik historii, każde historyczne opracowanie, ustawiając je w jednym szeregu z takimi ważnymi datami jak 13.12.1981 czy 04.06.1989

Wczorajszą/dzisiejszą demonstrację arogancji i pychy rządzących zwieńczyło wystąpienie  Beaty Szydło. Pani Szydło zna tylko jedną śpiewkę: „zwykłym obywatelom się to należy”, „zwykli ludzie na to czekają”, „zwracamy ……………………….(tu wpisać właściwe) zwykłym ludziom” itp. itd. To śpiewka na każdą okazję – wczoraj akurat uzasadniać miała zamach PiS na niezależność wymiaru sprawiedliwości. Wykrzykiwane, powtarzane w kółko, z zaciętym wyrazem twarzy i marsowym spojrzeniem zaklęcia. 100 % taniej propagandy, 100% emocji i zero konkretów. Polska Zjednoczona Partia Robotnicza długo i w bólach rozstawała się z dobrożyczeniowym hasłem: „Naród z partią, partia z Narodem!”. Ten transparent wygrzebało gdzieś w zatęchłych magazynach historii PiS i uznało za swoje. Wystąpienie sejmowe Pani Szydło, jej retoryka, nie pozostawia złudzeń w tej sprawie. Celem PiS jest powrót do „przywódczej” roli jednej partii. Doktryna: „partia kieruje, a rząd rządzi” ulepszona została przy tym do doktryny „prezes kieruje a rząd zarządza”.

A opozycja? Słuchałem dzisiaj lidera jednej z opozycyjnych partii – doświadczonego polityka. Usiłował on przekonać telewidzów, że zmiany ustaw o ustroju sądów powszechnych, KRS i Sądzie Najwyższym – wbrew zapewnieniom PiS –  nie niosą żadnych zmian dla obywatela. Ależ nic podobnego!   Te ustawy wprowadzają zasadniczą ZŁĄ zmianę. Każdy obywatel miał otóż prawo domniemywać, że sądy, przed którymi rozstrzygana jest jego sprawa, są niezależne, zwłaszcza od partii politycznych. To już przeszłość. „Reformy” PiS nieodwołalnie niszczą to tak ważne domniemanie. Sytuacja zwykłego obywatela w relacjach z wymiarem sprawiedliwości zmienia się więc radykalnie na jego niekorzyść.

Popis dał również naczelniczek państwa. Oto on w furiackim, chamskim, psychodelicznym wręcz ataku wywołanym refleksją posła opozycji, że jego brat dobrze rozumiał zasadę trójpodziału władzy. Kto nami rządzi?!

Wydarzenia, których jesteśmy świadkami to niewątpliwie wydarzenia historyczne. Będą się o nich kiedyś uczyć dzieci w szkołach.  Tytuł lekcji: „Była kiedyś Polska”.

Chyba, że „jasny” lud, lud gorszego sortu powie twardo: NO PASARAN!

Nasze pieniądze na ulicy

Zdarzyło się otóż, że w poniedziałek i wtorek bawiłem w stolicy. Zupełnie przypadkowo trafiłem na inaugurację nowego, warszawskiego dwutygodnika „Warszawski Wieczór”. Ładny – prawda? Pismo wydane na półkredowym papierze, z doskonałymi technicznie fotografiami. Polityczna proweniencja jednoznaczna: kolejne pismo grupy trzymającej w Polsce władzę. Głównymi bohaterami numeru są ministrowie Jaki i Morawiecki (niemal na co drugiej stronie) a  tytuły artykułów mówią same za siebie.

Inauguracja była dosyć osobliwa. Na ławkach wokół Pałacu Kultury i Nauki leżały otóż dosłownie sterty nowiutkich egzemplarzy numeru 01/2017 czasopisma rozwiewanych przez  wiatr. Widok żałosny. Najprawdopodobniej wobec nikłego zainteresowania kolporterzy ułatwili sobie pracę skutecznie zaśmiecając centrum stolicy. Nachalna, przebogata propaganda PiS zaczyna się dławić nadmiarem pieniędzy. To już nie jest przejedzenie, to objawy niestrawności.

I niech by sobie PiS wydawał co chce, ale za własne, uczciwie zebrane pieniądze. Tymczasem już z samej okładki widać, że głównymi sponsorami pisma są znane spółki Skarbu Państwa: PKP i Poczta Polska. W środku również ogłoszenia, a jakże:  Wytwórni Papierów Wartościowych, PZU, LOTOS-u i innych. Szeroki strumień naszych pieniędzy wypłynął na warszawski bruk.

Ileż to było zaklęć, że dosyć już dojenia spółek skarbu państwa przez partie polityczne, że dobra zmiana wszystko uleczy i naprawi. Właśnie naprawia – kosztem wszystkich klientów kolei, poczty, stacji benzynowych. Patrzcie i podziwiajcie.

