„Plan dla ludzi” – komentarz

Adam Jaśkow opublikował na swoim blogu znamienny esej „Plan dla ludzi”, w którym odważnie zmierza się z problemem Kościoła Katolickiego w Polsce (https://aristoskr.wordpress.com/2021/02/02/plan-dla-ludzi/). Problem jest niestety dużo głębszy niż zarysował go autor, a wnioski końcowe niewystarczające. Zacząć należy od kwestii tożsamości narodowej. W przypadku nas – Polaków – jej fundamenty są – trzeba to otwarcie przyznać – dużo słabsze niż na przykład Włochów, Hiszpanów, Francuzów czy Niemców. Za wyznaczniki tej tożsamości uznaje się na ogół historię, język i szeroko rozumiany dorobek kulturowy. W XI wieku spod pióra anonimowego poety wyszła „Pieśń o Rolandzie” – utwór kreślący na wieki bohaterską misję Francji. Działo się to na około sto lat przed odnotowaniem w „Księdze henrykowskiej” (1270) pierwszego, pełnego zdania w języku polskim. W dodatku do protokołu sądowego wypowiedział je Czech.   200 lat przed powstaniem „Trenów” Jana Kochanowskiego spisany został w językach starofrancuskim i starogermańskim przekazywany ustnie od VII wieku poemat „Tristan i Izolda”. Akademia Krakowska – pierwsza polska uczenia, powstała 350 lat później niż uniwersytet w Bolonii.  W naszej historii nie mieliśmy umysłów pokroju Leonarda da Vinci czy Kartezjusza, pisarzy formatu Dantego, Prousta, Cervantesa, Hugo, poetów na miarę Goethego, Schillera czy Szekspira. Największy polski naukowiec, który „wstrzymał Słońce” był pół Polakiem pół Niemcem, a najwybitniejszy kompozytor – pół Francuzem. Wielu mistrzów języka polskiego, tego podstawowego spoiwa narodu: poetów, pisarzy, wielu naukowców, lekarzy, wynalazców miało – o zgrozo! – pochodzenie żydowskie. Ciekawe, że do XX wieku jedynymi osobami, które złotymi zgłoskami zapisały się na kartach kultury europejskiej był Konrad Korzeniowski i Maria Skłodowska-Curie. Ale swoją sławę zdobyli oni po opuszczeniu Polski.

Historia Polski jest zakłamana od samego początku, od tak zwanego „chrztu Polski”. Potem to już poszło na całego – do dzisiaj. Dodatkowo, jak to trafnie ujął kiedyś Jasienica, polska historia to takie wahadło, które w miarę regularnie porusza się na linii wschód – zachód. W miarę, gdyż ostatni wyraźny zwrot w kierunku wschodnim nastąpił niedawno, bardzo krótko po wychyleniu się na zachód w 1989. To też nie sprzyja budowaniu narodowej tożsamości. Do tego dorzucić trzeba chroniczne problemy z budowaniem państwowości, niewykorzystanie historycznych szans na tworzenie nowoczesnego państwa, nowoczesnej gospodarki, które to szanse w XVI/XVII wieku spłonęły na stosie ofiarnym wolności i przywilejów szlacheckich a dzisiaj płoną na stosie wznieconym przez ultrakatolickie, nacjonalistyczne i homofobiczne ugrupowania polityczne.

Na czym więc można było, prócz języka polskiego i polskiej literatury budować narodową tożsamość? Ano, w znacznej mierze na legendach, podaniach, na literackiej fikcji „ku pokrzepieniu serc”, na zakłamywaniu historii, na kreowaniu Polski jako ofiary, gnębionej przez kogo się dało: Niemców, Rosjan, Ukraińców, Żydów, Szwedów, Tatarów. Polskość wykuwano i wykuwa się nadal z wrogości do najbliższych sąsiadów, z wrogości do innych wyznań i ras. I tutaj pojawia się ten ważny czynnik przez stulecia wykorzystywany do zlepiania narodowej tożsamości o wiele, wiele bardziej intensywnie niż w zachodniej Europie: wiara rzymsko-katolicka. Polak, to osoba mówiąca w języku polskim, chodząca do kościoła i posłuszna kościelnym hierarchom – stereotyp prosty jak konstrukcja cepa, którego kultywowanie przynosi dzisiaj efekt w dzieleniu bez żenady Polaków przez polskie władze na sorty lepszy i gorszy, na tych, którzy usprawiedliwiani są w swoich działaniach poza prawem i tych, którym odmawia się człowieczeństwa. Tą ubogość, w porównaniu z innymi europejskimi narodami, podstaw kulturowych i historycznych do budowy narodowej tożsamości Polaków w pełni wykorzystał Kościół Katolicki. Mówiąc wprost Kościół nieprawnie zawłaszczył część tej tożsamości. Całkowitą rację miał Żeleński-Boy nazywając kler „naszymi okupantami”. Kościół bowiem zawsze miał i ma zupełnie inne priorytety niż naród: Kościół dąży do ekspansji i do stałego poszerzania swojego władztwa, umacniania swojej struktury i powiększania majątku kosztem społeczeństwa w każdym historycznym czasie i w każdej sytuacji. Właściwie to dążył, gdyż w większości krajów europejskich Kościół już się ucywilizował, wyzbył się swoich ekspansjonistycznych celów, uznał, że to wierni nie hierarchowie są w Kościele podmiotem, że nie są stadem owieczek do wypasania i strzyżenia przez proboszczów. Ale nie w Polsce. Polska po 1989 r stała się największą w Europie fortecą Kościoła Katolickiego, a zwłaszcza jego integrystycznego, konserwatywnego odłamu, najmocniejszym ośrodkiem katolickiego konserwatyzmu. Nie zapomnę wielkiego zgromadzenia na Placu Piłsudskiego w Warszawie w rocznicę smoleńskiej katastrofy. Wszyscy pogrążeni w smutku, żałobie. Świetnie przygotowana godna, dostojna uroczystość ponad politycznymi podziałami – do czasu wystąpienia przedstawiciela Watykanu. Ten, zamiast uszanować narodową tragedię, narodową żałobę, stawiał przed zgromadzonymi zadanie bycia „wschodnią redutą Kościoła”. „Jak zgrzyt żelaza po szkle” – ale właśnie w tym najlepiej wyraziła się strategia Kościoła względem polskiego Narodu. Mamy być redutą i „kamieniami przez Boga rzucanymi na szaniec” pomimo ofiar i cierpienia. Tu nie chodzi o dobro narodu, o dobro wiary. Tu chodzi o dobro kościelnej struktury: dobro polityczne i dobro materialne.

