To kiedyś musiało się stać. Od kilku lat opinia publiczna bulwersowana jest opisem praktyk różnych zagranicznych firm, wykorzystujących Internet do brudnej wojny politycznej, do dezinformowania ludzi i stymulowania ich do podejmowania „jedynie słusznych” decyzji wyborczych. Chociaż wszystko zaczęło się od R. Merciera i zaangażowania się jego spółek w internetowe „podkręcanie” prezydenckiej kampanii Trumpa czy brytyjskiego referendum w sprawie opuszczenia przez UK Unii Europejskiej, to szybko pojawiły się doniesienia o rosyjskich lub prorosyjskich, chińskich, amerykańskich farmach trolli, profesjonalnie zajmujących się tworzeniem i rozpowszechnianiem w sieci najordynarniejszych kłamstw i oszczerstw, wdzięcznie nazywanych „fake newsami”. Przez dłuższy czas można było odnieść wrażenie, że ta nieetyczna wojna polityczna toczy się ponad naszymi głowami, gdzieś tam, ale nie u nas w Polsce. Wprawdzie od 2015 r. krążyły plotki o wspomaganiu PiS-owskiej kampanii przez zorganizowane i opłacane grupy trolli, to jednak na plotkach się kończyło. Do 31. kwietnia 2019 r.
W tym właśnie dniu kanał TVN24 wyemitował reportaż redaktorów A. Sobolewskiej i B. Kittela „Fabryka trolli”, dokumentującego działanie jednej z funkcjonujących w naszym kraju spółek profesjonalnie zajmujących się tworzeniem i rozpowszechnianiem kłamstw. To bardzo ważny, znamienny dokument, a przynajmniej powinien zostać za taki uznany. Okazuje się więc, że produkcja i rozpowszechnianie kłamstw może być nie tylko zajęciem legalnym ale i wcale dochodowym. Spółka pokazana w reportażu Sobolewskiej i Kittela tworzyła i rozpowszechniała fake newsy jednoznacznie wspierające działalność Prawa i Sprawiedliwości, ale zgromadzony materiał zmusza do głębszych refleksji.
Pierwsza refleksja musi dotyczyć moralnego i etycznego charakteru ujawnionej działalności. Prawo z całą bezwzględnością ściga oszustwa finansowe. Oszustwa fabryk trolli są jednak, moim zdaniem, wielokrotnie bardziej szkodliwe dla obywateli, społeczeństwa i państwa. Fabryki te nie kradną dóbr materialnych, ale poprzez celowo rozpowszechniane kłamstwa kradną to, co dla istoty ludzkiej powinno być najcenniejsze: jej osobowość. Mało tego, te ukradzione, zmodyfikowane według założonego z góry modelu osobowości zamieniają na pieniądze, czerpiąc z tego niecnego procederu wcale nie mały – jak się okazuje – dochód. Niestety, mamy to, czego chcieliśmy. Ileż to razy spotkałem się z publicznymi stwierdzeniami polityków i dziennikarzy, że kampanie wyborcze są po to, żeby kłamać, żeby „uwodzić wyborców”. Technologia cyfrowa pozwoliła takim poglądom rozwinąć skrzydła. Ale czy jesteśmy na to skazani? Czy jesteśmy bezbronni?
