LEWICOWE WOŁANIE O POKÓJ

 

Nie ma drogi do pokoju. To pokój jest drogą.

Mahatma  GHANDI

„Polska to dziwna kraj” mówił swego czasu Zulu-Gula (Tadeusz Ross). I dlatego „ta dziwna kraj” ma też „taka dziwna” lewica To co stanowi dziś immanencję jej publicznej narracji jest zupełnym nieporozumieniem i zaprzeczeniem istoty lewicowości. Ludzie mieniący się lewicowcami nawołują do zbrojeń i wygłaszają pro-militarystyczne, agresywne, nienawistne wobec innych społeczeństw, kultur i cywilizacji enuncjacje. Ta degrengolada lewicowości nad Wisłą ma miejsce nie od dziś. Pierwsze kroki w tej przestrzeni zrobił lewicowy – ponoć (?) – rząd premiera Leszka Milera i wywodzący się z tego nurtu prezydent, Aleksander Kwaśniewski: wystarczy przypomnieć tylko interwencje w Iraku i Afganistanie..

A Polska Ludowa, ta dziś deprecjonowana i stygmatyzowana medialnie (nawet przez tych pożal się Boże lewicowców dmących w surmy anty-peerelowskie wspólnie z prawicą), potrafiła zaproponować w czasach zimnej wojny i kryzysu kubańskiego pro-pokojową inicjatywę, która pomogła w jakimś sensie zmienić klimat w Europie oraz dać nadzieję na dyskusje w przedmiocie ograniczenia zbrojeń. Zwłaszcza w zakresie broni jądrowej. Inicjatywa ta zyskała nazwę  Planu  Rapackiego, od nazwiska ówczesnego ministra spraw zagranicznych Polski. Była to propozycja stopniowego rozbrojenia obejmująca zarówno redukcję broni konwencjonalnej jak i atomowej w Europie w sytuacji kiedy instytucjonalizacja i ugruntowanie dwubiegunowego podziału Europy po II wojnie światowej, klimat konfrontacji i zagrożenia atomowym Armagedonem,  stwarzały jawą groźbę dla bezpieczeństwa międzynarodowego i bytu całej ludzkości.

Już słychać głosy, iż ta inicjatywa i plan napisano w Moskwie, były przedłużeniem dyrektyw Kremla czy służyły dominacji radzieckiej nad tą częścią świata jaka jej przypadła w wyniku II wojny światowej, konferencji w Jałcie i Poczdamie. Wszystko to prawda, choć dziś polskie elity polityczne, lewicowe też jak najbardziej, przestawiły jedynie drogowskazy i tak jak wówczas odbierano sygnały z Moskwy tak dziś odbierają sygnały z Waszyngtonu.  Chodzi o samą inicjatywę i jej wymiar intelektualny, stwarzanie klimatu odprężenia i umożliwianie płaszczyzny do rozmów, które są zawsze lepsze niźli wyjście wojska w pole, huk armat oraz bombardowania lotnicze i ataki rakietowe. Bo to jest zaprzeczenie wielowiekowej tradycji kultury europejskiej, zwłaszcza jej zachodnio-atlantyckiej części, o czym swego czasu wspomniał w dziele pt. >Liberalizm w tradycji klasycznej< Ludwig von Misses pytając: „Czy może być jakiś bardziej żałosny dowód na jałowość europejskiej cywilizacji niż to, że nie może się rozprzestrzeniać innymi środkami, jak tylko ogniem i mieczem ?”.

Opracowany przez Rapackiego plan (strefa bezatomowa) najpierw przedstawiono Rosjanom jako ideę wymierzoną w zachodnich imperialistów. Po akceptacji Moskwy, propozycja utworzenia strefy bezatomowej w Europie Środkowej została przedstawiona przez Adama Rapackiego w dniu 02.101957 na XII sesji Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jednak dopiero w dn. 14.02.1958 r. propozycja ta przybrała formę memorandum rządu PRL. Mija więc 76 lat od tej inicjatywy i oficjalnego, jej zaprezentowania społeczności międzynarodowej.

28.03.1962 w trakcie forum Komitetu Rozbrojeniowego 18 państw w Genewie przedstawiono ostateczną wersję planu. Zawierała ona kolejny element w postaci propozycji poszerzenia strefy o inne państwa europejskie, które wyraziłyby wolę przystąpienia do niej

Warto zaznaczyć, że od końca lat 50. pojawiały się różne pomysły i koncepcje w przedmiocie podjęcia kroków rozbrojeniowych oraz ustanowienia takich mechanizmów budowy zaufania pomiędzy NATO a Układem Warszawskim aby wykluczyć ewentualny konflikt, który niechybnie skończyłby się wymianą jądrowych ciosów. Na fali odwilży październikowej tego rodzaju idea zakiełkowała również w dyplomacji Polski Ludowej. I plan Rapackiego stał się tego przejawem. W ówczesnej globalnej sytuacji i braku wyjaśnienia do końca przebiegu zachodnich granic PRL przy remilitaryzacji Niemiec Zachodnich –   przystąpienie do NATO, układ sojuszniczy RFN / USA oraz prośby kanclerza Adenauera dot. wyposażenia Bundeswehry w broń jądrową – te tendencje musiały budzić uzasadnione obawy Warszawy. Zwłaszcza Władysława Gomułki (i jego najbliższego otoczenia) tak czułego w materii statusu polskich Ziem Zachodnich i Północnych. Właśnie podczas jednego  ze spotkań Rapackiego i Gomułki ministra obarczono opracowaniem takiego planu, dzięki któremu rosyjskie rakiety atomowe zostałyby wycofane z Polski. I tu zasadza się strategiczne, dalekowzroczne spojrzenie tow., Wiesława na polską rację stanu i rozumienie groźby niekontrolowanej militaryzacji Europy, zwłaszcza naszej części.

Kim był Adam Rapacki (1909 Lwów – 1970 Warszawa) i jaka była jego życiowa droga ? Wzrastał w rodzinie gdzie idee socjalistyczne, pro-spółdzielcze, progresywne były żywe i kultywowane. Jeszcze przed wojną ukończył studia (Wyższa Szkoła Handlowa). Działał w organizacjach lewicowych (m.in. w OMTUR i Związku Młodzieży Socjalistycznej). Czynny uczestnik kampanii wrześniowej, więzień obozów jenieckich dla oficerów (Dobiegniew, Choszczno,  Borne Sulinowo, Dössel). Po wojnie wrócił do kraju i włączył się w proces jego odbudowy co było jego naturalną, zgodną z poglądami i preferencjami społecznymi, postawą obywatelską i świadomością. Był członkiem władz PPS-u, uczestniczył w zjednoczeniu z PPR-em oraz powstaniu PZPR. Jako polityk, ekonomista i dyplomata był posłem na Sejm: Ustawodawczy oraz w kadencjach Sejmu I, IIIII i IV, członkiem władz PZPR oraz kolejnych rządów: minister żeglugi (1947–1950), minister nauki oraz szkolnictwa wyższego (1950–1956) oraz spraw zagranicznych (1956–1968). Po tzw. „wydarzeniach marcowych” ostentacyjnie podał się do dymisji odchodząc z przestrzeni publicznej.

Proponowana przez niego strefa miałaby objąć obszar 796 tysięcy km2, z czego 249 tys. km2 przypadałoby na obszar NATO, a 547 tys. km2 na obszar Układu Warszawskiego. Populacja na tym terytorium obejmowałaby ok. 115 mln mieszkańców. Państwa strefy miałyby zobowiązać się do nieprodukowania, nieutrzymywania, niesprowadzania i nie wyrażania zgody na rozmieszczenie na swych terytoriach broni jądrowej oraz urządzeń do jej obsługi i przenoszenia. Zakazane byłoby również użycie tego rodzaju broni przeciw państwom strefy. Postanowienia planu objąć miałyby także cztery mocarstwa.

Celowość takiego właśnie planu potwierdził w całej rozciągłości tzw. kryzys kubański, w czasie którego świat  znalazł się o włos od wojny atomowej między mocarstwami. Efektem było to o czym m.in. mówił plan Rapackiego czyli nawiązanie ścisłego kontaktu między jądrowymi imperiami.

Materializacja planu miała nastąpić w dwóch fazach.. Etap I planował objąć  terytorium strefy bezatomowej zakazem przygotowywania, produkcji, sprowadzania broni jądrowej i środków jej przenoszenia oraz zakaz zakładania nowych baz służących do jej magazynowania. W etapie II nastąpić miała redukcja sił zbrojnych państw będących w strefie i likwidacja wszystkich środków przenoszenia tej broni, będących w ich dyspozycji. Mocarstwa atomowe, które posiadały na terenie strefy swoje bazy i środki jądrowe, zobowiązane miały być do ich likwidacji. Miały też udzielić gwarancji państwom strefy, że w razie konfliktu zbrojnego nie użyją broni jądrowej na ich obszarze.

Plan polskiego MSZ, którego twarzą był Adma Rapacki, wywarł wpływ na działania podejmowane w czasach tzw. „zimnej wojny”  mające na celu podniesienia poziomu bezpieczeństwa międzynarodowego, wzajemnego zaufania, a przede wszystkim na rozpoczęcie dialogu. Przyczynił się bez wątpienia do rozwoju myśli teoretycznej w zakresie denuklearyzacji. Przyjęta w nim formuła strefy bezatomowej przybrała z czasem wymiar uniwersalny. To była – i jest nadal – najbardziej znana inicjatywa rozbrojeniowa, o wymiarze uniwersalnym i globalnym, na jaką zdobyła się polska dyplomacja po 1945 roku. Zarówno do jak i po upadku Muru Berlińskiego.

Z Planu Rapackiego Polska i Polacy mogli być dumni. Polska zaproponowała światu na Walnym Zgromadzeniu Organizacji Narodów Zjednoczonych propozycję programu powstrzymania zbrojeń jądrowych, a następnie redukcji jej ilości. Plan i jego światowy wydźwięk windował nasze narodowe ego wyżej szczytów Himalajów. Bo nie tylko polskie społeczeństwo odnosiło się do tej inicjatywy pozytywnie, wręcz entuzjastycznie. Również opinia publiczna Europy Zachodniej przyjęła Plan Rapackiego bardzo dobrze. To społeczne poparcie było tak silne, że rządu USA, Francji i Wielkiej Brytanii musiały brać je pod uwagę w swoich działaniach przeciwko materializacji tego planu. Przyszłość Planu Rapackiego była bowiem przesądzona: Waszyngton nie wyrażał na nią zgody. Również rządy Francji i Wielkiej Brytanii, pracujące usilnie nad własnymi programami zbrojeń jądrowych, nie były tą inicjatywą zainteresowane. Plan Rapackiego doskonale komponował się z olbrzymim hasłem „NIGDY WIĘCEJ WOJNY !” wymalowanym na murze olbrzymiej, powojennej ruiny jednego z wrocławskich budynków mieszkalnych. Społeczeństwa, zwłaszcza polskie,  nie chciały nowej wojny.

Dzisiejsza sytuacja jest zgoła inna. Nie mamy – jak za czasów Rapackiego zimnej wojny. Mamy wojnę gorącą dosłownie za naszymi granicami, a cały świat niechybnie zmierza do konfliktu planetarnego, który już się rozpoczął. I nie jest tak, że nikt nie chce wojny. Wielu, w tym mnóstwo polityków, jest wręcz jej gorącymi orędownikami.

To, że Donald Tusk po objęciu teki Premiera RP żwawo i z ochotą dołączył do europejskich jastrzębi wojennych dowodzonych przez Ursulę von der Leyen  i Michela Borrella nie dziwi. Ale wprost szokuje Przewodniczący Partii „Razem” – poseł Adrian Zandberg, który na otwartym spotkaniu we Wrocławiu przekonywał zebranych, że my, Polska i Polacy, uczestniczymy w WOJNIE SPRAWIEDLIWEJ  Imperialistyczna wojna, toczona od ponad 20 lat pomiędzy Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej a Republiką Rosyjską (a w tle pozostają Chiny) jest dla lidera najbardziej  lewicowej partii w parlamencie „wojną sprawiedliwą”! Poseł Zandberg głosił swoje hasła w czasie, gdy polski rząd jak ognia unikał zarzutu, że bierze w tej wojnie formalnie udział. Wstyd to mało powiedziane.

Warto zauważyć, iż z kręgów polskiej lewicy nie wyszła żadna inicjatywa, która mogłaby komponować się z innymi inicjatywami w Europie, domagająca się natychmiastowego przerwania działań wojennych i wzywająca strony bezpośredniego konfliktu do rozmów pokojowych.

Wybitny polskie ekonomista, niegdysiejszy wicepremier, niewątpliwie człowiek lewicy, prof. Grzegorz Kołodko ma odwagę publicznie głosić hasło: „Chcesz pokoju – szykuj się do pokoju !”. Ma odwagę piętnować olbrzymie wydatki zbrojeniowe demaskując ich społeczny i gospodarczy bezsens. Lewicowi politycy starają się tego nie dostrzegać, nie mają odwagi pójść w ślady Kołodki, czujnie i ukradkiem zerkając przy tym na działania hegemona.

