Biedna Polska

Idioci z PiS (choć nie tylko), profesory, doktory, docenty wszelkiej maści przes..li Polskę. Niestety.  Historyczną szansą na mocną pozycje Polski w świecie i w Europie była rola naszego państwa i społeczeństwa jako pomostu pomiędzy bogatą kulturowo, ale biedną zasobami naturalnymi Europą, a też bogatą kulturowo lecz i bogatą we wszelkie prawie dobra naturalne Rosją. Zwracano mi na to uwagę w Luksemburgu jeszcze w roku 2000, na cztery lata przed formalnym przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Ścisłe więzi Europy z Rosją stanowiły jednak poważne zagrożenie dla dominacji nad światem źródła wszelkiego dobra, cnót i zasad moralnych, jedynie słusznego wzorca demokracji nietolerującego innych dróg rozwoju społecznego takich jak tylko przykładowo Chile socjalisty Allende, Irak, Libia, Syria, wzorca, którego prezydenci, niezależnie od koloru politycznej skóry zawsze gotowi byli do militarnej agresji dla obrony swojej światowej pozycji i nie stronili nigdy od użycia argumentu siły wobec niepokornych, czyli dla Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.

Dlatego zaraz po zburzeniu muru Berlińskiego USA rozpoczęły działania z jednej strony będące przejawem oczywistej presji militarnej (przesunięcie – wbrew pierwotnym uzgodnieniom – granic NATO na wschód), a z drugiej wzniecania antyrosyjskich nastrojów zarówno w krajach byłego układu Warszawskiego jak i we Francji, Wielkiej Brytanii i innych krajach UE. ZSRR przestał istnieć, ale reaganowskiej „Imperium zła” dalej zostało na wschodzie Europy. Chociaż był taki okres, gdzieś w latach 2000 – 2007, kiedy to rysowały się perspektywy rozszerzenia i pogłębienia współpracy UE z Rosją.

To, że USA nie było to w smak nie dziwi. Ale dlaczego Unia Europejska dała się zaangażować w tą antyrosyjską politykę Wuja Sama? Szerzenie antyrosyjskich nastrojów padło na szczególnie podatny grunt w Polsce. Politycy wszystkich niemal opcji zaczęli prześcigać się w swojej antyrosyjskości. Niektórzy, jak na przykład Radosław Sikorski, poddany Korony Brytyjskiej, efektywnie działali w tym kierunku zarówno w rządach PiS jak i PO. Dzisiaj i Unia Europejska i Polska (zwłaszcza Polska) znalazły się w czarnej dziurze bez wyjścia. Dzisiaj z Unii Europejskiej, jeszcze przed 20-tu laty światowego giganta politycznego i gospodarczego pozostało niewiele. Na liście przegranych toczącej się wojny na Ukrainie państw spoza terenu konfliktu Unia zdecydowanie zajmuje  „zaszczytne” drugie miejsce. Pierwsze – moim zdaniem – bezsprzecznie należy się Polsce. Unia jakoś sobie poradzi:  Borrell i Von der Layen szybko zejdą ze sceny i być może zachodni politycy wypracują jakąś nową formułę funkcjonowania Unii w Nowym Świecie. Tak, w nowym, gdyż do sytuacji sprzed 2022 r. powrotu już nie ma.  Realizując z nadzwyczajną brutalnością swoją strategię podporządkowania sobie Unii Europejskiej USA doprowadziły do wykopania pomiędzy Unią Europejską i Rosją rowu nie do przebycia w okresie najbliższych dziesięcioleci. Nie chodzi tu tylko o zmuszenie Unii Europejskiej do czynnego wojskowego zaangażowania się w konflikt. Rzecz należało przypieczętować spektakularny zniszczeniem symbolu europejsko-rosyjskiej współpracy gospodarczej czyli wysadzeniem gazociągów Nord Stream 1 i 2 .

Na terenie Europy zapodała nowa żelazna kurtyna. Zapadła ona właściwie na wschodniej granicy Polski. Wymiana towarowa pomiędzy Polska a Rosją i Białorusią istnieje w szczątkowej, ręcznie sterowanej formie, samochody z rosyjską rejestracją nie są wpuszczane na terytorium Unii itp. W ślad za rusofobicznymi politykami polskiej extraklasy ochoczo idą lokalni liderzy-idioci, którzy też chcą się wykazać i zasłużyć. Klinicznym przypadkiem jest tu decyzja dyrektorki NOSPR w Katowicach o wycofaniu z programu dorocznego Międzynarodowego Konkursu Muzycznego imienia Karola Szymanowskiego dzieł kompozytorów rosyjskich. Dyrektorka zasłaniała się zaleceniami Ministerstwa Kultury: „Wobec zbrodni wojny na Ukrainie zdecydowanie zalecamy powstrzymanie się od prezentacji dzieł kultury rosyjskiej i rosyjskich twórców”. Wybitni światowi muzycy, w tym dyrektorka Waszyngtońskiej Opery Narodowej, w geście protestu przeciwko dyskryminacji muzyki światowej sławy rosyjskich kompozytorów wycofali swoje członkostwo w jury tego Konkursu. Ale „chwała” dyrektorki NOSPR Ewa Bogusz-Moore pozostanie na wieki. Nam czekać tylko trzeba innych zakazów na przykład wspominania w szkołach i na uniwersytetach o Tablicy Mendelejewa.

