KO

Już trzeci dzień po – jak wielu słusznie utrzymuje – historycznych wyborach do parlamentu, połączonych z ogólnonarodowym „referendum”, a w szeroko rozumianym obozie Nowej Lewicy znamienna cisza. Żadnego komentarza ze strony liderów, zdawkowe uwagi na lewicowych stronach internetowych. Lewica, a dokładniej „Nowa Lewica” zachowuje się jak bokser po KO. Oszołomiona, niezdolna do zebrania myśli, chwiejąca się na nogach. Pora przerwać tą ciszę – niech będzie na mnie.

Skąd ten marazm myślowy i paraliż ludzi tak bardzo jeszcze niedawno elokwentnych?  Przecież my wszyscy jako demokratyczna opozycja odnieśliśmy historyczne zwycięstwo! Mało tego. Wszyscy na lewicy pamiętamy te hasła głoszone przy każdej okazji: „Będziemy rządzić! Obiecuję Wam!”, „Będziemy współrządzić! Itp. I stało się! Nowa Lewica będzie współrządzić, wejdzie w skład nowego, koalicyjnego rządu, jeżeli taki powstanie. Główny cel został więc osiągnięty. Skąd więc taka cisza?

Poważniejszych powodów do radości jest klika. Po pierwsze zanosi się na polityczny pogrzeb obecnej elity rządzącej, która przez 8 lat terroryzowała Polskę i jej okolice. Chociaż będzie to pogrzeb długi i z pewnością nie bez rozmaitych fajerwerków, którymi obecna władza będzie próbowała się utrzymać. . Po drugie społeczeństwo ostentacyjnie, jednoznacznie odrzuciło pisowskie referendum. To świetna wiadomość gdyż jedynym właściwie politycznym celem tego „referendum” było pozyskanie przez PiS twardego, niezbitego dowodu na poparcie suwerena pisowskiej, antyunijnej polityki. A tu klapa! Jest się z czego cieszyć? – Jest.

I trzeci powód do satysfakcji lewicy. Jak wykazały szczegółowe badania uczestnictwa w wyborach na lewicę głosowało ponad 14% wyborców w wieku 18 – 29 lat! To wspaniała informacja, to znak, że młodzież otwarta jest na lewicowe ideały, że w znacznej mierze odporna jest na cała prawicową – w tym, a może przede wszystkim ze strony Unii Wolności i Platformy Obywatelskiej antylewicową kampanię, która, prowadzona już przez dziesięciolecia miała na zawsze obrzydzić lewicę społeczeństwu.  Jak widać nie udało się. Tak, młodzież, jak wykazują badania, to potężny potencjał lewicowej myśli i lewicowego działania.

Główną przyczyną ciszy jest prawdopodobnie skrywana świadomość lewicowych liderów swojej porażki, porażki eksperymentu likwidacji SLD i rozpuszczenia tej partii w nieklarownym roztworze z innymi ruchami społecznymi.  Efekt: utrata ponad 38% miejsc w Sejmie. Lewica uzyskała wynik ledwie o 1,5 punktów procentowych lepszy od skrajnie prawicowej Konfederacji. Cieszyć się nie ma z czego.  Jeszcze w przededniu wyborów rozmawiałem z obecnie już posłem Nowej Lewicy, który przywoływał najnowsze, najbardziej wiarygodne jego zdaniem dane sondażowe według których Lewica powinna zgarnąć minimum 12% z kawałkiem. A może nawet więcej. Dwa mandaty w okręgach dolnośląskich były więc według niego pewne. A tutaj nagle klops. Lewica utraciła ponad 16 mandatów poselskich. Najgorsze, co może się przydarzyć, to kampania odtrąbienia wielkiego sukcesu Nowej Lewicy, usiłowanie zamienienia tej porażki w olbrzymi sukces – tym bardziej, że sytuacja polityczna, jak rysuje się po wyborach stawia przed lewicą poważne wyzwania.

