Koronawirus połączy?

Należy słuchać tego, co mówią politycy. Nie należy im bezrefleksyjnie wierzyć, gdyż, jak wykazały niedawno opublikowane badania jednego z zachodnich uniwersytetów, politycy którzy kłamią odnoszą większe sukcesy niż ci, którzy mówią prawdę. W wypowiedziach polityków o wiele ważniejszą informacją niż podawane przez nich fakty, jest zaszyfrowana w ich przekazach intencja.

I właśnie intencje polityków,  rzeczywiste, a nie gołosłownie deklarowane są najważniejsze.

Dziwię się, że Polska opozycja tak mało uwagi przydaje tej sprawie, dając się często nabierać na propagandowe gesty rządzących mające na celu wyłącznie kształtowanie zewnętrznego wizerunku władzy.

Przez całe miesiące cała rządowa ekipa z premierem Morawieckim na czele odsądzała od czci i wiary opozycję, starała się ją ośmieszać i obrażać gdy ta podnosiła problemy strategii walki z pandemią sars-cov2, domagała się wprowadzenia stanu nadzwyczajnego, pytała o kryminalne działania przedstawicieli rządu.

Azaliż w ostatnich dniach rząd z wielkim rozgłosem zaprosił opozycję do wspólnej debaty na temat walki z pandemią. Bardzo znamienna będzie to debata. Po pierwsze zweryfikuje rzeczywiste intencje rządu dotyczące współpracy z opozycją. Czy będzie to kolejny zabieg propagandowy połączony z próbą podzielenia się z opozycją odpowiedzialnością za katastrofalny stan, w jakim, za sprawą beztroski i upolitycznienia epidemii przez PiS znalazł się kraj i Polacy, czy też rząd przedstawi jakiś nowy, wymagający rzeczywistego współdziałania plan ratunkowy.

Interesująca też będzie postawa opozycji. Czy wystąpi na tym spotkaniu jako rzeczywisty blok opozycyjny, czy też poszczególne partie prześcigać się będą w wyścigu po laur opozycji konstruktywnej.

Szczególnie interesujące zaś będzie to, czy opozycja przedstawi jakieś warunki wstępne przejęcia części odpowiedzialności, chociażby zobowiązanie rządu do natychmiastowego wyjaśnienia afer maseczkowych, respiratorowych, i innych. Czy swój udział uzależni od przeproszenia Polaków przez PiS za bagatelizowanie przez Premiera, Ministra Zdrowia i kandydata na prezydenta kraju powagi zagrożenia epidemiologicznego.

I sprawa ostatnia. Jeżeli rzeczywiście intencją rządu będzie przerzucenie na opozycję części odpowiedzialności w sytuacji, gdy rząd, jak sam twierdzi, utracił kontrolę nad rozwojem pandemii, opozycja nie powinna zapominać o kardynalnej zasadzie: nie ma odpowiedzialności bez kompetencji i narzędzi sprawczych.

Pod osłoną wirusa

Pod osłoną walki z epidemią koronawirusa dzieją się w Polsce bardzo złe rzeczy. Rok 2020 niewątpliwie przejdzie do annałów jako rok pandemii koronawirusa sar-cov-2. Ten nowy wirus, który na zawsze już zagnieździł się w naszym biosystemie poraził wszystkie przestrzenie ludzkiej aktywności, odcisnął swoje piętno nie tylko na stanie zdrowia fizycznego, ale i na psychice ludzi, ich sposobie myślenia, patrzenia na otaczający świat i jego problemy. Nawet jeśli ogłoszony zostanie koniec epidemii długo jeszcze podanie ręki na przywitanie uruchamiać będzie podświadome hamulce.

Sars-cov-2 weryfikuje ludzkość. Sprawdza nie tylko naszą odporność immunologiczną, ale również psychiczną, sprawdza trwałość więzi społecznych, sprawdza jakość usług publicznych w tym przede wszystkim opieki zdrowotnej, sprawdza gotowość systemów ekonomicznych do ochrony ludzi przed totalnym zarażeniem. Wirus weryfikuje również systemy polityczne i polityków.

