Franciszek socjalistą?

Jorge Mario Bergolio, argentyński duchowny katolicki, znany jako Papież Franciszek ma już 87 lat, a jego poważny stan zdrowia nie rokuje raczej nadziei na długie jeszcze lata pontyfikatu. A szkoda. Kilka dni temu Papież ogłosił swoją kolejną, niektórzy mówią że już ostatnią encyklikę „Laudate Deum”. Jest ona wprost kontynuacja poprzednich encyklik „Laudato Si’” (2015)  i „Fratelli tutti” (2020 ). Dzieła te zasługują moim zdaniem na szczególną uwagę niezależnie od tego, czy ktoś jest wierzącym katolikiem, wyznawcą innej religii, ateistą czy jak ja – agnostykiem.

Nie zamierzam rozwodzić się nad wewnętrznymi problemami kościoła katolickiego, nad przyczynami jego bankructwa moralnego, powiększającą się nieustannie pustką w kościołach co wprost zapowiada bankructwo materialne. Nie zamierzam tym bardziej rozwodzić się nad kwestiami teologicznymi, którymi z natury rzeczy przepełnione są encykliki Franciszka. To natomiast, co zwróciło moją szczególną uwagę to analiza obecnej sytuacji naszego na Ziemi świata, problemów społecznych, egzystencjalnych, gospodarczych, technologicznych, a nade wszystko problemów związanych z nieubłaganie następującymi zmianami klimatycznymi. Papieska analiza poprzedza diagnozę, a ta z kolei zalecenia i rady Papieża na przyszłość.

Tekst papieskich encyklik nie jest tekstem politycznym  w konwencjonalnym rozumieniu tego słowa. Przemyślenia, oceny i wnioski wyrażane są zwyczajowo w formie bardzo ogólnej, nie wprost. Tym nie mniej, przy całej tej konwencji papieskiego przekazu nie można jego tekstów interpretować dowolnie. Przekaz jest jasny: ludzkość staje przed największym wyzwaniem w swojej historii, przed problemem przetrwania nie w skali wsi, państwa czy kontynentu, lecz w skali globalnej i dlatego potrzebne są zmiany.

Rzecz znamienna – fundamentem dla wielowątkowych papieskich rozważań są kwestie ekologiczne, relacji człowieka z naturą i odpowiedzialności człowieka za swoje zachowanie wobec natury. Papież Franciszek pisze między innymi: „… mówimy, że otaczający nas świat jest przedmiotem wyzysku, nieokiełznanej eksploatacji, nieograniczonych ambicji. Nie możemy też powiedzieć, że natura jest jedynie „oprawą”, w której możemy rozwijać nasze życie i projekty, ponieważ „jesteśmy w nią włączeni, jesteśmy jej częścią i wzajemnie się przenikamy””. A dalej: „Wyklucza to pogląd, jakoby człowiek był kimś obcym, czynnikiem zewnętrznym zdolnym jedynie do szkodzenia środowisku. Musi on być traktowany jako część przyrody. Ludzkie życie, inteligencja i wolność są wpisane w przyrodę, która wzbogaca naszą planetę i są częścią jej wewnętrznych sił i równowagi.”

Jak wobec takiego stanowiska czują się osoby pokroju ministra Szyszko, który rzeź puszczy Białowiejskiej uzasadniał również  teologicznie głosząc, że „przecież Bóg uczyni Ziemie poddaną człowiekowi”, więc możemy z nią (naturą J.U.) dowolnie postępować.” Dwa różne światy.

Kwestie relacji człowiek – przyroda nie bez przypadek stał się kanwą do dalszych rozważań Papieża Franciszka.  Wszak jeśli zmiany w środowisku naturalnym człowieka, te zachodzące niezależnie od naszej woli, jak i te, których sprawcą rzeczywistym lub potencjalnym (wojna atomowa) jest/może być człowiek spowodują radykalne zmniejszenie liczby Ziemian, to wszelkie dywagacje na temat poziomu życia, demokracji czy współpracy międzyludzkiej przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie.

