Świat wielobiegunowy czyli jaki?

Wystąpienie przygotowane na prośbę organizatorów konferencji: „Narodziny wielobiegunowego świata. Konfrontacja czy porozumienie” jaka miała odbyć się w Warszawie 26 listopada 2023 r., a która to konferencja została właśnie odwołana z powodu wycofania się sponsora. No cóż – los lewicy w kapitalizmie.

Próbując w najprostszy sposób odpowiedzieć na pytanie zawarte w tytule konferencji odpowiem wprost: gdybym miał obstawiać: konfrontacja czy porozumienie postawiłbym na konfrontację. Dlaczego? Otóż dlatego, że do porozumienie potrzebna jest wola minimum dwóch stron – do konfrontacji zaś wystarczy wola tylko jednej strony. Dopóki więc główny gracz ekonomiczny i finansowy świata: Stany Zjednoczone Ameryki Północnej kultywować i eksportować będą ideologię neoliberalną, dopóki hołdować będą tezie ogłoszonej swego czasu przez Miltona Friedmana – guru tej ideologii mówiącej, że kryzysy, te rzeczywiste lub te postrzegane są najlepszą drogą do rozpowszechniania i wprowadzania w życie idei neoliberalnych, dopóty skazani będziemy na niekończące się pasmo konfliktów wybuchających w różnych częściach świata.

O globalizacji napisano już setki, a może i tysiące książek. Najważniejszą, ogólnie podzielaną tezą w nich zawartą jest ta, że globalizacja to już czas przeszły. Nic bardziej mylnego. Nie możemy bowiem zapominać, że prócz globalizacji w sensie gospodarczym przebiega i raczej jest trudno odwracalny proces globalizacji w sensie społecznym. Mam na myśli topnienie przeszkód w komunikowaniu się pomiędzy ludźmi różnych kultur i ras, łatwe rozpowszechnianie się idei i faków, standardów myślenia i zachowania. Tą globalizację trudno będzie powstrzymać – chociaż nie jest to niemożliwe.

Za początek końca globalizacji gospodarczej uznaje się rok 2009, w którym dowodnie okazało się, że świat neoliberalny nie jest w stanie metodami pokojowymi uporać się ze skutkami powszechnego kryzysu zapoczątkowanego upadkiem banku Lehman Brothers, a spowodowanego fałszywą z gruntu lecz radośnie przez finansjerę światową doktryną Alana Greenspana, wieloletniego szefa FED o rozwoju gospodarczym drogą powszechnego zadłużania się. Recesja w Stanach problemy ze spłacaniem długów, a nade wszystko eksplozja gospodarcza ChRL, któremu to państwu przypisano w ramach globalizacji rolę jedynie wykonawcy i dostarczyciela surowców spowodowały, że idea globalnej gospodarki według tzw. Konsensusu Waszyngtońskiego się wyczerpała. I pojawiło się zasadnicze pytanie: co dalej? Szukający alternatywy dla nowego, opartego na kapitalistycznych zasadach systemu gospodarczego POWRÓCILI do idei systemu wielobiegunowego, czyli takiego, w którym gospodarka światowa zorganizowana jest w kilku klastrach, w każdym z których jedno państwo odgrywa dominującą, przywódczą rolę. Piszę „powrócili” gdyż idea ta jest dosyć stara. Tutaj pozwolę sobie nie podzielić poglądu dr. Szafarza, który w swoim znakomitym eseju „Narodziny świata wielobiegunowego” postawił tezę, że system kolonialny był systemem właśnie wielobiegunowym. Być może tak to wygląda z naszej perspektywy, ale w czasach kolonialnych wszyscy kolonizatorzy działali według tych samych zasad wywodzonych z „naturalnego” prawa białego człowieka do dysponowania życiem i dobrami naturalnymi innych, „kolorowych” narodów. Można więc śmiało utrzymywać, że czasy kolonializmu były czasami gospodarczego świata jednobiegunowego. Powracam do kwestii kolonializmu, gdyż bez jej zrozumienia nie można zrozumieć współczesnych tendencji i prób reaktywowania systemu wielobiegunowego. Dla nas – Polaków – kwestia kolonializmu jest trochę jak bajka z nie z tego świata. Swoją epokę quasi kolonizacji Ukrainy wstydliwie przemilczamy, wypieramy, a kolonizacja Afryki, Ameryki czy Australii kojarzy nam się z „Murzynkiem Bambo co w Afryce mieszka” Old Shattherhandem , a co najwyżej z filmową postacią Kuta Kinte. Tymczasem organizacja państw regionu Morza Karaibskiego CARICOM podejmuje akcję procesowania się z byłymi kolonizatorami o odszkodowania za okres ich panowania. Trzeba wiedzieć, że na Karaiby sprowadzono 10 razy więcej niewolników niż do Ameryki Północnej.  Oszacowana przez CARICOM suma odszkodowań to około 18 bilionów dolarów. Główne roszczenia adresowane są do Wielkiej Brytanii, gdyż jej obywatele byli w zdecydowanej większości właścicielami plantacji na Karaibach. Wprawdzie Wielka Brytania zniosła niewolnictwo w 1834 r i nawet wypłaciła za nie olbrzymie odszkodowania, ale wypłaciła je nie krajom byłych niewolników, ale ich brytyjskim właścicielom. Bardzo wiele rodzin brytyjskich (między innymi rodzina obecnego ministra spraw zagranicznych, byłego premiera, Lorda Camerona) dorobiło się na Karaibach olbrzymich majątków i stanowili oni i stanowią nadal jądro brytyjskiej klasy próżniaczej. Suma wypłaconych odszkodowań była tak wielka, że rząd Wielkiej Brytanii zaciągnąć musiał olbrzymi kredyt bakowy, którego ostatnią ratę spłacił dopiero w 2015 r. W państwach post kolonialnych pamięć o czasach i krzywdach okresu niewolnictwa jest wciąż żywa pomimo nachalnej propagandy, że „wprawdzie było niewolnictwo, ale wprowadziliśmy tam cywilizację” i z pewnością mieć będzie wpływ na wybór dróg rozwoju tych krajów w perspektywie świata wielobiegunowego..

Ale właśnie w XVII wieku powstał w Londynie ruch intelektualny tzw. Lewellerów (wyrównywaczy). Był to ruch bez wątpienia postępowy w kwestiach społecznych i w dzisiejszych czasach jego członków niewątpliwie wyzwano by od „komuchów”. W kwestiach gospodarczych oferował zaś ten ruch model światowej gospodarki wielobiegunowej właśnie, czyli klastrów tworzonych przez bogate państwo-lidera, oczywiście państwo demokratyczne i grupę państw satelickich (Leviatanów), w którym społecznie akceptowana jest zasada: porządek w zamian za ograniczenie demokracji i praw. Odnotować przy tym należy dwie kwestie. Pierwsza to ta, że Levellerzy skończyli marnie – zostali spacyfikowani przez wojska Cromwella. Druga to ta, że jak widać na ich przykładzie idee są wiecznie żywe, i że dotyczy to również innych idei, pączkujących niegdyś na Wyspach –  na przykład idei socjalistycznej.

Po okresie kolonializmu podejmowane były jeszcze inne próby globalizacji światowych relacji gospodarczych. Pamiętamy przecież treść pieśni, której fragment brzmi: „gdy związek nasz bratni ogarnie ludzki ród”. Próbą globalizacji było również słynne porozumienie z Bretton Woods.

We współczesnej dobie ruch ku systemowi wielobiegunowemu rozpoczął się od organizacji BRICS. Proces ten uzyskał nową, nadzwyczajną dynamikę na skutek wojny na Ukrainie. Nikt chyba nie ma już wątpliwości, że konflikt zbrojny Rosja – Ukraina z 2022 r. przekształcił się (został przekształcony?) w militarną konfrontację USA i ich satelitów z tworzącym się nowym porządkiem opartym na idei systemu wielobiegunowego. Trudno przewidzieć jaki będzie finał tej konfrontacji – jednak dynamika rozwoju alternatywy dla amerykańskiego miru zastanawia i skłania wielu analityków do tezy, że pod tym względem powrotu do sytuacji wyjściowej już nie ma. Haniebna teza  Borella o kwitnących ogrodach i dżungli  jeszcze bardziej ten proces przyspieszyła. A więc co nas czeka? Świat wielobiegunowy. Ale co to oznacza w praktyce?

Na razie zapowiada się system dwubiegunowy: Euro-Ameryka vs „sojusz suwerennych państw”. Czy przekształci się on w system wielobiegunowy? Czas pokaże, przy czym wiele tu może zależeć od Europy. Najważniejsze jednak pytanie jest następujące: czy układ wielobiegunowy będzie kolejną odsłoną, kolejną wersją kapitalizmu,  jakąś nową formą relacji pomiędzy człowiekiem, pracą i kapitałem, jakimś mitycznym kapitalizmem z ludzką twarzą?  Czy w układach wielobiegunowych wytworzą się warunki do rozwoju współczesnej, postępowej myśli socjalistycznej, czy też wręcz przeciwnie – za cenę sprawczości systemu zapłacimy demokracją obywatelską? Czy w systemie wielobiegunowym znajdzie się miejsce dla utopistów?

Jeżeli system wielobiegunowy ma być „nowym kapitalizmem”, to okazać się może, że będzie on bardziej konfliktotwórczy niż obecny.

Postulaty postępowych ekonomistów są znane. Odejść należy od mierzenia wzrostu gospodarczego wskaźnikiem PKB na rzecz całego systemu mierników jakości życia. Aby tak się stało państwo musi odzyskać kontrolę nad gospodarką i systemem finansowym, tak, aby podporządkować je nie celowi maksymalizacji zysku, czytaj: zaspokajania żądzy posiadania, nie bezrefleksyjnemu mnożeniu potrzeb człowieka lecz celowi jakim jest zaspokajanie podstawowych potrzeb członków wspólnoty jakimi są: praca, ochrona zdrowia, edukacja, dach nad głową, kultura – wszystko na najwyższym możliwym poziomie. Czy wreszcie system wielobiegunowy będzie kompromisem pomiędzy skutecznością, sprawnością a demokracją obywatelską, czyli innymi słowy usankcjonuje taki lub inny model autokracji??.

Pewne są dwie okoliczności. Pierwsza to ta, że tworzący się system tzw. „suwerennych państw” spaja zdecydowana wola odrzucenia amerykańskiego dolara w rozliczeniach międzynarodowych i wyzwolenia się tym samym spod politycznego i finansowego dyktatu USA. Druga okoliczność to wola wyswobodzenia się spod dyktatu międzynarodowych instytucji finansowych i dyktatu dużych międzynarodowych korporacji wzmacniając tym samym tendencje nacjonalistyczne. Reszta osnuta jest mgłą. Pewnym jest też to, że system najpierw dwubiegunowy, a później wielobiegunowy wywróci całą dotychczasową strukturę instytucji międzynarodowych zajmujących się sądownictwem i  arbitrażem, ubezpieczeniami i innymi aspektami koegzystencji państw. W miejsce instytucji starych powstawać będą nowe. Ale czy stare problemy znikną?

W swoim świetnym artykule „Contemporary social and political mega-crisis and the goals of economics” prof. Kołodko idąc za wieloma innymi publicystami przytacza powody tego, że „kapitalizm (współczesny, czyli neoliberalny -JU) źle funkcjonuje”. Są nimi: brak uczciwej konkurencji, złe regulacje, korupcja polityków, oszustwa producentów, dystrybutorów i usługodawców, chciwość jako cnota, samoobsługa elit biznesowych i finansowych, napędzanie konsumpcjonizmu, różne usługi online, manipulowanie opinią publiczną przez skorumpowane media, cynizm elit politycznych. Pięknie, trafnie.  Ale czy system wielobiegunowy ustrzeże społeczeństwa od takich patologii?