Napotkałem opinie, że przyczyną marnego wyniku wyborczego była niebywała jak na polską tradycję frekwencja wyborcza.  Raczej unikałbym tego argumentu w publicznej debacie. Cóż bowiem by to oznaczało? Ano to, że lewica absolutnie nie trafiła ze swoim wyborczym przekazem do wyborców „nadprogramowych”, tych, którzy w dotychczasowych wyborach nie uczestniczyli. Jeżeli wziąć pod uwagę, to co napisane wyżej, że mianowicie 14 % młodych wyborców głosowało na lewicę, to bliski jest wniosek, że ten skromny wynik końcowy lewicy uratowany został przez ludzi młodych właśnie, którzy dominowali w późnych godzinach wieczornych w kolejkach przed wyborczymi lokalami.  Przyczyn szukać należy gdzie indziej. Do rangi symbolu urasta wynik Nowej Lewicy w okręgu 32 , w czerwonym Sosnowcu. Lider Nowej Lewicy został tam zdeklasowany przez młodego kandydata, po raz pierwszy ubiegającego się o poselski mandat, w dodatku z ostatniego miejsca na liście.  Tymczasem lekko nie będzie.

Przyjmując, że, jak wynika z anonsów liderów, z posłów Trzeciej Drogi wyłonią się dwa kluby poselskie: PSL i Polska 2050, przyszła koalicja rządząca składać się będzie z czterech zasadniczych części: dominujący Klubu KO (157 mandatów) i trzy kluby mniejsze o liczności 0d 28 do 32 szabel każdy. Utrzymanie jedności koalicyjnej będzie na dłuższą metę bardzo trudne. Każdy będzie musiał z czegoś ustąpić, a jak pokazują intuicja, doświadczenie i prawa fizyczne najmniej w takich układach ustępuje najsilniejszy, a najbardziej najsłabszy. Gdyby choć powstawaniu koalicji towarzyszyła, jak na przykład w Niemczech, publiczna dyskusja o programie koalicji na tą kadencję przed powołaniem rządu, o programie, który w jasny sposób określałby kto dla dobra kraju i społeczeństwa z czego,  z jakich swoich politycznych obietnic się wycofuje. Tymczasem zamiast informacji o takiej debacie społeczeństwo bombardowane jest spekulacjami na temat personaliów. Teka premiera jest bezdyskusyjna, ale dalej? Giełda nazwisk szaleje, ale o wspólnym programie ani słowa.

Program koalicyjny byłby szansą dla Lewicy. Mogłaby ona poddać go konsultacjom w swoim środowisku licząc na zrozumienie koniecznych ustępstw. Ale tylko tych, wynikających z tego programu. Brak takiego dokumentu spowoduje, że lewicowość Nowej Lewicy wystawiana będzie na próbę niemal codziennie, aż w końcu zachowane resztki tej lewicowości rozpłyną się w szarości powszedniego dnia powyborczego. I wówczas pytanie: Co znaczy lewicowość w XXI wieku w Polsce stanie się jeszcze bardziej donośne i jeszcze ważniejsze niż przed wyborami.

Zróbmy sobie antyunijne referendum!

To już nie demontaż, to nie destrukcja, to totalne rozpierducha państwa w wykonaniu Prawa i Sprawiedliwości. Chodzi oczywiście o tak zwane ”referendum”. Początkowo pisowkie referendum miało dotyczyć: „sprzeciwu wobec unijnego mechanizmu relokacji imigrantów”. Mniemam jednak, że głównym celem polityków PiS było nie tyle uzyskanie odpowiedzi w tej sprawie, ale przeprowadzenie ogólnonarodowego sondażu na ile społeczeństwo polskie, do niedawna  pokazywane jako najbardziej prounijne w Europie, jest w stanie poprzeć wrogą politykę Kalczyńskiego wobec UE budowanej na podstawie Traktatu z Maastricht. Takie pisowskie „sprawdzam”.

Pytanie straciło merytoryczny sens, gdy okazało się, że proponowany „mechanizm relokacji” niczego państwom członkowskim nie narzuca. Nie straciło jednak sensu politycznego – polityczna decyzja została podjęta i najprawdopodobniej już niedługo pisowska większość sejmowa przegłosuje stosowną uchwałę.

Póki co, wobec kompromitacji głównego tematu referendum, trwa w najlepsze ogólnonarodowy konkurs na dodatkowe pytania referendalne, organizowany przez PiS. Nagrodą będą oczywiście dalsze rządy tej polityczno-gospodarczej mafii. Wydawać by się mogło, że w niszczeniu demokratycznych podstaw państwa niczego już spieprzyć się nie da. Ale mistrz Młynarski w swojej piosence „Co by tu jeszcze…” przestrzega:, że wcale tak być nie musi.

