List otwarty do dr hab. Przemysława Czarnka, ministra nauki i edukacji.
Wielce szanowny panie ministrze
Z podziwem wielkim obserwuję Pańskie heroiczne zmagania o wartości a zwłaszcza o ugruntowywanie dziewcząt w cnotach niewieścich. To historyczne wyzwanie, które być może malkontenci i ludzie małej wiary przyrównywać będą do prób zawracania kijem Wisły. Ale proszę się nie zrażać! Tak ujadają tylko maluczcy. Przecież Wielki Naród Radziecki pokazał, że odwracanie biegu- co tam Wisły! – dwóch rzek: Amu-Darii i Syr-Darii jest możliwe. Ale Ruscy – jak to Ruscy naśladowali tylko Amerykanów, którzy już w 1900 r. odwrócili bieg rzeki Chicago. Panu też może się udać! Może się udać pod warunkiem jednak, że wykażecie Pan i Pańscy współpracownicy należytą czujność. Diabeł – ten dosłowny – tkwi jak wiadomo w szczegółach i drobna nieuwaga może zniweczyć całkowicie Wasze szlachetne wysiłki i zmarnować publiczny grosz.
Chciałbym wspomóc Pana ministra w Jego wiekopomnym dziele w wymiarze na jaki pozwala mi nędzna pozycja ateisty, a więc, według Pana współpracowników, osoby dotkniętej atakiem na rozumu, u której pogwałcone zostały zasady racjonalnego myślenia. Ale właśnie owe defekty mojego rozumu przywiodły mnie do odkrycia, które z pewnością zasługuje na Pańską uwagę.
Chciałbym otóż nieśmiało zwrócić pański sokoli wzrok jezuity na pleniącą się od wieków, powtarzam: od wieków podstępną, podziemną seksualną edukację dzieci. I to od samego przedszkola! Być może jako przedszkolak śpiewał Pan piosenkę ludową „Karliczek”. Wszyscy ją śpiewali. Pozwolę sobie przypomnieć jej bezczelny, obrazoburczy z punktu widzenia Pańskich celów tekst. Otóż chór dziewcząt śpiewnie pyta Karliczka:
„Karliku, Karliku, co tam niesiesz w koszyku? Co w koszyku masz?”
Już sam koszyk (zazwyczaj związany z niewinnymi zajęciami niewieścimi ) u mężczyzny powinien był budzić podejrzenia niecnych celów autorów tekstu. Tym bardziej, że Karlik odpowiada:
„Mam gołąbków po parze, po parze, chodźcie, to wam pokażę, pokażę”.
To pierwsze poważne ostrzeżenie, ale kolejna strofa jest wręcz przerażająca:
„Mam ja młotek stalowy, stalowy. Do roboty gotowy, gotowy”
Panie ministrze! Przecież wszyscy wiemy o jaki młotek chodzi! Nad gotowością młotka jako takiego do pracy nie ma się co rozwodzić – chyba, że chodzi o taki młotek, który Karlik ma w jakimś koszyku wespół z parą gołąbków, który nie zawsze, ale właśnie w tej chwili jest gotowy do „roboty”. Powiem wprost: Czy można się godzić na upowszechnianie wśród dzieci, a zwłaszcza wśród dziewczynek zachęcania przez nie młodych chłopców do okazywania swoich genitaliów?! Stąd już tylko mały kroczek do zbiorowego współżycia płciowego, orgii i to oczywiście przed ślubem! Temu dać należy słuszny odpór!
Weźmy drugi z brzegu przykład. Zapewne śpiewał pan minister (wszyscy w przedszkolu śpiewali i o zgrozo śpiewają nadal!) piosenkę „Szła dzieweczka do laseczka”. O co chodzi w tej piosence? Ano o to, że jakaś dzieweczka szła do laseczka i napotkała tam myśliweczka. Napotkała, a nie spotkała. To ważne. Jest pan z wykształcenia prawnikiem więc wie pan, że chodzenie dzieweczek do laseczka było w polskim prawie wieków średnich istotną okolicznością. Obowiązywała wówczas otóż kara gardła za gwałt na niewieście, chyba, że poszła do lasu, chociaż nikt jej tam nie posyłał. W piosence wyprawa dzieweczki do lasu jest najwyraźniej jej inicjatywą. Tym bardziej, że napotkanemu śpiewa:
„Myśliweczku, kochaneczku bardzom ci rada
Dałabym ci chleba z masłem
Alem go zjadła”.