Pławimy się więc w naszej antyrosyjskości nie dostrzegając tego, że nad przyszłością naszego kraju gromadzą się potężne, czarne chmury. Gospodarcze, logistyczne, polityczne i kulturowe rozejście się Unii Europejskiej i Rosji spowoduje, że Polska, jako państwo „przedmurza” zostanie w polityce międzynarodowej i gospodarczej zmarginalizowana. Będąc już skrajnie skonfliktowanymi z Unią Europejską staniemy się krajem buforowym, wręcz  „bagiennym” na wschodnich rubieżach „kwitnącego ogrodu Borrella”, w którym inwestowanie, za wyjątkiem inwestycji militarnych,  obarczone będzie wielkim ryzykiem. Będziemy potrzebni jako przedmurze właśnie, a więc teren od zniszczenia w pierwszej kolejności, karmieni przez kolejnych prezydentów USA frazesami o uznaniu dla naszej gotowości walki „za wolność naszą i waszą” za naszą antyrosyjskość, za Kościuszkę i Puławskiego i oczywiście zapewnieniami o wiecznej przyjaźni amerykańsko-polskiej. W polityce „przyjaźń” ma bardzo określony, praktyczny charakter. Ale nawet w tym ujęciu Polska nie może pochwalić się polityczną przyjaźnią z żadnym, prócz USA, krajem. Może z Saint Eskobar? Taką przyszłość dzielnie wywalczyli nam przez minione dwadzieścia lat nasi politycy. Biedna Polska.

„Ratunku! Amerykanie mnie biją!”

„Obrona suwerenności Polski” to najwyżej wzniesiony sztandar propagandowy Prawa i Sprawiedliwości od momentu powstania tej partii. Ze świecą szukać  publicznego wystąpienia polityka PiS, w którym nie znalazłaby się patetyczna deklaracja obrony suwerenności kraju za wszelką cenę poprzedzona rzecz jasna wywodem mającym pokazać jak bardzo na ta suwerenność wszyscy nastają. Oczywiście głównym celem na tarczy PiS jest Unia Europejska, która „ogranicza”, „wymusza” i „szantażuje”. Ale nie tylko UE. Również Niemcy, Rosjanie, a nawet uciekający przed okropnościami wojny uchodźcy z Syrii czy Somali. Biada nam, biada.

W tym propagandowym humbugu, w huku nieustającego obstrzału społeczeństwa pociskami: „PiS jedynym obrońcą suwerenności Polski” opinii publicznej umykają rzeczy doniosłe – choć z pozoru drobne. Oto przykład.

Wojewódzka Komenda Policji we Wrocławiu na swojej stronie (https://dolnoslaska.policja.gov.pl/wr1/aktualnosci/biezace-inf/103648,Wyjatkowe-spotkanie-zaowocowalo-podjeciem-kolejnych-dzialan-na-rzecz-bezpieczens.) z dumą informuje, że skutkiem spotkania Komendanta Wojewódzkiego z dowódcą 773 Batalionu Żandarmerii Wojskowej Stanów Zjednoczonych już niedługo ulice stolicy Dolnego Śląska patrolowane będą przez wspólne patrole polskiej Policji Państwowej i amerykańskiej żandarmerii wojskowej. Wrocławianie zapewne oszaleją z dumy i z radości. Wszak kilka lat temu ówczesny minister obrony deklarował, że „Polacy nie mogą doczekać się chwili, w której amerykański żołnierz postawi swój but na polskiej ziemi”. Póki co postawi ma ziemi wrocławskiej, ale z pewnością znajda się naśladowcy.

Ja nie oszaleję – ja się głęboko zasmuciłem. Powodów do gorzkich refleksji  jest bardzo dużo. Państwo – jak wiadomo – pełni wobec swoich obywateli również funkcje opresyjne, w tym związane z jego zadaniami zapewnienia bezpieczeństwa jego obywateli. Główną instytucją czuwającą nad bezpieczeństwem obywateli jest Policja Państwowa. To policja ma prawo stosowania wobec obywateli Polski przymusu bezpośredniego, w tym używania kajdanek, paralizatorów a nawet broni palnej. Ma prawo do przeszukań, inwigilacji i wielu innych czynności, których porządnemu obywatelowi lepiej unikać. Dlatego właśnie policja państwowa na całym świecie jest synonimem suwerenności państwa, w tym suwerenności w obszarze najbardziej wrażliwym społecznie – ograniczania wolności osobistej. Nie przez przypadek podstawowym wymogiem, który spełniać muszą kandydaci do policji jest posiadanie polskiego obywatelstwa.  Nie przez przypadek ostatnie wspólne patrole, kiedy to ulice polskich miast przemierzane były przez polskich policjantów w „towarzystwie” obywateli innego państwa miały miejsce w okresie hitlerowskiej okupacji, kiedy to polscy policjanci wcieleni zostali do niemieckiego systemu policyjnego.