Dywagacje jakie powinny być pytania w referendum połączonym z wyborami parlamentarnymi to już nie stawianie sprawy na głowie lub konia przed wozem. To wmawianie ludziom, że cukier może być słony, gorzki lub kwaśny – czasami słodki, że noc może być dniem a prawda fałszem – w zależności jak władza postanowi. Referendum powinno być podstawowym narzędziem angażowania społeczeństwa we współrządzenie państwem, przez zbiorowe podejmowanie decyzji w strategicznych, najważniejszych w długookresowym wymiarze  dla społeczeństwa i państwa  kwestiach, zwłaszcza wokół których istnieją w społeczeństwie poważne różnice zdań (jak na przykład referenda konstytucyjne i unijne). Zamiana referendum w przedwyborczą zabawę „zróbmy sobie referendum- pytania sformułujemy później” – to nie tylko przestępcze niszczenie demokracji w naszym kraju, to również próba uczynienia ze społeczeństwa współsprawców tego wandalizmu.

Oczywiście każdy, komu na sercu jest rzeczywista demokracja w Polsce powinien odmówić udziału w tej politycznej hucpie. Ale sama odmowa to za mało. Rzecz w tym, że o ważności referendum decyduje frekwencja. Według wyjaśnień PKW o frekwencji zaś „decyduje liczba kart wrzuconych do urny”.  Oczywiście można będzie odmówić udziału w referendum i nie pobrać karty do głosowania. W tym przypadku w rękach członków komisji wyborczych znajdzie się znaczna liczba pustych kart „referendalnych”. Jeżeli jakimś cudem znajdą się te karty wśród przeliczanych po otwarciu urny, to głos będzie wprawdzie nieważny, ale zawyżać będzie rzeczywistą frekwencję. Dlatego sensownym wydaje się postulat aby, w tej nadzwyczajnej sytuacji zafundowanej Polakom przez PiS, deklaracji odmowy wyborcy udziału w referendum towarzyszyło opieczętowanie przez członka komisji, w obecności wyborcy, niepobranej karty do głosowania dużą czerwona pieczęcią: „Odmowa udziału w referendum”. W ten sposób ukróci się może pokusy co niektórych pisowskich aktywistów korekty wyników „referendum”.

Biden obraża Polskę – referendum konieczne

Ze zdumieniem przeglądam dzisiejsze strony internetowych portali. Owszem, jest o tym, że „przywódcy G7 zadrwili z Putina”, ale ani słowem o decyzji USA w sprawie stałej obecności wojsk amerykańskich w Polsce. Decyzja zapadła, ogłosił ja Biden.  Tego chodzącego wzorca demokracji nie stać było nawet na banalny gest w stosunku do Polaków i Polski – których umiłowanie do wolności tak celebruje przy każdej okazji, na stwierdzenie, że rząd USA zwróci się do władz Polski o zgodę na taką, bardzo ważną dla naszego bezpieczeństwa decyzję. Choćby dla zachowania pozorów, choćby ze zwykłej „przyjacielskiej” uczciwości. Po raz kolejny Polska została potraktowana przez USA jak podbity, skolonizowany kraj, który w najważniejszych dla siebie sprawach nie ma nic do powiedzenia. A przecież Biden powinien wiedzieć, że zwłaszcza w Polsce stała obecność obcej armii jest tematem szczególnie wrażliwym.

Znamiennie milczą na ten temat ludzie, którzy podjęli się konstytucyjnej odpowiedzialności za Polskę i Polaków. Milczy Prezydent, premier, marszałkowie Sejmu i Senatu. Normalka – bazy radzieckie – oczywiście po stosownym remoncie zamienią się w bazy amerykańskie. Obywatele! Nic się niestało!