Papież jest głęboko przekonany, że człowiek jest w znacznej mierze odpowiedzialny za zamiany klimatyczne i dowodzi słuszności swoich przekonań. Wskazuje również na przyczyny tego stanu rzeczy. Pisze między innymi: „Proces degradacji środowiska ludzkiego i środowiska przyrodniczego zachodzi jednocześnie i nie poradzimy sobie z degradacją środowiska naturalnego, jeśli nie zwrócimy uwagi na przyczyny związane z degradacją człowieka i społeczeństwa. W istocie degradacja środowiska i degradacja społeczeństwa wyrządzają szczególną szkodę najsłabszym mieszkańcom planety. Zarówno wspólne doświadczenia życia codziennego, jak badania naukowe wskazują, że najpoważniejsze skutki wszystkich przestępstw przeciwko środowisku znoszą ludzie najubożsi”.

A dalej: „Wynika to (brak skutecznych działań, J.U.) po części z faktu, że różni specjaliści, osoby opiniotwórcze, środki przekazu i ośrodki władzy znajdują się z dala od nich, w izolowanych obszarach miejskich, nie mając bezpośredniego kontaktu z ich problemami. Żyją i dumają w luksusowych warunkach, które są poza zasięgiem większej części ludności świata.”

Wiele miejsca i to w różnych aspektach poświęca Franciszek kwestii nierówności pomiędzy bogatą Północą i biedniejszym Południem. Pisze więc otwarcie o wielkim ekologicznym długu Północy względem Południa. Zwraca uwagę na to, że zadłużenie zagraniczne krajów ubogich stało się dla  krajów Północy narzędziem kontroli, ale nie dotyczy to długu ekologicznego.

Dla Papieża jest rzeczą oczywistą, że przyczyna współczesnych problemów człowieka w tym jego problemu podstawowego – przetrwania jest kapitalistyczna gospodarka i neokapitalistyczna ideologia. A więc mitologizacja rynku i zysku, konsumpcjonizm, koncentracja władzy, brak społecznej kontroli nad wdrożeniami nowych rozwiązań technologicznych. W tej ostatniej sprawie Papież pisze:  << Przerażające jest uświadomienie sobie, że coraz większa zdolność technologii daje „tym, którzy posiadają wiedzę – a nade wszystko władzę ekonomiczną, aby ją wyzyskiwać – niezwykłe panowanie nad całym rodzajem ludzkim i nad całym światem. Ludzkość nigdy nie miała tyle władzy nad sobą samą, i nie ma gwarancji, że dobrze ją wykorzysta, zwłaszcza biorąc pod uwagę sposób, w jaki się nią posługuje. […] W jakich rękach spoczywa i w jakie ręce może wpaść tak wielka władza? Straszliwie groźne jest to, że leży ona w rękach małej części ludzkości>>.

Konstatując postępującą wielobiegunowość świata papież postuluje wypracowanie nowych globalnych mechanizmów reagowania na wyzwania środowiskowe, zdrowotne, kulturowe i społeczne, tym bardziej że, zdaniem Franciszka „mocarstwa gospodarcze nadal usprawiedliwiają obecny system światowy, gdzie przeważają spekulacja i dążenie do zysku finansowego, skłonne ignorować wszelki kontekst oraz skutki dla ludzkiej godności i dla środowiska”.

Nie jest celem tego wpisu recenzowanie czy też streszczanie encyklik papieża Franciszka. Celem jest zwrócenie uwagi że wiele wspólnych nici wiąże postępową społecznej myśl kościoła katolickiego z myślą, ideą socjalistyczną. Nie powinno to dziwić, gdyż w warstwie podstawowych cech obydwu nurtów filozoficznych jest głęboki humanizm, troska o człowieka, a nie tylko o człowieka bogatego, troska o zapewnienie godnych warunków życia każdemu, warunków dla pełnego rozwoju istoty ludzkiej, poszanowania jej godności, wyzwolenia od wyzysku i od innych form społecznej niesprawiedliwości.

