30 lat temu

W dniach 27 – 30 stycznia 1990 r. w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki obradował kongres założycielski nowej partii lewicowej, wyłaniającej się z rozwiązanej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Miałem honor uczestniczyć w tym ważnym dla Polski wydarzeniu. Po długich dyskusjach przyjęliśmy nazwę Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej (SdRP). Powołanie do życia SdRP i utworzenie struktur tej partii w całym kraju było niewątpliwie największym procesem transformacji ideowej polskiej lewicy w XX wieku. Procesem trudnym, długim, ale skutecznym. Z pewnością niezasługującym na zapomnienie. W naszej kulturze przyjęte jest celebrowanie okrągłych rocznic ważnych wydarzeń. To również nie powinno zostać zapomniane – tym bardziej, że następca i spadkobierca SdRP w zamieszczonym na swojej oficjalnej stronie internetowej dokumencie „Niezbędnik historyczny lewicy” nie zauważa w ogóle istnienia takiej formacji. Powstanie i losy SdRP stanowią źródło wielu różnych refleksji. Ponieważ wpis ten nie aspiruje do opracowania naukowego ograniczę się do zasygnalizowania kilku, moim zdaniem najważniejszych.
Stosunek do SdRP jest więc surowym, ale rzetelnym weryfikatorem wszelkiego rodzaju sloganów, deklaracji o polityce historycznej lewicy, o obronie osiągnięć Polski Ludowej i ludzi, których były dziełem. Prawica oraz postsolidarnościowa lewica szybko obłożyły nową partię swoistą anatemą, czyniąc z niej organizację ponoszącą odpowiedzialność za zbrodnie reżimu stalinowskiego i wszelkie zło okresu Polski Ludowej. Pomimo wielokrotnych publicznych przeprosin głoszonych w imieniu partii przez jej przewodniczącego Aleksandra Kwaśniewskiego, który nota bene przyszedł na świat po śmierci radzieckiego satrapy, szybko zdobyła popularność teza, że „SdRP mniej wolno”. Teza wygłoszona z trybuny sejmowej ochoczo podjęta została przez media dając sygnał, że owszem, mamy już demokrację, ale nie dla wszystkich. Skutki tego fatalnego błędu elit, które w 1989 r. przejęły odpowiedzialność za Polskę dramatycznie wręcz odczuwamy dzisiaj, kiedy z tej wyśnionej demokracji zostały już strzępy, kiedy demokracji pozbawiono jej jądra to jest woli większości jej obrony, kiedy pozbawiono demokrację jej istoty, to jest poszanowania dla mniejszość, kiedy zwulgaryzowano procedury demokratyczne do zasad: zwycięzca bierze wszystko i zwycięzcy nikt nie sądzi.
Wbrew utartemu przez mainstream poglądowi powstanie SdRP nie było aktem „przemalowania”. W istocie było finałem wewnątrzpartyjnych dyskusjach, jakie w PZPR toczyły się zawsze, w różnych formach, które, po tragicznych wydarzeniach 1970 roku, przybrały formę tak zwanych „poziomek”, czyli poziomych porozumień i spotkań dyskusyjnych organizacji partyjnych poza oficjalną pragmatyką. Spotkania i struktury poziome uaktywniły się w momencie zalegalizowania NSZZ „Solidarność”, które było oczywiście przełomowym wydarzeniem dla polskiej sceny politycznej. Jako przedstawiciel Komitetu Uczelnianego PZPR Politechniki Wrocławskiej uczestniczyłem w spotkaniach dwóch takich struktur: akademickiej i akademicko-przemysłowej. To były niezapomniane spotkania między innymi na SGH w Warszawie czy w Hucie Miedzi Głogów, spotkania otwarte dla wszystkich, przesiąknięte głęboką troską o Polskę. I trzeba jasno powiedzieć: idea podzielenia się władzą, zasada tyle socjalizmu ile akceptacji w demokratycznych wyborach wcale nie była dominującą. Tym większy szacunek należy się Mieczysławowi Rakowskiemu, który podjął się dzieła gruntownych reform systemu politycznego i gospodarczego Polski. To z tych ruchów poziomych wyłoniły się główne postaci Kongresu Założycielskiego SdRP.
Tylko niewielka część członków PZPR wstąpiła do nowej partii – z pewnością, z różnych względów, nie wszyscy ci, którzy popierali ustrojowe przemiany. Ale też wstąpienie było aktem indywidualnym, aktem deklaracji poparcia dla demokratycznych zmian i ustroju kraju. Do SdRP wstępowali też ludzie młodzi – pracownicy, studenci. Szybko we Wrocławiu powstała młodzieżowa organizacja: Socjaldemokratyczna Frakcja Młodych, która wnet stała się organizacją ogólnokrajową. Atmosfera tych pionierskich lat była wspaniała. Nikt nie liczył czasu ani wysiłku. Organizowaliśmy kampanie wyborcze, demonstracje – w tym pierwszomajowe, wydawaliśmy ulotki, broszury, gazetki. Rada Wojewódzka wydawała miesięcznik TAMA, który w nakładzie 3000 – 6000 egzemplarzy rozchodził się w województwie i poza nim. Młodzi wydawali swoją BIBUŁĘ. To właśnie ci ludzie przyjęli na siebie, „na klatę” wściekłe ataki postsolidarnościowych „zwycięzców”. Ataki bezpardonowe.
Dzisiaj, kiedy postsolidarnościowe elity doprowadziły do krytycznego kryzysu demokracji w Polsce, kiedy odradzają system autorytarny, członkowie-założyciele SdRP mogliby czuć się oszukanymi – przecież nie oto chodziło! Ale tak z pewnością nie jest. Demokracja w Polsce wymaga dzisiaj obrony i jestem pewien, że członkowie – założyciele stoją po właściwej stronie. Dlatego dzisiaj nie można w wiarygodny sposób kreować się na obrońcę dorobku Polski Ludowej bez docenienia wysiłków tych liderów PZPR, którzy do transformacji doprowadzili jak również wysiłku i poświęceń tysięcy ludzi polskiej lewicy, którzy nową, socjaldemokratyczną partię tworzyli.
Niedawna zaproponowałem w Internecie utworzenie Grupy „SdRP 001”, zrzeszającej członków-założycieli, noszących legitymacje o jednakowym numerze 001. O przyjęcie do grupy zaczęli wnosić również koledzy, którzy wprawdzie nie byli delegatami na Kongres, ale którzy czynnie angażowali się w tworzenie struktur nowej partii w 1990 r. Swoją prośbę o członkostwo grupy jeden z kolegów, wówczas młody student, dzisiaj uznany autorytet naukowy prośbę swoją uzasadnia tym, że jego zdaniem „SdRP była jedyną, prawdziwą organizacją lewicową lat 90-tych”. 30-ta rocznica utworzenia SdRP powinna być okazją nie tylko do przypomnienia samego Kongresu, ale i do przypomnienia tych trudnych, pionierskich dla nowej polskiej lewicy lat. Proponuję, aby Sojusz Lewicy Demokratycznej zorganizował w najbliższym możliwym terminie ogólnopolskie seminarium poświęcone powstaniu Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej, by zaprosić na nie zarówno członków – założyciel partii, oraz tych, którzy w jej tworzenie czynnie się zaangażowali. Z pewnością nie będzie takie seminarium spotkaniem nostalgicznym. My, członkowie-założyciele SdRP zawsze patrzymy w przyszłość.