Jest wielce prawdopodobne wreszcie, że system wielobiegunowy wymagać będzie finansowej i gospodarczej koordynacji wewnątrz każdego „bieguna”. Czy czeka więc nas seria mini-globalizacji?

I wreszcie pytanie dla społecznej i politycznej lewicy najważniejsze: co system wielobiegunowy oznacza dla lewicy? Ile w nowym systemie gospodarczym i politycznym świata będzie kapitalizmu a ile socjalizmu? Czy lewica przygotowana jest na te zmiany? Ten problem uznaję za niezwykle ważny, wymagający osobnego, wnikliwego namysłu i dyskusji. Na wstępie do niej rozdzielić należy lewicę na lewicę kapitalistyczną, czyli para lewicowe ruchy społeczne akceptujące ustrój kapitalistyczny, widzący swoją misję w jego „socjalizowaniu” i lewicę antykapitalistyczną, poszukującą alternatywy dla współczesnego kapitalizmu. Ta pierwsza nie będzie miała problemu z dostosowaniem się do nowych warunkach. Lewica prosocjalistyczna zaś jest moim zdaniem zupełnie nieprzygotowana na nowe czasy. Uważam, że świat wielobiegunowy może stać się szansą lewicy prosocjalistycznej na je powrót  do głównego nurtu politycznego. Ale socjalizmu nikt, ani Waszyngton, ani Moskwa ani Pekin nie poda nam na tacy.

Drugą co do wielkości grupą polityczną w Parlamencie Europejskim jest grupa Socjalistów i Demokratów. Nie słyszałem jednak o jakichś ważnych, prosocjalistycznych inicjatywach tej grupy. Jeśli nawet były takie, to nasi wybitni w niej przedstawiciele okazali się bardzo wstrzemięźliwymi w ich propagowaniu.

Unia Europejska

Idea świata wielobiegunowego, w którym Unia Europejska jest jednym z największych centrów gospodarczych świata kołacze się po głowach i publikacjach od wielu lat. Zwłaszcza żywa była w początkach XXI wieku, w czasach, gdy UE prezentowała największy potencjał gospodarczy świata i była liczącym się partnerem politycznym. Niestety to już przeszłość. Twierdzę, że Unia miała swoją historyczną szansę, lecz jej świadomie, lub nieświadomie nie wykorzystała.  Kluczem do nowego otwarcia było uregulowanie, ustanowienie trwałych, strategicznych, partnerskich zasad współpracy z Rosją.  Wizja Unii Europejskiej od Lizbony do Władywostoku była nie tylko inspirująca intelektualnie, lecz również mocno osadzona w pragmatyce sprzężenia technologicznej mocy Unii z olbrzymimi zasobami surowców naturalnych Rosji. To byłaby nowa, potężna jakość na scenie politycznej. Zabrakło jednak odwagi, zdecydowania, zdolności do strategicznego myślenia, a w końcu woli.  Nie mogę mówiąc o tych sprawach abstrahować od osobistych doświadczeń. Wydarzenia incydentalne nie powinny stanowić podstawy do uogólnień tym nie mniej dla mojego obrazu świata mają ważne znaczenie.

Pierwszy raz zetknąłem się bezpośrednio z tym problemem w 2001 r, w rozmowie z jednym z czołowych, prawicowych  polityków niemieckich (przyjaciel kanclerza Kohla), który zorientowawszy się, że znam język rosyjski w prywatnej rozmowie powiedział mi: „Wy (Polacy, JU) jesteście w bardzo dobrej sytuacji. Wy znacie ich (Rosjan) język, znacie ich kulturę. A my wszystkiego musimy się uczyć”.

Po raz drugi sprawa stosunków z Rosją dopadła mnie w Luksemburgu kiedy rozpocząłem swoja pracę jako pierwszy polski członek Europejskiego Trybunału Obrachunkowego. Prezes Trybunału na samym początku powierzył mi zaskakującą misję poprawy relacji ETO z Rosyjskim NIK-iem. Stosunki te załamały się po tym, jak w trakcie wizyty w ETO delegacji SPRF została ona dotkliwie obrażona przez jednego z członków Trybunału, wskutek czego przerwała wizytę i zamroziła kontakty z ETO. „-Bardzo zależy nam na ponownym nawiązaniu dobrych relacji z Rosjanami” przekonywał mnie  Prezes. Za najlepszą formę naprawy tych relacji uznałem przeprowadzenie wspólnej kontroli wykorzystania środków unijnych w Rosji. Inicjatywa została bardzo dobrze, poważnie i odpowiedzialnie przyjęta przez Moskwę, całość zakończyła się wspólnym sukcesem, konferencje prasowe, uroczyste wspólne podpisanie raportu końcowego itp. Sielanka nie trwała długo. Konflikt zbrojny Rosja Gruzja położył jej definitywnie kres nie tylko relacjom Trybunału ale całej Unii z Rosją. Niby wszystko jasne, ale oto w 2015 roku znany amerykański politolog Mearsheimer w trakcie swojego słynnego wykładu na Uniwersytecie Bostońskim krytykując politykę Stanów w stosunku do Rosji przekonywał, że agresja na Gruzję była wprost odpowiedzią Rosji na zaproszenie Ukrainy i Gruzji do NATO na szczycie NATO w Bukareszcie. „Rosja dała wyraźny sygnał, że gotowa jest zdecydowanie bronić się przed ekspansją NATO. Była za słaba że by wejść na Ukrainę. Ale – twierdził Mearsheimer, jeśli USA nie zmienią swojej polityki, to Ukraina zostanie zniszczona”.

Z tą sprawą wiąże się jeszcze jedno moje doświadczenie. Otóż w trakcie przeprowadzania tej kontroli odbyłem spotkanie z przedstawicielami rosyjskich samorządów terytorialnych w jednym z miast 100 km od Moskwy. Pełna sala około 200 osób, długa rzeczowa dyskusja. Z tego spotkania z rozmów tych oficjalnych i nieoficjalnych wyszedłem z głębokim przekonaniem o bardzo silnych, proeuropejskich nastrojach wśród mieszkańców tego miasta. Wspominam o tym ilekroć mowa jest o żelbetowej kurtynie jaką zaciągnięto pomiędzy Europą a Rosją i nurtuje mnie pytanie, czy ta rosyjska proeuropejskość przetrwa czas wojny.

Jestem przekonany, że w takiej bądź innej formie współpraca pomiędzy Europą a Rosją się odrodzi. Niezbędne ku temu będą zmiany po obu stronach. Putin nigdy nie będzie partnerem dla Europy, Rosja nigdy nie zapomni roli Unii Europejskiej chociażby w  mińskim oszustwie.

Zmiany będą potrzebne, a przed nami wybory do Parlamentu Europejskiego. Wybory te zadecydują o charakterze Unii, o tym, czy za sprawą zjednoczonej, europejskiej prawicy UE zmieni się w towarzyski, luźny klub polityczny, czy też uzyska szansę powrotu na ścieżkę dalszej integracji i odbudowy swojej politycznej i gospodarczej pozycji w świecie. Dla nas, dla lewicy wiąże się to z dwoma problemami. Po pierwsze lewica wspierać powinna w wyborach ugrupowania opowiadające się za dalszą europejską integracją. Więcej – uważam, że dla przyszłości Unii sytuacja jest na tyle krytyczna, że prounijne partie polityczne powinny sformułować wspólny blok wyborczy, na przykład pod nazwą „Polska europejska”, aby, idąc za ciosem jakim było obalenie w niedawnych wyborach parlamentarnych antyunujnego referendum wprowadzić do PE jak najwięcej prounijnie zorientowanych posłów.

Ta postawa nie wyklucza innego ważnego postulatu: konieczności łączenia się europejskich sił socjalistycznych w walkę o socjalistyczną Unię Europejską. Ale to już inna historia.

Biedna Polska

Idioci z PiS (choć nie tylko), profesory, doktory, docenty wszelkiej maści przes..li Polskę. Niestety.  Historyczną szansą na mocną pozycje Polski w świecie i w Europie była rola naszego państwa i społeczeństwa jako pomostu pomiędzy bogatą kulturowo, ale biedną zasobami naturalnymi Europą, a też bogatą kulturowo lecz i bogatą we wszelkie prawie dobra naturalne Rosją. Zwracano mi na to uwagę w Luksemburgu jeszcze w roku 2000, na cztery lata przed formalnym przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Ścisłe więzi Europy z Rosją stanowiły jednak poważne zagrożenie dla dominacji nad światem źródła wszelkiego dobra, cnót i zasad moralnych, jedynie słusznego wzorca demokracji nietolerującego innych dróg rozwoju społecznego takich jak tylko przykładowo Chile socjalisty Allende, Irak, Libia, Syria, wzorca, którego prezydenci, niezależnie od koloru politycznej skóry zawsze gotowi byli do militarnej agresji dla obrony swojej światowej pozycji i nie stronili nigdy od użycia argumentu siły wobec niepokornych, czyli dla Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.

Dlatego zaraz po zburzeniu muru Berlińskiego USA rozpoczęły działania z jednej strony będące przejawem oczywistej presji militarnej (przesunięcie – wbrew pierwotnym uzgodnieniom – granic NATO na wschód), a z drugiej wzniecania antyrosyjskich nastrojów zarówno w krajach byłego układu Warszawskiego jak i we Francji, Wielkiej Brytanii i innych krajach UE. ZSRR przestał istnieć, ale reaganowskiej „Imperium zła” dalej zostało na wschodzie Europy. Chociaż był taki okres, gdzieś w latach 2000 – 2007, kiedy to rysowały się perspektywy rozszerzenia i pogłębienia współpracy UE z Rosją.

To, że USA nie było to w smak nie dziwi. Ale dlaczego Unia Europejska dała się zaangażować w tą antyrosyjską politykę Wuja Sama? Szerzenie antyrosyjskich nastrojów padło na szczególnie podatny grunt w Polsce. Politycy wszystkich niemal opcji zaczęli prześcigać się w swojej antyrosyjskości. Niektórzy, jak na przykład Radosław Sikorski, poddany Korony Brytyjskiej, efektywnie działali w tym kierunku zarówno w rządach PiS jak i PO. Dzisiaj i Unia Europejska i Polska (zwłaszcza Polska) znalazły się w czarnej dziurze bez wyjścia. Dzisiaj z Unii Europejskiej, jeszcze przed 20-tu laty światowego giganta politycznego i gospodarczego pozostało niewiele. Na liście przegranych toczącej się wojny na Ukrainie państw spoza terenu konfliktu Unia zdecydowanie zajmuje  „zaszczytne” drugie miejsce. Pierwsze – moim zdaniem – bezsprzecznie należy się Polsce. Unia jakoś sobie poradzi:  Borrell i Von der Layen szybko zejdą ze sceny i być może zachodni politycy wypracują jakąś nową formułę funkcjonowania Unii w Nowym Świecie. Tak, w nowym, gdyż do sytuacji sprzed 2022 r. powrotu już nie ma.  Realizując z nadzwyczajną brutalnością swoją strategię podporządkowania sobie Unii Europejskiej USA doprowadziły do wykopania pomiędzy Unią Europejską i Rosją rowu nie do przebycia w okresie najbliższych dziesięcioleci. Nie chodzi tu tylko o zmuszenie Unii Europejskiej do czynnego wojskowego zaangażowania się w konflikt. Rzecz należało przypieczętować spektakularny zniszczeniem symbolu europejsko-rosyjskiej współpracy gospodarczej czyli wysadzeniem gazociągów Nord Stream 1 i 2 .

