Refleksje popierwszomajowe

 

Wraz z kilkoma członkami Stowarzyszenia Przyszłość Socjalizm Demokracja uczestniczyłem w pierwszomajowej demonstracji organizowanej przez OPZZ, Nową Lewicę i inne organizacje w Warszawie. Z punktu widzenia Stowarzyszenia, które walczy o swój medialny wizerunek był to udział bardzo korzystny. Z naszym banerem byliśmy widoczni, wielokrotnie pokazywani w przekazach telewizyjnych. Jednakże całe to wydarzenie skłania do kilku głębszych refleksji.

Tegoroczna manifestacja była odmienna od poprzednich. Nie tylko wyraźnie skromniejsza liczebnie, ale i trasa pochodu pierwszomajowego jakby mało ambitna: spod Pałacu Kultury przy ul. Świętokrzyskiej pod siedzibę OPZZ. Ale i zainteresowanie Warszawiaków znikome: prawie puste chodniki, trochę osób siedzących w przyulicznych kawiarnianych ogródkach. Przed kim, wobec kogo demonstrować? Jedynym realnym odbiorcą byli przedstawiciele mediów i cała impreza wyraźnie ukierunkowana była pod nich. Główne hasło: GODNA PRACA = GODNE ŻYCIE. Wystąpienia lewicowych i związkowych przywódców, skądinąd słuszne, koncentrowały się wokół postulatów poprawy warunków pracy, wyższej płacy i umocnienia organizacji związkowych. I oczywiście solenne przyrzeczenia, że po najbliższych: „lewica będzie rządzić”. Hasła te rzucane były do kilkutysięcznego zgromadzenia, którego członkowie przyjechali w większości spoza Warszawy, a więc byli zadeklarowanymi aktywistami lewicy i tak więc ich zachowania wyborcze są w 100 % przewidywalne.

Czy cała ta impreza przełoży się na wyborczy wynik lewicy? O tym zadecydują medialne przekazy, a czas super-weekendu temu raczej nie sprzyja. Z pewnością tradycyjny elektorat lewicowy otrzymał dobrą informację: liderzy strzegą tradycji, organizują pierwszomajowy pochód – chociaż tylko w stolicy. Z drugiej strony na ogół jednym z głównych celów ulicznych manifestacji jest pokazanie społecznej siły organizacji wyrażonej liczebnością uczestników. Z tego punktu widzenia pochodu pierwszomajowego w Warszawie anno domini 2023 za sukces uznać nie można. Również wbrew uroczystym deklaracjom liderów NL po wyborach lewica rządzić nie będzie. Będzie co najwyżej współrządzić na miarę własnego wkładu w sukces wyborczy. Czyli otrzyma jakieś mniej znaczące ministerstwo, kilka departamentów. Ale bardzo szybko stanie też przed dylematem czy podpisywać się pod decyzjami rządu sprzecznymi z wyborczymi postulatami i deklaracjami lewicy (wyborcom jakoś się to wytłumaczy), czy dla demonstracji wiarygodności, czyli zgodności czynów z deklaracjami – z rządu ustąpić. Pytanie raczej retoryczne.

Tak więc tegoroczna manifestacja pierwszomajowa skłania do refleksji czy pochody organizowane w coraz skromniejszej formie mają jeszcze sens. Może lepiej zakończyć je jakimś zgromadzeniem, na którym do kamer i mikrofonów, w obecności kilku tysięcy zwolenników liderzy artykułować będą swoje wyborcze postulaty i hasła. Oczywiście uliczne manifestacje maja duże znaczenie, ale tylko wówczas, gdy ich organizatorzy niosą hasła radykalne, wręcz antysystemowe, wymagające pokazania, że są one popierane przez miliony. Może więc zamiast pierwszomajowych zlotów będących spotkaniami samych swoich większy wysiłek włożyć powinna lewica w bezpośrednie kontakty ze swoim społecznym otoczeniem, w przekonywanie ludzi spoza dotychczasowego elektoratu do swojego programu?

Ale tutaj dochodzimy do kwestii zasadniczej. W warszawskim pierwszomajowym zgromadzeniu i pochodzie dominowały flagi OPZZ i Lewicy. Lewica, Lewica, Lewica… Cóż jednak znaczy pojęcie „lewica” we współczesnych czasach. Czy jest nią, główna jak się zdaje doktryna „cywilizowania” kapitalizmu, podejmowanie wysiłków socjalizowania mechanizmów ekonomicznych, gospodarczych i społecznych, którymi zarządzają zupełnie inne siły polityczne, najczęściej lewicy wrogie? Niestety, patrząc na lewicę polską czy europejską w ogólności, która za cel stawia sobie udoskonalenie systemu kapitalistycznego nieodparcie nasuwa mi się obraz stada kur usilnie starających się wyleczyć lisa z jego dolegliwości żołądkowych.