Czy są oni jeszcze lewicą ? Ależ oczywiście, że są. Wojna na Ukrainie zerwała z nich ostatecznie maskę. Oni są lewicą, tyle tylko, że lewicą kapitalistyczną. Lewicą, która w krytycznym momencie bez wahania wspiera imperializm w jego najbardziej dojrzałej i najbardziej krwawej formie jaką jest neoliberalizm.

Nie można bowiem nie dostrzegać „pomroczności jasnej” na jaką zapadli liderzy polskiej kapitalistycznej lewicy którzy zdaje się nie rozumieć, iż wojna na Ukrainie to w istocie wojna USA z Rosją prowadzona na terenie Ukrainy przez żołnierzy ukraińskich i w coraz większym stopniu za pieniądze Unii Europejskiej. Tej samej Unii, którą na samym początku tego konfliktu Amerykanie pogrążyli gospodarczo odcinając od tańszych źródeł surowców energetycznych i wymuszając tym samym zakupy własnych, droższych paliw.

Nie mogą nasi parlamentarzyści zasiadający po lewej stronie sejmowej sali nie dostrzegać, że za tą wojnę obniżeniem poziomu życia, oraz olbrzymim zadłużeniem przyszłych pokoleń płacą zwykli ludzi. Nie chodzi tylko o suche dane statystyczne mówiące, że aktywa w rękach prywatnych straciły w ciągu ostatnich dwóch lat około 40%  swojej wartości. Chodzi o to, że dziesiątki, a może i setki miliardów złotych, które zostały bądź zostaną wydane na militarne gadżety nie zostaną przeznaczone na podniesienie poziomu opieki zdrowotnej, poziomu edukacji i nauki, na politykę senioralną (a społeczeństwo się dramatycznie starzeje). W końcu chodzi o bezpowrotnie utracony czas, który mógłby być wykorzystany dla dobra Polaków, Niemców, Greków, Portugalczyków czy Francuzów.

Nie mogą współcześni liderzy lewicowi nie dostrzegać, że w szczególności wojna na Ukrainie prowadzi do pogłębienia przepaści pomiędzy warstwą super-bogaczy, których majątki pomnażają się o dziesiątki miliardów dolarów rocznie a całą, biedniejącą szarą resztą ludności. Nie mogą nie dostrzegać tego, kto jest rzeczywistym politycznym i ekonomicznym beneficjentem tej wojny, a kto jest jej przegranym. Nie mogą nie dostrzegać, że największym przegranym pod każdym względem wojny na Ukrainie są narody rosyjski i ukraiński. Ale tuż za nimi kroczy Unia Europejska, która utraciła resztki swojej politycznej i gospodarczej suwerenności i ponosi dzisiaj największy ciężar finansowy tego konfliktu. Nie mogą nie dostrzegać, że największymi beneficjentami są banki, przed którymi szeroko otwarły się wrota kredytów udzielanych wojującym rządom oraz producenci wszelkiego rodzaju uzbrojenia tak na potrzeby tej wojny jak i na uzupełnienie wyczyszczonych wojną wojennych magazynów oraz na ich gwałtowne powiększanie. Nie mogą wreszcie lewicowi wodzowie nie dostrzegać tego, że ta w szczególności wojna to jedna wielka przepompownia pieniędzy publicznych do kieszeni prywatnych banków i koncernów zbrojeniowych, pieniędzy, które powinny być przeznaczone na zupełnie odmienne cele.

Plan Rapackiego był popierany przez większość społeczeństw Wschodu i Zachodu. Dzisiaj nikt nie pyta społeczeństwa czy chce ono wojny, czy nie, czy godzi się na ofiarę ze swojego zdrowi, życia i przyszłości, czy nie. Zamiast tego  społeczeństwa są straszone. Straszone „Ruskimi”, którzy niechybnie wejdą do Polski, do Paryża, Berlina i Rzymu – jeżeli nie będziemy ich zabijać. Rozniecanie – wbrew  wielu racjonalnym opiniom analityków, politologów a także niektórych generałów – wojennej histerii i paniki, grożenie światu III, apokaliptyczną bo nuklearną wojną światową ma tylko jeden cel: zastraszenie społeczeństw i pozbawienie ich woli decydowania w tych sprawach, wytworzenie presji na przystawanie na odgórne, strategiczne decyzje. Rzecz jasna polska kapitalistyczna lewica z zapałem włączyła się w tą kampanię. Haniebny i głupi wpis najważniejszego polityka (polityczki) lewicy, jakim jest przewodnicząca Klubu Parlamentarnego „Lewica” , w którym,  w kontekście wojny na Ukrainie ostrzega kanclerza Niemiec i odsyła go do podręczników historii „by nie zapomniał, że Armia Radziecka w czasie II WŚ nie zatrzymała się ani na granicy polskiej, ani niemieckiej, ale weszła do Berlina” jest wymownym tego przykładem. Ale porażający jest również absolutny brak reakcji jej kolegów z poselskich ław, lewicowych ponoć przedstawicieli Narodu. Wojna na Ukrainie stała się historyczną cezurą dla europejskiej lewicy. Każdy, kto dotąd uważał się za „człowieka lewicy” będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie „jakiej lewicy?”. Tej lewicy kapitalistycznej, wspierającej wojny, bez których wielki, światowy kapitał nie mógłby rozszerzać swojego panowania nad człowiekiem, czy lewicy, której społeczno-gospodarcza alternatywa  u swoich fundamentów ma takie postulaty jak pokojowa współpraca dla stworzenia najlepszych warunków wszechstronnego rozwoju człowieka, sprawiedliwość społeczna i ekonomiczna.

Już niedługo europejska, a więc i polska lewica stanie do wyborów do Parlamentu Europejskiego. Dla Unii Europejskiej będą to wybory bodaj najważniejsze od chwili jej utworzenia. Po raz pierwszy wybory odbędą się w czasie, gdy UE po uszy zaangażowana jest w wojnę na kontynencie europejskim. Stosunek Europejczyków do tej wojny zapewne  będzie miał znaczenie dla wyników wyborów. Z jakimi hasłami przystąpi do nich europejska lewica? Z jakimi hasłami przystąpią do niej „Czarzasty, Biedroń, Zandberg et consortes” ? Czy Nowa Lewica donośnie i stanowczo domagać się będzie pokoju na Ukrainie czy też otwarcie opowie się za dalszymi zbrojeniami, za dalszym prowadzeniem wojny do ostatniego Ukraińca lub do ostatniego Rosjanina, za dalszą dewastacją jednego z najważniejszych projektów Unii Europejskiej, jaką  była europejska polityka rolna, czy podtrzyma udział swojego ugrupowania w propagandowej kampanii straszenia wojną i wreszcie czy przekonywać będzie Polaków do konieczności ponoszenia dalszych wyrzeczeń w imię pomyślności hegemona? Plan Rapackiego, powstał przy akceptacji hegemona Polski, ale służył światowemu pokojowi. Dzisiaj polska kapitalistyczna lewica, starająca przypodobać się nowemu hegemonowi służy wojnie.

Żałosny polityczny koniec jeszcze niedawno czołowego przedstawiciela kapitalistycznej lewicy jaką jest (była?) niemiecka socjaldemokracja niech będzie tu przestrogą. Ta właśnie partia płaci dzisiaj przyszłością swojego politycznego bytu cenę za błędną ocenę procesów politycznych, za utratę swojej suwerenności i za rozejście się jej strategicznych decyzji z oczekiwaniami jej wyborców.

Radosław S. Czarnecki, Jacek Uczkiewicz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Świat wielobiegunowy czyli jaki?

Wystąpienie przygotowane na prośbę organizatorów konferencji: „Narodziny wielobiegunowego świata. Konfrontacja czy porozumienie” jaka miała odbyć się w Warszawie 26 listopada 2023 r., a która to konferencja została właśnie odwołana z powodu wycofania się sponsora. No cóż – los lewicy w kapitalizmie.

Próbując w najprostszy sposób odpowiedzieć na pytanie zawarte w tytule konferencji odpowiem wprost: gdybym miał obstawiać: konfrontacja czy porozumienie postawiłbym na konfrontację. Dlaczego? Otóż dlatego, że do porozumienie potrzebna jest wola minimum dwóch stron – do konfrontacji zaś wystarczy wola tylko jednej strony. Dopóki więc główny gracz ekonomiczny i finansowy świata: Stany Zjednoczone Ameryki Północnej kultywować i eksportować będą ideologię neoliberalną, dopóki hołdować będą tezie ogłoszonej swego czasu przez Miltona Friedmana – guru tej ideologii mówiącej, że kryzysy, te rzeczywiste lub te postrzegane są najlepszą drogą do rozpowszechniania i wprowadzania w życie idei neoliberalnych, dopóty skazani będziemy na niekończące się pasmo konfliktów wybuchających w różnych częściach świata.

O globalizacji napisano już setki, a może i tysiące książek. Najważniejszą, ogólnie podzielaną tezą w nich zawartą jest ta, że globalizacja to już czas przeszły. Nic bardziej mylnego. Nie możemy bowiem zapominać, że prócz globalizacji w sensie gospodarczym przebiega i raczej jest trudno odwracalny proces globalizacji w sensie społecznym. Mam na myśli topnienie przeszkód w komunikowaniu się pomiędzy ludźmi różnych kultur i ras, łatwe rozpowszechnianie się idei i faków, standardów myślenia i zachowania. Tą globalizację trudno będzie powstrzymać – chociaż nie jest to niemożliwe.

Za początek końca globalizacji gospodarczej uznaje się rok 2009, w którym dowodnie okazało się, że świat neoliberalny nie jest w stanie metodami pokojowymi uporać się ze skutkami powszechnego kryzysu zapoczątkowanego upadkiem banku Lehman Brothers, a spowodowanego fałszywą z gruntu lecz radośnie przez finansjerę światową doktryną Alana Greenspana, wieloletniego szefa FED o rozwoju gospodarczym drogą powszechnego zadłużania się. Recesja w Stanach problemy ze spłacaniem długów, a nade wszystko eksplozja gospodarcza ChRL, któremu to państwu przypisano w ramach globalizacji rolę jedynie wykonawcy i dostarczyciela surowców spowodowały, że idea globalnej gospodarki według tzw. Konsensusu Waszyngtońskiego się wyczerpała. I pojawiło się zasadnicze pytanie: co dalej? Szukający alternatywy dla nowego, opartego na kapitalistycznych zasadach systemu gospodarczego POWRÓCILI do idei systemu wielobiegunowego, czyli takiego, w którym gospodarka światowa zorganizowana jest w kilku klastrach, w każdym z których jedno państwo odgrywa dominującą, przywódczą rolę. Piszę „powrócili” gdyż idea ta jest dosyć stara. Tutaj pozwolę sobie nie podzielić poglądu dr. Szafarza, który w swoim znakomitym eseju „Narodziny świata wielobiegunowego” postawił tezę, że system kolonialny był systemem właśnie wielobiegunowym. Być może tak to wygląda z naszej perspektywy, ale w czasach kolonialnych wszyscy kolonizatorzy działali według tych samych zasad wywodzonych z „naturalnego” prawa białego człowieka do dysponowania życiem i dobrami naturalnymi innych, „kolorowych” narodów. Można więc śmiało utrzymywać, że czasy kolonializmu były czasami gospodarczego świata jednobiegunowego. Powracam do kwestii kolonializmu, gdyż bez jej zrozumienia nie można zrozumieć współczesnych tendencji i prób reaktywowania systemu wielobiegunowego. Dla nas – Polaków – kwestia kolonializmu jest trochę jak bajka z nie z tego świata. Swoją epokę quasi kolonizacji Ukrainy wstydliwie przemilczamy, wypieramy, a kolonizacja Afryki, Ameryki czy Australii kojarzy nam się z „Murzynkiem Bambo co w Afryce mieszka” Old Shattherhandem , a co najwyżej z filmową postacią Kuta Kinte. Tymczasem organizacja państw regionu Morza Karaibskiego CARICOM podejmuje akcję procesowania się z byłymi kolonizatorami o odszkodowania za okres ich panowania. Trzeba wiedzieć, że na Karaiby sprowadzono 10 razy więcej niewolników niż do Ameryki Północnej.  Oszacowana przez CARICOM suma odszkodowań to około 18 bilionów dolarów. Główne roszczenia adresowane są do Wielkiej Brytanii, gdyż jej obywatele byli w zdecydowanej większości właścicielami plantacji na Karaibach. Wprawdzie Wielka Brytania zniosła niewolnictwo w 1834 r i nawet wypłaciła za nie olbrzymie odszkodowania, ale wypłaciła je nie krajom byłych niewolników, ale ich brytyjskim właścicielom. Bardzo wiele rodzin brytyjskich (między innymi rodzina obecnego ministra spraw zagranicznych, byłego premiera, Lorda Camerona) dorobiło się na Karaibach olbrzymich majątków i stanowili oni i stanowią nadal jądro brytyjskiej klasy próżniaczej. Suma wypłaconych odszkodowań była tak wielka, że rząd Wielkiej Brytanii zaciągnąć musiał olbrzymi kredyt bakowy, którego ostatnią ratę spłacił dopiero w 2015 r. W państwach post kolonialnych pamięć o czasach i krzywdach okresu niewolnictwa jest wciąż żywa pomimo nachalnej propagandy, że „wprawdzie było niewolnictwo, ale wprowadziliśmy tam cywilizację” i z pewnością mieć będzie wpływ na wybór dróg rozwoju tych krajów w perspektywie świata wielobiegunowego..