Na terenie Europy zapodała nowa żelazna kurtyna. Zapadła ona właściwie na wschodniej granicy Polski. Wymiana towarowa pomiędzy Polska a Rosją i Białorusią istnieje w szczątkowej, ręcznie sterowanej formie, samochody z rosyjską rejestracją nie są wpuszczane na terytorium Unii itp. W ślad za rusofobicznymi politykami polskiej extraklasy ochoczo idą lokalni liderzy-idioci, którzy też chcą się wykazać i zasłużyć. Klinicznym przypadkiem jest tu decyzja dyrektorki NOSPR w Katowicach o wycofaniu z programu dorocznego Międzynarodowego Konkursu Muzycznego imienia Karola Szymanowskiego dzieł kompozytorów rosyjskich. Dyrektorka zasłaniała się zaleceniami Ministerstwa Kultury: „Wobec zbrodni wojny na Ukrainie zdecydowanie zalecamy powstrzymanie się od prezentacji dzieł kultury rosyjskiej i rosyjskich twórców”. Wybitni światowi muzycy, w tym dyrektorka Waszyngtońskiej Opery Narodowej, w geście protestu przeciwko dyskryminacji muzyki światowej sławy rosyjskich kompozytorów wycofali swoje członkostwo w jury tego Konkursu. Ale „chwała” dyrektorki NOSPR Ewa Bogusz-Moore pozostanie na wieki. Nam czekać tylko trzeba innych zakazów na przykład wspominania w szkołach i na uniwersytetach o Tablicy Mendelejewa.

Pławimy się więc w naszej antyrosyjskości nie dostrzegając tego, że nad przyszłością naszego kraju gromadzą się potężne, czarne chmury. Gospodarcze, logistyczne, polityczne i kulturowe rozejście się Unii Europejskiej i Rosji spowoduje, że Polska, jako państwo „przedmurza” zostanie w polityce międzynarodowej i gospodarczej zmarginalizowana. Będąc już skrajnie skonfliktowanymi z Unią Europejską staniemy się krajem buforowym, wręcz  „bagiennym” na wschodnich rubieżach „kwitnącego ogrodu Borrella”, w którym inwestowanie, za wyjątkiem inwestycji militarnych,  obarczone będzie wielkim ryzykiem. Będziemy potrzebni jako przedmurze właśnie, a więc teren od zniszczenia w pierwszej kolejności, karmieni przez kolejnych prezydentów USA frazesami o uznaniu dla naszej gotowości walki „za wolność naszą i waszą” za naszą antyrosyjskość, za Kościuszkę i Puławskiego i oczywiście zapewnieniami o wiecznej przyjaźni amerykańsko-polskiej. W polityce „przyjaźń” ma bardzo określony, praktyczny charakter. Ale nawet w tym ujęciu Polska nie może pochwalić się polityczną przyjaźnią z żadnym, prócz USA, krajem. Może z Saint Eskobar? Taką przyszłość dzielnie wywalczyli nam przez minione dwadzieścia lat nasi politycy. Biedna Polska.

Za duża ta góra!

Ślęczę nad wpisem Seymora Hersza „How America Took Out The Nord Stream Pipeline” (Jak Ameryka zniszczyła Nord Stream 2) – na stronie autora: https://seymourhersh.substack.com/p/how-america-took-out-the-nord-stream. Czytam raz, drugi i trzeci, i nie wiem, co mam z tym tekstem zrobić. Tak po prostu zamknąć go i przejść do innych tekstów nie mogę: zbyt jest ważny, zbyt fundamentalne sprawy autor w nim ukazuje. Tak, wpis Hersha będący kwintesencją jego dziennikarskiego śledztwa jeży włos na głowie, ale jeszcze większą trwogę budzi we mnie cisza, jaka w mediach zapadła po jego publikacji. Media odnotowały zdawkowo raczej jego pojawienie się, podjęto kilka prób podważania rzetelności autora, rządy USA i Norwegii sztampowo nazwały rewelacje Hersha kłamstwem  i na tym koniec. Żadnych poważniejszych komentarzy, żadnych politologicznych analiz i wniosków. Cisza jak makiem zasiał. I właśnie ta cisza budzi lęk.

Tymczasem dorobek śledczego dziennikarstwa Hersha, jego autorytet w dziennikarskim świecie skłania do bardzo poważnego potraktowanie jego ustaleń. Wyniki jego ostatniego śledztwa zawarte są w samym tytule raportu, a w jego treści dziennikarz szczegółowo opisuje kto, jak i kiedy doprowadził do zniszczenia jednego z najważniejszych elementów europejskiej infrastruktury cywilnej, wspólnego dzieła europejskich i rosyjskich polityków, inżynierów i ekonomistów. Dowiódł w ten sposób tego, co było wynikiem wielu wcześniejszych domysłów i spekulacji, kierujących się prostym pytaniem „cui bono?”. Do najbardziej efektownych należało publiczne, nieoczekiwane, intuicyjne, entuzjastyczne i efektowne podziękowanie, jakie za wysadzenie największych europejskich gazociągów Nord Stream1 i 2 nazajutrz po tym akcie wyraził imiennie Ameryce Radosław Sikorski, polski były minister obrony i były minister spraw zagranicznych.  Administracja USA próbowała w zabawny sposób skierować oskarżenie o wysadzenie rurociągów na Rosję, inni wskazywali na Ukrainę lub… Polskę. Ale to były domysły i spekulacje – dzisiaj mamy największą w takich sytuacjach pewność, że to USA dokonały tego aktu terrorystycznego. Tak – terrorystycznego, gdyż wysadzenie Nord Stream 1 i 2, jednych z najważniejszych i największych obiektów cywilnej infrastruktury w Europie nosi wszystkie cechy właśnie aktu terrorystycznego.

Zasadniczym celem aktu terrorystycznego jest nie tyle spowodowanie śmierci jak największej liczby ludzi czy jak największych materialnych strat wroga, ale wzbudzenie fali strachu, wprowadzenie stanu wiecznej niepewności: „nie znasz dnia ani godziny”.  Straty ludzkie i materialne to tylko droga do tego celu.

Największym, najbardziej doniosłym ustaleniem Hersha jest moim zdaniem to, że rząd Stanów Zjednoczonych decyzję o wysadzeniu europejskich gazociągów podjął pod koniec 2021 r, czyli mniej więcej wówczas, gdy sekretarz stanu USA, z niebywałą jak na światową dyplomację arogancją odrzucał kolejne wezwanie Rosji do rozmów w sprawie bezpieczeństwa tego kraju. Decyzja o wysadzeniu europejskich strategicznych gazociągów była, jak pisze Hersh dla polityków amerykańskich oczywista – głównym ich problemem było jedynie to jak dokonać tego aktu, aby uniknąć międzynarodowej odpowiedzialności. Dla USA nie była to pierwszyzna. W 1982 r. na polecenie prezydenta Reagana CIA przeprowadziła tajną akcję terrorystyczną, której efektem było zniszczenie w ZSRR gazociągu syberyjskiego. Gazociąg ten budowano w celu eksportu rosyjskiego gazu do Europy właśnie. Wprawdzie strat w ludziach tym razem nie było, to jednak eksplozja jaką wywołano była największą w świecie eksplozją nienuklearną. Oczywiście program zaopatrywania Europy w rosyjski gaz został znacznie spowolniony.

Niezależnie od tego, że militarna agresja Rosji na Ukrainę w lutym 2022 r. była aktem haniebnym, niemającym uzasadnienia w prawie międzynarodowym, a politycznie po prostu głupim, ustalenia Hersha wskazują, że na długo przed tą agresją USA przygotowywały się do takiej wojny bynajmniej nie kierując się rzymską maksymą civic pacem para bellum, bynajmniej nie w celu osiągnięcia pokoju.

Drugim, nie mniej istotnym ustaleniem Hersha były motywy rządu USA. Już Nord Stream 1, jak pisze Hersh,  uznany został przez USA jako zagrażający dominacji (pokr. J.U.) USA w Europie. Dominacja w stosunkach międzynarodowych nie jest pustym słowem. Wiąże się wprost z takimi pojęciami jak narzucanie, wymuszanie, podporządkowanie, kontrola i wyzysk ekonomiczny. Od samego początku prac nad Nord Stream 2 Stany Zjednoczone ostrzegały, że zrobią wszystko, aby ten projekt nie wszedł w życie. Kiedy cały szereg amerykańskich sankcji nakładanych przez kolejne lata i kolejne amerykańskie rządy najpierw na przedsiębiorstwa uczestniczące w projekcie Nord Stream2, potem na całe państwa nie dały efektu – Waszyngton uznał, że pozostało mu tylko jedno rozwiązanie: ostateczne. Różne były powody wojen. Być może w przyszłości, gdy opadnie propagandowy kurz wśród historyków ugruntuje się opinia, że do III wojny światowej przyczyniła się nieodparta wola utrzymania przez USA swojej dominacji nad Europą i światem. Inaczej nie sposób udzielić racjonalnej odpowiedzi na pytanie dlaczego  zamiast szukać dyplomatycznych rozwiązań, które zapobiegłyby konfliktowi zbrojnemu pomiędzy Rosją a Ukrainą w Stanach Zjednoczonych zdecydowano o bardzo poważnej akacji sabotażowej przeciwko europejsko-rosyjskim relacjom gospodarczym. Zniszczenie Nord Stream 1 i 2, bez pytania o zdanie Niemiec i Francji (inicjatorów i współudziałowców tych przedsięwzięć) nie tylko zmieniły charakter wojny na Ukrainie. Było przede wszystkim aktem rozdzierającym kontynent euro-azjatycki na dwie części, było zerwaniem tradycyjnych gospodarczych, w tym i energetycznych związków Europy z Rosją.

Ogólnoświatowym symbolem terroryzmu był do niedawna atak islamskich fanatyków na budynki World Trade Center w Nowym Jorku 11 września 2001. Warto zgrubnie chociaż porównać ten atak z amerykańskim atakiem na europejskie gazociągi. Akcja terrorystyczna Al Kaidy na USA kosztowała życie około 3000 Amerykanów. Straty materialne oszacowane zostały na około 10 mld USD. Terrorystyczny atak USA na europejskie gazociągi skutkuje o wiele większą liczbą istnień ludzkich. Dzieje się tak dlatego, że stał się on zwrotnym momentem dla charakteru zbrojnego konfliktu na Ukrainie. Konflikt ten, w skali światowej i w historii świata w istocie niewielki, lokalny przekształcił w konflikt globalny, zamykając drogę do rozmów pokojowych – więcej – torpedując wysiłki pokojowego jego zakończenia. Liczba ofiar tego aktu terrorystycznego liczyć należy w setki tysięcy gdyż wojna wciąż trwa i nie widać szans na jej zakończenie. Jedyna różnica to taka, że ofiarami nie są tym razem Amerykanie.

Straty materialne są również nieporównywalne. W przypadku WTC szacowano je na 10 mld USD. Wartość samych zniszczonych Nord Streams  to około 20 mld EUR. Do tego dodać należy praktycznie niemożliwe nawet do oszacowania straty gospodarek państw, członków UE spowodowanych wzrostem cen nośników energii, przerwaniem łańcuchów dostaw, kosztami imigracji. Nałoży się na to dodatkowe obniżenie poziomu życia Europejczyków będące efektem pospiesznie rosnących wydatków zbrojeniowych tych państw.

I cel najważniejszy w przypadku ataków terrorystycznych – zastraszenie. Ten cel Al Kaida osiągnęła z nawiązką. Zastraszyła nie tylko USA, ale, głównie przy pomocy samych Stanów, prawie cały świat.