Nie jest dla mnie istotne czy swoimi encyklikami papież Franciszek próbuje rozliczać się z kolegami jezuitami w Argentynie w kontekście zarzucanej mu niegdyś współpracy z dyktaturą generała Viledy (zarzutów nigdy nie potwierdzono) czy też obojętności wobec represji księży zaangażowanych w propagowanie teologii wyzwolenia. Być może pod koniec życia wyartykułować chce swoje lewicowe, niektórzy mogą utrzymywać socjalistyczne poglądy, które kiedyś zdecydował się schować głęboko pod sutanną, aby nie przeciwstawiać się swojemu zwierzchnikowi papieżowi Janowi Pawłowi II. Nie jest też dla mnie istotne, czy głównym celem encyklik Franciszka jest ratowanie instytucji kościoła katolickiego, znajdującego się w głębokim i wielopostaciowym kryzysie, wskazywanie kościołowi drogi na przetrwanie. Ważnym dla mnie jest to, że taki właśnie a nie inny głos, taka analiza świata płynie z Watykanu. Analiza i wnioski, które w wielu miejscach zbieżne są z poglądami osób przekonanych o koniczności wyzwolenia się człowieka spod dyktatu kapitału.

Dlatego uważam, że dzieła papieża Franciszka powinny stać się lekturą również dla neosocjalistów, ludzi tak jak my zrzeszeni w Stowarzyszeniu Przyszłość, Socjalizm, Demokracja oraz w innych prosocjalistycznych organizacjach. W pracach papieża Franciszka znaleźć możemy nie tylko potwierdzenie słuszności obranej przez nas drogi ale również wiele inspiracji. Dają one też nadzieję na dobry dialog z jego uczniami i naśladowcami, chociaż zapewne wielu kościelnych hierarchów, zwłaszcza w Polsce, oraz wielu doktrynerów neoliberalizmu z niecierpliwością odmierza czas do personalnej zamiany na „tronie piotrowym”. Taki dialog jest niezbędny, chociażby dlatego, że jak twierdzi papież Franciszek: „Dziś zarówno wierzący, jak i niewierzący są zgodni, że ziemia jest zasadniczo wspólnym dziedzictwem, którego owoce powinny służyć wszystkim”.

Odcinanie czarnych kuponów

Polska w europejskiej czołówce zakażeń wirusem sars-cov-3 i zgonów z powodu COVID-19. Obraz jest jeszcze tragiczniejszy, jeśli do tych oficjalnych danych dodać liczbę zgonów pozacovidowych, ale będących „ubocznym” skutkiem pandemii, przez drastyczne zmniejszenie miejsc w szpitalach, liczby udzielanych świadczeń medycznych. Ani Ministerstwo Zdrowia, ani NFZ nie kwapi się, aby oficjalnie oszacować tą liczbę. Wiadomo tylko, że ona jest – i to jest nie mała. Istny dopust boży. Wygląda na to, że rzeczywiście  boży.

Jakie są najbardziej prawdopodobne przyczyny miejsca Polski w ścisłej europejskiej czołówce pod względem liczny zakażeń i zgonów. Widzę takie dwie. Jak podają statystyki za około 80% obecnych  zakażeń koronawirusem odpowiada jego brytyjska mutacja B.1.1.7. Wykryto ją na wyspach na początku grudnia ub. roku. Od samego początku wiadomo było, że jest ona aż o 70% bardziej zaraźliwa niż „tradycyjny” sars-cov-2. A mimo to polski rząd przechodził sam siebie, aby jak najwięcej Polaków ściągnąć do kraju na Święta Bożego Narodzenia. Rozum, racjonalność i przede wszystkim ODPOWIEDZIALNOŚĆ poszły do kąta. Wszak tradycja, wiara zobowiązują, są najważniejsze i godne każdej ofiary. Ilu Polaków przyjechało w sumie z Wielkiej Brytanii w tym okresie? NIKT TEGO NIE WIE. Szacuje się na ponad 100 000 osób w samym transporcie lotniczym. A lądowy?  Dla uspokojenia gawiedzi wciskano nam kit, że wprawdzie wirus B1.1.7. jest bardziej zaraźliwy, ale infekcja przebiega łagodniej, chociaż bezwzględnie obowiązywać powinna w takich sytuacjach ostrożność i zasada ograniczonego zaufania.  Rząd jednak przyjął inną zasadę: nam musi się udać! Król i Królowa czuwają, a my skazani jesteśmy na sukcesy! Nie tylko się nie udało, ale kosztuje to Polaków tysiące niepotrzebnych zgonów.