Generalna diagnoza sytuacji jest tyle prosta co okrutna. Pomimo setek tysięcy ekspertów z naukowymi tytułami, tysięcy specjalistycznych ośrodków naukowych, międzynarodowych organizacji zajmujących się ochroną zdrowia w skali ogólnoświatowej, pomimo wielu doświadczeń, zima znowu zaskoczyła drogowców, Tyle, że w skali makro. Okazało się, że nieliczne rządy zdały egzamin z odpowiedzialności za przygotowanie się na zagrożeni, które wisiało i pewnie, w zupełnie innej postaci znów wisi jak miecz Damoklesa nad ludzkością. Okazało się, że demokracja, jaką znamy, jaka wydawała się bezalternatywna, była systemem wyłącznie na dobre czasy, na pogodę. Komercjalizacja wyborów władz publicznych, oddanie ich w pacht skomercjalizowanych mediów i specjalistów od wciskania ludziom kitu jeszcze bardziej wspomagały tą cechę. Liczył się tylko medialny sukces, skuteczność potwierdzona obrazkiem i komentarzem w telewizji lub/i w Internecie. Przykładów można mnożyć setkami tysięcy, że wspomnę tylko jeden: „wejście smoka”  Premiera Donalda Tuska, który w 2009 r., wobec  ujawnienia afery hazardowej, w którą zamieszani byli jego ministrowie, w ciągu tygodnia przeforsował przez parlament ustawę całkowicie likwidująca hazard na automatach o niskich wygranych, „wybawiając” w ten sposób społeczeństwo od tego potwora. Czy wybawił? Nie, ale efekt był. Wówczas 7 dni na ustawę Tuska było terminem zwalającym z nóg, gwałtem na systemie legislacyjnym. Następcy Tuska, wykazali, że był on „małym Kaziem”. Swoje superważne dla PiS ustawy Kaczyński przeprowadzał w kilka godzin .

Pandemia dotarła do świadomości Pis-owskich polityków w trakcie kluczowej dla PiS  – wobec porażki tej partii w wyborach do Senatu – kampanii wyborów Prezydenta RP. Dotarła z opóźnieniem, gdyż jeszcze na początku lutego ministrowie rządu Morawieckiego w trakcie posiedzenia senackiej komisji zdrowia bagatelizowali problem, zapewniali pełnym przygotowaniu kraju na takie sytuacje, o braku zagrożenia i apelowali do senatorów o niesianie paniki. Pandemia zaskoczyła PiS w dwójnasób. Po pierwsze wirus zmiótł uśmiechy samouwielbienia z twarzy ministrów demaskując fatalny stan polskiego systemu ochrony zdrowia. Fatalny pod każdym względem: kadrowym, organizacyjnym i sprzętowym. Polskie instytucje odpowiedzialne za politykę zdrowotną okazały się całkowicie nieprzygotowane na taką sytuację. Po drugie szybko okazało się, że skutki pandemii będą szerokie, głębokie i długotrwałe, co spowodowało, że partia Kaczyńskiego podjęła strategiczną decyzję: na pierwszy miejscu wśród celów działań okołoepidemicznych uznano nie walkę z wirusem, racjonalną, ochronę społeczeństwa i gospodarki ale cele polityczne: doprowadzenie za wszelką cenę do majowych wyborów prezydenckich i przepchnięcie „pod osłoną koronawirusa” kontrowersyjnych rozwiązań, jak to o możliwości nakładania przez prokuratora 3-miesięcznego aresztu na osoby objęte postępowaniem przygotowawczym czy zaostrzenie prawa aborcyjnego. Celem nadrzędnym było oczywiście doprowadzenie do wyborów majowych wbrew wszystkim i wszystkiemu, na siłę, łamiąc nie tylko ustawy, Konstytucję, ale  wbrew odczuciom i obawom większości społeczeństwa, wbrew autorytetom medycznym i prawnym.