Efekt zastraszenia terrorystycznego ataku USA na największe europejskie gazociągi jest również oczywisty. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej pokazały, głównie Europie, „kto tu rządzi”. Wysadzając te gazociągi USA wysadziły w powietrze idee Unii Europejskiej jako samodzielnego politycznie i gospodarczo podmiotu politycznego, rozbiły w puch ambicje UE stania się jednym z kilku światowych centrów polityczno-gospodarczych. Stany Zjednoczone zademonstrowały niebywałą determinację w obronie swojej dominacji nad Europą, determinację do ponoszenia wszelkich kosztów tej obrony, zwłaszcza kosztów ponoszonych przez inne państwa i narody. Pokazały, że nie cofną się przed niczym.

W argumentacji wspierającej ten akt terrorystyczny często spotkać można wywody, że zniszczenie największych europejskich gazociągów miało na celu osłabienie ekonomiczne Rosji i pozbawienie jej dochodów na prowadzenie wojny. Trudno o bardziej pokrętny argument. W momencie eksplozji obydwa te gazociągi faktycznie nie pracowały. Nord Stream 2 był wypełniony i dopiero przygotowywany do uruchomienia a Nord Stream 1 pracował na bardzo niskim poziomie – głównie z powodu krytycznej sytuacji energetycznej Niemiec, które po prostu tego gazu nie miały aktualnie czym zastąpić. Wszystkie prawie europejskie państwa na gwałt opracowywały przy tym programy „uniezależnienia się od rosyjskiego gazu”.

Decyzja o zniszczeniu europejskich gazociągów Nord Stream 1 i 2 zapadła w Waszyngtonie pod koniec 2021 roku. Ładunki założono pod przykrywką corocznych bałtyckich manewrów NATO BALTOPS 22 w czerwcu 2022 r. Detonacji dokonano 3 miesiące później. Zniszczenie tych gazociągów nie miało żadnego wpływu na dochody Rosji ze sprzedaży gazu, nie było nakierowane na aktualną chwilę. Ten akt był wymierzony w przyszłość. Brutalne, fizyczne odcięcie Europy od gazu, będącego ważnym elementem bilansu energetycznego państw Starego Kontynentu wpychało po prostu rządy europejskich państw w ramiona amerykańskich koncernów paliwowych i polityków z Białego Domu. Fizyczne zniszczenie gazociągów, poza spektakularnym potwierdzeniem dominacji USA w Europie miało być może również na celu uczynienie bezprzedmiotowymi przewidywane rozruchy społeczne w państwach europejskich wywołane nieuniknionymi, drastycznymi podwyżkami cen energii. Spoczywający na dnie, wciąż będący „pod parą” gazociąg mógł łatwo stać się powodem powszechnych nacisków społecznych na europejskie rządy i żądań jego uruchomienia. W sumie atak terrorystyczny na największe europejskie gazociągi był wymierzony nie tyle w Rosję, co w istocie w Unię Europejską. I co najważniejsze, obserwując obecne relacje pomiędzy przywódcami Francji i Niemiec, będących do niedawna jeszcze filarami Unii Europejskiej, motorami jej dalszej integracji – był działaniem skutecznym.

Takie wnioski nasuwają się po lekturze raportu jednego z najwybitniejszych dziennikarzy śledczych Seymora Hersha. Skłaniają jednak one i do innych refleksji. Terrorystyczny atak USA na europejskie gazociągi nie był pierwszym przykładem państwowego terroryzmu „Made in USA”. Lista takich aktów jest bardzo długa. Wszystkie one przykrywane są górnolotnymi frazesami o „obronie wolności” czy „obronie demokracji”. Ale tak naprawdę służą utrzymaniu wszelkimi, również najbardziej brutalnymi i nieludzkimi metodami dominacji USA nad światem. Ale czy w jakimkolwiek kraju możliwa jest rzeczywista wolność i demokracja, gdy parasol nad ich formalnymi atrybutami dzierży mocarstwo terrorystyczne? Obawiam się bardzo, że wielu Polaków jest w stanie taką sytuację, takie relacje pomiędzy panem i wasalem zaakceptować. Ale co powiedzą ci intelektualiści, którzy przez całe dziesięciolecia na prawo i lewo rozprawiali o wolności i demokracji nie wspominając o tym, że ta wolność i ta demokracja, którą proponują to w istocie tylko sposób na utrzymanie światowej dominacji przez terrorystyczne mocarstwo? Czas wreszcie powiedzieć głośno, że wzór i patron naszej wolności i demokracji jest terrorystą.

Raport Hersha postawił przed wieloma intelektualistami, zadeklarowanymi bojownikami o wolność i demokrację górę, która okazała się tak wielka, że postanowili jej nie dostrzegać.

Co po globalizacji?

Zaproszony zostałem przez Stowarzyszenie Polska – Wschód i Fundację Innowacje do udziału w konferencji ” Szanse i zagrożenia realizacji globalizacji”. Poniżej mój tekst przekazany do materiałów konferencyjnych.

 Coraz więcej ekonomistów prezentuje pogląd, że klasyczna globalizacja, której główne postulaty to ogólnoświatowa swoboda przepływu kapitałów i surowców jest już przeszłością. Po doświadczeniach walik z pandemią wirusa sars-cov-2, wśród których na czoło wysunęła się dystrybucyjna i organizacyjna rola państwa, ostateczny kres globalizacji położyła wojna pomiędzy imperialną Rosją a imperialnymi Stanami Zjednoczonymi toczona na terytorium Ukrainy, a w szczególności bezprecedensowy w swoim zakresie system sankcji ekonomicznych stosowanych przez część świata wobec Rosji, wymuszenie przez USA na Europie rezygnacji z zaopatrywania się w gaz rosyjski na rzecz droższego gazu amerykańskiego potwierdzone spektakularnym wysadzeniem gotowego do uruchomienia gazociągu Nord Stream2.

Globalizacja była szczytową formą neoliberalnej gospodarki kapitalistycznej i sama siebie unicestwiła. Przyczyną przekształcenia (przez USA) w sumie lokalnego kryzysu rosyjsko-ukraińskiego o charakterze głównie etnicznym w III Wojnę Światową był bowiem niezamierzony efekt globalizacji jakim stał się zaskakujący i ogromny rozwój gospodarki Chińskiej Republiki Ludowej. Państwo to w krótkim czasie wyrosło na najpoważniejszego konkurenta USA w rywalizacji o gospodarczo-ekonomiczny prymat na świecie. Światowy prymat nie jest dla USA kwestią wyłącznie prestiżową, ale jest dla tego mocarstwa podstawową kwestią egzystencjalną. Przypomnieć należy, że w 1970 r. USA jednostronnie wypowiedziały traktat z Bretton Woods z 1944 r. zrywając podstawę tego traktatu jaką było postanowienie o pokrywaniu wartości światowej waluty (za jaką uznano amerykański dolar) w rezerwach złota. Światowa waluta stała się przez to walutą fiducjarną, co rozpoczęło procesy globalizacyjne. Z drugiej strony ustanowienie dolara jako podstawowej waluty rozliczeniowej w transakcjach paliwowych powoduje, że de facto cały świat współfinansuje amerykański dług publiczny. Każde bowiem zobowiązanie finansowe wyrażone w dolarach jest podstawą dla FED do druku pieniędzy. Dlatego USA nie mogą wyzbyć się swojej roli „przywódczej”, a właściwie roli swojej waluty w rozliczeniach międzynarodowych i nie mogą dopuścić do dominacji ChRL w światowej gospodarce. Według opinii wielu amerykańskich politologów, wyrażanych na wiele lat przed rosyjską agresja militarną na Ukrainę najgroźniejszy z tego punktu widzenia byłby sojusz ChRL i Rosji. Maksymalne osłabienie Rosji jest więc głównym celem strategii USA w rywalizacji z ChRL.

Podstawowym więc pytaniem jest to jak wyglądać będzie świat po zakończeniu wojny na Ukrainie. Czy w jej wyniku dojdzie do wytworzenia się gospodarczego układu dwubiegunowego z centrami w Waszyngtonie i Pekinie, czy też USA zdołają utrzymać swoją rolę światowego dominatora.  Ale nawet w tym drugim przypadku do powrotu do stanu wyjściowego, za jaki uznać można luty 2022 r. trudno raczej mówić. Świat już nie będzie taki jak niegdyś. Jaki więc będzie?

Nie można tutaj wspomnieć o katastrofalnej, niszczycielskiej roli globalizacji w wielu dziadzinach życia społecznego. Globalizację zasadnie więc obwiniać należy o komercjalizację mediów, a zwłaszcza o przekształcenie czegoś, co niegdyś nazywano „mediami publicznymi” w przedsiębiorstwa komercyjne. W efekcie pojęcie prawdy, odpowiedzialności mediów za prawdę wylądowały w koszu. Skutkiem jest najpoważniejszy w historii kryzys demokracji liberalnej, upadek autorytetu nauki i wiedzy, upowszechnienie się przedmiotowego traktowania potencjalnych wyborców przez polityków i kierujących nimi agencji medialnych. Przedstawiona na dzisiejszej konferencji prezentacja dr. Rogalińskiego jest tego doskonałym przykładem. Starał się on określić, na podstawie niezwykle szczegółowej analizy kilkudziesięciu światowych polityków, formułując dziesiątki, a może i więcej kryteriów szczegółowych, takich jak kolor oczu, szerokość nogawki spodni, czy kolor koszuli, „uniwersalny model polityka akceptowalnego społecznie”. Nie dyskutując naukowych wartości jego pracy nie sposób zauważyć, że wśród tego mrowia kryteriów zabrakło jednego: co dany polityka ma do powiedzenia ludziom.

Komercjalizacja mediów doprowadziła do tego, że współcześni politycy są de facto produktami medialnymi. Zanikło pojęcie „męża stanu”. Wśród czołowych polityków rządzących dzisiaj Stanami Zjednoczonymi, państwami europejskimi czy Unią Europejską nie można wskazać żadnego, któremu przypisać by można cechy męża stanu. Wszyscy oni są produktami medialnej propagandy, politykami, którzy zamiast ciągnąć „narodowy wóz” w kierunku, którym wyznacza im ich wiedza, doświadczenie, zdolności profetyczne i cnoty moralne, pchają go nadstawiając uszy na wyniki codziennych sondaży.

Globalizację oskarżyć należy o to, że regułami wolnego rynku finansowego objęła środki publiczne skazując wręcz państwa na „rozwój” przez zadłużanie. Innym skutkiem urynkowienia środków publicznych stała się możliwość wyprowadzania coraz większej ich ilości poza budżet państwa, poza społeczny nad nimi nadzór, jakie w założeniu ustroju demokratycznego stanowić miały parlamenty. Nastąpiła więc deprecjacja znaczenia parlamentów krajowych, deprecjacja zawodu parlamentarzysty.

Słabe rządy, kierowane przez słabych polityków, niemające możliwości kreowania własnej polityki gospodarczej przestają służyć ogółowi obywateli a skupiają się na służbie partii politycznej, na dbaniu o jej wyborczy interes.

Słabnącej roli nadzorczej parlamentu towarzyszył wzrost dominacji ponadnarodowych koncernów, dysponujących kapitałem często przekraczającym budżety państw. Pod rządami globalizacji to państwa stały się klientami koncernów a nie odwrotnie.