Zakładając, że było tylko 100 tysięcy świątecznych gości z WB i że odsetek zakażonych wśród nich był na poziomie 25% to zaimportowaliśmy sobie 25 000 nosicieli koronawirusa, w większości w jego najzjadliwszej mutacji. W sposób godny najwyższej kary zaniechano wymogu posiadania przy wjeździe do kraju zaświadczenia o negatywnym wyniku testu. Dla okazania wspaniałomyślności rząd zaoferował przyjeżdżającym MOŻLIWOŚĆ bezpłatnego wykonania testu w czasie pobytu. Ilu z przyjeżdżających z tej możliwości skorzystało – nie wiadomo. Dzisiaj odcinamy czarne kupony od tej patriotyczno-religijnej akcji polskiego rządu.

Mówiąc wprost: w okresie Świąt Bożego Narodzenia rząd zaimportował do Polski i zdetonował potężną bombę biologiczną. Nie chce mi się wierzyć, że wśród licznych epidemiologów, rządowych doradców nie było nikogo, który by przed tym przestrzegał.

Ręka boska jest nie tylko w nieodpowiedzialnej akcji świątecznej. Kolejną, absolutnie niewytłumaczalną i wprost haniebną postawą rządu jest zgoda na otwarcie kościołów. Zamknięto korty tenisowe, gdzie na jednego gracza przypada ponad 300 m2 powierzchni a pozostawiono kościoły z wymogiem (absolutnie nie weryfikowanym) 15 m2. Kościoły w Polsce są wyjątkowo odporne na wszelkie obostrzenia nawet wówczas, gdy zaczyna już brakować miejsc w szpitalach, respiratorów i kadr medycznych. A przecież zdalny udział w mszach ma w Polsce bardzo długą tradycję; najpierw poprzez radio, a teraz również przez telewizję. Dzisiaj nic nie stoi na przeszkodzie, aby każda parafia mogła transmitować swoje msze w Internecie. Nic z tego! Od kościołów wara!

Jeszcze bardziej bulwersująca od postawy rządu w tej sprawie jest postawa Episkopatu. Można było oczekiwać, że nie czekając na decyzje rządu Episkopat z własnej woli czasowo zlikwiduje nabożeństwa jako istotne źródła rozprzestrzeniania się infekcji. Nic z tego. Urzędnicy pan B., którzy w obronie zygoty gotowi są na wszystko, życie żyjących mają – jak widać – za nic. Po zapoznaniu się z „Notą Komisji Nauki Wiary Konferencji Episkopatu Polski w związku z pandemią koronawirusa” nie mam złudzeń. Kościół Polski w pandemii upatrzył szansę na odwrócenie trendu laicyzacji społeczeństwa. Im gorzej – tym lepiej! Im lud w większym są strachu przed cierpieniem i  śmiercią – tym bardziej garnąć się powinien do kościołów! Stare ludowe porzekadło można więc sparafrazować następująco: „Ksiądz wspiera pana, pan księdza, a nam biednym zewsząd nędza”.