 

Uzda na samorząd terytorialny

Zupełnie bez echa przeszła przez media nowelizacja ustawy o regionalnych izbach obrachunkowych. A szkoda – gdyż w całym tym procesie legislacyjnym, jak w soczewce, ogniskuje się polska rzeczywistość polityczna.

Zacząć należy od tego, że dyscyplinie finansowej samorządów terytorialnych od dawna należała się uwaga, przede wszystkim Parlamentu. Parlamentu, gdyż ustrojowe kwestie samorządowe pomieszczone są w Konstytucji RP zaraz po regulacjach dotyczących Sejmu i Senatu a daleko przed Premierem i  Radą Ministrów. Wysoka ranga ustrojowa, jaką samorządom nadała konstytucja to jedno, a nieprawidłowości samorządowych finansach – drugie.  Słabościami samorządowych finansów to nierzadkie przypadki kreatywnej księgowości, zmierzającej do ukrycia rzeczywistego poziomu zadłużenia. Często iluzoryczna jest kontrola egzekutywy (zarządu jednostki) przez organ przedstawicielski. Skutecznie udało się też lobby samorządowemu zlikwidować resztki niezależności wewnętrznego audytora większych samorządów.

To, że Sejm i Senat nie bardzo kwapiły się do dogłębnego zajęcia się problemami efektywności nadzoru rio nad samorządowymi finansami, obciąża moim zdaniem przede wszystkim sejmową Komisję Kontroli Państwowej. To ta komisja, która z ramienia Sejmu czuwać powinna nad prawidłowy funkcjonowaniem SYSTEMU kontroli w państwie w pierwszej kolejności zająć się tym problemem i formułować stosowne wnioski legislacyjne. Wyszło jak wszystko, czego nowa władza się dotknęła: zmiany były konieczne, ale konieczność tych zmian wykorzystano do celów politycznych, głównie do nałożenia na samorządy pisowskiej uzdy rozmijając się z problemami zasadniczymi i w sumie psując system kontroli władzy publicznej w Polsce.

Uchwalona przez Sejm ustawa o zmianie ustawy o regionalnych izbach obrachunkowych jest rewolucyjna  nie tylko z punktu widzenia systemu kontroli w państwie, ale również, a może przede wszystkim, dla relacji rząd – samorząd terytorialny. Nie wchodząc w szczegóły najważniejsze zmiany są następujące.

  1. Ustawa czyni z rio, ustawowego organu kontroli państwowej, instytucję de facto rządową. Poprzez rio rząd (minister administracji) sprawować będzie bieżący nadzór nad działalnością samorządów. To czyni tę nowelę największą zmianą ustrojową w zakresie władzy publicznej od 2015r.
  2. rio uzyskały nowe kompetencje kontrolne (ocena według kryterium gospodarności), większe nawet niż NIK (ocena według kryterium celowości). Powiększono również zakres podmiotowy kontroli rio.
  3. Ustawa stwarza możliwości powoływania tzw. „zespołów zamiejscowych rio”, a skoro taką możliwość przewidziano, to z pewnością delegatury rio „w terenie” powstaną.
  4. Przyznano możliwość przeprowadzania kontroli doraźnych „jeżeli zajdzie taka potrzeba”.
  5. Ciekawie brzmi nowy przepis art. 9 ustawy : „6. W przypadku niezawiadomienia izby o wykonaniu wniosków lub nieprzedstawienia uzasadnionych przyczyn ich niewykonania w terminie, o którym mowa w ust. 3, prezes izby może zawiadomić właściwy organ sprawujący nadzór nad kontrolowaną jednostką.” Takiego uprawnienia nie ma nawet Najwyższa Izba Kontroli. W ten sposób RIO wyręcza administrację wojewody w obowiązkach nadzorczych wobec samorządów. Określenie „może zawiadomić” – bez komentarza.
  6. Skasowano kolegialny tryb wyłaniania prezesa rio. Prezesa, oraz członków kolegium izb powoływać będzie Premier na wniosek ministra właściwego do spraw administracji publicznej.
  7. Kadencja urzędujących prezesów, ich zastępców i członków kolegiów ustaje z chwilą wejścia w życie noweli ustawy.

To w zarysie tylko najważniejsze zmiany. Ciekawy był sam proces legislacyjny. Projekt rządowy uzgodniono na Komisji Wspólnej Rządu i Samorządów, ale najważniejsze zmiany wprowadzono w Sejmie jako inicjatywy poselskie. Wołania samorządowców o konieczności powrotu do uzgodnień wobec tak poważnych zmian pozostały „na puszczy”. Mówiąc krótko: zrobiono samorządy w konia.

Jedyną pozytywną, entuzjastyczną wręcz opinię wystawił Narodowy Instytut Samorządu Terytorialnego. Instytut ten utworzony został przez Platformę Obywatelską we wrześniu 2015r (na minutę przed wyborami), ale pierwszego prezesa Instytutu powołał już Minister Błaszczak w lutym 2016r. Bardzo ciekawie zapowiada się więc współpraca pomiędzy INST a samorządami. Póki co Instytut potwierdził swoją rolę „pisowskiej pały na samorządy”.