Olbrzymie szkody wyrządziła globalizacja w obszarach kultury i edukacji. Dewaluacja pozycji uczelni wyższych i znaczenia wyższego wykształcenia jest powszechna. Jeszcze kilka lat temu prasa donosiła o rynku pisania rozpraw doktorskich i habilitacyjnych na zamówienie. Dzisiaj donosi o coraz powszechniejszym zjawisku wykorzystywania Sztucznej Inteligencji przez uczniów szkól podstawowych do pisania wypracowań domowych. Wykształcenie staje się coraz większą fikcją, zdolność do samodzielnego, krytycznego myślenia nie tylko zamiera, ale coraz częściej jest po prostu tępiona. Pożądanym wzorem obywatela jest osoba, która nie myśli samodzielnie, ogląda reklamy i kupuje, kupuje, kupuje. Coraz bardziej przypomina to wczesne średniowiecze, w którym samodzielne myślenie, wydawanie opinii przynależało wyłącznie klerowi i osobom „wysoko urodzonym” podczas gdy samodzielne myślenie ludzi z plebsu piętnowane było jako grzech pychy. Po to by sterować ludzkim myśleniem koncerny opanowały media. Dzisiaj Facebook bez żadnej jawnej procedury, bez możliwości odwołania się, wyklucza osoby uznane przez  – no właśnie, przez kogo – za nieprawomyślne z internetowej społeczności. Zakaz pisania o Orkiestrze Wielkiej Świątecznej Pomocy przez lokalne media w jaskrawy sposób pokazuje po co Orlenowi potrzebne były lokalne gazety, strony internetowe i inne lokalne media. Koncernowi paliwowemu po nic, ale jego politycznym mocodawcom w bardzo oczywistych celach.

Złych (choć są też i dobre) skutków globalizacji można mnożyć. Warto jednak pokusić się i na taką refleksję, że wszystkie te wyżej wymienione czynniki razem wzięte doprowadziły do warunków, w których władza może bezkarnie, właściwie bez skutecznego społecznego protestu, podporządkować sobie i swoim partykularnym interesom cały system wymiaru sprawiedliwości, doprowadzając porządek prawny państwa, a więc i całe państwo do ruiny.

Oczywiście to nie będzie tak, że globalizacja, która rozwijała się przez dziesięciolecia zniknie z naszej rzeczywistości z dnia na dzień. Nie zniknie. Wiele też zależeć będzie od politycznych skutków wojny USA z Rosją. Nawet jednak, jeśli dojdzie rzeczywiście do powstania dwubiegunowego układu polityczno-gospodarczego świata, światowy kapitał znajdzie sobie drogę, wypracuje metody, aby dalej realizować swój podstawowy cel jakim jest ekonomiczne i intelektualne panowanie nad masami społecznymi. Takim jest też cel ugruntowywanie podziału na masy nowych niewolników i na wąską kastę ludzi realnej władzy, ludzi lepszego sortu: najbogatszych, władających większością światowych kapitałów, mających nieograniczony dostęp do gruntownego wykształcenia, nowoczesnych technologii i osiągnięć genetyki.

Wojna na Ukrainie już jest i będzie jednym z punktów zwrotnych w dziejach naszej cywilizacji. W takich okresach pojawia się pustka ideowa tworzona przez odchodzące ze sceny doktryny społeczne i ekonomiczne. Neoliberalizm, a z nim wszystkie inne afiliowane przy nim ruchy polityczne (w tym takie jak europejska socjaldemokracja) nieodwołanie się kończy. Kto wypełni po nim przestrzeń?

Niestety, przychodzi konstatować, że najlepiej do wypełnienia tej luki przygotowana jest konserwatywna, narodowa prawica. Nie tylko prawicowa międzynarodówka spajająca ideowo takie osoby jak Orban, Kaczyński czy Putin ma się w najlepsze. W ostatnich dekadach prawica – na przykład polska – ustanowiła całą sieć instytutów, fundacji, zrzeszeń zajmujących się nie tylko uprawianiem taniej propagandy i pozyskiwaniem swoich partyzantów, ale tworząca fora do dyskusji, poszukiwań ideowych i programowych. Oficjalna, koncesjonowana lewica, która nie potrafi się wyzwolić z odium neoliberalizmu, którego swego czasu stała się przybudówką, drepce w miejscu i modli się o wzrost o 1 punkt procentowy w sondażach. Podobnie europejska lewica socjaldemokratyczna schodzi ze sceny wraz z neoliberalizmem. Jest to sytuacja o tyle paradoksalna, że wydawać by się mogło, że właśnie czasy przełomu, czasy zagrożeń dla pojedynczego człowieka jak i dla całych, olbrzymich grup społecznych, czasy rosnących gwałtownie nierówności, czasy systemowego podziału ludzkości na dwa plemiona: lepsze, posiadające pieniądze, kapitały, wpływy  i władzę i gorsze, traktowane przedmiotowo, któremu dostarczać trzeba tylko trochę chleba i igrzysk, którego jedynym zajęciem jest tak naprawdę oglądanie reklam i kupowanie, że w takich czasach lewica rozwijać powinna swoje żagle. Nic takiego jednak nie następuje w skali makro.

Nie podzielam wyrażonego w trakcie dzisiejszej dyskusji poglądu, że w latach dziewięćdziesiątych skończył się socjalizm. To nieprawda. Lata dziewięćdziesiąte to kres bardzo ważnego historycznie projektu, jakim była próba tworzenia pierwszego w nowożytnej historii społeczeństwa i państwa wyzwolonego spod dyktatu kapitału. Państwa takie funkcjonowały kilkadziesiąt lat i sprawiły niebywały społeczny awans szerokich mas pracowniczych. Nie pora tu na prezentację bardzo długiej listy osiągnięć społecznych, gospodarczych i kulturalnych państw socjalistycznych w XX wieku, ale odnotować trzeba, że powstanie ZSRR i związku państw socjalistycznych zmusiło światowy kapitał do poprawy warunków pracy i życia ludzi pracy w wielu krajach na całym świecie, a dzisiaj jedno z tych państw jest pretendentem do światowego przywództwa.

W tym rozumieniu idea socjalistyczna odniosła sukces. Dlaczego nietrwały? Ten problem wciąż czeka na rzetelną analizę, na oddzielenie sukcesów realnego socjalizmu od jego błędów i błędów jego implementacji. Idee socjalizmu, socjalistycznego humanizmu, socjalistycznej gospodarki nie tylko nie zginęły, ale wręcz przeciwnie – są jedyną, realną alternatywą dla postępowego świata. Pytanie tylko w jakim trybie i w jakich warunkach prosocjalistyczne rozwiązania będą wdrażane. Najbardziej oczywiste są dwa scenariusze: drogą demokratycznych przemian lub jako społeczna reakcja po globalnym kataklizmie, jakim na przykład może być wojna jądrowa.

Odpowiadając na pytanie „Co po globalizacji?” odpowiem, że dla resztek inteligencji, zwłaszcza lewicowej, podstawowym zadaniem jest walka o wyrwanie społeczeństw z nowego intelektualnego średniowiecza, w które globalizacja wtrąciła świat. Potrzeba nam nowego Oświecenia, przywrócenia znaczenia dla rozwoju jednostki takich wartości jak wiedza, racjonalizm, swoboda myślenia podmiotowość jednostki. Nowe Oświecenie nie spadnie z nieba (dosłownie i w przenośni). Tak jak i poprzednie musi być efektem długotrwałego, zbiorowego, internacjonalistycznego wysiłku intelektualnego. I w organizacji tego ruchu lewica powinna odegrać istotną rolę.

W tym przekonaniu mam zaszczyt reprezentować na dzisiejszej konferencji Stowarzyszenie Przyszłość, Socjalizm, Demokracja, jakie niedawno zarejestrowane zostało we Wrocławiu. Naszą misją jest właśnie tworzenie platform dyskusyjnych dla ludzi lewicy, którzy nie tylko nie boją się terminu „socjalizm”, ale w ideach tego szlachetnego ruchu dostrzegają szansę dla siebie, swoich rodzin, swoich krajów. Stanowić chcemy choćby drobinkę tego powszechnego intelektualnego wysiłku na rzecz przywrócenia lewicy społecznej należnego jej miejsca i roli w tworzeniu alternatywy dla neoliberalizmu i globalizacji. Zapraszam do współpracy.

Dr inż. Jacek Uczkiewicz

Prezes Stowarzyszenia

Przyszłość, Socjalizm, Demokracja

Do siego roku (c.d.)

„Gdyby przyszłość wiedziała co ją czeka nigdy by nie nadeszła”

Urszula Zybura

(pierwsza kartka kalendarza „Przekroju” na 2023 r.)

Do siego roku – byśmy za 365 dni zdrowi i cali znów mogli złożyć sobie te staropolskie życzenia. Od prawieków w okolicach przesilenia zimowego ludzie próbują wniknąć myślą w przyszłość szukając odpowiedzi na najważniejsze pytanie: co im ten nowy rok przyniesie. Dzisiaj niewiele jest ważniejszych pytań od tego co przyniesie nam rok 2023. Pytanie to zadajemy sobie w okolicznościach jakże odmiennych od wszystkich towarzyszących naszym, polskim życzeniom noworocznym przez ostatnie 76 lat. Do dziś, również te składane w latach 1981 i 1982 nie były obarczone tak potężnym ładunkiem niepewności na pograniczu z trwogą.  Nie chodzi tylko o przebijającą się powoli, ale zawsze do naszej świadomości prawdę, jaką niemal rok temu prezydent Francji ogłosił swojemu rządowi, że czasy dobrobytu mamy już za sobą i czekają nas czasy ograniczeń i wyrzeczeń. Pierwszy raz od 76 lat Polska jako państwo i naród uczestniczy w wojnie toczonej bezpośrednio za naszymi granicami, na terenie Ukrainy. W wojnie pomiędzy dwoma atomowymi mocarstwami o ład gospodarczy i polityczny świata. Polska uczestniczy w niej we wszystkich możliwych formach zbrojnej działalności. Jedną z najbardziej strzeżonych tajemnic polskiego rządu jest informacja o liczbie Polaków poległych na froncie ukraińsko rosyjskim. Zamiast tej informacji mamy działającą wstecz ustawę przyjętą niemal jednogłośnie przez Sejm zezwalającą obywatelom Polski na bezpośredni udział w tej wojnie bez konieczności uzyskania – jak to było dotąd – zezwolenia na taki czyn polskich władz. Chcesz – to jedź! Trudno nie odczytywać tej sejmowej decyzji jako zachęty dla młodych Polaków do przeżycia „przygody życia”, dla wielu pewnie ostatniej.

Tak, dziś już nie ma wątpliwości, że świat cały nie będzie taki sam, jak przed rokiem. A jaki będzie? W którą stronę ma zwrócić się zwykły człowiek, „the men in the bus” – jak mówią Anglicy w poszukiwaniu odpowiedzi na odwieczne pytanie: co robić, jak się zachować, aby zapewnić przetrwanie sobie i swoim potomkom?

Z pewnością nie w stronę dzisiejszej Rosji, która w uzasadnionym skąd inąd poczuciu zagrożenia dla swojego imperium zdecydowała się jednak rozpętać III wojnę światową skazując na zagładę setki tysięcy istnień ludzkich i cywilizacyjny dorobek pokoleń.

Z pewnością nie w stronę USA, współodpowiedzialnych za ukraińską tragedię.  Polityka USA względem Rosji zawsze nacechowana była obłudą i przeświadczenie, że oszukać Rosję to nic zdrożnego. Oto znamienny cytat wypowiedzi sekretarza stanu Bakera w rozmowie z Gorbaczowem na Kremlu w 1990 r. (z książki Tima Weinera „Szaleństwo i chwała. Wojna polityczna pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją 1945 – 2020”):

„Rozumiemy, że nie tylko dla Związku Radzieckiego, ale i dla innych europejskich krajów ważne jest, by posiadały gwarancję, że jeśli Stany Zjednoczone utrzymają swoją obecność w Niemczech w ramach NATO, obecna militarna jurysdykcja sojuszu nie zostanie przesunięta ani o cal w kierunku wschodnim”.

Z tej jakże ciekawej książki wynika jednoznacznie, że polityczne kręgi USA zawsze świadome były tego, że rozszerzanie NATO na wschód odbierane będzie przez Rosję jako działania wymierzone przeciwko bezpieczeństwu tego kraju.

Trzy lata później USA ogłosiły doktrynę „demokratycznego powiększania NATO”, a Zbigniew Brzeziński w telewizyjnym wystąpieniu powiedział bez ogródek: „Udało się nam ich (Rosjan) oszukać”.