„Plan dla ludzi” – komentarz

Adam Jaśkow opublikował na swoim blogu znamienny esej „Plan dla ludzi”, w którym odważnie zmierza się z problemem Kościoła Katolickiego w Polsce (https://aristoskr.wordpress.com/2021/02/02/plan-dla-ludzi/). Problem jest niestety dużo głębszy niż zarysował go autor, a wnioski końcowe niewystarczające. Zacząć należy od kwestii tożsamości narodowej. W przypadku nas – Polaków – jej fundamenty są – trzeba to otwarcie przyznać – dużo słabsze niż na przykład Włochów, Hiszpanów, Francuzów czy Niemców. Za wyznaczniki tej tożsamości uznaje się na ogół historię, język i szeroko rozumiany dorobek kulturowy. W XI wieku spod pióra anonimowego poety wyszła „Pieśń o Rolandzie” – utwór kreślący na wieki bohaterską misję Francji. Działo się to na około sto lat przed odnotowaniem w „Księdze henrykowskiej” (1270) pierwszego, pełnego zdania w języku polskim. W dodatku do protokołu sądowego wypowiedział je Czech.   200 lat przed powstaniem „Trenów” Jana Kochanowskiego spisany został w językach starofrancuskim i starogermańskim przekazywany ustnie od VII wieku poemat „Tristan i Izolda”. Akademia Krakowska – pierwsza polska uczenia, powstała 350 lat później niż uniwersytet w Bolonii.  W naszej historii nie mieliśmy umysłów pokroju Leonarda da Vinci czy Kartezjusza, pisarzy formatu Dantego, Prousta, Cervantesa, Hugo, poetów na miarę Goethego, Schillera czy Szekspira. Największy polski naukowiec, który „wstrzymał Słońce” był pół Polakiem pół Niemcem, a najwybitniejszy kompozytor – pół Francuzem. Wielu mistrzów języka polskiego, tego podstawowego spoiwa narodu: poetów, pisarzy, wielu naukowców, lekarzy, wynalazców miało – o zgrozo! – pochodzenie żydowskie. Ciekawe, że do XX wieku jedynymi osobami, które złotymi zgłoskami zapisały się na kartach kultury europejskiej był Konrad Korzeniowski i Maria Skłodowska-Curie. Ale swoją sławę zdobyli oni po opuszczeniu Polski.

Historia Polski jest zakłamana od samego początku, od tak zwanego „chrztu Polski”. Potem to już poszło na całego – do dzisiaj. Dodatkowo, jak to trafnie ujął kiedyś Jasienica, polska historia to takie wahadło, które w miarę regularnie porusza się na linii wschód – zachód. W miarę, gdyż ostatni wyraźny zwrot w kierunku wschodnim nastąpił niedawno, bardzo krótko po wychyleniu się na zachód w 1989. To też nie sprzyja budowaniu narodowej tożsamości. Do tego dorzucić trzeba chroniczne problemy z budowaniem państwowości, niewykorzystanie historycznych szans na tworzenie nowoczesnego państwa, nowoczesnej gospodarki, które to szanse w XVI/XVII wieku spłonęły na stosie ofiarnym wolności i przywilejów szlacheckich a dzisiaj płoną na stosie wznieconym przez ultrakatolickie, nacjonalistyczne i homofobiczne ugrupowania polityczne.

Na czym więc można było, prócz języka polskiego i polskiej literatury budować narodową tożsamość? Ano, w znacznej mierze na legendach, podaniach, na literackiej fikcji „ku pokrzepieniu serc”, na zakłamywaniu historii, na kreowaniu Polski jako ofiary, gnębionej przez kogo się dało: Niemców, Rosjan, Ukraińców, Żydów, Szwedów, Tatarów. Polskość wykuwano i wykuwa się nadal z wrogości do najbliższych sąsiadów, z wrogości do innych wyznań i ras. I tutaj pojawia się ten ważny czynnik przez stulecia wykorzystywany do zlepiania narodowej tożsamości o wiele, wiele bardziej intensywnie niż w zachodniej Europie: wiara rzymsko-katolicka. Polak, to osoba mówiąca w języku polskim, chodząca do kościoła i posłuszna kościelnym hierarchom – stereotyp prosty jak konstrukcja cepa, którego kultywowanie przynosi dzisiaj efekt w dzieleniu bez żenady Polaków przez polskie władze na sorty lepszy i gorszy, na tych, którzy usprawiedliwiani są w swoich działaniach poza prawem i tych, którym odmawia się człowieczeństwa. Tą ubogość, w porównaniu z innymi europejskimi narodami, podstaw kulturowych i historycznych do budowy narodowej tożsamości Polaków w pełni wykorzystał Kościół Katolicki. Mówiąc wprost Kościół nieprawnie zawłaszczył część tej tożsamości. Całkowitą rację miał Żeleński-Boy nazywając kler „naszymi okupantami”. Kościół bowiem zawsze miał i ma zupełnie inne priorytety niż naród: Kościół dąży do ekspansji i do stałego poszerzania swojego władztwa, umacniania swojej struktury i powiększania majątku kosztem społeczeństwa w każdym historycznym czasie i w każdej sytuacji. Właściwie to dążył, gdyż w większości krajów europejskich Kościół już się ucywilizował, wyzbył się swoich ekspansjonistycznych celów, uznał, że to wierni nie hierarchowie są w Kościele podmiotem, że nie są stadem owieczek do wypasania i strzyżenia przez proboszczów. Ale nie w Polsce. Polska po 1989 r stała się największą w Europie fortecą Kościoła Katolickiego, a zwłaszcza jego integrystycznego, konserwatywnego odłamu, najmocniejszym ośrodkiem katolickiego konserwatyzmu. Nie zapomnę wielkiego zgromadzenia na Placu Piłsudskiego w Warszawie w rocznicę smoleńskiej katastrofy. Wszyscy pogrążeni w smutku, żałobie. Świetnie przygotowana godna, dostojna uroczystość ponad politycznymi podziałami – do czasu wystąpienia przedstawiciela Watykanu. Ten, zamiast uszanować narodową tragedię, narodową żałobę, stawiał przed zgromadzonymi zadanie bycia „wschodnią redutą Kościoła”. „Jak zgrzyt żelaza po szkle” – ale właśnie w tym najlepiej wyraziła się strategia Kościoła względem polskiego Narodu. Mamy być redutą i „kamieniami przez Boga rzucanymi na szaniec” pomimo ofiar i cierpienia. Tu nie chodzi o dobro narodu, o dobro wiary. Tu chodzi o dobro kościelnej struktury: dobro polityczne i dobro materialne.