W całym procesie legislacyjnym nie uczestniczyła Najwyższa Izba Kontroli, chociaż nowela poważnie zmienia system kontroli państwowej, a NIK jest „naczelnym organem” tej kontroli. Nowe kompetencje RIO muszą doprowadzić do pomniejszenia znaczenia NIK w obszarze samorządowym. Bierność NIK w tej sytuacji jest dla mnie zastanawiająca. Być może też ćwiczenia z ustawą o rio były prologiem do podobnych działań wobec NIK.

Nowela nie stwarza warunków do usunięcia największego mankamentu działania regionalnych izb obrachunkowych, a mianowicie do ujednolicania orzecznictwa izb. 16 izb, z których każda odmiennie interpretować może przepisy i nowe kryteria kontroli – chaos się pogłębi. Mało tego. Nieunikniony jest konflikt pomiędzy NIK a każdą z RIO, która we własnym zakresie definiować będzie „kryterium gospodarności”.

I wreszcie na koniec. Skoro intencją ustawy było umocnienie dyscypliny finansów publicznych, to kompetencje nadzorcze nad RIO należało wyjąć z ministerstwa administracji i powierzyć je ministrowi finansów. Wówczas szanse na ujednolicenie kryteriów kontroli byłyby większe. Należało również powrócić do rozwiązań czyniących wewnętrznych audytorów samorządów niezależnymi od prezydentów miast. Ale widocznie nie o to chodziło.

Nowela ustawy o regionalnych izbach obrachunkowych wpisuje się w ciąg działań przygotowujących PiS do pełnego opanowania samorządów. Jeżeli nie zdobycia władzy samorządowej to  otoczenia niepisowskich samorządów  pisowskim nadzorem. Teczki z kandydatami na prezesów, ich zastępców i członków kolegiów leżą już pewnie na biurku ministra Błaszczaka.

 

DWIE TRZECIE

Przeglądając stare zapiski znalazłem taki z listopada 2015. Przytoczę in extenso, bez komentarza.

DRAMAT

Dawno nie pisałem. Dla siebie. Do szuflady. Ale nie mogę dopuścić do tego, aby dzisiejsze moje myśli gdzieś  uciekły – bez śladu. Jest więc 4. listopada 2015 r. Po historycznych wyborach parlamentarnych, które pogrzebały lewicę, i które absolutną władzę podarowały na tacy oszołomom, za którymi opowiedziało się niespełna 20% obywateli TEGO kraju. Przed nami lata jasełek, rozliczeń, poniewierania historią i ludźmi. Ale nie to mną dzisiaj wstrząsnęło.

Poproszono mnie, abym jako wiceprezes NIK spotkał się z grupę licealistów odwiedzających Izbę. Miałem im „coś” powiedzieć, przed dwugodzinną, nudna prezentacją w Power Point, którą przygotowała na takie okoliczności Pani Jola  – pracownik Izby, desygnowanym do organizowanie takich szkolnych wizyt w NIK. Przed spotkaniem Pani Jola przedstawiła mi jakieś młode, nieznane mi dziewczę jako swoją asystentkę. To ja – wiceprezes NIK – mam tyle samo asystentów, co Pani Jola organizująca lekcje dydaktyczne w Najwyższej Izbie Kontroli dla młodzieży szkół wszelakich. Ta Izba musi zginąć!

A więc miałem być „ciekawostką przyrodniczą” spotkania.

Grupa licealistów jednego z warszawskich liceów prezentowała się bardzo dobrze. Inteligentne twarze, żywe spojrzenia. Było ich około 40-tu. Swoje „kilka słów” zamieniłem na prawie godzinny wykład o istocie, historii i głównych zadaniach najwyższych organów kontrolnych w państwach demokratycznych. Nie chwaląc się ani na jotę byłem dobry. W pełni panowałem nad salą. Każdy, kto występuje publicznie od razu potrafi ocenić, czy sala „jest jego” czy nie. Ta sala  dzisiaj była moja. Słuchano mnie bardzo uważnie, robiono notatki. Żadnych szmerów, pokątnych, pobocznych rozmów. Może poza dwiema dziewczynami, które, czy to z braku wychowania, czy też z głodu, wyraźnie cos przeżuwały. Widocznie zapatrzyły się na panią poseł, która nie tak dawno, na sejmowej Sali urządziła sobie wielkie żarcie podczas obrad „wysokiej izby”.