Jak wynika z niedawnych publicznych wypowiedzi byłej kanclerz Niemiec Angeli Merkel oszustwo wpisane było też od samego początku w spektakl pod nazwą „rokowania mińskie” w 2014 r.  Merkel wyznała, że ze strony Zachodu celem Porozumień Mińskich nie było osiągnięcie jakichś trwałych rozwiązań pokojowych na Ukrainie po antykonstytucyjnym zamachu stanu w tym kraju, ale zyskanie czasu dla przezbrojenia Ukrainy i militarnego przygotowania jej do konfrontacji z Rosją. Pytanie więc, które kiedyś postawiłem: „co zrobiono na świecie w celu uniknięcia konfliktu” w świetle rewelacji Merkel wygląda nie tylko na retoryczne, ale i głupie i naiwne. Nie tylko bowiem nie zrobiono nic w tym kierunku, ale zrobiono bardzo wiele, aby ten konflikt wybuchł. Oczywiście oszustwo jako narzędzie w polityce zagranicznej USA nie jest „zarezerwowane” dla Rosji. Wystarczy przypomnieć oszustwo na światową skalę najbliższych sojuszników USA w sprawie domniemanej broni masowego rażenia Saddama Husajna.

Oczywiście można uznać (wyboru nie ma) rolę USA jako żandarma świata. Nie można jednak w żaden sposób uznać roli USA jako przywódcy świata. Nie można choćby oglądając telewizyjne wystąpienie Bidena, wówczas jeszcze wiceprezydent Stanów Zjednoczonych, w którym na luzie i z nieskrywanym zadowoleniem opowiadał, jak domagał się od prezydenta Ukrainy zmiany prokuratora generalnego, gdyż ten wszczął postepowanie przeciwko jego synowi w związku z podejrzeniami o jego niezgodną z prawem działalnością gospodarczą na terenie Ukrainy. „- Obiecał mi, że to zrobi, ale tego nie zrobił. Więc ja mu powiedziałem, że jeżeli nie zmieni prokuratora to nie otrzyma obiecanego miliarda dolarów. I bardzo szybko zmienił prokuratora na właściwego człowieka”. To prawdziwe oblicze Stanów.

Powodów, dla których Stany Zjednoczone nie powinny być punktem orientacyjnym w mglistej przyszłości jest bardzo wiele, od setek miejsc na Ziemi, gdzie zbrojne interwencje USA były przyczyną śmierci i nieszczęść milionów ludzi, do wykorzystywanie uprzywilejowanej pozycji dolara do zmuszania świata pokrywana długu wewnętrznego Stanów. Ale jedne aspekt sprawy musi zostać rozwinięty. Chodzi o stosunek USA do wspaniałego (niegdyś), unikalnego w świecie projektu pod nazwą Unia Europejska. Niezależnie kto był prezydentem USA kraj ten nigdy – wbrew oficjalnym i uroczystym deklaracjom – nie wspierał faktycznie idei Unii Europejskiej Wręcz przeciwnie – Stany zawsze zainteresowane były ograniczeniem roli Unii, wyrastającej na przełomie XX i XXI wieku na jedno z najważniejszych centrów polityczno-gospodarczych świata. Dowodów jest aż nadto, choćby bezprecedensowe zaangażowanie się administracji Trumpa w antyunijne referendum w Wielkiej Brytanii, czy ostentacyjne udzielenie politycznego wsparcia rozbijackiej dla UE inicjatywie Polski powołania UE BIS pod nazwą Trójmorze. Dziś wszystko jest już pozamiatane. Efektem wojny Rosji z USA jest polityczna, gospodarcza i militarna pacyfikacja Unii Europejskiej przez Stany Zjednoczone Ameryki Północnej.

Z tych też powodów Unia Europejska w jej dotychczasowym kształcie nie może pretendować do roli zacisznej przystani dla zwykłego człowieka. Głównie z tego powodu, że jej przywódcy okazali się dobrymi na dobre, spokojne czasy, w których mogli pielęgnować swój europejski ogród z dala od światowych zgiełków. Unia Europejska okazała się projektem „na dobre czasy” i nie zdała egzaminu w czasach złych. Nie zdała, gdyż nie osiągnęła koniecznego poziomu integracji, nie wypracowała swojej własnej strategii rozwoju, nie wykształciła polityków o cechach mężów stanu. Nie może być Unia Europejska nadzieją dla Europejczyków, kiedy jej najważniejszy polityk, przewodnicząca Komisji Europejskiej odpowiadając w Parlamencie Europejskim na interpelację francuskiej deputowanej co ta powiedzieć ma swoim wyborcom, gdy ci pokazują jej nowe, drastycznie zwiększone rachunki za energię zbywa ją w nadzwyczaj butny, arogancki sposób: „-To zapytanie pod niewłaściwy adres. Niech się Pani zwróci do Pana Putina!”.

Europa, a konkretnie Europejczycy płacą dziś bardzo wysoką cenę za brak wyobraźni i kompetencji swoich przywódców. Kryzys UE rozpoczął się wiele lat temu fiaskiem ogłoszonego w 2007 r. projektu „Europa 2020. Strategia na rzecz inteligentnego i zrównoważonego rozwoju”. Do roku 2020 w żadnym kraju nie udało się w pełni osiągnąć planowanych wskaźników. Przy średniej 55% najlepiej poradziła sobie Szwecja (76%), najgorzej Bułgaria (30%). W wiosce, w której mieszkam, położonej w powiecie wrocławskim, do dziś nie ma Internetu o gwarantowanej szybkości min. 30Mb/s, a dostarczenie Internetu o takiej prędkości wszystkim mieszkańcom Unii do 2020 r. było jednym z celów Programu. Przyczyn tego fiaska jest wiele, ale dwie są decydujące. Realizacja programu wykazała bardzo zróżnicowane podejście do jego realizacji przez kraje członkowskie. Wykazała ona brutalnie skutki braku dostatecznego poziomu integracji Unii – to czynnik pierwszy. Drugim powodem było – moim zdaniem – przyjęcie założenia, że program realizowany będzie przy znacznym zaangażowaniu sektora prywatnego. To założenie okazało się chybione, ale w okresie szalejącej globalizacji i neoliberalnego terroru, przy bardzo słabych możliwościach interwencji państw w procesy gospodarcze nie mogło być innego rezultatu. Tymczasem inne kraje, przede wszystkim Chiny, Indie, Indonezja, Brazylia poczyniły olbrzymie postępy we wdrażaniu gospodarki opartej na innowacyjności. Pandemia sars-cov2, a później wojna na Ukrainie ostatecznie pogrzebały szansę Unii Europejskiej na wpisanie się do światowej czołówki państw-liderów innowacyjności technologicznej. Dzisiaj Unia Europejska przeżywa największy w swej historii kryzys, chociaż jej liderzy starają się robić dobrą minę do złej gry i zaklinają rzeczywistość deklaracjami, że Unia ma się świetnie.

Ma się źle. Źle pod względem politycznym, gospodarczym i moralnym. Już pandemia pokazała, jak bardzo trudna jest koordynacja działalności państw unijnych w sytuacja kryzysowych. W Unii nasilają się tendencje odśrodkowe, decentralizacyjne. Dwa filary Unii: Niemcy i Francja, dotychczas ściśle ze sobą współpracujące, nie są zdolne do podjęcia jakiejkolwiek wspólnej inicjatywy. I nie jest mi żal ich przywódców Macrona i Scholza widząc, jak szamoczą się w sieci problemów, które współtworzyli, a z których nie potrafią się wyplątać. A nowe pokolenie polityków europejskich, od Wielkiej Brytanii po Mołdowę przeraża swoją infantylnością, zapatrzeniem w medialne notowania. Rozczarowuje zwłaszcza Wielka Brytania – do niedawna opoka, symbol powagi państwowej, która na czele swojego rządu postawiła osobę gotową, jak to publicznie zadeklarowała, bez żadnych wahań „przycisnąć atomowy guzik”. I Liz Truss nie jest tu wcale odosobnionym przypadkiem, rodzajem wypadku przy pracy.

Unia Europejska nie zdołała rozwiązać swojego problemu z Rosją w ujęciu strategicznym. Z jednej strony ochoczo korzystała z jej tanich zasobów naturalnych, a z drugiej bez wahania wpisywała się w politykę oszukiwania Rosji. Unia nie potrafiła wypracować reguły trwałego partnerstwa z Rosją, a takie partnerstwo na terenie euroazjatyckim byłoby nie tylko naturalne, ale przynoszące korzyści obu stronom. A teraz, gdy Rosja odwróciła się od Unii i od USA jest już za późno. Dramat Europy polega na tym, że jej szanse rozwoju gospodarczego mogą być wyłącznie związane z opcją politycznego i militarnego zwycięstwa nad Rosją, zapanowania nad jej surowcami i rynkami zbytu. To natomiast wydaje się nieprawdopodobne bez wojny nuklearnej.  Ale nawet, jeśli udałoby się to osiągnąć unikając atomowej hekatomby, to trzeba mieć na względzie doświadczenie irackie, kiedy to Stany Zjednoczone nie dopuściły sojuszników swojej agresji do irackiego tortu inwestycyjnego po zabiciu Husajna. Tym bardziej, że dzisiaj Unia Europejska jest słaba, pod każdym względem uzależniona od USA.

Cóż więc przyniesie rok 2023 w tej sytuacji? Dla Europy i Europejczyków nic dobrego o ile nie zmieni się sposób funkcjonowania Unii, skutkujący między innymi takimi osobliwościami, jak wynoszenie do godności unijnych komisarzy osób o znanych, zadeklarowanych antyunijnych przekonaniach. Unia potrzebuje nowych, odpowiedzialnych polityków, zdecydowanych na nowo podjąć wysiłki integracyjne. Postępowa Europa przeciwstawić się musi prawicowej wizji Unii Europejskiej, wizji bardzo bliskiej tak Jarosławowi Kaczyńskiemu jak Joe Bidenowi i Władymirowi Putinowi, wizji luźnej unii państw narodowych, których współpraca ogranicza się wyłącznie do kwestii gospodarczych.

Wojna na Ukrainie już przyniosła ze sobą wzrost aktywności i agresji skrajnych, często neofaszystowskich ruchów nacjonalistycznych w Europie. I tutaj dostrzegam olbrzymią szansę i odpowiedzialność europejskiej lewicy. Powinna ona wystąpić do Europejczyków z własną wizją przyszłości Unii, z wizją, celem Unii Europejskiej – socjalistycznej.

I doczekania takiej właśnie Unii, zapewne jeszcze nie w 2023 r. ale w dającej się przewidzieć przyszłości życzę wszystkim.

Oligarchia zamiast demokracji?

Określenie „oligarcha” do niedawna miało bezwzględnie negatywną konotację, zwłaszcza, gdy dotyczyło niebywale zamożnych osób, który swoje olbrzymie  majątki zdobyli uwłaszczając się na państwowym majątku Związku Radzieckiego, głównie republik rosyjskiej, ukraińskiej i kazachskiej. Takie nazwiska jak Abramowicz, Mordaszow, Lisin w Rosji czy Pinczuk, Achmetov, Poroszenko w Ukrainie to tylko wierzchołki gór lodowych, „wybitni” przedstawiciele środowiska, które, zwłaszcza w Ukrainie, nie tyko praktycznie decydowały o gospodarce tego kraju, ale i o jego polityce wewnętrznej i zewnętrznej. Źródła ich majątków często są niejasne, a oni sami oskarżani są nie tylko o okradanie własnych narodów, ale i o szerzenie korupcji na najwyższych państwowych szczeblach i bezprawia.