Na nieszczęście dla Polski spora grupa polityków swój byt polityczny, potrzebę zaspokojenie żądzy władzy związała z kościelną hierarchią z kościelnymi strukturami, gdyż w znacznej mierze to Kościół decyduje o tym, jak, na kogo, zagłosują Polacy w wyborach do rady gminy czy do Sejmu. Niektórzy odnaleźli w tym swoją życiową misję, jak Kaczyński, który jako wicepremier d.s. bezpieczeństwa ani razu nie wypowiedział się w istotnych kwestiach dotyczących bezpieczeństwa państwa, ale dwukrotnie publicznie wezwał (naród?) do „obrony Kościoła za wszelką cenę”. Inni, jak na przykład Premier Morawiecki, koniunkturalnie wytyczają narodowi cel „rechrystianizacji” Europy. To oni, świadomie lub nie doprowadzili do tego, że już dzisiaj Polska spełnia wiele kryteriów państwa wyznaniowego. Wygraną w tej grze będzie tylko jedna strona: Kościół. Będzie, o ile nie powstanie u nas powszechny, społeczny ruch sprzeciwu powrotowi  Polski do Średniowiecza.

Oczywiście nadzieja jest również w tym, co dzieje się dzisiaj w Watykanie. Kościół w Polsce ostentacyjnie kontestuje działania papieża Franciszka. Czy jednak idee Franciszka będą w Watykanie trwalsze od jego pontyfikatu? To rzecz dla nas w Polsce bardzo ważna. Ale bez wyraźnego, społecznego protestu przeciwko politycznej i materialnej hegemonii Kościoła, bez projektu państwa obywatelskiego szanującego wiarę, każdą wiarę, ale również bezwyznaniowców, ateistów i agnostyków, państwa, w którym kościoły odseparowane są od zarządzania państwem na każdym jego poziomie administracyjnym nic w Polsce się nie zmieni. Nikt za nas tego  trudnego problemu – wyzwalania polskiej tożsamości narodowej z terroru  ultrakonserwatywnej doktryny Kościoła Katolickiego  nie uczyni. Do postulatów Adama Jaśkowa dołożę więc kolejne.

Sprawę postawić trzeba jasno: bez rozwiązania kwestii roli Kościoła katolickiego w państwie polskim nie będzie mowy o cywilizacyjnym rozwoju naszego państwa i społeczeństwa w przyszłości, rozwoju, dla którego otwartość na innych, efektywna współpraca międzynarodowa w bardzo złożonym, skomplikowanym świecie będą nieodzowne. Kościół w Polsce nie może stać ponad państwem, ponad prawem, ponad społeczeństwem.