Cybernetyczna rewolucja niemal codziennie stawia przed systemami prawnymi poszczególnych państw co raz to nowe wyzwania, kreuje sytuacje i relacje pomiędzy instytucjami i obywatelami dotychczas nieznane. Ludzie, instytucje i organizacje, odpowiedzialne za to, aby systemy prawa funkcjonowały ku pożytkowi publicznemu, sprzyjały spójności obywatelskiej wspólnoty będącej fundamentem demokratycznego państwa, szybko, bez zbędnej zwłoki reagować powinny na pojawiające się zagrożenia dla tej wspólnoty. W przypadku „fabryk kłamstw” nie spotykamy się z żadną reakcją, z żadnymi próbami ustosunkowania się na przykład Ministerstwa Sprawiedliwości do tych procederów. Można nawet odnieść wrażenie graniczące z pewnością, że politycy sprzyjają instytucjonalnym, internetowym siewcom nieprawdy. Nie tylko pierwszy szeryf RP nie zabrał głosu w tej sprawie, ale w publicznym wystąpieniu jego zastępca sankcjonował wręcz ujawnione przez dziennikarzy działania fabryki trolli, twierdząc, że „inni czynią podobnie”. Mało tego. Emisja wspomnianego reportażu zbiegła się z hucznie zapowiadaną „modyfikacją” programu wyborczego PiS. Prezes tej partii ogłosił bowiem szczególny dodatek do swojego wyborczego pakietu korupcyjnego, znanego jako „piątka Kaczyńskiego” wzbogacając go o „dar wolności”, czyli sprzeciw wobec uchwalonego przez Parlament Europejski poparcia dla projektu Dyrektywy UE o ochronie praw autorskich w Internecie. Z właściwym dla siebie cynizmem Kaczyński najpierw kreuje zagrożenie (domniemany zamach na wolność Internetu) aby heroicznie ogłosić: „ja was przed tym zagrożeniem uchronię”. Nie przypominam sobie, aby Jarosław Kaczyński, ani jakikolwiek PiS-owski polityk publicznie wypowiadał się przeciwko internetowym fabrykom kłamstw. Jak widać wolność w Internecie to dla PiS wolność dla profesjonalnego, zawodowego kłamstwa. Gwoli sprawiedliwości politycy innych ugrupowań również omijają ten aspekt „nowej jakości” jaką w naszym życiu są fabryki trolli, ale od PiS, z racji przyjętej za państwo odpowiedzialności (o nazwie partii nie wspominając) oczekiwać należy więcej.
Mógłby ktoś powiedzieć, że nie potrzebujemy żadnych nowych regulacji, gdyż mamy Kodeks Prawa Cywilnego i jeśli ktoś czyje się oszukany, to może na drodze prawa cywilnego dochodzić zadośćuczynienia. I tutaj w całej jaskrawości przejawia się charakter cybernetycznej rewolucji. KPC , ze swoją filozofią i logiką powstawał w czasach, kiedy nie było Internetu, kiedy anonimowe, na masową skalę rozpowszechnianie kłamstw, oszczerstw nie było tak łatwe i tak skuteczne jak dzisiaj. To zupełnie nowa jakość.
W emitowanym przez TVN reportażu „redaktor” fabryki trolli stwierdza wprost, że to co oni robią to „nowoczesne dziennikarstwo. Co na to dziennikarze „starej daty”? Komercjalizacja mediów zepchnęła zawód dziennikarski w stronę emocji, sensacji, półprawd. Fabryki trolli doprowadzają tradycyjne dziennikarstwo pod ścianę: albo zdoła ono przeciwstawić się „nowej fali”, albo uzna nowe standardy za swoje. Ta druga opcja jest zbyt drastyczna, aby poświęcać jej miejsce i czas. Trzeba jednak postawić pytanie, czy ujawniona przez dziennikarzy TVN fabryka trolli jest jedyną taką działającą w Polsce? Kto jeszcze zawodowo trudni się tym brudnym interesem? I jeszcze jeden aspekt. Fabryka trolli to nie polski „wynalazek”, to import. Podobne instytucje dawno temu rozwinęły się na świecie. Być może wyglądają one tak, jak to przedstawiono w świetnym serialu „Homeland” , być może są bardziej lub mniej rozwinięte. Nie będzie jednak zbyt dużą przesadą, jeżeli uzna się, że nasza, rodzima fabryka kłamstw to w gruncie rzeczy chałupnictwo, które ma się tak do tych najbardziej technologicznie i organizacyjnie zaawansowanych fabryk trolli jak taczki do promu kosmicznego. Czyli wszystko jeszcze przed nami!
Nie sposób przy okazji dywagacji nad reportażem „Fabryka trolli” uciec od jeszcze jednej uwagi. Uwagi nie tyle krytycznej ile wynikającej z problemu w nim zasygnalizowanego, ale nie rozwikłanego przez autorów. Młody „przedsiębiorca” chwalący się tym, że zaczynał od spółki z wkładem dwa razy po półtora tysiąca złotych obnosi się po krótkim w końcu okresie funkcjonowania, wypasionym samochodem osobowym i w ogóle tryska satysfakcją z biznesowego sukcesu. Bardzo ciekawe byłoby sprawdzenie skąd pochodzą te pieniądze. Jakie są realne przepływy finansowe w fabrykach trolli. Kto płaci za oszustwa. Trzeba się spieszyć, gdyż sami przedsiębiorcy nie skrywają tego, że są świadomi wielce podejrzanego charakteru swojej działalności.
I na koniec proste pytanie. Czy polska lewica przedstawi swój stosunek do tych problemów i swoją propozycję ochrony społeczeństwa przed zinstytucjonalizowanym kłamstwem w sieci?