Ale właśnie w XVII wieku powstał w Londynie ruch intelektualny tzw. Lewellerów (wyrównywaczy). Był to ruch bez wątpienia postępowy w kwestiach społecznych i w dzisiejszych czasach jego członków niewątpliwie wyzwano by od „komuchów”. W kwestiach gospodarczych oferował zaś ten ruch model światowej gospodarki wielobiegunowej właśnie, czyli klastrów tworzonych przez bogate państwo-lidera, oczywiście państwo demokratyczne i grupę państw satelickich (Leviatanów), w którym społecznie akceptowana jest zasada: porządek w zamian za ograniczenie demokracji i praw. Odnotować przy tym należy dwie kwestie. Pierwsza to ta, że Levellerzy skończyli marnie – zostali spacyfikowani przez wojska Cromwella. Druga to ta, że jak widać na ich przykładzie idee są wiecznie żywe, i że dotyczy to również innych idei, pączkujących niegdyś na Wyspach –  na przykład idei socjalistycznej.

Po okresie kolonializmu podejmowane były jeszcze inne próby globalizacji światowych relacji gospodarczych. Pamiętamy przecież treść pieśni, której fragment brzmi: „gdy związek nasz bratni ogarnie ludzki ród”. Próbą globalizacji było również słynne porozumienie z Bretton Woods.

We współczesnej dobie ruch ku systemowi wielobiegunowemu rozpoczął się od organizacji BRICS. Proces ten uzyskał nową, nadzwyczajną dynamikę na skutek wojny na Ukrainie. Nikt chyba nie ma już wątpliwości, że konflikt zbrojny Rosja – Ukraina z 2022 r. przekształcił się (został przekształcony?) w militarną konfrontację USA i ich satelitów z tworzącym się nowym porządkiem opartym na idei systemu wielobiegunowego. Trudno przewidzieć jaki będzie finał tej konfrontacji – jednak dynamika rozwoju alternatywy dla amerykańskiego miru zastanawia i skłania wielu analityków do tezy, że pod tym względem powrotu do sytuacji wyjściowej już nie ma. Haniebna teza  Borella o kwitnących ogrodach i dżungli  jeszcze bardziej ten proces przyspieszyła. A więc co nas czeka? Świat wielobiegunowy. Ale co to oznacza w praktyce?

Na razie zapowiada się system dwubiegunowy: Euro-Ameryka vs „sojusz suwerennych państw”. Czy przekształci się on w system wielobiegunowy? Czas pokaże, przy czym wiele tu może zależeć od Europy. Najważniejsze jednak pytanie jest następujące: czy układ wielobiegunowy będzie kolejną odsłoną, kolejną wersją kapitalizmu,  jakąś nową formą relacji pomiędzy człowiekiem, pracą i kapitałem, jakimś mitycznym kapitalizmem z ludzką twarzą?  Czy w układach wielobiegunowych wytworzą się warunki do rozwoju współczesnej, postępowej myśli socjalistycznej, czy też wręcz przeciwnie – za cenę sprawczości systemu zapłacimy demokracją obywatelską? Czy w systemie wielobiegunowym znajdzie się miejsce dla utopistów?

Jeżeli system wielobiegunowy ma być „nowym kapitalizmem”, to okazać się może, że będzie on bardziej konfliktotwórczy niż obecny.

Postulaty postępowych ekonomistów są znane. Odejść należy od mierzenia wzrostu gospodarczego wskaźnikiem PKB na rzecz całego systemu mierników jakości życia. Aby tak się stało państwo musi odzyskać kontrolę nad gospodarką i systemem finansowym, tak, aby podporządkować je nie celowi maksymalizacji zysku, czytaj: zaspokajania żądzy posiadania, nie bezrefleksyjnemu mnożeniu potrzeb człowieka lecz celowi jakim jest zaspokajanie podstawowych potrzeb członków wspólnoty jakimi są: praca, ochrona zdrowia, edukacja, dach nad głową, kultura – wszystko na najwyższym możliwym poziomie. Czy wreszcie system wielobiegunowy będzie kompromisem pomiędzy skutecznością, sprawnością a demokracją obywatelską, czyli innymi słowy usankcjonuje taki lub inny model autokracji??.

Pewne są dwie okoliczności. Pierwsza to ta, że tworzący się system tzw. „suwerennych państw” spaja zdecydowana wola odrzucenia amerykańskiego dolara w rozliczeniach międzynarodowych i wyzwolenia się tym samym spod politycznego i finansowego dyktatu USA. Druga okoliczność to wola wyswobodzenia się spod dyktatu międzynarodowych instytucji finansowych i dyktatu dużych międzynarodowych korporacji wzmacniając tym samym tendencje nacjonalistyczne. Reszta osnuta jest mgłą. Pewnym jest też to, że system najpierw dwubiegunowy, a później wielobiegunowy wywróci całą dotychczasową strukturę instytucji międzynarodowych zajmujących się sądownictwem i  arbitrażem, ubezpieczeniami i innymi aspektami koegzystencji państw. W miejsce instytucji starych powstawać będą nowe. Ale czy stare problemy znikną?

W swoim świetnym artykule „Contemporary social and political mega-crisis and the goals of economics” prof. Kołodko idąc za wieloma innymi publicystami przytacza powody tego, że „kapitalizm (współczesny, czyli neoliberalny -JU) źle funkcjonuje”. Są nimi: brak uczciwej konkurencji, złe regulacje, korupcja polityków, oszustwa producentów, dystrybutorów i usługodawców, chciwość jako cnota, samoobsługa elit biznesowych i finansowych, napędzanie konsumpcjonizmu, różne usługi online, manipulowanie opinią publiczną przez skorumpowane media, cynizm elit politycznych. Pięknie, trafnie.  Ale czy system wielobiegunowy ustrzeże społeczeństwa od takich patologii?

Jest wielce prawdopodobne wreszcie, że system wielobiegunowy wymagać będzie finansowej i gospodarczej koordynacji wewnątrz każdego „bieguna”. Czy czeka więc nas seria mini-globalizacji?

I wreszcie pytanie dla społecznej i politycznej lewicy najważniejsze: co system wielobiegunowy oznacza dla lewicy? Ile w nowym systemie gospodarczym i politycznym świata będzie kapitalizmu a ile socjalizmu? Czy lewica przygotowana jest na te zmiany? Ten problem uznaję za niezwykle ważny, wymagający osobnego, wnikliwego namysłu i dyskusji. Na wstępie do niej rozdzielić należy lewicę na lewicę kapitalistyczną, czyli para lewicowe ruchy społeczne akceptujące ustrój kapitalistyczny, widzący swoją misję w jego „socjalizowaniu” i lewicę antykapitalistyczną, poszukującą alternatywy dla współczesnego kapitalizmu. Ta pierwsza nie będzie miała problemu z dostosowaniem się do nowych warunkach. Lewica prosocjalistyczna zaś jest moim zdaniem zupełnie nieprzygotowana na nowe czasy. Uważam, że świat wielobiegunowy może stać się szansą lewicy prosocjalistycznej na je powrót  do głównego nurtu politycznego. Ale socjalizmu nikt, ani Waszyngton, ani Moskwa ani Pekin nie poda nam na tacy.

Drugą co do wielkości grupą polityczną w Parlamencie Europejskim jest grupa Socjalistów i Demokratów. Nie słyszałem jednak o jakichś ważnych, prosocjalistycznych inicjatywach tej grupy. Jeśli nawet były takie, to nasi wybitni w niej przedstawiciele okazali się bardzo wstrzemięźliwymi w ich propagowaniu.

Unia Europejska

Idea świata wielobiegunowego, w którym Unia Europejska jest jednym z największych centrów gospodarczych świata kołacze się po głowach i publikacjach od wielu lat. Zwłaszcza żywa była w początkach XXI wieku, w czasach, gdy UE prezentowała największy potencjał gospodarczy świata i była liczącym się partnerem politycznym. Niestety to już przeszłość. Twierdzę, że Unia miała swoją historyczną szansę, lecz jej świadomie, lub nieświadomie nie wykorzystała.  Kluczem do nowego otwarcia było uregulowanie, ustanowienie trwałych, strategicznych, partnerskich zasad współpracy z Rosją.  Wizja Unii Europejskiej od Lizbony do Władywostoku była nie tylko inspirująca intelektualnie, lecz również mocno osadzona w pragmatyce sprzężenia technologicznej mocy Unii z olbrzymimi zasobami surowców naturalnych Rosji. To byłaby nowa, potężna jakość na scenie politycznej. Zabrakło jednak odwagi, zdecydowania, zdolności do strategicznego myślenia, a w końcu woli.  Nie mogę mówiąc o tych sprawach abstrahować od osobistych doświadczeń. Wydarzenia incydentalne nie powinny stanowić podstawy do uogólnień tym nie mniej dla mojego obrazu świata mają ważne znaczenie.

Pierwszy raz zetknąłem się bezpośrednio z tym problemem w 2001 r, w rozmowie z jednym z czołowych, prawicowych  polityków niemieckich (przyjaciel kanclerza Kohla), który zorientowawszy się, że znam język rosyjski w prywatnej rozmowie powiedział mi: „Wy (Polacy, JU) jesteście w bardzo dobrej sytuacji. Wy znacie ich (Rosjan) język, znacie ich kulturę. A my wszystkiego musimy się uczyć”.

Po raz drugi sprawa stosunków z Rosją dopadła mnie w Luksemburgu kiedy rozpocząłem swoja pracę jako pierwszy polski członek Europejskiego Trybunału Obrachunkowego. Prezes Trybunału na samym początku powierzył mi zaskakującą misję poprawy relacji ETO z Rosyjskim NIK-iem. Stosunki te załamały się po tym, jak w trakcie wizyty w ETO delegacji SPRF została ona dotkliwie obrażona przez jednego z członków Trybunału, wskutek czego przerwała wizytę i zamroziła kontakty z ETO. „-Bardzo zależy nam na ponownym nawiązaniu dobrych relacji z Rosjanami” przekonywał mnie  Prezes. Za najlepszą formę naprawy tych relacji uznałem przeprowadzenie wspólnej kontroli wykorzystania środków unijnych w Rosji. Inicjatywa została bardzo dobrze, poważnie i odpowiedzialnie przyjęta przez Moskwę, całość zakończyła się wspólnym sukcesem, konferencje prasowe, uroczyste wspólne podpisanie raportu końcowego itp. Sielanka nie trwała długo. Konflikt zbrojny Rosja Gruzja położył jej definitywnie kres nie tylko relacjom Trybunału ale całej Unii z Rosją. Niby wszystko jasne, ale oto w 2015 roku znany amerykański politolog Mearsheimer w trakcie swojego słynnego wykładu na Uniwersytecie Bostońskim krytykując politykę Stanów w stosunku do Rosji przekonywał, że agresja na Gruzję była wprost odpowiedzią Rosji na zaproszenie Ukrainy i Gruzji do NATO na szczycie NATO w Bukareszcie. „Rosja dała wyraźny sygnał, że gotowa jest zdecydowanie bronić się przed ekspansją NATO. Była za słaba że by wejść na Ukrainę. Ale – twierdził Mearsheimer, jeśli USA nie zmienią swojej polityki, to Ukraina zostanie zniszczona”.

Z tą sprawą wiąże się jeszcze jedno moje doświadczenie. Otóż w trakcie przeprowadzania tej kontroli odbyłem spotkanie z przedstawicielami rosyjskich samorządów terytorialnych w jednym z miast 100 km od Moskwy. Pełna sala około 200 osób, długa rzeczowa dyskusja. Z tego spotkania z rozmów tych oficjalnych i nieoficjalnych wyszedłem z głębokim przekonaniem o bardzo silnych, proeuropejskich nastrojach wśród mieszkańców tego miasta. Wspominam o tym ilekroć mowa jest o żelbetowej kurtynie jaką zaciągnięto pomiędzy Europą a Rosją i nurtuje mnie pytanie, czy ta rosyjska proeuropejskość przetrwa czas wojny.

