Marzec 1968 r. w mojej pamięci

Byłem wówczas 17-to latkiem, studentem pierwszego roku Wydziału Elektrycznego Politechniki Wrocławskiej i mieszkałem w Domu Studenckim T-3 przy Pl. Grunwaldzkim. Pierwsze dwa lata na tym wydziale to wówczas bezpardonowa walka o przetrwanie, dlatego większość czasu zajmowało nam „zakuwanie” do kolokwiów, sprawdzianów i egzaminów. Przez to jako pierwszoroczniacy byliśmy raczej na marginesie pozanaukowego życia studenckiego.

14. marca po południu wracałem z kolegą „z miasta” do akademika. W tramwaju rozmowa zeszła na jakieś zebranie studentów, które wkrótce miało się rozpocząć w Auli Politechniki. Nie wiedzieliśmy w jakiej sprawie, ale, kierowani ciekawością, wyskoczyliśmy z tramwaju na przystanku za Mostem Grunwaldzkim i poszliśmy do Gmachu Głównego.

Aula była już nabita studentami. Atmosfera napięta, rozgorączkowane dyskusje w grupach. Na oknach, na dużych arkuszach szarego papieru pakowego odręcznie wypisane hasła: „Prasa kłamie!”, „Uwolnić studentów warszawskich!” i tym podobne. Z wystąpień studentów zorientowaliśmy się, że jest to wiec solidarnościowy ze studentami warszawskimi, represjonowanymi po demonstracji 8. marca. W pewnym momencie usiłował do nas przemówić Jego Magnificencja Rektor, prof. Szparkowski. Profesor Szparkowski był zacnym człowiekiem, wybitnym naukowcem, ale zupełnie nie potrafił znaleźć się w tej sytuacji. Jedynie co potrafił zrobić to zaapelować do studentów o rozejście się. To oczywiście dolało oliwy do ognia. Rozpoczęły się wystąpienia studentów-emisariuszy z Warszawy i chyba z Krakowa. Pod ich wpływem postanowiliśmy ogłosić 48-godzinny strajk okupacyjny i przyjąć stosowną rezolucję. W tym czasie strajki solidarnościowe trwały i na innych wrocławskich uczelniach. „Grona kierownicze” tych strajków uzgodniły jeden wspólny tekst „Rezolucji studentów Wrocławia”, który w Auli przyjęliśmy przez aklamację

Zaangażowałem się do służb porządkowych. Głównie polegało to na pilnowaniu wejścia do Gmachu Głównego. Zajęcie bardzo ciekawe, gdyż co chwila podchodził lub podjeżdżał ktoś aby wesprzeć studentów bądź to gotówką, bądź prowiantem. Byli też, nieliczni ale zawsze, rodzice, którzy domagali się wywołania ich dzieci. Zabierali ich do samochodów i odjeżdżali.

Główna presja władz uczelni i mediów wywierana na nas miała na celu wcześniejsze zakończenie strajku, dlatego dotrwanie do soboty stanowiło wyzwanie. Piątek był bardzo ciekawym dniem. W Auli atmosfera napięta ale i podniosła. Ciągle trwały dyskusje, przybywały do nas delegacje z różnych zakładów pracy, aby zadeklarować swoją z nami solidarność i utwierdzić nas w woli wytrzymania do końca strajku. Pamiętam delegację pracowników Urzędy Wojewódzkiego, którzy, prócz słów wsparcia, przynieśli ze sobą olbrzymie, grube kiełbasy… Pamiętam również delegację robotników z PaFaWag-u (lub z Dolmelu) i ich znamienne słowa: „dzisiaj możemy poprzeć was tylko tak, gdyż jeszcze nie jesteśmy zorganizowani”.

Każdy wydział miał przydzieloną salę w gmachu do nocowania – naszą była sala kinowa. W niej też w piątek mieliśmy serię spotkań z naszymi wykładowcami. Bardzo ujął nas dziekan prof. Wołkowiński, doc. Pidek-Łopuszańska i wielu innych, którzy nie namawiali nas do przerwania strajku, ale w bardzo taktowny sposób wykazywali dla nas zrozumienie. Napięcie było duże. Główne pytanie to: -wejdą, czy nie? Wybrzeże Wyspiańskiego patrolowane było wprawdzie przez nieliczne grupy milicjantów, ale opowieści o siłowym rozwiązaniu robiły swoje.

Dotrwaliśmy do planowanego końca i w sobotę opuściliśmy Gmach Główny. Nasz przemarsz do domów studenckich z kocami, śpiworami, nie wywołał żadnej sensacji.

Przyjęliśmy rezolucję i należało ją jakoś obwieścić światu. Środki były jakie były – czyli żadne. Dlatego też zorganizowano tak zwany „chiński powielacz”. Każdy z nas dostał mianowicie zadanie sporządzenia 50 odręcznych kopii tego dokumentu. Zachowałem jeden z „moich” egzemplarzy. Jego skan przedstawiam poniżej. Z dzisiejszego punktu widzenia można go uznać za naiwny, ale z pewnością pełen jest naszych autentycznych emocji.

Co z dzisiejszego punktu widzenia jest ciekawe to to, że w całym naszym proteście nie przewijał się problem antysemityzmu. Wzmiankowano o nim wprawdzie w 4-tym punkcie Rezolucji, ale nie przypominam sobie, aby pojawiał się w dyskusjach. To nie był nasz, wrocławski problem. To co najbardziej nas poruszało to wolność mediów, prawda i prześladowania warszawskich studentów. Skutki warszawskich rozgrywek z kwestią żydowską w tle dotarły do nas nieco później, gdy nagle, dosłownie z dnia na dzień, zniknęło z naszego rocznika kilkoro wspaniałych kolegów i koleżanek. Życie potoczyło się dalej.

W czasie obchodów 40-tej rocznicy marca 1968 r. przesłałem wrocławskim mediom do wykorzystania kopię „Rezolucji studentów Wrocławia”, sądząc, że ten autentyczny dokument wzbudzi jakieś zainteresowanie. Żadnego nie wzbudził.