Czy trzeba czegoś więcej, aby obnażyć seksualne wyłuzdanie i obrazę moralności, które dziatkom niewinnym wciska się do ich maleńkich główek niemal od kołyski? Dzieweczka w drodze do lasu nie „spotkała”, ale „napotkała” myśliweczka. Napotkała zupełnie przypadkiem, mógł to być ktoś zupełnie inny. I informuje napotkanego, już zwąc go „kochaneczkiem”, że dałaby mu w lesie coś smakowitego, co kiedyś miała, ale już nie ma! Czy o takie „cnoty niewieście” nam chodzi? O chodzenie do lasów, aby tam napotykać przypadkowych kochaneczków uprzedzając ich że chlebek z masłem jest już zjedzony? Odpowiedź rzeczonego myśliweczka nie pozostawia wątpliwości:
„Jakżeś zjadła, to żeś zjadła
To mi się nie chwal.
Bo jakbym cię w lesie spotkał
To bym cię zeprał”.
Nie wiem jaką rolę w tym tekście odgrywa słowo „zeprał”. Może jest inne słowo rymujące się ze słowem „spotkał”. Ale rozumiem, że myśliweczek wyraził swoją dezynwolturę tym, że chlebek jest już zjedzony i ukarałby (bezkarnie dla siebie) ową rozpustnicę. W jaki sposób? Tego można się tylko domyślać, a panu, panie ministrze przyjdzie to bez trudu.
Czy choćby fragment takiej przyśpiewki ludowej:
„Czarne było jak wrona, jak wrona.
Lecz nie miało ogona, ogona,
Trza to było naprawić, naprawić.
Wronie ogon przyprawić, przyprawić.”
Panie ministrze! Obydwaj dobrze wiemy, co to była z a „wrona” i jaki „ogon” należało jej „przyprawić”. Ciekawe, że ludowy twórca nie wymienia koloru tego ogona. Mógł on być również czarny, biały, a nawet – nie daj Boże – rudy!
Podobnych przykładów można mnożyć bez końca, gdyż wiadomo, że 90% ludowych piosenek opowiada wyłącznie o seksie i to często w najbardziej wyuzdanych formach. Tak dalej być nie może! Jeżeli poważnie głosi Pan potrzebę ugruntowywania dziewcząt w cnotach niewieścich to koniecznie, powtarzam: koniecznie powołać pan musi specjalną narodową komisję (kolega Macierewicz panu pomoże w sprawach organizacyjno – techniczno – finansowych), która dokona weryfikacji absolutnie wszystkich ludowych i pseudoludowych „utworów” właśnie pod kątem wykorzystywania narodowej twórczości ludowej do demoralizowania i deprawowani naszych niewiniątek już od lat najmłodszych.
Ale jest jeszcze jeden, nader ważny aspekt tego doniosłego problemu. Aby dać mu radę będzie pan minister musiał zwrócić się o pomoc do IPN. Warto bowiem zadać sobie trudu, aby odpowiedzieć na pytanie zasadnicze: czy te ponoć ludowe piosenki są rzeczywiście polskie, narodowe, czy nie są przypadkiem skrytym, diabolicznym, międzynarodowym spiskiem na zdrowie tkanki polskiej. Przecież takie piosneczki mogły kocić się w brudnych umysłach na przykład Żydów, którzy, jak wiadomo od wieków gnębili i rozpijali polskiego chłopa, a która to nacja do skrzypek i innych instrumentów wielce jest sprytna. Mogła więc tą drogą osłabiać naród przez wieki całe. Zbadać też należy, czy w piosenkach i przyśpiewkach śląskich, poznańskich czy kurpiowskich swoich przebiegłych palców nie maczał Niemiec, który, jak powszechnie wiadomo, nigdy Polakowi bratem nie był i nie będzie. IPN ma co robić! Zdaję sobie sprawę, że to istna stajnia Augiasza, ale pan musi uporać się z tym wyzwaniem! Czas wygonić szatana ze wszystkich jego zakamuflowanych kryjówek!