W trakcie wykładu, w pewnym momencie rozwinąłem temat opresyjnego i audytorskiego charakteru NIK. Chciałem przeprowadzić pewien test, ale żeby go trochę „podrasować” nie omieszkałem pochwalić się, że to ja miałem ten zaszczyt prezentować w 1994r. w Sejmie projekt ustrojowej ustawy o NIK zmieniający jej charakter z opresyjnego na audytorski właśnie. Przedstawiłem dwa modele: miniony, z okresu PRL, w którym realizacja wniosków pokontrolnych NIK była obowiązkowa z mocy prawa, w tym wniosków personalnych i współczesny, właściwy państwom demokratycznym, gdzie kontrolowany zobowiązany jest tylko do poinformowania Izby o sposobie wykorzystania uwag i wniosków pokontrolnych, a egzekwowanie realizacji wniosków należy do organów nadzorczych kontrolowanej instytucji. Po czym zapytałem się, który model ich zdaniem jest lepszy.  2/3 słuchaczy – w tym pani Jola (sic!) głosowało za modelem pierwszym, opresyjnym, „KOMUNISTYCZNYM”! Podjąłem walkę. Powróciłem do podstaw ustroju demokratycznego, do konieczności rozdziału władzy ustawodawczej, wykonawczej sądowniczej i niezależnej zewnętrznej kontroli. Wskazywałem na to, że rozwiązanie przez młodych ludzi preferowane zamazuje kwestię odpowiedzialności władz różnych szczebli za podejmowane decyzje, znakomicie utrudnia rozliczalność władz publicznych przed społeczeństwem, itd., itp.

Odpowiadając, w zamiarze konstruktywnie, jeden z młodych, acz już pełnoletnich uczniów zupełnie poważnie podsunął proste jego zdaniem rozwiązanie: niech prezes NIK będzie ministrem w rządzie! Oczywiście podjąłem nim zdecydowaną polemikę, ale czy przekonałem audytorium? Pewności nie mam. I tutaj właśnie zaczyna się dramat. Mój dramat. Dotarło do mnie z całą brutalnością to, że szczytne idee demokracji, społeczeństwa obywatelskiego, są całkowicie obce młodym pokoleniom Oni nie tylko nic nie wiedzą o demokracji. Oni nie chcą wiedzieć! Ironii losu dopełnia fakt, że młodzi przedstawili się jako klasa o profilu historyczno –prawniczym! ZGROZA! Jeśli nawet mogę zrozumieć wpływy globalizacji, Internetu, powszechnego egoizmu, to jednak nie mogę zrozumieć co robią w takim liceum nauczyciele! Jak oni się dzisiaj czuli?! Chyba, że też im nie zależy na demokracji. To do k…y nędzy komu ma zależeć? Mnie?! Staremu „komuchowi”?!

Dzisiaj uświadomiłem sobie, że drzwi dla totalitaryzmu w Polsce już stoją otworem. A my – starzyki – wiemy dobrze, że totalitaryzmowi nie trzeba drzwi otwierać. Wystarczy je nieco tylko uchylić….

Uświadomiłem sobie coś jeszcze. To mianowicie, że los przyczepił mi na plecach dużą, czerwoną latarnię. Wyprowadzałem sztandar PZPR, grzebałem Polskę ludową, na moich oczach rozsypała się lewica. A teraz wygląda jeszcze na to, że moje pokolenie zgasi prawdopodobnie światło w pokojach „demokracja” i „społeczeństwo obywatelskie”. DRAMAT.

Warszawa. 4.listopada 2015r.

Skok na nasze pieniądze

Na swojej stronie internetowej Bankowy Fundusz Gwarancyjny prezentuje  różnego rodzaju raporty. Najświeższy raport dotyczący  wypłacanych w ramach bankowych gwarancji kwot sprawozdaje za rok 2015. Oto kilka wyimków.

1.W latach 1995 (początek BFG) – 2015 Fundusz wypłacił gwarancje klientom 5 banków komercyjnych, 90 banków spółdzielczych i 2 SKOK-ów.

  1. Do 2000 r. Fundusz wypłacił gwarancje klientom 5 banków komercyjnych i 98 banków spółdzielczych. W latach 2000 – 2015 Fundusz wypłacił gwarancje klientom 2 banków spółdzielczych i 2 SKOK-om.
  2. W latach 1995 – 2015 BFG wypłacił ogółem kwotę 2851,4 mln zł dla 352 tys klientów banków, oraz kwotę 3063,9 mln zł dla 119,5 tys klientów 2 SKOK-ów.
  3. Wewnętrzny fundusz gwarancyjny SKOK-ów partycypował w tej kwocie kwotą 53,5 mln. zł co stanowi 1,7% ogólnej kwoty gwarancji wypłaconych klientom kas.
  4. Statystycznie BFG wypłacił średnio 8tys. zł klientowi banków komercyjnych i 25 tys. klientowi SKOK.

Na stronie BFG pomieszczono jeszcze raportu za 2016 r. Wiadomo już jednak, że na dzień dzisiejszy klientom upadłych SKOK wypłacono prawie 5 md zł.

Wiadomo również, że na dzień dzisiejszy upadło ogółem 9 SKOK-ów a w kolejnych 6 działa zarząd komisaryczny. Jednak zdaniem Ministerstwa Finansów i KNF  „sytuacja w SKOK-ach jest zróżnicowana i nie należy jej uogólniać”. Właśnie, że należy uogólniać i należy wskazać twórców i beneficjentów tego mega-przekrętu, za który płacą wszyscy klienci polskich banków.