Na nieszczęście dla Polski spora grupa polityków swój byt polityczny, potrzebę zaspokojenie żądzy władzy związała z kościelną hierarchią z kościelnymi strukturami, gdyż w znacznej mierze to Kościół decyduje o tym, jak, na kogo, zagłosują Polacy w wyborach do rady gminy czy do Sejmu. Niektórzy odnaleźli w tym swoją życiową misję, jak Kaczyński, który jako wicepremier d.s. bezpieczeństwa ani razu nie wypowiedział się w istotnych kwestiach dotyczących bezpieczeństwa państwa, ale dwukrotnie publicznie wezwał (naród?) do „obrony Kościoła za wszelką cenę”. Inni, jak na przykład Premier Morawiecki, koniunkturalnie wytyczają narodowi cel „rechrystianizacji” Europy. To oni, świadomie lub nie doprowadzili do tego, że już dzisiaj Polska spełnia wiele kryteriów państwa wyznaniowego. Wygraną w tej grze będzie tylko jedna strona: Kościół. Będzie, o ile nie powstanie u nas powszechny, społeczny ruch sprzeciwu powrotowi  Polski do Średniowiecza.

Oczywiście nadzieja jest również w tym, co dzieje się dzisiaj w Watykanie. Kościół w Polsce ostentacyjnie kontestuje działania papieża Franciszka. Czy jednak idee Franciszka będą w Watykanie trwalsze od jego pontyfikatu? To rzecz dla nas w Polsce bardzo ważna. Ale bez wyraźnego, społecznego protestu przeciwko politycznej i materialnej hegemonii Kościoła, bez projektu państwa obywatelskiego szanującego wiarę, każdą wiarę, ale również bezwyznaniowców, ateistów i agnostyków, państwa, w którym kościoły odseparowane są od zarządzania państwem na każdym jego poziomie administracyjnym nic w Polsce się nie zmieni. Nikt za nas tego  trudnego problemu – wyzwalania polskiej tożsamości narodowej z terroru  ultrakonserwatywnej doktryny Kościoła Katolickiego  nie uczyni. Do postulatów Adama Jaśkowa dołożę więc kolejne.

Sprawę postawić trzeba jasno: bez rozwiązania kwestii roli Kościoła katolickiego w państwie polskim nie będzie mowy o cywilizacyjnym rozwoju naszego państwa i społeczeństwa w przyszłości, rozwoju, dla którego otwartość na innych, efektywna współpraca międzynarodowa w bardzo złożonym, skomplikowanym świecie będą nieodzowne. Kościół w Polsce nie może stać ponad państwem, ponad prawem, ponad społeczeństwem.

Polsce potrzeba drugiego Oświecenia, zwrócenia się na powrót ku rzetelnej wiedzy, racjonalizmowi, wiary w umiejętności i zdolności człowieka, wolności twórczej. To wielkie wyzwanie dla progresywnych elit kultury, nauki i polityki.

Przede wszystkim należy zacząć od edukacji. Żądać należy wycofania nauczania religii ze szkół i przeniesienia go, jako dobrowolnego, do obiektów kościelnych. Należy podjąć trud wychowania nowych pokoleń we właściwym, niepodporządkowanym ponadnarodowym celom Kościoła duchu tolerancji, wzajemnego szacunku, uznania różnorodności kulturowych. Konieczny jest program wychowania młodzieży dla współpracy z innymi narodami a nie dla zasiedlenia jakiejś samotnej, polskiej wyspy według imaginacji Kaczyńskiego.

Rozwój kultury i nauki powinien być drugim po zdrowiu obywateli priorytetem państwa.

Dążyć należy do zmiany Konstytucji, aby wyraźnie zapisać w niej, wzorem Konstytucji Republiki Francuskiej, że Polska jest państwem laickim.

Kościoły pozbawić należy wszelkich przywilejów gospodarczych, finansowych i fiskalnych.

Na świecie, ale również i w Polsce narasta ekonomiczne rozwarstwienie społeczeństwa. Przywracanie społecznej sprawiedliwości prędzej czy później będzie musiało wiązać się z redystrybucją dóbr materialnych. Kościoły swoim bogactwem daleko przewyższającym potrzeby sprawowania kultu religijnego również będą musiały podzielić się ze społeczeństwem. Dlatego, wzorem Irlandii, dążyć należy do sekularyzacji dóbr kościelnych.

To oczywiście program na długą drogę. Chyba, że jakaś rewolucja przyspieszy bieg wypadków.