20 lat minęło…

Niestety nie mogłem skorzystać z zaproszenia SGH w Warszawie na niezwykle ciekawie zapowiadającą się konferencję  naukową „Geneza i konsekwencje traktatu o przystąpieniu Rzeczypospolitej Polskiej do Unii Europejskiej w 20. rocznicę jego podpisania”. Panele eksperckie roiły się od nazwisk wybitnych profesorów, a czołowymi politykami byli byli premierzy rządów RP: Leszek Miller , Włodzimierz Cimoszewicz i Marek Belka – osoby, które niewątpliwie przyczynili się do polskiego członkostwa w UE. Oczywiście nie tylko oni. Uważam, że słynna fotografia pokazująca moment podpisywania przez polskiego premiera Leszka Millera i ministra spraw zagranicznych Włodzimierza Cimoszewicza Traktatu Akcesyjnego powinna na stałe zdobić podręczniki polskiej historii szkół wszystkich szczebli.

Nie mogłem wziąć udziału w konferencji i w związku z tym nie było mi dane zaprezentować na niej mojej opinii na tak ważny temat. Biorąc jednakże pod uwagę formułę spotkania, udział uczestników „z sali” zapewne ograniczony by został do zadawania krótkich konkretnych pytań. Tymczasem temat wymaga głębszego nade nim pochylenia się.

Przed podpisaniem traktatu

„Geneza i konsekwencje traktatu o przystąpieniu Rzeczypospolitej Polskiej do Unii Europejskiej w 20. rocznicę jego podpisania” – samo podjęcie tego tematu w obecnej chwili już zasługuje na szacunek. Bez żadnej konferencji można w ciemno stwierdzić, że podpisanie traktatu miało dla Polski konsekwencje ogromne, wręcz historyczne. Jak głębokie, jak szerokie i – co najważniejsze – jak trwałe – to zapewne będzie przedmiotem wielu naukowych analiz. Ale, o czym mniej się mówi gdyż okazało się to z pewną historyczną zwłoką, przyjęcie w 2004 r.Polski do Unii, a wraz z nią 7 mniejszych państw Europy Środkowej oraz Cypru i Malty miało ogromne konsekwencje również dla samej Unii. I na tym głównie aspekcie chciałbym dzisiaj się skupić.

20 lat temu Unia Europejska była najsilniejszy centrum politycznym na świecie. Wypracowała swoją unikalną, progresywną misję społeczno – polityczną, reprezentowała największy potencjał gospodarczy. Unia Europejska urzekała młodych ludźmi hasłami takimi jak „Wszyscy różni – wszyscy równi”, rozwojem obywatelskiej demokracji, polityką wyrównywania dysproporcji w rozwoju cywilizacyjnym pomiędzy różnymi europejskimi regionami, internacjonalizmem, przejawiającym się nie tylko w zniesieniu granic pomiędzy państwami członkowskimi, ale również swoją polityką kulturalną promującą wspólne, ogólnoeuropejskie wartości. Jeśli dodać do tego koncentrowanie się Unii Europejskiej na pomocy najsłabszym, na tworzeniu i respektowaniu praw człowieka, na oparciu fundamentów instytucjonalnych Unii na prawie i społecznej sprawiedliwości – nie można się dziwić, że dla wielu prawicowych polityków Unia na przełomie XX i XXI wieków była organizmem społeczno-, gospodarczo- i politycznie par excellence  lewicowym.

Do takiej Unii wstępowała Polska. Z taką Unią związałem się emocjonalnie, dla przystąpienia Polski do takiej Unii pracowałem przed podpisaniem przez Premiera Millera traktatu akcesyjnego i dla umacniania takiej Unii pracowałem po nabyciu przez Polskę członkostwa również jako pierwszy polski członek Europejskiego Trybunału Obrachunkowego w Luksemburgu. Przy czym wypełnienie warunków wynikających z acquis communautaire nie było prostym zadaniem. Będąc wiceprezesem Najwyższej Izby Kontroli odpowiadałem między innymi za relacje Izby z Europejskim Trybunałem Obrachunkowym oraz całościowo za przygotowanie polskiego państwowego systemu kontroli zewnętrznej do europejskich standardów audytu. Spędziliśmy wiele, wiele miesięcy na analizach i dyskusjach dotyczących polskich rozwiązań i ich zgodności z tymi standardami. Finałem był pierwszy w historii NIK tzw. przegląd partnerski funkcjonowania Izby, przeprowadzony wspólnie przez przedstawicieli różnych europejskich najwyższych organów kontrolnych państw unijnych i zespół ekspertów NIK. Raport, który powstał w wyniku tego przeglądu był w sumie dla NIK pozytywny, chociaż zawierał szereg ważnych, konkretnych rekomendacji, wdrażanych później z różną sumiennością i skutkiem. Podobnie jak we wszystkich polskich państwowych instytucjach pracowaliśmy z wielkim zapałem. Tym większa więc była radość z podpisania traktatu. Na jednym z nieoficjalnych spotkań w Warszawie, na którym fetowaliśmy sukces Polski wyrwało mi się, w formie żartu oczywiście stwierdzenie następujące: „Nie cieszcie się zbytnio. My, Polacy, daliśmy radę Układowi Warszawskiemu to i z Unią sobie poradzimy”. Salwa śmiechu zebranych. Ale dzisiaj z przerażeniem obserwuję, jak ten żart sprzed 20 lat staje się rzeczywistością.