Jestem przekonany, że w takiej bądź innej formie współpraca pomiędzy Europą a Rosją się odrodzi. Niezbędne ku temu będą zmiany po obu stronach. Putin nigdy nie będzie partnerem dla Europy, Rosja nigdy nie zapomni roli Unii Europejskiej chociażby w  mińskim oszustwie.

Zmiany będą potrzebne, a przed nami wybory do Parlamentu Europejskiego. Wybory te zadecydują o charakterze Unii, o tym, czy za sprawą zjednoczonej, europejskiej prawicy UE zmieni się w towarzyski, luźny klub polityczny, czy też uzyska szansę powrotu na ścieżkę dalszej integracji i odbudowy swojej politycznej i gospodarczej pozycji w świecie. Dla nas, dla lewicy wiąże się to z dwoma problemami. Po pierwsze lewica wspierać powinna w wyborach ugrupowania opowiadające się za dalszą europejską integracją. Więcej – uważam, że dla przyszłości Unii sytuacja jest na tyle krytyczna, że prounijne partie polityczne powinny sformułować wspólny blok wyborczy, na przykład pod nazwą „Polska europejska”, aby, idąc za ciosem jakim było obalenie w niedawnych wyborach parlamentarnych antyunujnego referendum wprowadzić do PE jak najwięcej prounijnie zorientowanych posłów.

Ta postawa nie wyklucza innego ważnego postulatu: konieczności łączenia się europejskich sił socjalistycznych w walkę o socjalistyczną Unię Europejską. Ale to już inna historia.

Co po globalizacji?

Zaproszony zostałem przez Stowarzyszenie Polska – Wschód i Fundację Innowacje do udziału w konferencji ” Szanse i zagrożenia realizacji globalizacji”. Poniżej mój tekst przekazany do materiałów konferencyjnych.

 Coraz więcej ekonomistów prezentuje pogląd, że klasyczna globalizacja, której główne postulaty to ogólnoświatowa swoboda przepływu kapitałów i surowców jest już przeszłością. Po doświadczeniach walik z pandemią wirusa sars-cov-2, wśród których na czoło wysunęła się dystrybucyjna i organizacyjna rola państwa, ostateczny kres globalizacji położyła wojna pomiędzy imperialną Rosją a imperialnymi Stanami Zjednoczonymi toczona na terytorium Ukrainy, a w szczególności bezprecedensowy w swoim zakresie system sankcji ekonomicznych stosowanych przez część świata wobec Rosji, wymuszenie przez USA na Europie rezygnacji z zaopatrywania się w gaz rosyjski na rzecz droższego gazu amerykańskiego potwierdzone spektakularnym wysadzeniem gotowego do uruchomienia gazociągu Nord Stream2.

Globalizacja była szczytową formą neoliberalnej gospodarki kapitalistycznej i sama siebie unicestwiła. Przyczyną przekształcenia (przez USA) w sumie lokalnego kryzysu rosyjsko-ukraińskiego o charakterze głównie etnicznym w III Wojnę Światową był bowiem niezamierzony efekt globalizacji jakim stał się zaskakujący i ogromny rozwój gospodarki Chińskiej Republiki Ludowej. Państwo to w krótkim czasie wyrosło na najpoważniejszego konkurenta USA w rywalizacji o gospodarczo-ekonomiczny prymat na świecie. Światowy prymat nie jest dla USA kwestią wyłącznie prestiżową, ale jest dla tego mocarstwa podstawową kwestią egzystencjalną. Przypomnieć należy, że w 1970 r. USA jednostronnie wypowiedziały traktat z Bretton Woods z 1944 r. zrywając podstawę tego traktatu jaką było postanowienie o pokrywaniu wartości światowej waluty (za jaką uznano amerykański dolar) w rezerwach złota. Światowa waluta stała się przez to walutą fiducjarną, co rozpoczęło procesy globalizacyjne. Z drugiej strony ustanowienie dolara jako podstawowej waluty rozliczeniowej w transakcjach paliwowych powoduje, że de facto cały świat współfinansuje amerykański dług publiczny. Każde bowiem zobowiązanie finansowe wyrażone w dolarach jest podstawą dla FED do druku pieniędzy. Dlatego USA nie mogą wyzbyć się swojej roli „przywódczej”, a właściwie roli swojej waluty w rozliczeniach międzynarodowych i nie mogą dopuścić do dominacji ChRL w światowej gospodarce. Według opinii wielu amerykańskich politologów, wyrażanych na wiele lat przed rosyjską agresja militarną na Ukrainę najgroźniejszy z tego punktu widzenia byłby sojusz ChRL i Rosji. Maksymalne osłabienie Rosji jest więc głównym celem strategii USA w rywalizacji z ChRL.

Podstawowym więc pytaniem jest to jak wyglądać będzie świat po zakończeniu wojny na Ukrainie. Czy w jej wyniku dojdzie do wytworzenia się gospodarczego układu dwubiegunowego z centrami w Waszyngtonie i Pekinie, czy też USA zdołają utrzymać swoją rolę światowego dominatora.  Ale nawet w tym drugim przypadku do powrotu do stanu wyjściowego, za jaki uznać można luty 2022 r. trudno raczej mówić. Świat już nie będzie taki jak niegdyś. Jaki więc będzie?

Nie można tutaj wspomnieć o katastrofalnej, niszczycielskiej roli globalizacji w wielu dziadzinach życia społecznego. Globalizację zasadnie więc obwiniać należy o komercjalizację mediów, a zwłaszcza o przekształcenie czegoś, co niegdyś nazywano „mediami publicznymi” w przedsiębiorstwa komercyjne. W efekcie pojęcie prawdy, odpowiedzialności mediów za prawdę wylądowały w koszu. Skutkiem jest najpoważniejszy w historii kryzys demokracji liberalnej, upadek autorytetu nauki i wiedzy, upowszechnienie się przedmiotowego traktowania potencjalnych wyborców przez polityków i kierujących nimi agencji medialnych. Przedstawiona na dzisiejszej konferencji prezentacja dr. Rogalińskiego jest tego doskonałym przykładem. Starał się on określić, na podstawie niezwykle szczegółowej analizy kilkudziesięciu światowych polityków, formułując dziesiątki, a może i więcej kryteriów szczegółowych, takich jak kolor oczu, szerokość nogawki spodni, czy kolor koszuli, „uniwersalny model polityka akceptowalnego społecznie”. Nie dyskutując naukowych wartości jego pracy nie sposób zauważyć, że wśród tego mrowia kryteriów zabrakło jednego: co dany polityka ma do powiedzenia ludziom.

Komercjalizacja mediów doprowadziła do tego, że współcześni politycy są de facto produktami medialnymi. Zanikło pojęcie „męża stanu”. Wśród czołowych polityków rządzących dzisiaj Stanami Zjednoczonymi, państwami europejskimi czy Unią Europejską nie można wskazać żadnego, któremu przypisać by można cechy męża stanu. Wszyscy oni są produktami medialnej propagandy, politykami, którzy zamiast ciągnąć „narodowy wóz” w kierunku, którym wyznacza im ich wiedza, doświadczenie, zdolności profetyczne i cnoty moralne, pchają go nadstawiając uszy na wyniki codziennych sondaży.

Globalizację oskarżyć należy o to, że regułami wolnego rynku finansowego objęła środki publiczne skazując wręcz państwa na „rozwój” przez zadłużanie. Innym skutkiem urynkowienia środków publicznych stała się możliwość wyprowadzania coraz większej ich ilości poza budżet państwa, poza społeczny nad nimi nadzór, jakie w założeniu ustroju demokratycznego stanowić miały parlamenty. Nastąpiła więc deprecjacja znaczenia parlamentów krajowych, deprecjacja zawodu parlamentarzysty.

Słabe rządy, kierowane przez słabych polityków, niemające możliwości kreowania własnej polityki gospodarczej przestają służyć ogółowi obywateli a skupiają się na służbie partii politycznej, na dbaniu o jej wyborczy interes.

Słabnącej roli nadzorczej parlamentu towarzyszył wzrost dominacji ponadnarodowych koncernów, dysponujących kapitałem często przekraczającym budżety państw. Pod rządami globalizacji to państwa stały się klientami koncernów a nie odwrotnie.

Olbrzymie szkody wyrządziła globalizacja w obszarach kultury i edukacji. Dewaluacja pozycji uczelni wyższych i znaczenia wyższego wykształcenia jest powszechna. Jeszcze kilka lat temu prasa donosiła o rynku pisania rozpraw doktorskich i habilitacyjnych na zamówienie. Dzisiaj donosi o coraz powszechniejszym zjawisku wykorzystywania Sztucznej Inteligencji przez uczniów szkól podstawowych do pisania wypracowań domowych. Wykształcenie staje się coraz większą fikcją, zdolność do samodzielnego, krytycznego myślenia nie tylko zamiera, ale coraz częściej jest po prostu tępiona. Pożądanym wzorem obywatela jest osoba, która nie myśli samodzielnie, ogląda reklamy i kupuje, kupuje, kupuje. Coraz bardziej przypomina to wczesne średniowiecze, w którym samodzielne myślenie, wydawanie opinii przynależało wyłącznie klerowi i osobom „wysoko urodzonym” podczas gdy samodzielne myślenie ludzi z plebsu piętnowane było jako grzech pychy. Po to by sterować ludzkim myśleniem koncerny opanowały media. Dzisiaj Facebook bez żadnej jawnej procedury, bez możliwości odwołania się, wyklucza osoby uznane przez  – no właśnie, przez kogo – za nieprawomyślne z internetowej społeczności. Zakaz pisania o Orkiestrze Wielkiej Świątecznej Pomocy przez lokalne media w jaskrawy sposób pokazuje po co Orlenowi potrzebne były lokalne gazety, strony internetowe i inne lokalne media. Koncernowi paliwowemu po nic, ale jego politycznym mocodawcom w bardzo oczywistych celach.

Złych (choć są też i dobre) skutków globalizacji można mnożyć. Warto jednak pokusić się i na taką refleksję, że wszystkie te wyżej wymienione czynniki razem wzięte doprowadziły do warunków, w których władza może bezkarnie, właściwie bez skutecznego społecznego protestu, podporządkować sobie i swoim partykularnym interesom cały system wymiaru sprawiedliwości, doprowadzając porządek prawny państwa, a więc i całe państwo do ruiny.

Oczywiście to nie będzie tak, że globalizacja, która rozwijała się przez dziesięciolecia zniknie z naszej rzeczywistości z dnia na dzień. Nie zniknie. Wiele też zależeć będzie od politycznych skutków wojny USA z Rosją. Nawet jednak, jeśli dojdzie rzeczywiście do powstania dwubiegunowego układu polityczno-gospodarczego świata, światowy kapitał znajdzie sobie drogę, wypracuje metody, aby dalej realizować swój podstawowy cel jakim jest ekonomiczne i intelektualne panowanie nad masami społecznymi. Takim jest też cel ugruntowywanie podziału na masy nowych niewolników i na wąską kastę ludzi realnej władzy, ludzi lepszego sortu: najbogatszych, władających większością światowych kapitałów, mających nieograniczony dostęp do gruntownego wykształcenia, nowoczesnych technologii i osiągnięć genetyki.

Wojna na Ukrainie już jest i będzie jednym z punktów zwrotnych w dziejach naszej cywilizacji. W takich okresach pojawia się pustka ideowa tworzona przez odchodzące ze sceny doktryny społeczne i ekonomiczne. Neoliberalizm, a z nim wszystkie inne afiliowane przy nim ruchy polityczne (w tym takie jak europejska socjaldemokracja) nieodwołanie się kończy. Kto wypełni po nim przestrzeń?

Niestety, przychodzi konstatować, że najlepiej do wypełnienia tej luki przygotowana jest konserwatywna, narodowa prawica. Nie tylko prawicowa międzynarodówka spajająca ideowo takie osoby jak Orban, Kaczyński czy Putin ma się w najlepsze. W ostatnich dekadach prawica – na przykład polska – ustanowiła całą sieć instytutów, fundacji, zrzeszeń zajmujących się nie tylko uprawianiem taniej propagandy i pozyskiwaniem swoich partyzantów, ale tworząca fora do dyskusji, poszukiwań ideowych i programowych. Oficjalna, koncesjonowana lewica, która nie potrafi się wyzwolić z odium neoliberalizmu, którego swego czasu stała się przybudówką, drepce w miejscu i modli się o wzrost o 1 punkt procentowy w sondażach. Podobnie europejska lewica socjaldemokratyczna schodzi ze sceny wraz z neoliberalizmem. Jest to sytuacja o tyle paradoksalna, że wydawać by się mogło, że właśnie czasy przełomu, czasy zagrożeń dla pojedynczego człowieka jak i dla całych, olbrzymich grup społecznych, czasy rosnących gwałtownie nierówności, czasy systemowego podziału ludzkości na dwa plemiona: lepsze, posiadające pieniądze, kapitały, wpływy  i władzę i gorsze, traktowane przedmiotowo, któremu dostarczać trzeba tylko trochę chleba i igrzysk, którego jedynym zajęciem jest tak naprawdę oglądanie reklam i kupowanie, że w takich czasach lewica rozwijać powinna swoje żagle. Nic takiego jednak nie następuje w skali makro.