Podstawowe pytanie, które należy zadać to cel takiego przedsięwzięcia. Z racjonalnego i formalno-prawnego punktu widzenia celem takich patroli będzie interwencja w przypadkach incydentów z udziałem amerykańskich żołnierzy. Ci bowiem – nie wiedzieć czemu – nie podlegają polskiemu prawu i polski policjant „może im skoczyć”. Nie przypominam sobie medialnych doniesień o pladze przestępstw czy chuligańskich ekscesów we Wrocławiu z udziałem dzielnych amerykańskich wojaków. Są więc wspólne patrole polskiej policji z amerykańską żandarmerią wojskową zapowiedzią nawiedzenia naszego miasta przez pokaźne liczebnie oddziały wuja Sama? Jeżeli nawet tak, to ta okoliczność, to jest znaczne zwiększenie obecności we Wrocławiu wyjętych spod polskiego prawa obywateli amerykańskich  powinna zostać wyeksponowana, a zadania amerykańskich  żandarmów powinny zostać ściśle określone.

Być może chodzi jednak o coś innego, o efekt propagandowy, o demonstrację polsko-amerykańskiej przyjaźni po wsze czasy. Demonstrację codzienną, na ulicach miasta. Z tym tylko, że istotą demonstracji jest prezentowanie jakiejś idei osobom czy zbiorowością, które tych idei (jeszcze) nie popierają. Czy przez amerykańskich żandarmów Polacy jeszcze bardziej pokochają Amerykę?

Nie od rzeczy jest pytanie o kompetencje amerykańskich „towarzyszy”. Załóżmy, że taki wspólny patrol nieoczekiwanie znajdzie się w sytuacji wymagającej interwencji, a w skrajnym przypadku znajdzie się pod ostrzałem. Jak zachowają się wówczas amerykańscy żandarmi? Będą stosować przymus bezpośredni wobec Polaków, będą do nich strzelać? Jan Maria Rokita ze swoim rozpaczliwym „Ratunku! Niemcy mnie biją!” kłania się w pas. Tyle tylko, że rzecz ma miejsce nie w samolocie, lecz w całej Polsce.  A może staną sobie z boku w bezpiecznym miejscy i będą pełnić rolę instruktorów, udzielać polskim policjantom porad, dzielić się doświadczeniami rodem z Chicago? W końcu pytanie nie bez kozery: czy wspólne polsko-amerykańskie patrole będą miały zastosowanie w przypadkach demonstracji społecznych w tym demonstracji politycznych?

Równie ciekawe co powyższe rozważania na temat potencjalnych realiów działania wspólnych polsko-amerykańskich patroli policyjno-żandarmerskich są rozważania o charakterze ogólniejszym. Po pierwsze na jakiej podstawie prawnej formowane wdrażane są takie patrole. Jeżeli ich celem ma być zwiększenie bezpieczeństwa obywateli, to na podstawie art. 89 Konstytucji potrzebna jest stosowna umowa międzynarodowa ratyfikowana przez Parlament. W komunikacie Komendy Wojewódzkiej nie wskazano takiej okoliczności.

Po drugie, zżera mnie ciekawość kto był inicjatorem tego przedsięwzięcia: czy pisowsko-patriotyczny komendant komendy wojewódzkiej, czy też strona amerykańska. Też nie podano informacji na ten temat, a przecież nie mógł ten pomysł spaść jak kamień z jasnego nieba podczas wspólnej, polsko-amerykańskiej kawy w gabinecie przy ul. Podwale. Polski komendant musiał działać w ścisłej współpracy z przełożonymi w Warszawie, wręcz na ich polecenie. A może była to wręcz inicjatywa amerykańska? Jeżeli tak, to z pewnością całe przedsięwzięcie ma charakter eksperymentu z opcją rozszerzania na inne miasta. A później być może i na wsie. Wszak Polakom mieszkającym na wsi też się należy jakaś część dumy narodowej.

Może moi rodacy będą dumni widząc na ulicy  polskiego policjanta pełniącego służbę w towarzystwie amerykańskiego żandarma. Ja, kiedy napotkam taki patrol, nie wyzbędę się przekonania, że żyję w kraju okupowanym.