Kto mieczem wojuje…

Banały typu: „historia kołem się toczy”, historia lubi płatać figle” są banałami tylko do chwili zderzenia się z rzeczywistością. Wówczas banałami być przestają, gdyż z reguły stają za nimi bardzo, bardzo poważne problemy.

Zbigniew Ziobro przez lata całe stał w pierwszym szeregu tych, którzy Socjaldemokrację Rzeczypospolitej Polskiej, a zwłaszcza jej lidera Leszka Millera od czci i wiary odsądzali za tzw. „moskiewską pożyczkę”. Z olbrzymim zapałem publicznie chłostali batem lub wręcz okładali pałą moskiewskiej pożyczki SdRP, a później SLD. Przy każdej nadarzającej się okazji, a często i bez, pożyczką tą kłuto w oczy lewicę i jej lidera , chociaż pożyczka ta została rzetelnie zwrócona.

Dzisiaj polskie i zagraniczne media zarzucają Zbigniewowi Ziobrze niepoślednią rolę w pospolitym defraudowaniu publicznych pieniędzy Unii Europejskiej, pieniędzy europejskich podatników. Minister sprawiedliwości, Prokurator Generalny Rzeczypospolitej zamieszany w aferę, którą wyjaśnia OLAF, unijna agencja  prowadząca dochodzenia w sprawie nadużyć na szkodę budżetu UE, korupcji oraz poważnych uchybień wewnątrz instytucji europejskich.  Jak mi wiadomo OLAF nie podejmuje błahych spraw. Wstyd, wstyd i jeszcze raz wstyd!

Ta sprawa POWINNA zostać wyjaśniona do końca i powinny z niej zostać wyciągnięte wszystkie wnioski i konsekwencje polityczne. Powtarzając za Newsweekiem: „Ziobro musi odpowiedzieć”. Dodam, że nie tylko Ziobro, ale on przede wszystkim. Musi odpowiedzieć na pytania i – w przypadku potwierdzenia przez OLAF podejrzeń – ponieść odpowiedzialność. Ale stawiam kasztany przeciw orzechom, że tak się nie stanie. Nie tylko dlatego, że obecnie w Polsce prawo znaczy Ziobro, a Ziobro znaczy prawo. Afera Ziobry, Kurskiego i innych może nie doczekać się należytego finału, gdyż wpisuje się w osobliwą doktrynę, głoszoną przez wielu polityków różnej maści, że patriotyczną powinnością Polski jest „wyciąganie” z Brukseli tyle kasy ile się da. Troska o budżet unijny obca jest generalnie polskim politykom obca. Nie jest mi znana żadna inicjatywa polska, której celem byłoby uszczelnienie unijnych finansów, zwiększenie efektywności ich wykorzystania, kontroli i nadzoru itp. Rzadko pada publiczne pytanie JAK wykorzystujemy unijną pomoc, niemal codziennie natomiast ILE wykorzystujemy i dlaczego tak mało. Dlatego upokarzające Polskę i Polaków (zwłaszcza tych „gorszego sortu”) praktyki Ziobry et consortes wcale nie muszą spotkać się z napiętnowaniem ze strony „suwerena”.

W każdym bądź razie rewelacje prasy duńskiej i polskiego Newseeka będą dla polskiej klasy  politycznej wielowątkowym, ważnym sprawdzianem. Sprawdzianem powagi traktowania przez nich norm prawnych, norm etycznych, troski o wspólną Europę. Sprawdzianem nie na polskim podwóreczku, gdzie można pokrzykiwać, że żadna, choćby i wenecka komisja nie będzie nas pouczać, ale na otwartym forum międzynarodowym.