Nie podzielam wyrażonego w trakcie dzisiejszej dyskusji poglądu, że w latach dziewięćdziesiątych skończył się socjalizm. To nieprawda. Lata dziewięćdziesiąte to kres bardzo ważnego historycznie projektu, jakim była próba tworzenia pierwszego w nowożytnej historii społeczeństwa i państwa wyzwolonego spod dyktatu kapitału. Państwa takie funkcjonowały kilkadziesiąt lat i sprawiły niebywały społeczny awans szerokich mas pracowniczych. Nie pora tu na prezentację bardzo długiej listy osiągnięć społecznych, gospodarczych i kulturalnych państw socjalistycznych w XX wieku, ale odnotować trzeba, że powstanie ZSRR i związku państw socjalistycznych zmusiło światowy kapitał do poprawy warunków pracy i życia ludzi pracy w wielu krajach na całym świecie, a dzisiaj jedno z tych państw jest pretendentem do światowego przywództwa.

W tym rozumieniu idea socjalistyczna odniosła sukces. Dlaczego nietrwały? Ten problem wciąż czeka na rzetelną analizę, na oddzielenie sukcesów realnego socjalizmu od jego błędów i błędów jego implementacji. Idee socjalizmu, socjalistycznego humanizmu, socjalistycznej gospodarki nie tylko nie zginęły, ale wręcz przeciwnie – są jedyną, realną alternatywą dla postępowego świata. Pytanie tylko w jakim trybie i w jakich warunkach prosocjalistyczne rozwiązania będą wdrażane. Najbardziej oczywiste są dwa scenariusze: drogą demokratycznych przemian lub jako społeczna reakcja po globalnym kataklizmie, jakim na przykład może być wojna jądrowa.

Odpowiadając na pytanie „Co po globalizacji?” odpowiem, że dla resztek inteligencji, zwłaszcza lewicowej, podstawowym zadaniem jest walka o wyrwanie społeczeństw z nowego intelektualnego średniowiecza, w które globalizacja wtrąciła świat. Potrzeba nam nowego Oświecenia, przywrócenia znaczenia dla rozwoju jednostki takich wartości jak wiedza, racjonalizm, swoboda myślenia podmiotowość jednostki. Nowe Oświecenie nie spadnie z nieba (dosłownie i w przenośni). Tak jak i poprzednie musi być efektem długotrwałego, zbiorowego, internacjonalistycznego wysiłku intelektualnego. I w organizacji tego ruchu lewica powinna odegrać istotną rolę.

W tym przekonaniu mam zaszczyt reprezentować na dzisiejszej konferencji Stowarzyszenie Przyszłość, Socjalizm, Demokracja, jakie niedawno zarejestrowane zostało we Wrocławiu. Naszą misją jest właśnie tworzenie platform dyskusyjnych dla ludzi lewicy, którzy nie tylko nie boją się terminu „socjalizm”, ale w ideach tego szlachetnego ruchu dostrzegają szansę dla siebie, swoich rodzin, swoich krajów. Stanowić chcemy choćby drobinkę tego powszechnego intelektualnego wysiłku na rzecz przywrócenia lewicy społecznej należnego jej miejsca i roli w tworzeniu alternatywy dla neoliberalizmu i globalizacji. Zapraszam do współpracy.

Dr inż. Jacek Uczkiewicz

Prezes Stowarzyszenia

Przyszłość, Socjalizm, Demokracja

Do siego roku (c.d.)

„Gdyby przyszłość wiedziała co ją czeka nigdy by nie nadeszła”

Urszula Zybura

(pierwsza kartka kalendarza „Przekroju” na 2023 r.)

Do siego roku – byśmy za 365 dni zdrowi i cali znów mogli złożyć sobie te staropolskie życzenia. Od prawieków w okolicach przesilenia zimowego ludzie próbują wniknąć myślą w przyszłość szukając odpowiedzi na najważniejsze pytanie: co im ten nowy rok przyniesie. Dzisiaj niewiele jest ważniejszych pytań od tego co przyniesie nam rok 2023. Pytanie to zadajemy sobie w okolicznościach jakże odmiennych od wszystkich towarzyszących naszym, polskim życzeniom noworocznym przez ostatnie 76 lat. Do dziś, również te składane w latach 1981 i 1982 nie były obarczone tak potężnym ładunkiem niepewności na pograniczu z trwogą.  Nie chodzi tylko o przebijającą się powoli, ale zawsze do naszej świadomości prawdę, jaką niemal rok temu prezydent Francji ogłosił swojemu rządowi, że czasy dobrobytu mamy już za sobą i czekają nas czasy ograniczeń i wyrzeczeń. Pierwszy raz od 76 lat Polska jako państwo i naród uczestniczy w wojnie toczonej bezpośrednio za naszymi granicami, na terenie Ukrainy. W wojnie pomiędzy dwoma atomowymi mocarstwami o ład gospodarczy i polityczny świata. Polska uczestniczy w niej we wszystkich możliwych formach zbrojnej działalności. Jedną z najbardziej strzeżonych tajemnic polskiego rządu jest informacja o liczbie Polaków poległych na froncie ukraińsko rosyjskim. Zamiast tej informacji mamy działającą wstecz ustawę przyjętą niemal jednogłośnie przez Sejm zezwalającą obywatelom Polski na bezpośredni udział w tej wojnie bez konieczności uzyskania – jak to było dotąd – zezwolenia na taki czyn polskich władz. Chcesz – to jedź! Trudno nie odczytywać tej sejmowej decyzji jako zachęty dla młodych Polaków do przeżycia „przygody życia”, dla wielu pewnie ostatniej.

Tak, dziś już nie ma wątpliwości, że świat cały nie będzie taki sam, jak przed rokiem. A jaki będzie? W którą stronę ma zwrócić się zwykły człowiek, „the men in the bus” – jak mówią Anglicy w poszukiwaniu odpowiedzi na odwieczne pytanie: co robić, jak się zachować, aby zapewnić przetrwanie sobie i swoim potomkom?

Z pewnością nie w stronę dzisiejszej Rosji, która w uzasadnionym skąd inąd poczuciu zagrożenia dla swojego imperium zdecydowała się jednak rozpętać III wojnę światową skazując na zagładę setki tysięcy istnień ludzkich i cywilizacyjny dorobek pokoleń.

Z pewnością nie w stronę USA, współodpowiedzialnych za ukraińską tragedię.  Polityka USA względem Rosji zawsze nacechowana była obłudą i przeświadczenie, że oszukać Rosję to nic zdrożnego. Oto znamienny cytat wypowiedzi sekretarza stanu Bakera w rozmowie z Gorbaczowem na Kremlu w 1990 r. (z książki Tima Weinera „Szaleństwo i chwała. Wojna polityczna pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją 1945 – 2020”):

„Rozumiemy, że nie tylko dla Związku Radzieckiego, ale i dla innych europejskich krajów ważne jest, by posiadały gwarancję, że jeśli Stany Zjednoczone utrzymają swoją obecność w Niemczech w ramach NATO, obecna militarna jurysdykcja sojuszu nie zostanie przesunięta ani o cal w kierunku wschodnim”.

Z tej jakże ciekawej książki wynika jednoznacznie, że polityczne kręgi USA zawsze świadome były tego, że rozszerzanie NATO na wschód odbierane będzie przez Rosję jako działania wymierzone przeciwko bezpieczeństwu tego kraju.

Trzy lata później USA ogłosiły doktrynę „demokratycznego powiększania NATO”, a Zbigniew Brzeziński w telewizyjnym wystąpieniu powiedział bez ogródek: „Udało się nam ich (Rosjan) oszukać”.

Jak wynika z niedawnych publicznych wypowiedzi byłej kanclerz Niemiec Angeli Merkel oszustwo wpisane było też od samego początku w spektakl pod nazwą „rokowania mińskie” w 2014 r.  Merkel wyznała, że ze strony Zachodu celem Porozumień Mińskich nie było osiągnięcie jakichś trwałych rozwiązań pokojowych na Ukrainie po antykonstytucyjnym zamachu stanu w tym kraju, ale zyskanie czasu dla przezbrojenia Ukrainy i militarnego przygotowania jej do konfrontacji z Rosją. Pytanie więc, które kiedyś postawiłem: „co zrobiono na świecie w celu uniknięcia konfliktu” w świetle rewelacji Merkel wygląda nie tylko na retoryczne, ale i głupie i naiwne. Nie tylko bowiem nie zrobiono nic w tym kierunku, ale zrobiono bardzo wiele, aby ten konflikt wybuchł. Oczywiście oszustwo jako narzędzie w polityce zagranicznej USA nie jest „zarezerwowane” dla Rosji. Wystarczy przypomnieć oszustwo na światową skalę najbliższych sojuszników USA w sprawie domniemanej broni masowego rażenia Saddama Husajna.

Oczywiście można uznać (wyboru nie ma) rolę USA jako żandarma świata. Nie można jednak w żaden sposób uznać roli USA jako przywódcy świata. Nie można choćby oglądając telewizyjne wystąpienie Bidena, wówczas jeszcze wiceprezydent Stanów Zjednoczonych, w którym na luzie i z nieskrywanym zadowoleniem opowiadał, jak domagał się od prezydenta Ukrainy zmiany prokuratora generalnego, gdyż ten wszczął postepowanie przeciwko jego synowi w związku z podejrzeniami o jego niezgodną z prawem działalnością gospodarczą na terenie Ukrainy. „- Obiecał mi, że to zrobi, ale tego nie zrobił. Więc ja mu powiedziałem, że jeżeli nie zmieni prokuratora to nie otrzyma obiecanego miliarda dolarów. I bardzo szybko zmienił prokuratora na właściwego człowieka”. To prawdziwe oblicze Stanów.

Powodów, dla których Stany Zjednoczone nie powinny być punktem orientacyjnym w mglistej przyszłości jest bardzo wiele, od setek miejsc na Ziemi, gdzie zbrojne interwencje USA były przyczyną śmierci i nieszczęść milionów ludzi, do wykorzystywanie uprzywilejowanej pozycji dolara do zmuszania świata pokrywana długu wewnętrznego Stanów. Ale jedne aspekt sprawy musi zostać rozwinięty. Chodzi o stosunek USA do wspaniałego (niegdyś), unikalnego w świecie projektu pod nazwą Unia Europejska. Niezależnie kto był prezydentem USA kraj ten nigdy – wbrew oficjalnym i uroczystym deklaracjom – nie wspierał faktycznie idei Unii Europejskiej Wręcz przeciwnie – Stany zawsze zainteresowane były ograniczeniem roli Unii, wyrastającej na przełomie XX i XXI wieku na jedno z najważniejszych centrów polityczno-gospodarczych świata. Dowodów jest aż nadto, choćby bezprecedensowe zaangażowanie się administracji Trumpa w antyunijne referendum w Wielkiej Brytanii, czy ostentacyjne udzielenie politycznego wsparcia rozbijackiej dla UE inicjatywie Polski powołania UE BIS pod nazwą Trójmorze. Dziś wszystko jest już pozamiatane. Efektem wojny Rosji z USA jest polityczna, gospodarcza i militarna pacyfikacja Unii Europejskiej przez Stany Zjednoczone Ameryki Północnej.

Z tych też powodów Unia Europejska w jej dotychczasowym kształcie nie może pretendować do roli zacisznej przystani dla zwykłego człowieka. Głównie z tego powodu, że jej przywódcy okazali się dobrymi na dobre, spokojne czasy, w których mogli pielęgnować swój europejski ogród z dala od światowych zgiełków. Unia Europejska okazała się projektem „na dobre czasy” i nie zdała egzaminu w czasach złych. Nie zdała, gdyż nie osiągnęła koniecznego poziomu integracji, nie wypracowała swojej własnej strategii rozwoju, nie wykształciła polityków o cechach mężów stanu. Nie może być Unia Europejska nadzieją dla Europejczyków, kiedy jej najważniejszy polityk, przewodnicząca Komisji Europejskiej odpowiadając w Parlamencie Europejskim na interpelację francuskiej deputowanej co ta powiedzieć ma swoim wyborcom, gdy ci pokazują jej nowe, drastycznie zwiększone rachunki za energię zbywa ją w nadzwyczaj butny, arogancki sposób: „-To zapytanie pod niewłaściwy adres. Niech się Pani zwróci do Pana Putina!”.