SKOK długo opierały się przed objęciem ich działalności nadzorem KNF. Nastąpiło to dopiero w 2012r, dzięki nowelizacji ustawy o nadzorze finansowym. Tak się jednak dziwnie złożyło, że uchwalając tą nowelę koalicja PO – PSL zapomniała (?) obwarować wprowadzenie nadzoru KNF i związanego z tym objęciem SKOK-ów Bankowym Funduszem Gwarancyjnym zewnętrznym audytem kas. Chociaż już wówczas pełno było doniesień medialnych o dziwnych operacjach finansowych koncernu SKOK. Czy nie było więc tak, że ośrodki decyzyjne koncernu SKOK już wówczas świadome było nieuchronności upadku przynajmniej niektórych z nich i ochoczo przystąpiło do BFG dla zwrotu kasy?

I od 2014 r. się posypało! Wszyscy teraz  płacimy za SKOK-i jak za zboże, a końca nie widać!

Afera Amber Gold dotknęła około 19 tys. Polaków. Za aferę SKOK, za którymi stali czołowi politycy PiS Prezydenta RP nie wyłączając, płacimy my wszyscy – klienci banków komercyjnych.  Dlatego niezbędna jest parlamentarna komisja śledcza. Ale oczywiście nie w tej kadencji, gdyż nie ma co liczyć na to, że PiS pójdzie w ślady SLD w przypadku afery Rywina i ustąpi miejsca w komisji opozycji.

P.S. W mediach spotkać można ostatnio wiele doniesień o zamiarach PiS złagodzenia form nadzoru KNF nad SKOK.

Popieram Prezydenta Macron

Popieram Prezydenta Macron dlatego, że odważnie stanął w obronie europejskich wartości, które są i moimi wartościami, a które tak ostentacyjnie i z zapamiętaniem deptane są przez elity przejściowo kierujące krajem.

Stało się to, co przewidywałem i przed czym przestrzegałem w wielu moich poprzednich wpisach: Europa upomina się o respektowanie swoich wartości. Najpierw włoski wiceminister odpowiedzialny za integrację europejską, a teraz nowy Prezydent Francji powiedzieli: „Dość! Albo – albo!” Europa ma dosyć Polski i innych krajów z naszego otoczenia, które Unię Europejską traktują jak dojną krowę, lub, jak to określił Macron, jak supermarket. Albo razem, albo osobno. Postawa Macron, który teraz jest politykiem Nr 1 Europy, jest w pełni zrozumiała, uzasadniona a w sumie może yć dla \polski bardzo korzystna. Może, ale nie musi.

Polscy przywódcy, głównie ci z PiS ale też i niektórzy z PO wielokrotnie demonstrowali swój dystans do wartości, które legły u podstaw zjednoczonej Europy. Zwłaszcza politycy PiS dramatycznie źle przysłużyli się strategicznym interesom naszego kraju czyniąc z prób grania na nosie Unii Europejskiej jednym z głównych filarów wsparcia swojego elektoratu. Zakładali, że „Europa się nie odważy!’, że „Europa nic nam zrobić nie może!”, że to my (Szydło, Duda, Waszczykowski i inni) trzęsiemy Europą i rozdajemy karty. Czar prysł, mleko się rozlało.

Z dwuletniego starcia z Unią Europejską, po wielu potyczkach i bitwach, od Komisji Weneckiej po „przejściową konstytucję” wychodzimy jako państwo ośmieszeni. Wspaniałą ilustracją jest tutaj ingerowanie w wybory prezydenckie polskiego rządu przez współne fotografowanie się polskiego ministra spraw zagranicznych z kandydatka francuskich nacjonalistów  na prfezydenta Francji, aby po zwycięstwie Macron wspaniałomyślnie zaproponować mu, ustami tegoż ministra, „wyzerowanie relacji”. No to mają odpowiedź. Błazenada i kompromitacja Polski na całej linii.

Znamienna będzie w tym kontekście stanowisko Kanclerz Merkel. Z jednej strony pojawi się pokusa przybrania togi „adwokata polskich spraw”, ale z drugiej trudno wyzbyć się będzie kandydatce Merkel świadomości, że między innymi taka właśnie fala obrony europejskich wartości i sprzeciwu wobec „polskich zdrajców”, wyniosła Macron do władzy i pogrążyła francuskich nacjonalistów. Nie wydaje mi się jednak prawdopodobne, aby Merkel chciała zburzyć podstawy Unii na rzecz Jarosława Kaczyńskiego.