Dzisiaj nikt nie powinien mieć złudzeń, że kapitalizm jest systemem zbrodniczym. W jego niejako genotypie na trwałe wpisana jest bezwzględna rywalizacja, agresja, potrzeba ekspansji i dominacji, wyzysk człowieka i całych grup społecznych. Wojen i konfliktów zbrojnych, które kapitalizm wywołał na świecie tylko w XXI wieku nie sposób nawet zliczyć. Tym bardziej trudno jest zliczyć wszystkie ofiary nie mówiąc o ogromie tragedii milionów mieszkańców Ziemi. Kapitalizm doprowadził do wybuchu III Wojny Światowej, jaką jest zmaganie się dwóch imperialistycznych systemów na obszarze biednej Ukrainy. Jako zapalnika użyto energię nacjonalizmu. Sprowadzanie przyczyn tej kolejnej światowej zawieruchy do charakteru Rosji jako „imperium zła” czy jeszcze lepiej do psychopatycznych cech rosyjskiego prezydenta jest oczywistym mydleniem oczu. Wojna toczy się o utrzymanie jednobiegunowego systemu światowej gospodarki z przewodnią rolą USA i dominującą rolą amerykańskiego dolara wobec wschodzącej koncepcji świata wielobiegunowego, w którym rola USA i ich waluty zdecydowanie zostanie pomniejszona. Wojna na Ukrainie była do uniknięcia, można jej było łatwo zapobiec. Rzecz w tym, że w tym kierunku nie robiono nic, a w kierunku wybuchu konfliktu zbrojnego – wszystko. Świat dążył do tej wojny od upadku muru berlińskiego i wreszcie się doczekał. A właściwie doczekali się politycy, bo zwykli ludzie nie. Gdyby to od zwykłych ludzi, w USA, Rosji, Ukrainie czy w Unii Europejskiej od ich woli wyrażonej choćby w referendach zależał wybuch tej wojny – nigdy by on nie nastąpił. Zadecydowali politycy, a w większym zapewne stopniu ci, którzy tych polityków finansują, którzy opłacają ich pseudo-demokratyczne kampanie wyborcze. A więc szefowie największych koncernów zbrojeniowych i magnaci światowego systemu finansowego. Świat zachodni dosłownie oszalał. Państwa na potęgę przerabiają swoje budżety kierując olbrzymie, niespotykane w drugiej połowie XX wieku środki na  armie i zbrojenia. Ale rzeczywistych kosztów III wojny światowej nie ponosi ani prezydent Biden, ani Putin, Duda czy Król Wielkiej Brytanii. Wszystkie koszty III wojny ponoszą zwykli obywatele. Płacą za nią wzrostem cen, obniżeniem poziomu życia i często samym życiem.  Zyskują politycy i ich finansowe zaplecze. Dochody firm zbrojeniowych rosną astronomicznie. Światowa finansjera zaciera ręce wobec gwałtownego zadłużania się rządów co w oczywisty sposób odbija się na ich suwerenności.

Kapitalizm zbiera swoje krwawe żniwo. Wojna światowa na terytorium Ukrainy ukazała przy tym jeszcze jedną twarz współczesnego kapitalizmu. Są nimi systemowe mechanizmy dezinformacji czy wręcz ogłupiania ludzi. Ta wojna pokazała potęgę mediów, zwłaszcza telewizji i Internetu. Ale nie ma się czemu dziwić. Wszak zanim ustawi się żołnierzy w marszowe kolumny najpierw, w podobne kolumny sformatować należy ludzkie umysły. Myślenie inne od nakazanego przez mainstream jest piętnowane a nawet karane. W mediach króluje wojna nie pokój. Ciekawym przykładem są tutaj Niemcy – jak się okazało polityczny i gospodarczy gigant na glinianych nogach. Otóż w państwie tym, niegdyś jednym z europejskich centrów oświecenia wprowadzono do obiegu pejoratywne określenie „Putin versteher” dla osób nie kupujących łatwo oficjalnej propagandy. Piętnowana jest w ten sposób sama próba zrozumienia innego człowieka. A przecież zrozumienie wcale nie wiąże się z podzielaniem czyichś poglądów. Zrozumienie otwiera natomiast drogę do dialogu, do poszukiwania kompromisów. Ale w tej wojnie kompromisów nie ma. Nie dla kompromisów były fikcyjne jak się okazało Porozumienia Mińskie.

Kapitalistyczna rzeczywistość niesie nam więc wojny i tragedie. Niesie nam również nowe techniki i możliwości ogłupiania człowieka. Jak dowodzi G. Sartori w swojej unikalnej monografii „Homo videns”: „Prawdą jest bowiem, że u schyłku XX stulecia homo sapiens znalazł się w poważnym kryzysie; to kryzys utraty rozumu i zdolności poznawczych”. Tak było na przełomie wieków. Dzisiaj jest dużo, dużo gorzej.

I co na to współczesna lewica? Co w sprawie likwidacji narastającego rozwarstwienia ekonomicznego, niesprawiedliwego podziału dóbr naturalnych i wytworzonych przez człowieka, co w sprawie głębokiego kryzysu edukacji i kultury? W Polsce przynamniej NIC. Słyszymy natomiast z ust niektórych lewicowych liderów, że „Polska uczestniczy w słusznej wojnie”. Czyjej wojnie – chciało by się zapytać. Każda wojna jest „słuszna” dla każdej walczącej strony. Ale w istocie słuszny jest tylko pokój, zrozumienie, porozumienie i współpraca dla ogólnego dobra. Ale o tym nie mówi się na dzisiejszych lewicowych wiecach. Czy więc – w historycznym ujęciu – są one lewicowe?