Europa, a konkretnie Europejczycy płacą dziś bardzo wysoką cenę za brak wyobraźni i kompetencji swoich przywódców. Kryzys UE rozpoczął się wiele lat temu fiaskiem ogłoszonego w 2007 r. projektu „Europa 2020. Strategia na rzecz inteligentnego i zrównoważonego rozwoju”. Do roku 2020 w żadnym kraju nie udało się w pełni osiągnąć planowanych wskaźników. Przy średniej 55% najlepiej poradziła sobie Szwecja (76%), najgorzej Bułgaria (30%). W wiosce, w której mieszkam, położonej w powiecie wrocławskim, do dziś nie ma Internetu o gwarantowanej szybkości min. 30Mb/s, a dostarczenie Internetu o takiej prędkości wszystkim mieszkańcom Unii do 2020 r. było jednym z celów Programu. Przyczyn tego fiaska jest wiele, ale dwie są decydujące. Realizacja programu wykazała bardzo zróżnicowane podejście do jego realizacji przez kraje członkowskie. Wykazała ona brutalnie skutki braku dostatecznego poziomu integracji Unii – to czynnik pierwszy. Drugim powodem było – moim zdaniem – przyjęcie założenia, że program realizowany będzie przy znacznym zaangażowaniu sektora prywatnego. To założenie okazało się chybione, ale w okresie szalejącej globalizacji i neoliberalnego terroru, przy bardzo słabych możliwościach interwencji państw w procesy gospodarcze nie mogło być innego rezultatu. Tymczasem inne kraje, przede wszystkim Chiny, Indie, Indonezja, Brazylia poczyniły olbrzymie postępy we wdrażaniu gospodarki opartej na innowacyjności. Pandemia sars-cov2, a później wojna na Ukrainie ostatecznie pogrzebały szansę Unii Europejskiej na wpisanie się do światowej czołówki państw-liderów innowacyjności technologicznej. Dzisiaj Unia Europejska przeżywa największy w swej historii kryzys, chociaż jej liderzy starają się robić dobrą minę do złej gry i zaklinają rzeczywistość deklaracjami, że Unia ma się świetnie.

Ma się źle. Źle pod względem politycznym, gospodarczym i moralnym. Już pandemia pokazała, jak bardzo trudna jest koordynacja działalności państw unijnych w sytuacja kryzysowych. W Unii nasilają się tendencje odśrodkowe, decentralizacyjne. Dwa filary Unii: Niemcy i Francja, dotychczas ściśle ze sobą współpracujące, nie są zdolne do podjęcia jakiejkolwiek wspólnej inicjatywy. I nie jest mi żal ich przywódców Macrona i Scholza widząc, jak szamoczą się w sieci problemów, które współtworzyli, a z których nie potrafią się wyplątać. A nowe pokolenie polityków europejskich, od Wielkiej Brytanii po Mołdowę przeraża swoją infantylnością, zapatrzeniem w medialne notowania. Rozczarowuje zwłaszcza Wielka Brytania – do niedawna opoka, symbol powagi państwowej, która na czele swojego rządu postawiła osobę gotową, jak to publicznie zadeklarowała, bez żadnych wahań „przycisnąć atomowy guzik”. I Liz Truss nie jest tu wcale odosobnionym przypadkiem, rodzajem wypadku przy pracy.

Unia Europejska nie zdołała rozwiązać swojego problemu z Rosją w ujęciu strategicznym. Z jednej strony ochoczo korzystała z jej tanich zasobów naturalnych, a z drugiej bez wahania wpisywała się w politykę oszukiwania Rosji. Unia nie potrafiła wypracować reguły trwałego partnerstwa z Rosją, a takie partnerstwo na terenie euroazjatyckim byłoby nie tylko naturalne, ale przynoszące korzyści obu stronom. A teraz, gdy Rosja odwróciła się od Unii i od USA jest już za późno. Dramat Europy polega na tym, że jej szanse rozwoju gospodarczego mogą być wyłącznie związane z opcją politycznego i militarnego zwycięstwa nad Rosją, zapanowania nad jej surowcami i rynkami zbytu. To natomiast wydaje się nieprawdopodobne bez wojny nuklearnej.  Ale nawet, jeśli udałoby się to osiągnąć unikając atomowej hekatomby, to trzeba mieć na względzie doświadczenie irackie, kiedy to Stany Zjednoczone nie dopuściły sojuszników swojej agresji do irackiego tortu inwestycyjnego po zabiciu Husajna. Tym bardziej, że dzisiaj Unia Europejska jest słaba, pod każdym względem uzależniona od USA.

Cóż więc przyniesie rok 2023 w tej sytuacji? Dla Europy i Europejczyków nic dobrego o ile nie zmieni się sposób funkcjonowania Unii, skutkujący między innymi takimi osobliwościami, jak wynoszenie do godności unijnych komisarzy osób o znanych, zadeklarowanych antyunijnych przekonaniach. Unia potrzebuje nowych, odpowiedzialnych polityków, zdecydowanych na nowo podjąć wysiłki integracyjne. Postępowa Europa przeciwstawić się musi prawicowej wizji Unii Europejskiej, wizji bardzo bliskiej tak Jarosławowi Kaczyńskiemu jak Joe Bidenowi i Władymirowi Putinowi, wizji luźnej unii państw narodowych, których współpraca ogranicza się wyłącznie do kwestii gospodarczych.

Wojna na Ukrainie już przyniosła ze sobą wzrost aktywności i agresji skrajnych, często neofaszystowskich ruchów nacjonalistycznych w Europie. I tutaj dostrzegam olbrzymią szansę i odpowiedzialność europejskiej lewicy. Powinna ona wystąpić do Europejczyków z własną wizją przyszłości Unii, z wizją, celem Unii Europejskiej – socjalistycznej.

I doczekania takiej właśnie Unii, zapewne jeszcze nie w 2023 r. ale w dającej się przewidzieć przyszłości życzę wszystkim.

Oligarchia zamiast demokracji?

Określenie „oligarcha” do niedawna miało bezwzględnie negatywną konotację, zwłaszcza, gdy dotyczyło niebywale zamożnych osób, który swoje olbrzymie  majątki zdobyli uwłaszczając się na państwowym majątku Związku Radzieckiego, głównie republik rosyjskiej, ukraińskiej i kazachskiej. Takie nazwiska jak Abramowicz, Mordaszow, Lisin w Rosji czy Pinczuk, Achmetov, Poroszenko w Ukrainie to tylko wierzchołki gór lodowych, „wybitni” przedstawiciele środowiska, które, zwłaszcza w Ukrainie, nie tyko praktycznie decydowały o gospodarce tego kraju, ale i o jego polityce wewnętrznej i zewnętrznej. Źródła ich majątków często są niejasne, a oni sami oskarżani są nie tylko o okradanie własnych narodów, ale i o szerzenie korupcji na najwyższych państwowych szczeblach i bezprawia.

Jeszcze niedawno prasa światowa co jakiś czas elektryzowana była doniesieniami o konfiskacie luksusowych jachtów oligarchów rosyjskich wpisanych na listę osobna które USA i ich sojusznicy nałożyli sankcje. Ta sama prasa z dniem 24 lutego 2022 r. gwałtownie przestała pisać o skrajnie skorumpowanym świecie oligarchów i polityków ukraińskich, ale niezależne media ukraińskie donosiły o tzw. „Batalionie Monako” czyli o około 70-ciu oligarchach mieszkających z rodzinami w luksusowych warunkach w Monaco, z dala od wojennego dramatu swojej ojczyzny.

Wszystko wskazuje jednak na to, że wkrótce nastąpi istotne przewartościowanie opinii światowego mainstreamu o oligarchach, a to za sprawą osobliwej bitwy o te postaci, kolejnej bitwy wojny na Ukrainie. Niedawno jak tydzień temu otóż media rosyjskie doniosły o przygotowanym przez prezydenta Rosji pakiecie ustaw, które oligarchom rosyjskim proponować mają do wyboru dwie drogi. Pierwsza, to pozostanie w kraju i wpisanie się ze swoja działalnością w jego potrzeby, w tym zobowiązanie do zwiększenia wynagrodzeń pracownikom ich przedsiębiorstw. Lojalnym wobec rządu oligarchom gwarantować ma się między innymi bezpieczeństwo prawne w zakresie dochodzeń źródeł ich majątków. Oligarchów nielojalnych względem Kremla czekać mają konfiskaty majątków na terenie Rosji i dochodzenia w sprawie legalności źródeł majątków zdobytych w latach 90-tych ubiegłego wieku. Potwierdzeniem tych zamiarów jest odpowiedź Putina na jedno z pytań w trakcie jego konferencji prasowej, jaka miała miejsce niedawno, w której skrajnie negatywnie ocenił on rosyjskich oligarchów lokujących swoje aktywa za granicą Rosji.

Pytanie skierowane do Putina i jego odpowiedź miały najprawdopodobniej związek z równoczesnymi decyzjami ministrów finansów Belgii i Luksemburga, którzy na kilka dni odblokowali konta obywateli Rosji nieobjętych sankcjami. Uzyskali ci Rosjanie możliwość podjęcia środków ze swoich kont do dnia 7 stycznia 2023 r. Ogólna kwota tych środków to 55 mld EUR, można jednak się spodziewać, że za przykładem tych dwóch państw pójdą inne.

Działania zarówno Rosji jak i niektórych państw Unii Europejskiej w stosunku do oligarchów uważam za skrajnie niebezpieczne. Zarówno z jednej jak i z drugiej strony oznaczają one bowiem formalny podział na oligarchów „dobrych” i „złych”, przy czym tym „dobrym” obiecuje się całkowitą abolicję w przypadku przestępstw gospodarczych, finansowych i karnych dokonanych w celu zgromadzenia tego majątku. W istocie jednak takie działania oznaczają uznanie oligarchów Rosji, a jeżeli tego kraju to i innych, za pełnoprawne podmioty w życiu gospodarczym, politycznym czy społecznym bez względu na to, czy popełnili oni jakieś przestępstwa czy nie. Te działania umacniają wręcz instytucje oligarchy. Dlatego ich rola w Rosji, pewnie i w Ukrainie będzie rosła. Ale czy tylko tam? Oligarchowie, czyli osoby fizyczne władające olbrzymim majątkiem i wykorzystujące ten majątek w celach politycznych to nie tylko Rosja czy Ukraina. To również Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Turcja, Indie i wiele innych państw pretendujących do miana państw demokratycznych.

Rodzi się więc pytanie, czy roztaczanie politycznego i prawnego parasola nad najbogatszymi ludźmi na świecie nie doprowadzi w konsekwencji do ukrainizacji systemów politycznych, do formalnego uznania roli najbogatszych w kierowaniu, pod płaszczykiem demokracji, państwami i narodami bez względu na metody, jakie stosują. Czy liberalna demokracja zostanie pogrzebana na rzecz nowego ustroju – oligarchii?

Europa głupieje

29 października b.r. Zgromadzenie Generalne Organizacji Narodów Zjednoczonych procedowało rezolucję w sprawie przeciwdziałania faszyzmowi, nazizmowi, ksenofobii i innym formom nietolerancji. Rezolucję taka przyjmuje ONZ corocznie i jak dotąd odbywało się to bez większych zgrzytów. Przykładowo, w ubiegłym roku przeciw takiej rezolucji były Stany Zjednoczone i Ukraina. USA tłumaczą się tym, że któraś tam poprawka do konstytucji uniemożliwia temu krajowi podpisywania się pod takimi rezolucjami o międzynarodowym charakterze.  W tym roku było inaczej. Propozycję kuriozalnej poprawki do standardowego tekstu wniosła Australia. ONZ piętnuje w niej Rosję, która jakoby dzięki tej rezolucji usiłuje sankcjonować swoją agresję na Ukrainę. Na marginesie: zjawiska neofaszyzmu i nacjonalizmu na Ukrainie nie doczekały się rzetelnej, głębokiej analizy przez polskich obserwatorów, a media zdawały się omijać ten problem szerokim łukiem.

Poprawkę przyjęto zwykłą większością głosów: 63 głosy za, 23 przeciw i 65 wstrzymujących. Pomimo przyjęcia poprawki Stany Zjednoczone usiłowały wprost na sali plenarnej wpływać na delegatów, aby końcową rezolucję ONZ odrzucić. Pomimo ich starań rezolucja, za którą głosowała również Rosja, została przyjęta: 105 głosów za, 52 przeciw i 15 wstrzymujących. Wśród 52 krajów głosujących przeciw aż 33 były krajami europejskimi. Kraje, które chwile przedtem forsowały australijską poprawkę głosowały przeciwko końcowej rezolucji, która ta poprawkę zawierała. To głosowanie było znamienne: jest niezbitym dowodem pęknięcie świata na tzw. złoty miliard i resztę. Interesy złotego miliarda okazują się przy tym ważniejsze od takich celów jak te, o których od dziesięcioleci walczy między innymi ONZ. W ten sposób Polska po raz pierwszy w historii głosowała przeciwko rezolucji ONZ wzywającej do zwalczania faszyzmu, nazizmu, ksenofobii, rasizmu i innych rodzajów dyskryminacji. Europa zapala zielone światło wszelkiej maści nacjonalistom i neofaszystom. Europa, część świata najbardziej historycznie doświadczona przez faszyzm głupieje.

