Polska święci właśnie swój kolejny triumf międzynarodowy goszcząc w Katowicach światowy szczyt energetyczny COP24. Uroczyście otwierając obrady Prezydent RP ogłosił światu całemu, że „Polska, tak jak 100 lat temu, gotowa jest do wzięcia części swojej odpowiedzialności za międzynarodowe bezpieczeństwo, tym razem w obszarze polityki klimatycznej”. A. Duda poczuł się więc jak bohaterski żołnierz na froncie Bitwy Warszawskiej 1920 r przyrównując walkę o czyste powietrze z walką z Rosją radziecką. Co tam szeregowy żołnierz – wódz prawdziwy! Coś w tym jest, gdyż i dzisiaj liczyć możemy tylko na cud. Zwłaszcza, że dalej prezydent przekonywał zdumiony świat, że “użytkowanie węgla nie stoi tym samym w sprzeczności z ochroną klimatu” – wzbudzając powszechne zaskoczenie a i oburzenie ekologów.
Skąd ta miłość polskich rządów do węgla? Jej wyznawcy odwołują się do tradycji i do wymogów bezpieczeństwa energetycznego kraju. Tradycję najlepiej kultywować jest w skansenach i muzeach. Mam prawo twierdzić, że Śląsk byłby wdzięczny za uwolnienie go od zmory górnictwa. Uznajmy strój górniczy za rodzaj stroju regionalnego, pielęgnujmy tradycje, literaturę, piosenki, ale nie prowadźmy Polski w XXI wiek przy dźwiękach górniczej orkiestry.
Dla uczczenia obrad COP24 w Katowicach w ich przeddzień Minister Gospodarki ogłosił, że węgiel jeszcze przez dziesięciolecia będzie podstawą polskiej energetyki. Właśnie uruchomiono dwa nowe bloki energetyczne na nim bazujące. Co to oznacza? Oznacza to dalsze uzależnianie się energetyczne Polski od Rosji i Ukrainy. Polska skazana jest bowiem na import węgla, gdyż ten krajowy, znacznie zasiarczony, nie nadaje się do spalania w kotłach polskich elektrociepłowni. Trzeba go uszlachetniać dodając lepsze asortymenty, a te najbliższe i najtańsze są właśnie w Rosji i na Ukrainie, skąd pokrywamy 70% zapotrzebowania. Oczywiście możemy z tego importu zrezygnować na rzecz droższego np. z Kolumbii, tym bardziej że patriotyczny odbiorca z radością zapewne zaakceptuję kolejną informację o kolejnej podwyżce cen energii elektrycznej. Alternatywą mogły by być elektrownie opalane gazem, ale tu również ekonomia wskazuje na wschód. Mogą też być odnawialne źródła energii (głównie wiatr), ale, nie wiedzieć czemu, rząd ogłosił właśnie szlaban na lądowe elektrownie wiatrowe. Są takie podstawą strategii energetycznej Austrii czy Niemiec – w Polsce nie mogą. Musi być wągiel.
Swoją małą, lecz znamienną cegiełkę do uczczenia COP24 dołożył również Sejm odrzucając na tydzień przed katowickim szczytem projekt ustawy przewidujący istotne i skuteczne zaostrzenie kar za demontaż filtra cząstek stałych w samochodach z silnikiem diesla. W Unii Europejskiej jest to wprawdzie karane bardzo dotkliwie, ale nie będzie Unia nam narzucać jak mamy się karać!
A tymczasem rosną ceny energii elektrycznej. Właśnie Prezydent Rzeszowa zaniepokoił opinię publiczną informacją, że dostawca podniósł jej cenę dla miasta na 2019r. o ponad 60%. Rząd nie ukrywa, że ceny energii wzrosną, ale od razu uspokaja, że indywidualni odbiorcy tego nie odczują, gdyż tą podwyżkę rząd zrekompensuje dystrybutorom. Minister Tchórzewski w kabaretowy wręcz sposób ucieka od konkretnych odpowiedzi na pytania mediów w jaki sposób rząd chce to przeprowadzić, pogłębiając tym samym odczucie, że po prostu rząd robi z nas wariata. Po pierwsze, skoro ceny energii dla odbiorców komercyjnych wzrosną w tak znacznym stopniu jak dla Rzeszowa, to jest oczywistą oczywistością, że za ten wzrost zapłacimy my wszyscy wyższymi cenami za produkcję, transport i usługi. Po drugie, skąd rząd weźmie na rekompensaty za wzrost cen energii dla odbiorców indywidualnych? Przy założeniu, że mamy w Polsce około 14 mln mieszkań, że w każdym przeciętne koszty energii elektrycznej to 200 zł miesięcznie, a wzrost cen będzie na poziomie 50%, szacunkowy wzrost wydatków budżetowych z tego tytułu to około 17 mld zł rocznie. Skąd? Czyim kosztem?
Rząd pogubił się w rozdawanych na prawo i lewo obietnicach i w wyliczeniach ich kosztów. Nic dziwnego więc, że ten stan chaosu prowokuje do zupełnie nieuzasadnionych i z gruntu nieprawdziwych spekulacji, że oto przychylność dla PiS niedawno jeszcze pozującej na niezależną stacji telewizyjnej ma jakiś związek z energetycznymi interesami jej właściciela. W końcu, skoro „przykrycie” jednego niefortunnego zdania przyszłego premiera kosztuje 50 mln, to pozyskanie całej stacji telewizyjnej musi mieć cenę odpowiednio większą – mówią zdezorientowani. Na szczęście to tylko czcze spekulacje, którym wiary dawać nie należy.
Nie zdziwiłbym się, gdyby wielu z uczestników COP24, poważnych polityków, fachowców, w prywatnych rozmowach kwitowało gospodarza krótko: paranoja i schizofrenia. Pozostaje tylko refleksja, że każdy szczyt kiedyś się kończy, a za nią ta, że po szczycie zwykle przychodzi dołek. Niestety.