Oświadczenie Macron, które jest wyrazem opinii wielu europejskich polityków, mieć będzie dla Polski bardzo duże znaczenie. Być może jest to ostatnia szansa dla polskiego społeczeństwa, aby upomniało się o respektowanie przez rządzących jego zdania. Polski paradoks polega i na tym, że mając najbardziej antyeuropejski rząd, Prezydenta, Parlament, Polacy są narodem prezentującym największe poparcie dla Unii Europejskiej. Czy wystarczy sił i determinacji temu społeczeństwu, aby powstrzymać szaleńców, których działania profesor Sadurski określił jako noszące znamiona „modus operandi zorganizowanej grupy przestępczej”?

A jaka w tym wszystkim rola SLD? Jaka rola partii, której Prezydent, Premier i Minister Spraw Zagranicznych podpisywali ze strony Polski dokumenty akcesyjne, partii, która przeprowadziła wielkie, proeuropejskie referendum, partii, która tak skutecznie roztrwoniła później wynikający z tych historycznych osiągnięć kapitał?

Tak, deklaracja Macron jest według mnie kołem ratunkowym dla polskiej lewicy a dla SLD zwłaszcza. Czy SLD upomni się o swoje wartości, o swoje miejsce na politycznej scenie? Czy stanie na czele tej części społeczeństwa, które wierne chce zostań wartościom Unii Europejskiej, i które przyszłość Polski postrzega w silnym związku z pozostałymi państwami europejskimi?

SLD ma szansę. Za dwa dni zbierze się jego Rada Krajowa. Tematem zapowiedzianym mają być kwestie samorządowe, ale sytuacja, w jakiej Polska znalazła się po włoskich i francuskich deklaracjach jest sytuacja nadzwyczajną. SLD nie może przejść obok tej sprawy obojętnie. Nie może udawać, że deszcz pada. Oczekuję, że rada Krajowa stanie na wysokości zadania. Oczekuję jasnego stanowiska Sojuszu wobec przyszłości Polski w Unii Europejskiej i planowanych w tym obszarze działaniach Sojuszu.

Szczyt zaszczycony

Motto: „Oni (Kaczyńscy) nadają się tylko do niszczenia” – Wałęsa o braciach Kaczyńskich wiele, wiele lat temu.

Ciekawie zapowiada się przebieg „Szczytu trójmorza” zapowiadanego początkowo we Wrocławiu, a przeniesionego do Warszawy, gdyż wystąpić na nim wyraził ochotę przeprowadzający akurat w tym terminie wizytację Polski prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Jak oświadczył prezydencki minister Ścierski:  „ integracja regionu Europy Środkowej przyczyni się do lepszej integracji całej Europy, współpracy gospodarczej”. Wszystko to jeszcze bardziej gmatwa i zaciemnia sprawę owego szczytu.

Po pierwsze niejasny był (do wizyty Trumpa) a jeszcze bardziej niejasny jest teraz program i cele tego szczytu. Oficjalne rządowe media wybijają jako cel zasadniczy „zwiększenie integracji gospodarczej”. Jednakże pierwsza część szczytu dotyczyć ma „problemów integracji politycznej”. Ma ja podobno prowadzić polski prezydent wraz z prezydent Chorwacji. Dopiero druga część, prowadzona przez ministra Szczerskiego dotyczyć ma problemów integracji gospodarczej. O co więc chodzi?

Polski prezydent i rząd uzasadniają wystąpienie Trumpa na spotkaniu poświęconemu ponoć zwiększeniu integracji gospodarczej (sic!) realną obecnością wojsk amerykańskich w Polsce. O co chodzi?

Po trzecie. Polska władza pęka z dumy, że szczyt, mający przyczyniać się do zwiększenia integracji Europy” zaszczyca sam prezydent USA. Nic jednak nie wiadomo o obecności na tym spotkaniu przedstawiciela Parlamentu Europejskiego, Rady czy Komisji Europejskiej. Czy Unia Europejska była zaproszona? Jeżeli tak, przez kogo będzie reprezentowana? Jeżeli nie zapraszano nikogo, to dlaczego z takim zapałem zaprasza się prezydenta nie europejskiego mocarstwa? Są to moim, zdaniem pytania zasadnicze, gdyż odnoszą się do zasadniczej sprawy: jest szczyt „trójmorza” w istocie i w intencjach inicjatorów inicjatywą pro- czy anty-europejską?

Z oglądu sprawy poprzez medialne doniesienia na dzień dzisiejszy, w moim przekonaniu, jest to inicjatywa ukierunkowana na tworzenie europejskiej alternatywy dla Unii Europejskiej. Mało tego, najprawdopodobniej strona polska zaproponowała prezydentowi Stanów Zjednoczonych objęcie politycznego patronatu nad tą imprezą. Stąd decyzja Trumpa o „ zrobieniu krótkiego postoju w Warszawie, w drodze na G-20”. Polityczny patronat USA nad rozbijacką inicjatywą wewnątrz europejską świetnie wpisuje się w antyunijną i antyrosyjską strategią USA. Dlaczego nie skorzystać z okazji? W każdym bądź razie zapowiadane z dużym zapałem „bardzo ważne oświadczenie Prezydenta USA na Szczycie regionalnym” godne będzie uwagi.