I my pójdziemy na kraniec świata?

Wielu ekonomistów, polityków, politologów zgodnych jest w opinii, że era neoliberalizmu dobiega kresu, dożywa swoich dni. Wyliczanie tych autorytetów zajęłoby zbyt wiele miejsca, wystarczy tu przytoczyć tylko nazwiska takich autorytetów jak Stglitz, Strange, Harvey, czy wreszcie Grzegorz Kołodko – jeden z najwybitniejszych współczesnych ekonomistów, filozofów ekonomii i strategologów. Konieczność pogrzebania neoliberalizmu wynika nie tylko z jego głównego celu, jakim jest stworzenie mechanizmu radykalnego, szybkiego bogacenia się elit tego kosztem maluczkich we współczesnym świecie, ale i z tego, że jak to dzisiaj wyraźnie widać neoliberalizm, będący w tym zakresie zaprzeczeniem liberalizmu, zrujnował podstawy demokracji obywatelskiej, wykreował niespotykane po II wojnie światowej wewnętrzne napięcia polityczne w krajach demokracji euro-atlantyckiej, środki masowego przekazu przekształcił w komercyjne środki masowej indoktrynacji, a obywateli sprowadził do roli manekinów wrzucających co 4 lata kartkę do urny wyborczej. Neoliberalizm otworzył drogę do władzy autorytaryzmowi, spowodował podniesienie głowy przez ugrupowania nacjonalistyczne czy wręcz faszyzujące. Neoliberalizm musi odejść – to pewne. Ale jak skończy? Wszystko wskazuje na to, że nie podda się bez walki.

Wielu ekonomistów i polityków wyrażało swoje opinie, że ogólnoświatowy kryzys ekonomiczny (a więc i społeczny) jest nieuchronny. Pytaniem było tylko jak i kiedy? Wskazywano, że przyczyna może być dowolna: jakaś większa katastrofa ekologiczna, pandemia czy jakiś lokalny konflikt zbrojny. Zaczęło się od pandemii sars_cov2. Pokazała ona, że pokonanie tej zarazy możliwe jest wyłącznie przy aktywnym interwencjonizmie w gospodarkę rządów, w tym rządów państw neoliberalnych, międzynarodowej współpracy i reglamentacji niezbędnych artykułów oraz dzięki ogromnym nakładom z publicznych budżetów.  Kolejnego ciosu w skali ogólnoświatowej finansowe imperium neoliberalne mogło nie wytrzymać.

Dlatego nie może dziwić, że lokalny w skali świata konflikt na Ukrainie, wywołany odmową Ukrainy realizacji podpisanych przez to państwo porozumień mińskich, niezdolnością zachodnich sygnatariuszy tych porozumień do wyegzekwowania ich wdrożenia a następnie haniebną agresją Rosji na Ukrainę bardzo szybko, za sprawą Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej przekształcony został w zbrojną konfrontację pomiędzy Zachodem a Rosją toczoną na ukraińskiej ziemi.  Rosja od dawna wskazywana była w natowskich dokumentach jako „największe zagrożenie”. Dla sojuszu wojskowego „największe zagrożenie” to największy przeciwnik. Dobitnie znalazło to wyraz w oficjalnym dokumencie rządu brytyjskiego „Globalna Brytania w epoce konkurencyjnej: zintegrowany przegląd bezpieczeństwa, obrony, rozwoju i polityki zagranicznej” (marzec 2021), gdzie napisano między innymi: „Wzmocnienie bezpieczeństwa i obrony w kraju i za granicą: będziemy współpracować z sojusznikami i partnerami, aby stawić czoła wyzwaniom dla naszego bezpieczeństwa w świecie fizycznym i w Internecie. NATO pozostanie fundamentem zbiorowego bezpieczeństwa w naszym rodzimym regionie euroatlantyckim, gdzie Rosja pozostaje najpoważniejszym zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa.”

Nigdy jeszcze, przeciwko żadnemu państwu Zachód nie zastosował tak ogromnej liczby sankcji ekonomicznych i politycznych jak przeciwko Rosji. Szybko jednak okazało się, że sankcje takie mają właściwości bumerangu i coraz boleśniej rykoszetem trafiają w zachodnie społeczeństwa. Odpowiedź Rosji w postaci zażądania płatności za węglowodory w rublach i niebezpieczeństwo wyrugowania amerykańskiego dolara ze znacznej części międzynarodowych operacji na rynku paliw jeszcze bardziej zwiększyła determinację Zachodu, głównie USA. Nawet częściowa detronizacja dolara, utworzenie alternatywnych systemów rozliczeń byłoby potężnym ciosem w amerykańską gospodarkę i w amerykański ład. W tym tylko upatrywać należy bezprecedensowego w swojej skali zaangażowania się finansowego i propagandowego USA i ich sojuszników w wojnę na Ukrainie.

Wojna z Rosją kosztuje niemało. Koszty poniosą rzecz jasna nie premierzy czy prezydenci zachodnich rządów, ale całe społeczeństwa. Najbardziej oczywiste, widoczne i dotkliwe są rzecz jasna koszty materialne ponoszone przez każdego z nas. Nikt nie lubi byś okradany, a przecież rodzajem kradzieży dóbr, często gromadzonych mozolnie przez lata jest galopująca, niekontrolowana inflacja.  Niedawno pojawiły się w Polsce analizy, że pod koniec roku cena energii elektrycznej dla taryfy „G” może wzrosnąć o 70%. Kto to wytrzyma? Kto wytrzyma pośrednie skutki takiego wzrostu cen? Ale nie tylko w cenach problem – również w dostępności do szeregu towarów, zwłaszcza rolno-spożywczych w najbliższych latach.

Niebezpieczeństwo wybuchów społecznych niepokojów w USA i w UE na podstawie ekonomicznej rośnie. Jedyną więc drogą, historycznie sprawdzoną, jest dostarczenie cierpiącym społeczeństwom ideologii, która te cierpienia mogłaby usprawiedliwić i ukoić.  I tutaj zachodnim przywódcom z pomocą przyszła historia: zdają się oni ogłaszać nową krucjatę Zachodu przeciw bezbożnikom. Historia takich krucjat jest długa jak długa jest historia zachodniej cywilizacji. I bynajmniej nie chodzi tylko o wyprawy zbrojne do Ziemi Świętej.  O wiele krwawszymi były krucjaty przeciwko Słowianom w X – XI wiekach czy przeciwko husytom. Forma takiej krucjaty była również zbrojna interwencja NATO w Jugosławii.

Nie inaczej jak ogólnoświatowym wezwaniem do takiej nowej krucjaty zachodniego świata przeciwko „wschodnim barbarzyńcom” uznać należy wystąpienie Elizabeth Truss, brytyjskiej minister spraw zagranicznych na wielkanocnym bankiecie burmistrza Londynu 27 kwietnia b.r.  Wzywając do powszechnej rozprawy z Rosją Pani minister powiedziała między „innymi: „Wojna na Ukrainie jest naszą wojną – jest wojną wszystkich, ponieważ zwycięstwo Ukrainy jest strategicznym imperatywem dla nas wszystkich.” Trudno o bardziej jednoznaczne wezwanie do walki i do poświęceń.

Hasło zostało rzucone, więc gorliwcy się zaktywizowali. Zwłaszcza polski premier Mateusz Morawiecki wychodzi wręcz z siebie aby stanąć na ideowym czele tej krucjaty. Z jednej strony to mu się nawet nie dziwię: Polska pod prawicowymi rządami PO i PiS przez dziesięciolecia „stawała na uszach”, by stworzyć swój wizerunek jako obrońcy Zachodu przez bezbożnym Wschodem. Aż tu nagle zrządzeniem historii na pozycję lidera wysunęła się Ukraina i prezydent Zelenski, który po prostu ukradł show PiSowi. Dlatego rząd Polski a premier w szczególności nie maja wyjścia – muszą atakować. Takim właśnie atakiem był wywiad, jakiego ostatnio udzielił był nasz pierwszy minister „Daily Telegraph”. Strasząc świat rosyjską ekspansją, która nota bene z trudnością radzi sobie na Ukrainie, stwierdził w nim między innymi: <<”Russkij Mir” to rak, który trawi nie tylko większość rosyjskiego społeczeństwa, ale stanowi śmiertelne zagrożenie dla całej Europy. Dlatego nie wystarczy wspierać Ukrainę w jej militarnej walce z Rosją. Musimy całkowicie wykorzenić tę nową, potworną ideologię>>. A więc walka z Rosją, z „większością rosyjskiego społeczeństwa”. Ale walka po uprzedniej dehumanizacji przeciwnika – gdyż dopiero z przeciwnikiem, którego obedrze się ze wszystkich człowieczych przymiotów można zrobić wszystko i bez grzechu. Jak leczy się raka? Skalpelem, promieniowaniem, chemią lub kombinacją tych metod.

Polski rząd bezsprzecznie ubiega się o przywództwo w nowej, zachodniej krucjacie. Niestety, chcąc nie chcąc weźmiemy w niej udział wszyscy płacąc za nią swoimi pieniędzmi, swoim zdrowiem, przyszłością naszych dzieci. Pokusa oczywiście jest wielka. Nic nie stracił na aktualności list arcybiskupa magdeburskiego Adelgoza z 1106 r, w którym wzywał on do zdobywania ziem słowiańskich pogan, stwierdzając, że są to obszary zaludnione przez „najgorsze ludy”, a zajmowanie ich może przynieść korzyść podwójną: „Sasi, Frankowie, Lotaryńczycy, Flandryjczycy – przesławni zwycięzcy – tam będziecie mogli i zbawić wasze dusze, i jeśli się wam spodoba, zdobyć na osiedlenie bardzo dobrą ziemię”*. Czasy zmieniły to tylko, że owymi „rycerzami” są dzisiaj de facto politycy, bankierzy i magnaci finansowi. Stawka jest też dużo większa: nie tyle chodzi o ziemię na osiedlenie (Hitlerowi się nie udało) ile o złoto, diamenty, gaz, ropę, metale rzadkie itp., itd.

Tragizm sytuacyjny jest w tym, że z jednej strony mamy obiektywnie zagrożony w swoim bycie neoliberalny świat wszelkimi sposobami walczący o utrzymanie swojej światowej dominacji, swoich przywilejów i praw do eksploatacji innych narodów a z drugiej strony imperium, na które tenże świat wydał już wyrok, i które też stanęło przed problemem być albo nie być. I obydwie, śmiertelnie zagrożone strony dysponują ogromnymi potencjałami jądrowej broni masowego rażenia. Może więc niestety tak się stać, że proroczym okaże się tytuł świetnej książki P. Barreta i J_N Gurganda  o europejskich krucjatach do Ziemi Świętej „I my pójdziemy na kraniec świata”. Rzeczywiście, dzisiaj znowu możemy pójść. Wszyscy. I nawet o jeden krok dalej.

 

*) Maria Janion, „Niesamowita Słowiańszczyzna”.

Kanał plus

Będąc fanem tenisa przymierzałem się do obejrzenia bezpośredniej relacji spotkania polskiej tenisistki Magdy Linette z tenisistką rosyjską Ekateriną Aleksandrową w ramach rozgrywanego w Charleston (USA) turnieju WTA. Tenisistki walczyły o wejście do półfinału turnieju, transmisję prowadził Canal+ Sport. Dwójka polskich sprawozdawców, dziennikarzy sportowych rozpoczęła swoją „robotę” z przytupem. Zapowiedziała ni mniej ni więcej, że w swojej relacji zajmować się będzie wyłącznie polską tenisistką. Jej partnerką nie, gdyż jak wytłumaczyli na antenie: „państwo rozumiecie, to są takie nasze sankcje”. I rzeczywiście, nazwisko Aleksandrowej nie przechodziło przez usta „dziennikarzy”. Oponentki Magdy Linette w swojej „relacji” nie zauważali, traktowali ją dosłownie jak szczególny rodzaj powietrza, które odbija piłki tenisowe.

Nie mogę nazwać tego zachowania inaczej jak przejawem zdziczenia polskiego dziennikarstwa, jak otwieraniem przez pseudodziennikarzy, będących bądź co bądź osobami publicznymi wrót faszyzmowi.

Ekaterina Aleksandrowa, 54 tenisistka świata została zaproszona do udziału w turnieju oraz wpuszczona na terytorium USA. Nie angażuje się w żadne działania polityczne, ciężko pracuje, jak każda profesjonalna tenisistka nad technika i kondycją. Nie znajduje się na żadnej liście obywateli Rosji objętych sankcjami czy to politycznymi czy finansowymi. Swoistą karą za rosyjskie obywatelstwo jest dla tej zawodniczki usunięcie przez WTA flagi Rosji sprzed jej nazwiska w oficjalnych materiałach turniejowych.