Polsce potrzeba drugiego Oświecenia, zwrócenia się na powrót ku rzetelnej wiedzy, racjonalizmowi, wiary w umiejętności i zdolności człowieka, wolności twórczej. To wielkie wyzwanie dla progresywnych elit kultury, nauki i polityki.

Przede wszystkim należy zacząć od edukacji. Żądać należy wycofania nauczania religii ze szkół i przeniesienia go, jako dobrowolnego, do obiektów kościelnych. Należy podjąć trud wychowania nowych pokoleń we właściwym, niepodporządkowanym ponadnarodowym celom Kościoła duchu tolerancji, wzajemnego szacunku, uznania różnorodności kulturowych. Konieczny jest program wychowania młodzieży dla współpracy z innymi narodami a nie dla zasiedlenia jakiejś samotnej, polskiej wyspy według imaginacji Kaczyńskiego.

Rozwój kultury i nauki powinien być drugim po zdrowiu obywateli priorytetem państwa.

Dążyć należy do zmiany Konstytucji, aby wyraźnie zapisać w niej, wzorem Konstytucji Republiki Francuskiej, że Polska jest państwem laickim.

Kościoły pozbawić należy wszelkich przywilejów gospodarczych, finansowych i fiskalnych.

Na świecie, ale również i w Polsce narasta ekonomiczne rozwarstwienie społeczeństwa. Przywracanie społecznej sprawiedliwości prędzej czy później będzie musiało wiązać się z redystrybucją dóbr materialnych. Kościoły swoim bogactwem daleko przewyższającym potrzeby sprawowania kultu religijnego również będą musiały podzielić się ze społeczeństwem. Dlatego, wzorem Irlandii, dążyć należy do sekularyzacji dóbr kościelnych.

To oczywiście program na długą drogę. Chyba, że jakaś rewolucja przyspieszy bieg wypadków.

Sacrum sprofanowane

Czy ludzie wyznający inną niż katolicka wiarę, agnostycy, ateiści powinni czuć się w Polsce zagrożeni? To pytanie jest retoryczne. Powinni. Maja wszelkie ku temu powody. Postulując deportacje imigrantów, którzy  w specjalnych oświadczeniach nie wyznają światopoglądu katolickiego Pani posłanka Pielucha wyszła przed szereg. Jej, jeszcze niedawno nie do pomyślenia, postulat nie spotkał się z jednoznacznym potępieniem ze strony grupy sprawującej w Polsce władzę. Kilka bąknięć o niezręczności wypowiedzi. I można by się z tym zgodzić, gdyby nie to, że wkrótce potem państwo nasze zmieniło radykalnie swój charakter. Z konstytucyjnej Rzeczypospolitej stało się monarchią. Król zmarł wprawdzie ponad dwa tysiące lat temu, ale są na Ziemi jego urzędnicy, ogłaszający się jego przedstawicielami. Będą królować w jego imieniu i na jego odpowiedzialność. Pytanie zasadnicze to: z jakich powodów dokonał się Akt Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana proklamowany w kościołach całej Polski 20. listopada 2016 r? W jakim celu? Przecież już dzisiaj Polska jest, na tle Europy, krajem superkatolickim. Odpowiedź może być tylko jedna: proklamowanie tego aktu stanowić ma fundament dla dalszej ekspansji Kościoła zarówno wewnętrznej jak i zewnętrznej. Społeczeństwo, zwłaszcza młode pokolenia, szybko się w Polsce laicyzuje. Kościół to dostrzega i uchronić chce Polskę przed „zgnilizną zachodniej Europy”. Nie było też lepszej okazji do przeprowadzenia takiego aktu. Obecna władza państwowa w pełni zawdzięcza swoją pozycję Kościołowi  pora więc na rentę z inwestycji, tym bardziej, że potulna wobec Kościoła władza widocznie grzęźnie we wprowadzaniu „dobrych zmian” wszędzie, gdzie padnie jej wzrok, czyli jak w lotto: na chybił-trafił. Prędzej czy później musi się więc ten pociąg wykoleić – trzeba egzekwować rentę z inwestycji póki czas i okoliczności sprzyjają.