Paradoksalnie rzecz ujmując ta ewidentnie rozbijacka w stosunku do idei wspólnej Europy polska inicjatywa  może spotkać się z przychylnością wielu autorytatywnych polityków europejskich. Nie można bowiem zapominać, że droga Polski (a za nią i innych państw regionu” do Unii Europejskiej) nie była łatwa ani  do końca przesądzona. Wśród wielu polityków europejskich dominował pogląd (i rady płynące w naszym kierunku), że „ powinniśmy (kraje Europy Środkowej) przed przystąpieniem do UE, zintegrować się najpierw w organizacji na kształt Beneluxu (czyli takiego RWPG pod auspicjami Banku Światowego), aby dopracować się właściwych standardów państwa demokratycznego i wolnorynkowej gospodarki. Dopiero po jakimś okresie, gdy będziecie moralnie, instytucjonalnie i gospodarczo  gotowi do integracji z Europą, wasze członkostwo będzie uzasadnione”. Mieliśmy więc jako naród duże szczęście, że stało się inaczej i w ostatniej niemal chwili przeważyła opcja o szybkiej integracji.

Dzisiaj jednak, w obliczu narastających, silnych tendencji do europejskiej integracji wokół europejskich wartości społecznych, cywilizacyjnych i wokół wspólnej waluty europejskiej, hasła o przedwczesnym przyłączeniu polski do zachodniej Europu mogą odżyć. A polskie władze, jak nikt inny dostarczały i wciąż dostarczają argumentów uzasadniających takie myślenie.

Bardzo realnie grozi więc nam w najbliższej przyszłości geopolityczna pozycja państwa pomiędzy Unią Europejską a Rosją, państwa wrogo nastawionego do obydwu potężnych sąsiadów, za to pod politycznym i wojskowym parasolem zamorskiego mocarstwa, które do perfekcji opanowało sztukę wyciągania z ognia kasztanów cudzymi rękami.

Swego czasu Mojżesz wyprowadzał naród wybrany z Egiptu do Ziemi Obiecanej. Najwidoczniej Jarosławowi K. zamarzyła się podobna rola, ale zadanie o wiele trudniejsze: wyprowadzenie narodu wybranego z ziemi obiecanej. Tylko dokąd?

Na koniec wisienka. Oto cytat z materiału poświęconego wizycie Trumpa w Warszawie:

„Onet widział list jednej z osób bliskich polskiemu rządowi w sprawie wizyty Trumpa w Polsce. W notatce dla bliskiego współpracownika Trumpa osoba  ta (jak rozumiem Polak. J.U.) tłumaczy dokładnie to, że bliski ideowo Trumpowi polski rząd okaże mu wszelkie względy, a entuzjastycznie nastawiony do amerykańskiego lidera naród polski zapełni ulice”

Jak oni to zrobią? Przecież szkoły już nie pracują. OTK też jeszcze nie utworzona.  Urzędnicy będą oczywiście musieli entuzjastycznie okazywać entuzjazm, ale czy to wystarczy do „zapełnienia ulic”? Pozostaje lepsza część społeczeństwa: RM.

O tyranii

Ukazała się wspaniała książeczka Timothy Syndera „O tyranii – dwadzieścia lekcji z dwudziestego wieku”  (www.sklep.polityka.pl). Książeczka niewielka, broszura prawie, ale jakże esencjonalna! Jak bardzo potrzebna zwłaszcza obywatelom średniej wielkości państwa nad Wisłą.

Już sam Prolog  fascynuje. Pisze autor o ojcach-założycielach konstytucji amerykańskiej:

Budując swoją demokratyczną republikę na fundamentach prawnych i ustanawiając trójpodział władzy, ojcowie-założyciele starali się zapobiec złu, które – podobnie jak wielu filozofów – zwali tyranią. Rozumieli przez nią uzurpację władzy przez jednostkę lub grupę  bądź obchodzenie prawa przez rządzących dla własnej korzyści” (podkr. JU)

Dalej jest tylko lepiej. Zamiast recenzji przytoczę tylko tytuły pierwszych kilku lekcji wraz ze skrótowymi rozszerzeniami.

  1. Nie bądź z góry posłuszny. Władza autorytarna w większości jest dana dobrowolnie…
  2. Broń instytucji. To instytucje pomagają nam zachować przyzwoitość. One też potrzebują pomocy… Instytucje nie obronią się same. Jeżeli nie będziemy chronić każdej z nich od samego początku, runą jedna po drugiej…
  3. Strzeż się państwa jednopartyjnego.
  4. Weź odpowiedzialność za oblicze świata. Zwracaj uwagę na swastyki i inne oznaki nienawiści. Nie odwracaj wzroku i nie przyzwyczajaj się do nich. Usuwaj je sam i dawaj przykład innym.

Itd. itp.  aż do dwudziestego:

  1. Bądź odważny jak potrafisz. Jeżeli nikt z nas nie będzie gotowy zginąć za wolność, wszyscy umrzemy w tyranii

Polecam – zwłaszcza w przeddzień wizytacji Polski przez spadkobiercę ojców-założycieli.