Ale nasi polscy „dziennikarze” postanowili (musieli?!) wykazać się „prawidłową” postawą patriotyczną i na rosyjską tenisistkę nałożyli dodatkowe sankcje własne.  Z jednej strony to oczywista kpina, gdyż te „sankcje” polskich „dziennikarzy” nie są wcale wymierzone ani w Aleksandrową ani tym bardziej w Rosję – nie będą mieć dosłownie żadnego wpływu na politykę Kremla – nie są więc żadnymi sankcjami. Jeżeli więc nie są sankcjami przeciwko Rosji to czym są? W istocie są sankcjami przeciwko Polakom, przeciwko osobom takim jak ja, które późna nocą chcą obejrzeć sportowe widowisko, i którym to widowisko usiłuje się zepsuć, obrzydzić. Jest jednak inny, o wiele ważniejszy aspekt tej nowej dziennikarskiej praktyki. Postawa „dziennikarzy” Canal+ Sport jest nie tylko mową nienawiści w ich ustach, jest również nienawistnym działaniem wymierzonym w sportowca, jest wręcz próbą publicznej dehumanizacja tej osoby. Czy ci „dziennikarze” zdają sobie sprawę z tego, że prezentując takie postawy nawołują publicznie do nienawiści wobec innego narodu, że dają przykład, zachęcają telewidzów do ogłaszania własnych „sankcji”: dziś na tych, jutro na innych, dziś takich jutro takich – wedle uznania, możliwości i determinacji? A przecież tak właśnie rodzi się faszyzm.

W odpowiedzi prof. Tadeuszowi Klementewiczowi

Dziękuję Tadeuszu za MĄDRY artykuł („Trybuna” 18.03.2022 r. „O jeden kraj za daleko”).  Tym nie mniej pozwolę sobie na parę uwag nie tyle polemicznych, co uzupełniających Twój wywód.

W czasie wojennym, a taki mamy, media w oka mgnieniu zostały zmobilizowane i skierowane na pierwszą linię frontu. Rakiety, anty-rakiety i anty-anty-rakiety frontu propagandowego rażą nas 24 godziny na dobę. Każda wojna – jak wiadomo – ma dwa oblicza: etyczno-moralne i strategiczne. Moralno-etyczna ocena tej i każdej innej wojny jest jednoznaczna: wojna to samo zło. Znamienne, że na tych właśnie kwestiach koncentruje się 99,99% doniesień medialnych, wśród których dominują oczywiście wzajemne oskarżenia o  wszelkie możliwe wojenne zbrodnie. Bardzo rzadko, albo zgoła wcale  podnoszony jest w  medialnych publikacjach aspekt strategiczny tego konfliktu wojennego, szukanie odpowiedzi na podstawowe dla przyszłości pytania:

– jakie procesy polityczne, społeczne i gospodarcze doprowadziły do tego, że taki konflikt zaistniał?

– czy zrobiono wszystko, aby tego konfliktu uniknąć, czy wręcz przeciwnie: robiono wszystko, aby on wybuchł?

– kto będzie jego ostatecznym beneficjentem?

– jak wojna na Ukrainie wpłynie na geopolityczną mapę świata? itd itp.

Na tym tle Twój artykuł Profesorze jest perełką, unikatem, jest pocieszającym przykładem, że wolna, nieskrępowana, racjonalna myśl nie została zabetonowana w jakiejś mysiej dziurze.

A teraz kilka refleksji na tematy, które podniosłeś.

Świat po tej wojnie nie będzie już taki jak przed – to pewne. Ale jaki będzie? To fakt, że tylko trzy kraje zaliczyć dziś można do mocarstw: USA, Rosję i Chiny. Jestem jednak bliższy opinii Mearscheimera, że najważniejszy konflikt, jakiego jesteśmy światkami i przedmiotem jednoczesnie to konflikt pomiędzy USA a Chinami, a Rosja, jako najsłabszy podmiot w tej „wielkiej trójce” odgrywała rolę języczka u wagi. Sytuacja klarowała się przez ostatnie 20 lat. Ani Europa, ani Stany Zjednoczone nie potrafiły zawiązać z Rosja partnerskiego, strategicznego sojuszu, popychając ją na wschód. Rację wydaje się mieć Mearscheimer wskazując na przełomowe w tej kwestii znaczenie bukaresztańskiego szczytu NATO w 2008r, na którym oficjalnie zaproszono Gruzję i Ukrainę do tego sojuszu militarnego. Odpowiedzią Moskwy, która nie ukrywała, że nie pogodzi się z dalszą ekspansją NATO była agresja na Gruzję kilka miesięcy po natowskim szczycie. Ukraina czekała do 2014 r. a finalnie do 2022.

Od szeregu lat wielu makroekonomistów wieszczyło nieuchronność kolejnego wielkiego kryzysu gospodarczego. – Wiadomo, że nastąpi. Nie wiadomo tylko kiedy i z jakiej przyczyny: może nią być katastrofa ekologiczna, jakieś lokalne zamieszki czy wojny – mówiono.

Najprawdopodobniej nie o samą Ukrainę chodzi w tej wojnie. Najprawdopodobniej Moskwa postanowiła zadziałać uprzedzająco, aby zablokować dalsze rozprzestrzenianie się NATO. Teza nagłaśniana przez wiele różnych mediów z frontu propagandowego, że przyczyna wojny jest jakoby osoba Putina i jego psychiczna choroba ma dokładnie taką samą wartość jak teza, którą wkładano nam do głowy w szkołach, że przyczyną I Wojny Światowej był zamach na życie arcyksięcia Ferdynanda. Ciekawa tutaj byłaby opinia Hongbinga Songa na temat roli światowej finansjery w roznieceniu tego konfliktu. W swojej świetnej książce „Walka o pieniądz” (wyd. Wektor, 2017 r.) ten chiński analityk udowadnia między innymi tezę, że za wszystkimi kryzysami i wojnami współczesnego świata stała światowa finansjera, która kreowała wręcz te wydarzenia lub im sprzyjała. Dzieje się tak zdaniem autora, gdyż wojny są nieodzownym elementem systemu finansowego opartego o zadłużanie się obywateli i państw, którego jedynym celem jest zysk. Jaka była rola FED, MFW i banków centralnych w dzisiejszej wojnie Rosji z Zachodem? Rozpoczynając bowiem agresję na Ukrainę Rosja na długie lata zatrzasnęła swoją Zachodnią Bramę, świadomie odcięła się od Zachodu nie skrywając, że jej celem jest nowy podział stref wpływów na świecie. Oczywiście sama nie jest zdolna do zaprowadzenia nowego, globalnego ładu – musi działać ręka w rękę z Chinami. Dokładnie przewidział to Mearscheimer, który w wykładzie na bostońskim uniwersytecie w 2017 r. zapowiedział, że jeżeli Zachód nie porozumie się z Rosją, to Rosja sprzymierzy się z Chinami, a wówczas – głosił ten politolog – Ukraina zostanie zniszczona. Nie chodzi więc w istocie o Ukrainę, ale o Stany Zjednoczone.

Niewątpliwie Chiny będą największym wygranym tej wojny. Już dzisiaj wspierając Rosję deklarują Ukrainie wolę bardzo głębokiego zaangażowania się w jej odbudowę po wojennych zniszczeniach. Wygranym będzie też światowa finansjera, której wszystko jedno kto do kogo strzela, byle tylko zaciągał kredyty na bomby, a potem na odbudowę. Będzie, o ile Rosji i Chinom nie uda się wywrócić tego systemu. Napomknięcie przez Ławrowa w jego pierwszym po wybuchu konfliktu wystąpieniu o nadziejach jakie dla nowego ładu światowego może nieść ze sobą system kryptowalut jest zapewne nieprzypadkowe.

Przegranym (prócz ewentualnie Rosji) będzie Unia Europejska. Konflikt ukraiński nie tylko osłabia Unię ekonomicznie, ale co ważniejsze również politycznie i moralnie. W „chwili prawdy” Unia pokazała, że nie jest zdolna do kreowania własnej, samodzielnej polityki zagranicznej, wykazała, że nie należy do grona światowych graczy politycznych. Jeżeli tuż przed wybuchem wojny Niemcy i Francja usiłowały realizować jakąś niezależną, europejską politykę wobec Rosji, to wkrótce doszlusowały te państwa do amerykańskiego szeregu.
Największym przegranym tej wojny będą jednak, jak zwykle w dziejach, zwykli, szarzy ludzie. Nie tylko ci, z terenów objętych działaniami zbrojnymi, ale wszyscy, których już pośrednio lub bezpośrednio dotyka wzrost cen nośników energii, a jutro wzrost cen żywności, których już dotyka spowolnianie gospodarki. Tak na prawdę, to my wszyscy w sensie dosłownym ponosimy i ponosić będziemy koszty sankcji ekonomicznych, nie ważne przez kogo i na kogo nakładanych.

Wielką niewiadomą jest oczywiście Rosja. Jeżeli Rosja zostanie zmuszona do odstąpienia od agresji na Ukrainę, to zapewne nie za sprawą takich czy innych sankcji zewnętrznych. Największym zagrożeniem dla polityki obranej przez parlament i rząd rosyjski może się okazać rosyjskie społeczeństwo. Okres moich doświadczeń ze współpracy z rosyjskimi instytucjami ugruntował we mnie przekonanie o głębokiej proeuropejskiej orientacji przynajmniej części tego społeczeństwa. Czy ta część łatwo pogodzi się z zatrzaśnięciem wrót Zachodniej Bramy?

A Polska? Dramat ukraiński obnażył dziecinadę polskiej polityki zagranicznej: dziecinadę buńczucznego sprzeciwiania się ogólnoeuropejskiej polityce migracyjnej, dziecinadę stawiania zasieków i uzbrojonych żołnierzy przeciwko uchodźcom z Syrii, Afganistanu czy Iraku. Cały obecny pisowski establishment wyrosły z wrogości do obcych, z wrogości do wielokulturowego społeczeństwa nagle postawiony został przez historię przez zadaniem pilnej, niemal natychmiastowej budowy rzeczypospolitej dwóch narodów. W Polsce już przed konfliktem mieszkało około 1 miliona Ukrainek i Ukraińców. Dzisiaj doszło ponad 1.700 tys. nowych, głównie kobiet i dzieci. Jeżeli nawet niw wszyscy finalnie zostaną w naszym kraju, to choćby z tytułu łączenia rodzin dojdą nowi. Tak czy inaczej populacja zamieszkująca tereny pomiędzy Odrą a Bugiem nagle zwiększy się o około 10%. Czy wszyscy w Polsce łatwo pogodzą się z wyrastającymi nieopodal kościołów cerkwiami?

Ale istnieje inne, potencjalne wprawdzie, lecz poważniejsze zagrożenie dla Polski. Może się nim bowiem okazać tak lub inaczej wyrażona wola społeczności międzynarodowej, aby na przykład na mocy jakichś międzynarodowych porozumień Polska właśnie objęła patronat nad zachodnią Ukrainą, nad Galicją. Obawiam się, że takiego ciężaru gospodarczego, kulturowego i społecznego dzisiejsza Polska nie udźwignie.

Na koniec kilka słów o lewicy kontekście wojny Rosji z Zachodem. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że na ten dramat nałożyły się trzy okoliczności: immanentna potrzeba kapitalizmu okresowego oliwienia swojej machiny ekonomicznej krwią ofiar wojen, konflikt pomiędzy imperializmem amerykańskim i rosyjskim oraz antagonizm pomiędzy nacjonalizmem rosyjskim i ukraińskim. Wniosek dla lewicy jest prosty: tylko nowoczesny, demokratyczne socjalizm, w którym motorem rozwoju nie jest niszczycielska żądza zysku i który wolny jest od zmory nacjonalizmu może być podstawą alternatywy dla obecnego turbokapitalizmu, nadzieją na nowy, lepszy świat.

Europa wita amerykańskich komisarzy!

Jak podała agencja Reuters do Europy przybędzie delegacja amerykańska, której zadaniem ma być koordynowanie sankcji przeciwko Rosji. Jak podaje PAP: „o amerykańską interwencję zwracały się niektóre państwa Unii, w tym Polska”. Według Reuters „delegacja” ma odwiedzić Niemcy, Wielką Brytanię, Francję oraz Belgię. Polskę nie.

Albo jest to rzeczywiście inicjatywa Polski, która usiłuje szczuć Stanami Zjednoczonymi te europejskie kraje, które niezbyt ochoczo zdaniem Nowogrodzkiej podchodzą do kwestii amerykańskich sankcji przeciwko Rosji, albo, co wydaje się bardziej prawdopodobne, Polska inicjatywa inspirowana jest przez Waszyngton, który szuka pretekstu, aby przyjść z bratnią pomocą błądzącym rządom europejskim. Tak czy inaczej postawa Polski haniebna.