Jeszcze niedawno prasa światowa co jakiś czas elektryzowana była doniesieniami o konfiskacie luksusowych jachtów oligarchów rosyjskich wpisanych na listę osobna które USA i ich sojusznicy nałożyli sankcje. Ta sama prasa z dniem 24 lutego 2022 r. gwałtownie przestała pisać o skrajnie skorumpowanym świecie oligarchów i polityków ukraińskich, ale niezależne media ukraińskie donosiły o tzw. „Batalionie Monako” czyli o około 70-ciu oligarchach mieszkających z rodzinami w luksusowych warunkach w Monaco, z dala od wojennego dramatu swojej ojczyzny.

Wszystko wskazuje jednak na to, że wkrótce nastąpi istotne przewartościowanie opinii światowego mainstreamu o oligarchach, a to za sprawą osobliwej bitwy o te postaci, kolejnej bitwy wojny na Ukrainie. Niedawno jak tydzień temu otóż media rosyjskie doniosły o przygotowanym przez prezydenta Rosji pakiecie ustaw, które oligarchom rosyjskim proponować mają do wyboru dwie drogi. Pierwsza, to pozostanie w kraju i wpisanie się ze swoja działalnością w jego potrzeby, w tym zobowiązanie do zwiększenia wynagrodzeń pracownikom ich przedsiębiorstw. Lojalnym wobec rządu oligarchom gwarantować ma się między innymi bezpieczeństwo prawne w zakresie dochodzeń źródeł ich majątków. Oligarchów nielojalnych względem Kremla czekać mają konfiskaty majątków na terenie Rosji i dochodzenia w sprawie legalności źródeł majątków zdobytych w latach 90-tych ubiegłego wieku. Potwierdzeniem tych zamiarów jest odpowiedź Putina na jedno z pytań w trakcie jego konferencji prasowej, jaka miała miejsce niedawno, w której skrajnie negatywnie ocenił on rosyjskich oligarchów lokujących swoje aktywa za granicą Rosji.

Pytanie skierowane do Putina i jego odpowiedź miały najprawdopodobniej związek z równoczesnymi decyzjami ministrów finansów Belgii i Luksemburga, którzy na kilka dni odblokowali konta obywateli Rosji nieobjętych sankcjami. Uzyskali ci Rosjanie możliwość podjęcia środków ze swoich kont do dnia 7 stycznia 2023 r. Ogólna kwota tych środków to 55 mld EUR, można jednak się spodziewać, że za przykładem tych dwóch państw pójdą inne.

Działania zarówno Rosji jak i niektórych państw Unii Europejskiej w stosunku do oligarchów uważam za skrajnie niebezpieczne. Zarówno z jednej jak i z drugiej strony oznaczają one bowiem formalny podział na oligarchów „dobrych” i „złych”, przy czym tym „dobrym” obiecuje się całkowitą abolicję w przypadku przestępstw gospodarczych, finansowych i karnych dokonanych w celu zgromadzenia tego majątku. W istocie jednak takie działania oznaczają uznanie oligarchów Rosji, a jeżeli tego kraju to i innych, za pełnoprawne podmioty w życiu gospodarczym, politycznym czy społecznym bez względu na to, czy popełnili oni jakieś przestępstwa czy nie. Te działania umacniają wręcz instytucje oligarchy. Dlatego ich rola w Rosji, pewnie i w Ukrainie będzie rosła. Ale czy tylko tam? Oligarchowie, czyli osoby fizyczne władające olbrzymim majątkiem i wykorzystujące ten majątek w celach politycznych to nie tylko Rosja czy Ukraina. To również Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Turcja, Indie i wiele innych państw pretendujących do miana państw demokratycznych.

Rodzi się więc pytanie, czy roztaczanie politycznego i prawnego parasola nad najbogatszymi ludźmi na świecie nie doprowadzi w konsekwencji do ukrainizacji systemów politycznych, do formalnego uznania roli najbogatszych w kierowaniu, pod płaszczykiem demokracji, państwami i narodami bez względu na metody, jakie stosują. Czy liberalna demokracja zostanie pogrzebana na rzecz nowego ustroju – oligarchii?

Europa głupieje

29 października b.r. Zgromadzenie Generalne Organizacji Narodów Zjednoczonych procedowało rezolucję w sprawie przeciwdziałania faszyzmowi, nazizmowi, ksenofobii i innym formom nietolerancji. Rezolucję taka przyjmuje ONZ corocznie i jak dotąd odbywało się to bez większych zgrzytów. Przykładowo, w ubiegłym roku przeciw takiej rezolucji były Stany Zjednoczone i Ukraina. USA tłumaczą się tym, że któraś tam poprawka do konstytucji uniemożliwia temu krajowi podpisywania się pod takimi rezolucjami o międzynarodowym charakterze.  W tym roku było inaczej. Propozycję kuriozalnej poprawki do standardowego tekstu wniosła Australia. ONZ piętnuje w niej Rosję, która jakoby dzięki tej rezolucji usiłuje sankcjonować swoją agresję na Ukrainę. Na marginesie: zjawiska neofaszyzmu i nacjonalizmu na Ukrainie nie doczekały się rzetelnej, głębokiej analizy przez polskich obserwatorów, a media zdawały się omijać ten problem szerokim łukiem.

Poprawkę przyjęto zwykłą większością głosów: 63 głosy za, 23 przeciw i 65 wstrzymujących. Pomimo przyjęcia poprawki Stany Zjednoczone usiłowały wprost na sali plenarnej wpływać na delegatów, aby końcową rezolucję ONZ odrzucić. Pomimo ich starań rezolucja, za którą głosowała również Rosja, została przyjęta: 105 głosów za, 52 przeciw i 15 wstrzymujących. Wśród 52 krajów głosujących przeciw aż 33 były krajami europejskimi. Kraje, które chwile przedtem forsowały australijską poprawkę głosowały przeciwko końcowej rezolucji, która ta poprawkę zawierała. To głosowanie było znamienne: jest niezbitym dowodem pęknięcie świata na tzw. złoty miliard i resztę. Interesy złotego miliarda okazują się przy tym ważniejsze od takich celów jak te, o których od dziesięcioleci walczy między innymi ONZ. W ten sposób Polska po raz pierwszy w historii głosowała przeciwko rezolucji ONZ wzywającej do zwalczania faszyzmu, nazizmu, ksenofobii, rasizmu i innych rodzajów dyskryminacji. Europa zapala zielone światło wszelkiej maści nacjonalistom i neofaszystom. Europa, część świata najbardziej historycznie doświadczona przez faszyzm głupieje.

Zawiedzione nadzieje

Jeszcze parę miesięcy temu wielu Polaków (wśród nich i ja) wychodziło na ulice aby protestować przeciwko zakusom PiS likwidacji telewizyjnego kanału TVN 24. Cała Polska pełna była haseł w obronie wolnych, niezależnych mediów. TVN 24 ocalał, ale dzisiaj zadają sobie pytanie: po co?

Społeczeństwo obywatelskie potrzebuje wolnych, niezależnych mediów jak tlenu. Bez wiarygodnej, obiektywnej informacji niemożliwe jest nie tylko korzystanie z wolności obywatelskich, ale również świadome wypełnianie obywatelskich obowiązków. Wolne, obiektywne media szczególnie potrzebne są społeczeństwu w chwilach ważnych, w historycznych momentach, które być może decydują o przyszłości państwa i narodu. Wszyscy mamy świadomość, że właśnie w takim momencie się znaleźliśmy. Dwóch sąsiadów Polski toczy ze sobą wojnę. Nie dyplomatyczną, nie cybernetyczną, ale jak najbardziej realną. Ostrzeliwania artyleryjskie, sabotaże, bezpośrednie starcia żołnierzy, cierpienia i exodus cywilów. Leje się krew.

Właśnie w takiej sytuacji, jak nigdy, Polakom potrzebna jest rzetelna informacja o istocie, przyczynach i przebiegu tego konfliktu zbrojnego. Wydawać by się mogło, że kto jak kto, ale właśnie TVN24 stanie na wysokości zadania, czyli stanie na głowie, aby takie informacje nam dostarczać. Stało się inaczej. TVN ochoczo i co gorsza bezkrytycznie przyjął rolę tuby propagandowej waszyngtońskiej administracji. Informacje o przyczynach konfliktu, o stanowisku i planach Rosji, a nawet o tym, o czym myśli Prezydent tego kraju dowiadujemy się z przekazów z Waszyngtonu. Przekazów – dodać należy – przedziwnych. Wielokrotne zapewnienia CIA o nieuchronnym ataku Rosji na Kijów, nawet z podaniem precyzyjnych dat, ostentacyjne ewakuowanie ambasad i obywateli z Ukrainy lały się z TVN szerokim strumieniem. Dla równoczesnych wypowiedzi ukraińskiego ministra obrony, że Ukraina nie notuje żadnych ruchów wojsk rosyjskich, które świadczyć by miały o agresji czasu antenowego zabrakło. Zabrakło też poważnych komentarzy o widocznej rozbieżności w podejściu do kwestii konfliktu pomiędzy USA i największymi państwami europejskimi a nawet samą Unią Europejską. Dzisiaj również kilkadziesiąt razy dziennie atakowani jesteśmy informacją CIA, że „Rosja gotowa jest zaatakować w każdej chwili”. Obfity strumień przekazu serwowany przez TVN nie ma na celu dostarczanie rzetelnych, obiektywnych informacji o konflikcie. Jego głównym celem jest kształtowanie wysoce negatywnego obrazu Rosji a prezydenta Putina w szczególności.

Największe pretensja mam jednak do TVN- tego do niedawna symbolu mediów obiektywnych, niezależnych o to, że nie zrobiła nic, aby zaprezentować polskiej opinii publicznej stanowiska Rosji i Ukrainy z pierwszej niejako ręki. Przecież mamy w Polsce dyplomatyczne przedstawicielstwa tych krajów. Nie spotkałem na platformie TVN żadnej informacji, że przykładowo, ambasador Rosji odmówił spotkania przed kamerami z niezależnym dziennikarzami na ten temat . W przekazach nam serwowanych obowiązuje jeden sznyt, reaganowski zresztą, tym razem autoryzowanym przez Bidena: Rosja to imperium zła, a więc wszystkie chwyty, metody są dozwolone, usprawiedliwione i a priori rozgrzeszone.

W obwodach Ługańskim i Donieckim leje się krew. Strony wzajemnie oskarżają się o naruszenie rozejmu. Niektóre stacje telewizyjne docierają tam starając się przekazać swoim odbiorcom informacje z pierwszej ręki. Nie ma wśród nich ekip z TVN 24, a nie każdy w Polsce odbiera telewizję arabską, która znalazła się pod obstrzałem, nie każdy też sięga do Reutera, który donosi o ostrzałach z terytorium Ukrainy. Z wielkim rozczarowaniem odnotować trzeba to, że TVN nie wytrzymała próby czasu, że okazała się stronniczym nieobiektywnym narzędziem propagandowym.

Czyżby wszyscy doświadczyli jakiegoś zjawiska zbiorowej amnezji? Czyżbyśmy zapomnieli już wielkie amerykańskie oszustwo w sprawie Iraku, kiedy to amerykański sekretarz stanu objeżdżał stolice świata (w tym i Warszawę) i zapewniał o absolutnie pewnych ustaleniach CIA w sprawie broni masowego rażenia, którą jakoby miał dysponować Saddam Husajn?  A przecież to cyniczne kłamstwo stało się podstawą dla wielu rządów, głów wielu państw do podjęcia się współuczestnictwa w tej karnej ekspedycji, która narodowi irackiemu przyniosła cywilizacyjną tragedię. Wstyd mi było słuchać polskiego prezydenta, kiedy swego czasu przed kamerami wyznał: „W sprawie broni masowego rażenia Husajna sekretarz stanu USA mnie okłamał”. Nie tylko Kwaśniewskiego. Podobne publiczne wyznanie uczyniła Toni Blair – premier Wielkie Brytanii.  USA okłamywały nie tylko głowy państwa. Amerykańska machina propagandowa starała się ukształtować w podobny sposób opinię publiczną, aby decyzja o współudziale w operacji irackiej była dla rządów łatwiejsza. Zapomnieliśmy?