Uroczystości w Lednicy nie były wydarzeniem li tylko kościelnym. To był akt kościelno-państwowy, firmowany przez najważniejsze w państwie urzędy i czołowych polityków. A i sam akt nie jest czysto religijnym. Jego sygnatariusze wołają przecież o panowanie nowego króla „w szkołach i uczelniach, środkach masowej komunikacji, urzędach, miejscach pracy, służby i odpoczynku”. Najbardziej złowrogi jest jednak następujący passus: „Pokornie poddajemy się Twemu panowaniu i Twemu Prawu. Zobowiązujemy się porządkować całe nasze życie osobiste rodzinne i narodowe (podkreślenie JU) według Twojego prawa”.  A któż to ma interpretować „Jego prawo”, rozstrzygać, co jest, a co nie jest z nim zgodne? Przecież nie On sam. Tej trudnej roli ochoczo podejmą się więc Jego urzędnicy, uzurpujący sobie  pozycję Jego przedstawicieli.

Prezydent, premier, czołowi urzędnicy, politycy „pokornie poddający się Jego prawom…” to obraza polskiej Konstytucji. Całej Konstytucji, a szczególnie jej Art.25, którego ustęp 2 głosi: „Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym”. Skoro publicznie, przy biciu w dzwony kpi się z jednego z najważniejszych postanowień konstytucji państwa, to znaczy, że pozostałe tym bardziej są zagrożone, jak na przykład Art. 32: „1. Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne. 2. Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny”. Są zagrożone gdyż uroczysty Akt Przyjęcia stanowić może doskonałą legitymizację sprzecznych z Konstytucją i innymi ustawami działań różnych nadgorliwców w „uczelniach, urzędach, miejscach pracy, służby i odpoczynku”. Obecna władza Konstytucji zdaje się nie uznawać, choć ślubowała jej wierność i obronę. Dlaczego mieliby być jej wierni zwykli prostaczkowie? Przykład idzie z góry. Chociaż nie wiem co powiedzieliby Prezydent, Premier, którzy jeszcze choć trochę liczyć się muszą z międzynarodową opinią, to najgroźniejsi będą wszelkiej maści fanatycy katoliccy, którzy właśnie łapią wiatr w żagle. Nikt nad nim i nie zapanuje. Posłanka Pielucha – obym się mylił -to tylko wierzchołek lodowej góry. Ona tylko wyrwała się przed szereg, z nadgorliwości pospieszyła się odrobinę.

Tymczasem od roku w piłkarskiej klasie C gra drużyna Dynamo Wrocław. Zawodnikami są wyłącznie Ukraińcy. Życzę im sukcesów. Kluby sportowe, stowarzyszenia społeczne,  kulturalne, związki wyznaniowe, media – to naturalna konsekwencja nieuchronnego procesu mieszania się ras, kultur, wyznań. Działania polskich władz takie jak sygnowanie Aktu Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana nie przygotowują kraju na nowe, nieuchronne wyzwania. Wręcz przeciwnie – tworzą realne zarzewie nowych, poważnych konfliktów wewnętrznych. Jedynym modelem państwa, dającym szansę na rozpoznawanie takich niebezpieczeństw i zapobieganie im jest państwo laickie, działające według Art. 25 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Zamiast doskonalić model państwa laickiego, ukształtowany na przykład we Francji, polskie elity pchają kraj i Naród w otchłanie średniowiecza. Nie ma to nic wspólnego ze współczesnym rozumieniem religii, jej miejsca i znaczenia we współczesnym świecie. Czyniąc z Polski państwo wyznaniowe dokonano aktu profanacji sacrum.

 

P.S. W czasie drugiej wojny światowej chorwaccy ustasze nawracali „niewiernych” Serbów między innymi w ten sposób, że wpychali im do gardła bagnet. Nieszczęśnik miał dwa wyjścia: przyjąć prawdziwą wiarę (za dodatkową opłatą) lub zginąć. Pani Pielucha o tym pewnie nie wie. Gdyby wiedziała, to zapewne postępowała by inaczej. Zapewne.