Jest jednak pewna kwestia. To jest dwadzieścia lekcji z dwudziestego wieku. Ale mamy już wiek dwudziesty pierwszy. Czy on nie niesie z sobą nowych lekcji? Oczywiście, że tak. Ze swojej strony dodałbym następujące:

21. Strzeż się tych, którzy usiłują ci wmówić, że jesteś lepszą lub gorszą częścią społeczeństwa.

Zachęcam do formułowania innych lekcji na XXI wiek.

Trump w Polsce

6 lipca, dwa dni po amerykańskim święcie narodowym, Donald Trump przyjeżdża do Polski. Grupa trzymająca władzę w kraju puchnie z dumy o trąbi o sukcesie. Media zadają pytania typu: „o czym prezydent Trump będzie rozmawiał z prezydentem Dudą?” Pytanie raczej retoryczne, rozmowa zbliżona będzie raczej do dialogu cesarza z wasalnym księciem lub wytrawnego polityka z „pożytecznym idiotą”.

Dlaczego Donald Trump niespodziewanie dosyć nawiedza właśnie Polskę? Przecież jest tyle innych krajów na świecie! Dlaczego nie udaje się ze swoją trzecią bodajże wizytą zagraniczną do Szwecji, Japonii, Litwy czy Węgier, ale akurat nad Wisłę? Na to pytanie odpowiedź wydaje mi się jasna: sprawujące w Polsce władze elity polityczne cechują się niespotykanym gdzie indziej poziomem rusofobii i umiejętnie podsycają antyrosyjskie nastroje w społeczeństwie, a w antyrosyjskiej krucjacie Stany przyznały Polsce rolę niepoślednią.

Strategia mocarstwa to taki cel, o którym się nie mówi, a który konsekwentnie się realizuje. Ronald Reagan okrzyknął ZSRR mianem „imperium zła”. Rosja już nie jest radziecka, jest jak najbardziej prawicowa, ale dla Stanów to dalej „imperium zła” i wszelkiego, światowego nieszczęścia. Nie o ideologię więc tutaj chodzi. Jeżeli nie o ideologię, to o co? Najprawdopodobniej głównym strategicznym celem USA jest zdobycie niekwestionowanej pozycji hegemona na całej północnej półkuli ziemskiej, politycznego i gospodarczego szefa dostatniej północy.  Pozycji tej zagrażają dwa państwowe lub para-państwowe organizmy: Rosja i Unia Europejska.

Odrzucając na bok frazesy i okazjonalne bon moty a skupiając się na faktach nie sposób znaleźć zbyt wiele realnych poczynań prezydenta Obamy na rzecz Europy – matki Stanów Zjednoczonych. Niektóre – jak na przykład pominięcie Brukseli w programie pierwszego europejskiego  tourne  Obamy można wręcz uznać za wrogie. Trump, jeszcze nie został prezydentem a już nie szczędził krytyki Unii Europejskiej i NATO oraz pieniędzy na wsparcie antyeuropejskiego referendum w Wielkiej Brytanii. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej nie uronią ani jednej łzy w przypadku rozpadu Unii Europejskiej – wręcz przeciwnie – dostrzegą nowe możliwości do własnej ekspansji gospodarczej.

Z Rosją sprawa jest inna. Tutaj chodzi o zawładnięcie olbrzymim rynkiem zbytu i olbrzymim i bogactwami naturalnymi. I każda rosyjska polityka ukierunkowana na samodzielność będzie spotykała się z presją i agresją ze strony USA niezależnie od prezentowanej ideologii.

W tej sytuacji sojusznik taki jak Polska jest na wagę złota. Niby członek Unii Europejskiej, ale w praktyce realizujący strategiczne cele USA poprzez nieustanne kreowanie na międzynarodowych forach atmosfery zagrożenia ze strony Rosji. Polska już nie raz wbijała rosyjskiej polityce Uniii Europejskiej nóż w plecy, zarówno za prezydentury Lecha Kaczyńskiego jak i Bronisława Komorowskiego, wiernie stając u boku polityki amerykańskiej. Prezydent Trump wygłosi więc zapewne publicznie  kilka „okrąglasów” łechcąc polską próżność hasłami „za wolność waszą i naszą”, nazwiskami Kościuszki czy Pułaskiego, pochwali politykę zagraniczną Polski i utwierdzać będzie polskie władze w ich antyrosyjskości, być może zachęcając do dalszych zakupów uzbrojenia – najlepiej amerykańskiego. Jest mu to potrzebne zarówno z racji strategicznych celów USA jak i z własnych, aby choćby nieco osłabić oskarżenia o nadmierną sympatię do Putina. A polski rząd i polski prezydent będą się cieszyć. Tylko z czego? Z tego, że idąc z USA przeciwko Unii Europejskiej działa na szkodę Polski i Polaków?