A stało się. Decyzja USA niesie z sobą cały szereg konsekwencji. Po pierwsze chodzi nie tylko o stałą obecność żołnierzy USA w naszym kraju, ale również o przeniesieniu do Polski stałej kwatery głównej V korpusu armii USA.  Wszystko oczywiście pod hasłem zwiększenia bezpieczeństwa naszego kraju. Śmiem w szczerość takich intencji wątpić. Siedziba kwatery głównej wojsk amerykańskich stanie się pierwszym i najważniejszym celem rakiet domniemanego przeciwnika. Wobec uporczywie narastającego zagrożenia konfliktem nuklearnym, kreowanego zarówno przez Moskwę jak i Waszyngton, nie będą to zapewne rakiety z ładunkiem konwencjonalnym. Polskę sytuuje się więc na pierwszej linii frontu wojny atomowej pomiędzy USA a Rosją (Chinami).

Arbitralną, jednostronną decyzję USA postrzegać należy również w kontekście funkcjonowania nowego, ogólnoświatowego sojuszu polityczno – militarnego, jakie niedawno USA zawarły z Wielką Brytanią i Australią. Oficjalnie dla „zabezpieczenia pokoju w strefie Oceanu Spokojnego”, ale wszyscy są zgodni co do tego, że jest to przygotowanie do generalnego konfliktu pomiędzy USA a Chinami. A ta wojna toczy się już dzisiaj na Ukrainie.

Już dzisiaj widać szczególną aktywność Borysa Johnsona, premiera Wielkiej Brytanii w Europie. Przede wszystkim podejmuje on wszystkie możliwe działania, aby storpedować niemrawe próby przywódców niektórych państw europejskich skierowania konfliktu ukraińskiego na drogę rokowań. To wbrew interesom WB i USA – ich interesem jest bowiem przeciąganie tego konfliktu jak najdłużej, aby w ten sposób wyeliminować z gry, lub poważnie osłabić największego sojusznika Chin jakim jest Rosja. Najwyraźniej Wielkiej Brytanii przypadła rola strażnika interesów nowego sojuszu w Europie. Dziwna, eskalująca napięcie światowe decyzja Litwy w sprawie blokady Kaliningradu, podjęta wbrew opinii Unii  Europejskiej a z błogosławieństwem USA i Wielkiej Brytanii jest dowodem na brutalną, antyunijna politykę Waszyngtonu i Londynu. Unia Europejska została praktycznie wyeliminowana z gry.

Sojusz Waszyngtonu i Londynu nie jest przypadkowy. Rzecz idzie o polityczny, ale przede wszystkim finansowo-gospodarczy ład świata. Obecny ład finansowy jest dziełem wspólnym brytyjskich i amerykańskich elit finansowych. I ten ład trzeszczy. Coraz więcej państw na świecie, w tym Chiny I Rosja nie godzi się na dalszą dyktaturę amerykańskiego dolara. Trzeba świat przywołać do porządku – potrzeba nowej, Anno Domini 2022 kolonizacji świata – tym razem bez Hiszpanów, Belgów, Francuzów – tym razem pod karabinem USA. Jednym słowem odpowiedzią Stanów na rozpadający się ich system jest ucieczka do przodu, jest użycie WSZELKICH środków do obrony własnych interesów. Polska w tej grze nie odgrywa żadnej roli – prócz wygodnego dla USA i WB pola walki.

Arbitralna decyzja USA godzi też bezpośrednio w idee europejskiego systemu obronnego, proponowanego między innymi przez Prezydenta Macrona.  Po prostu ją grzebie  – zwłaszcza wobec milczenia Europy. W tym jednak nie ma nic dziwnego – Unia Europejska zawsze traktowana była przez USA jako krnąbrne dziecko, któremu należy dać klapsa i przywołać do porządku. I właśnie jesteśmy tego świadkami. A zaczęło się, przypomnę, od skutecznego zaangażowania się USA w antyunijne referendum w Wielkiej Brytanii.

Wróćmy jednak do polskich spraw. Być może dzisiaj, większość Polaków byłaby za udzieleniem stałej gościny wojskom amerykańskim. Być może. Ale to z punktu widzenia podstaw państwowej suwerenności to zbyt poważna decyzja aby pozostawić ją w rękach zagrożonego utratą władzy w Polsce prezesa PiS.  Dlatego rozmieszczenie na stałe obcych wojsk w Polsce bezwzględnie powinno być poprzedzone ogólnonarodowym referendum. Po to, aby sprawa była jasna w przyszłości: sami tego chcieliśmy.