Rząd nie był w stanie wypracować własnej strategii walki z koronawirusem. W swoich działaniach chaotycznie ale za to przesadnie gorliwie naśladował rządy innych państw, zwłaszcza gdy idzie o blokady granic i restrykcje wobec obywateli i gospodarki. Morawiecki nie wiedział dokąd prowadzi kraj tymi działaniami. Nie sformułował żadnych jasnych kryteriów odwoływania nakładania restrykcji. Dokładnie natomiast znał cele polityczne: wybory w maju 2020.  Temu i tylko temu celowi podporządkowano działania instytucji podległych rządowi. Zastosowano dwie dźwignie: strach i propagandę skuteczności.

W pierwszym rzędzie rząd Morawieckiego wprowadził embargo na informacje o sytuacji epidemicznej w kraju. Kto ma informację – ten ma władzę, wiadomo. W ten sposób karmieni jesteśmy codziennie informacją „o liczbie zakażonych osób”, „o przyroście zakażonych” itp. Tymczasem są to liczby o ujawnionych na skutek testów liczbie osób, u których wykryto koronawirusa. Ile jest w Polsce osób zakażonych – nikt tego nie wie. Tymczasem eksperci podają różne szacunki liczby zarażonych: od 10 do nawet 100 razy większej w stosunku do liczby ujawnień. Tymczasem szacunek tej liczby, a dokładnie zmiana jej wartości w czasie powinien być podstawowym parametrem określającym strategię antywirusową. Liczbą ujawnionych zakażeń łatwo jest manipulować: przez ograniczenie liczby testów. Polska zajmuje jedno z ostatnich miejsc w Europie pod tym względem. Instrumentalne sterowanie przez rząd informacjami o sytuacji epidemicznej obnażył Prezydent Warszawy konfrontując oficjalnie podawaną liczbę zgonów w mieście z czterokrotnie większą liczbą aktów zgonu „z powodów koronawirusa” rejestrowanych w Urzędzie Miejskim. Tłumaczenie resortu było znamienne i głupie: w statystykach wykazuje on tylko stałych mieszkańców Warszawy. Ale i ta liczba – według UM jest ponad dwukrotnie mnijesza od rzeczywistej. Afera wokół liczby zgonów w stolicy godna jest uwagi z wielu powodów. Po pierwsze rząd nie rozliczył się z tego, gdzie, w których miastach, ujęto zgony 24 osób. Po drugie – zaniżając liczbę zgonów w Warszawie rząd demaskuje brak jakiejkolwiek strategii w walce z pandemią. Już pierwszy rzut oka na dane statystyczne (nawet te oficjalne) pokazuje, że epidemia koronawirusa to przede wszystkim problem dużych miast, aglomeracji – a to powinno być ważną okolicznością braną pod uwagę przy opracowywaniu strategii. Dlatego rejestracja zgonów według ich faktycznego miejsca jest nie tylko naturalna, ale i racjonalna. Dlaczego rząd postępuje inaczej? Po trzecie wreszcie cały system zbierania informacji pozbawiony jest społecznego (czytaj: medialnego) nadzoru. Jest po prostu totalnie niewiarygodny.  UjawnianeS luki w systemie ochrony antywirusowej, na przykład dramaty w domach opieki społecznej, spotykają się z bezczelną, obnażającą cały cynizm i pogardę dla ludzi publiczną wypowiedzią znamienitego pisowskiego polityka Giżyńskiego: „DPS-y to nie jest sprawa PiS, myśmy ich nie zakładali. To wymysł Platformy”.

Nawet radziecka technika zaprzęgnięta została do wyborczej kampanii PiS. Symbolem propagandy skuteczności stała się obecność samego Premiera i jego świty przy lądowaniu na Okęciu największego samolotu transportowego świata (konstrukcji radzieckiej) An-225. Patrz Narodzie! Oto największy na świecie samolot dostarcza Ci upragnione maseczki! To my – rząd, Premier i ministrowie to sprawiliśmy!