Amerykańskie kłamstwo irackie nie było pierwszym. W 2015 r. niemiecki dziennikarz opublikował dokument „Tajna wojna Reagana” („Operation Täuschung -Die Methode Reagan”, https://www.youtube.com/watch?v=rc0jThe2F4Q), w której opisał kulisy i przebieg olbrzymiej operacji amerykańskiej w Szwecji w latach zimnej wojny. W tym okresie opinia publiczna Szwecji w zdecydowanej większości opowiadała się za porozumieniem Szwecji z ZSRR w sprawach bezpieczeństwa. USA zdecydowały się zmienić wektor tej opinii o 180 stopni dokonując inscenizacji aktywności radzieckich okrętów podwodnych u szwedzkich wybrzeży kreując i eskalując poczucie zagrożenia szwedzkiego społeczeństwa. Dwuletnia kampania kłamstwa przyniosła sukces. Ważne jest to dzisiaj o tyle, że przeprowadzenie tej operacji powierzono utworzonej przez Reagana specjalnej Komisji d.s. Dezinformacji, której zadaniem było organizowanie propagandowych działań przeciwko ZSRR. Trudno zakładać, że komisja ta została zlikwidowana. Zapewne nie tylko działa nadal, ale korzystając z dobrodziejstw postępu informatycznego rozwija skrzydła.

USA nie można wierzyć – taka nauka wypływa z historii. A TVN?  No cóż: smutne, ale król jak zwykle okazał się nagi. O innych, publicznych „przekaziorach” wspominać się nawet nie godzi, gdyż wygląda na to, że tam słowa” rzetelność”, „obiektywizm” są po prostu zakazane.

Europa wita amerykańskich komisarzy!

Jak podała agencja Reuters do Europy przybędzie delegacja amerykańska, której zadaniem ma być koordynowanie sankcji przeciwko Rosji. Jak podaje PAP: „o amerykańską interwencję zwracały się niektóre państwa Unii, w tym Polska”. Według Reuters „delegacja” ma odwiedzić Niemcy, Wielką Brytanię, Francję oraz Belgię. Polskę nie.

Albo jest to rzeczywiście inicjatywa Polski, która usiłuje szczuć Stanami Zjednoczonymi te europejskie kraje, które niezbyt ochoczo zdaniem Nowogrodzkiej podchodzą do kwestii amerykańskich sankcji przeciwko Rosji, albo, co wydaje się bardziej prawdopodobne, Polska inicjatywa inspirowana jest przez Waszyngton, który szuka pretekstu, aby przyjść z bratnią pomocą błądzącym rządom europejskim. Tak czy inaczej postawa Polski haniebna.

Stając na palcach

Chcąc dostrzec więcej niż przesłania nam szara codzienność wspinamy się na szczyty, na jakiś dach wysokiego budynku, lub ostatecznie na drabinę. Ale czasami, aby zobaczyć to co ciekawe i co ważne wystarczy ledwie wspiąć się na palce. Byle spoglądać we właściwą stronę. Takie wspięcie się na palcach pozwala na przykład odpowiedzieć na pytanie jakie to surowce są obecnie najbardziej poszukiwanymi, pożądanymi, niezbędnymi do dalszego rozwoju. Okazuje się, że nie są  nimi złoto, ropa, gaz, czy nawet uran. Są nimi informatyczne bazy danych – bazy bardzo specyficzne.

Jeżeli przyjrzeć się temu, jakiego rodzaju przedsiębiorstwa są dzisiaj wiodącymi na rynku zarówno pod względem tempa rozwoju jak i zakumulowanego kapitału to są nimi bezsprzecznie firmy działające w obszarze internetowym jak Facebook, Google, Allegro i wiele innych. Co je napędza? Ropa? Gaz? Złoto?  Nie, paliwo ich rozwoju jest zupełnie nowe, nie tylko nieznane „staroświeckim” przedsiębiorcom, ale również mające tą cechę, że zdaje się być tanie, a przy tym niewyczerpane. Tym paliwem jest nasza prywatość, są wszelkie informacje, ślady, które pozostawiamy w sieci kupując coś na Allegro, czy bilet do kina, lajkując jakiś przekaz internetowy lub umawiając wizytę u lekarza. Wszystkie te dane są gromadzone i są przedmiotem „wtórnego obrotu”. To na ich podstawie opracowywane są strategie marketingowe, one służą mikrotargetowaniu, przewidywaniu zachowań pojedynczego człowieka i całych grup społecznych, one wreszcie są podstawowymi bazami danych dla uczących się algorytmów Sztucznej Inteligencji. Afera Cambridge Analytica, która SI działającą w oparciu o bazy Facebooka wykorzystała do manipulacji wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych oraz przy referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej to tylko drobny przedsmak możliwości SI. Od czasu wyboru Trumpa minęły już 4 lata – cała epoka w doskonaleniu algorytmów.

Do powszechnej świadomości powoli, ale jednak docierają problemy przyszłości człowieka wspołistniejącego ze wszechogarniającą go Sztuczną Inteligencją. Chociaż po prawdzie, a zwłaszcza po historycznym zwycięstwie 5:1 programu AlphaGo z człowiekiem, niedoścignionym mistrzem świata w Go w 2016r, niektórzy zaniechali przymiotnika „sztucznym” mówiąc o inteligencji „innej”.

Oczywiście prym wodzą w tej dyskusji – i trudno się dziwić – politycy. Wszak mowa o naszej przyszłości. Ale ponad wywodami polityków warto zerknąć na opinie ekspertów, fachowców, autorytetów w tej dziedzinie, dalekich od polityki.

Takim ekspertem niewątpliwie jest Kai-Fu-Lee, Tajwańczyk, wykształcony w USA naukowiec w dziedzinie zastosowania sztucznej inteligencji, pisarz, publicysta, a co najważniejsze niegdyś szef chińskiego Google, a obecnie szef jednego z największych w Chinach (a więc pewnie i na całym świecie) konsorcjum zajmującego się produkcją robotów wykorzystujących algorytmy SI. Wiarygodności tego dżentelmena upatruję i w tym, że stać go było na zmianę swoich poglądów: od naukowca uzasadniającego tezę o braku zagrożenia SI dla pracy ludzkiej do surowego recenzenta korzyści i zagrożeń, jakie rewolucja cybernetyczna może sprowadzić na człowieka.

Oczywistością jest dla niego nieuchronność tej rewolucji jak i to, że nie jesteśmy dzisiaj w stanie wyobrazić sobie choćby tylko najważniejszych jej zastosowań. Wiadomo tylko, że odmieni ona życie każdego człowieka. W wypowiedzi w filmie „In the Age of AI” Kai-Fu-Lee przekazał swoje opinie dotyczące przyszłości. Są one wiele mówiące.

I tak jest on przekonany, że rewolucja SI doprowadzi do tego, że bogaci będą jeszcze bardziej bogaci, a biedni jeszcze bardziej zbiednieją. To warta najwyższej uwagi konstatacja człowieka, który w tworzeniu i implementacji SI na skalę przemysłową tkwi po uszy. Ale jest jeszcze coś. Kai-Fu-Lee nie ma złudzeń, że to właśnie Chiny wygrają wyścig ze Stanami Zjednoczonymi o prymat w dziedzinie zastosowań SI. „Dzisiaj Stany przodują trochę w technologii, ale my ich już doganiamy. A w zastosowaniach Chiny są już dzisiaj dużo lepsze gdyż mają lepsze warunki rozwoju zastosowań SI” (większa populacja, dużo większe bazy danych – kluczowe dla efektywności Sztucznej Inteligencji). W 2030 r. przegonimy Amerykę – twierdzi Kai-Fu-Lee. Czyli już za 10  lat Chiny będą cybernetycznym numerem 1 na świecie. Jest to zgodne z celami, jaki dla Chin nakreśliła Komunistyczna Partia Chin.

Kai-Fu-Lee idzie dalej. W przyszłości świat podzielony będzie na dwa obszary technologiczne: Chiny i USA – twierdzi. To mówi nie polityk, ale naukowiec, inżynier i biznesmen, guru w sprawach sztucznej inteligencji. Warto zatrzymać się nad tą wizją. Podział na obszary technologiczne przełoży się zapewne na podziały geo-polityczne. Czyżby więc rewolucja SI powadziła do nowego ładu światowego? Ale z naszego punktu widzenia ważne jest nie tylko co w tej wizji jest,  ale również to, czego w niej nie ma. A nie ma w niej ani Unii  Europejskiej, ani Rosji. Przypadek?

Problem polega na tym, że w obecnej dobie ostoją tzw. wartości europejskich jest sama Europa. Z pewnością nie Azja i z pewnością nie Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, które, zwłaszcza pod rządami Trumpa ostro skręcają w stronę izolacjonizmu i narodowego egoizmu. O kryzysie  demokracji w tym kraju nie wspominając.

Unia Europejska nie potrafiła nawet stanąć do konkurencji w dziedzinie rozwoju i implementacji SI. Zajęta własnymi sprawami wewnętrznymi, pozbawiona efektywnych procedur podejmowania decyzji strategicznych, z silnymi tendencjami odśrodkowymi poddała pole rozwoju technologii informatycznych prawie bez walki. Komu Europa przypadnie w łupie, jaki byk ją posiądzie – chiński czy amerykański? Dla jednego i drugiego Europa będzie smakowitym kąskiem. Nie tylko z racji swojego tradycyjnego bogactwa. Rywalizacja o Europę to rywalizacja o „surowce” dla rozwoju SI strategiczne jakimi są wszelkie informatyczne bazy danych. Ta rywalizacja już trwa, choćby w obszarze rozwoju sieci 5G czy projektu Nowego Szlaku Jedwabnego.

Czy oznacza to, że w dłuższej perspektywie Europa jest bez szans? Wygląda na to, że niestety tak. Chociaż byłaby może jedna szansa, ale jest to szansa czysto teoretyczna, z gatunku political fiction. Tą szansą mogła by  być unia polityczno-gospodarcza Unii z Rosją. Rosja bowiem też staje przed historycznym wyzwaniem. Sama jest za słaba by wejść do gry. Geo-politycznie blisko jej do Chin. Kulturowo natomiast niewątpliwie jest jej bliżej do Unii Europejskiej. Wszak zarówno Unia Europejska jak i Rosja mają te same fundamenty kulturowe: greckie, rzymski, czy w końcu wspólną kulturę świata chrześcijańskiego.

Ale to jest myślenie dobro-życzeniowe. Zbyt wiele wysiłków i pieniędzy włożyły w minionych dekadach Stany Zjednoczone Ameryki Północnej w wykopywanie rowów pomiędzy Unią Europejską  a Rosją aby można je było teraz łatwo zasypać.  Jednym z takich głębokich rowów jest między innymi Polska, w której idea izolacji Rosji od Europy spotkała się z entuzjazmem rusofobicznej części polskiej elity politycznej.  Ale też i mężów stanu, zdolnych do stawienia czoła temu wyzwaniu póki co brak po obu stronach. Tak więc skazani jesteśmy na Jankesów. Nie mam przy tym złudzeń: wygłodniała Ameryka, w której standardy życia lecą dziś na maseczkę potraktuje Europę dokładnie tak, jak wygłodniali europejscy konkwistadorzy potraktowali zupełnie niedawno Amerykę. Oczywiście przy założeniu, że prognozy Kai-Fu-Lee się zmaterializują.