Żenada. Żaden kraj – o ile mi wiadomo nie korzysta z usług ukraińskiego kolosa dla transportu maseczek z Chin. Ponoć koszty takiej usługi An-225 są aż 11 razy większe od kosztów normalnego Cargo. Ale nie o koszty tu chodzi. Tu chodzi o efekt, o twardy dowód skuteczności władz. Tym bardziej, że za transport rząd nie płaci z kasy budżetowej, tylko ze swojej podręcznej skarbonki, jaką uczynił sobie ze spółki skarbu państwa.

Strach, poczucie zagrożenia potęgowane są specyfiką polityki represji prowadzonej przez rząd. Leśniczy odganiający mieszkańców wioski otoczonej lasami od tych lasów jest syntezą tej polityki.  Mnożenie restrykcji i obostrzeń, niemal codzienne komunikaty o ich zmianach i interpretacjach głupich rozporządzeń – to sprawy na co dzień dominujące w eterze. – Co dzisiaj wprowadzili?  – Co poluzowali? Tym żyje kraj. Wszystko wskazuje na to, że rząd pełnymi garściami czerpie z żydowskich mądrości i w czyn wciela przypowieść o kozie rabina. Mnożyć zakazy, nakazy, restrykcje aby potem je triumfalnie znosić (bez żadnych merytorycznych uzasadnień) – to droga do „przedwyborczej normalności” do stanu, w którym można będzie triumfalnie ogłosić, że wybory mogą się odbyć! Obawiam się bardzo, że PiS tak rozmiłował się w trzymaniu społeczeństwa na smyczy, w wymyślaniu i nakładaniu ograniczeń, że nieprędko będzie chciał całkowicie z nich zrezygnować.

Tą okrutną tezę o podporządkowaniu problemu zdrowotnego bezpieczeństwa Polaków politycznym celom PiS  potwierdza granicząca z obłędem determinacja Kaczyńskiego w torpedowaniu naturalnej propozycji wprowadzenia stanu nadzwyczajnego w Polsce. Decyzja taka równoznaczna byłaby z decyzją o przesunięciu wyborów prezydenckich. Forsowanie powszechnego, obowiązkowego głosowania korespondencyjnego na kilka tygodni przed oficjalnym terminem wyborów to szaleństwo, to łamanie Konstytucji, to doprowadzenie najważniejszego politycznego aktu obywateli do farsy. Ale nie ma dla Kaczyńskiego ceny, którą jest gotów zapłacić za utrzymanie władzy. Stany nadzwyczajne, dokładnie stany klęski żywiołowej wprowadzane były w Polsce wielokrotnie – na ograniczonym powodzią czy na przykład suszą obszarze. Wówczas zagrożone bywało zdrowie i mienie ograniczonej liczby ludzi. Dzisiaj zagrożone jest zdrowie całej populacji, zagrożona jest cała gospodarka, rząd nie ma jakiegokolwiek pomysłu jak wyjść z tego głębokiego kryzysu. Ale dla rządzących nie są to wystarczające argumenty. Ich cynizm pokazuje się i w tym, że wprowadzając coraz to nowe restrykcje rząd de facto wprowadzają stan nadzwyczajny – tyle tylko, że niesformalizowany. Politycy PiS jawnie i cynicznie głoszą, że przeprowadzenie wyborów w maju „jest niezbędne dla utrzymania stabilności władzy publicznej w czasie kryzysu”. Czyli zmiana w Pałacu Namiestnikowskim, jaka prawdopodobna jest w przypadku przesunięcia wyborów o kilka miesięcy, uznawana jest przez PiS za destabilizację władzy publicznej a warunkiem „utrzymanie stabilności” jest ponowny wybór Andrzeja Dudy na urząd Prezydenta . W ten sposób „walka” z koronawirusem stała się głównym argumentem za odnową prezydenckiej kadencji najgorszego od 30 lat Prezydenta Polski.