Zgliszcza

Przechodząc do sedna sprawy: z Unii Europejskiej z przełomu wieków zostały dzisiaj już tylko zgliszcza. Unia przestała być potęgą gospodarczą, nie jest też jakimś ważnym centrum światowej polityki. Unia roztrwoniła swoje wartości ideowe, jest organizmem rozsadzanym wewnętrznymi sprzecznościami, całkowicie wyzbytym z pozorów choćby politycznej suwerenności, organizmem niezdolnym do podejmowania skutecznych działań w interesie ogółu obywateli Unii. Być może nie dostrzegają tego jeszcze w pełni lokatorzy przepięknych gmachów ze stali i szkła w Brukseli, Strasburgu czy Luksemburgu, ale prędzej czy później i oni będą musieli uznać, że idea Unii Europejskiej znalazła się w śmiertelnym dla niej kryzysie. Im prędzej to się stanie, im prędzej sobie to uświadomią – tym lepiej, chociaż wielu analityków jest zdania, że powrotu do czasów świetności UE już nie ma.

Przyczyn tej obecnej kondycji Unii jest wiele. Niektóre z nich tkwią w jej fundamentach, inne w kunktatorstwie państw członkowskich, jeszcze inne w tak zwanych przyczynach  obiektywnych. Do fundamentalnych źródeł klęski Unii należy moim zdaniem podstawowa sprzeczność pomiędzy jej zasadami i praktyką. Unia chciała być światowym wzorem demokracji obywatelskiej, wzorem idei europejskiego parlamentaryzmu. Tymczasem polityczna struktura Unii przeczy tym ideałom. Naczelną władzą polityczną Unii nie jest bynajmniej Parlament Europejski wybierany w powszechnych, demokratycznych wyborach, lecz Rada Europejska – grono złożone z ministrów spraw zagranicznych państw członkowskich, a więc przedstawicieli egzekutywy. Tak naprawdę to egzekutywa właśnie kieruje Unią i dominuje nad parlamentem. W ten sposób dochodzi między innymi do takich sytuacji kiedy to na najwyższe stanowiska instytucji unijnych wybierane są, wbrew negatywnym opiniom Parlamentu, osoby znane ze swoich antyunijnych przekonań i działalności, oraz/i osoby na których ciążą zarzuty działania na szkodę interesów finansowych Unii, czy też osoby na których ciążą poważne zarzuty korupcyjne. Ta procedura nie omija samej Komisji Europejskiej, na czele której stanęła ostatnio osoba uwikłana w niewyjaśnione afery korupcyjne w niemieckim ministerstwie obrony Niemiec którym kierowała. Parlament w końcu przegłosował tą kandydaturę prawdopodobnie chcąc zakończyć kryzys, jaki nastąpił po zablokowaniu przez Polskę na poziomie Rady Europejskiej właśnie naturalnego kandydata, szefa największej unijnej grupy parlamentarnej. W ten sposób, w imię zgniłego politycznego kompromisu w Radzie, Unia zaczęła psuć się od głowy.

Antidotum na te znane bolączki Unii miała być Konstytucja Unii Europejskiej. To ona właśnie stanowić miała podstawy do dalszej integracji europejskich społeczeństw i państw. Niestety, idea Konstytucji UE została pogrzebana prze Holandię oraz przez Francję, których parlamenty odmówiły ratyfikowania tekstu europejskiej ustawy zasadniczej. Erzacem konstytucji był traktat z Lizbony, ale upadek idei konstytucji stanowił bolesny bardzo dotkliwy cios dla planów integracji Unii Europejskiej.

Polska – Unia Europejska

Relacje pomiędzy Polską a Unią Europejską przeszły w ciągu tych 20 lat znamienną metamorfozę. Z grubsza podzielić ją mogę na trzy okresy. Pierwszy, bardzo krótki, to okres euforii niemal z racji historycznego „przycumowania” Polski do Zachodniej Europy. Szybko ustąpił on nowemu okresowi, który, za polskim premierem Waldemarem Pawlakiem nazwać można okresem „dojenia brukselki”. W tym okresie najważniejsze było to ile pieniędzy trafi do Polski z unijnych programów. Naszą obecność w Unii utożsamiono z wynikiem bilansowym rozliczeń z Unią (tyle wpłaciliśmy, a tyle otrzymaliśmy). Ilość „zdobytych” środków unijnych stała się wręcz miernikiem patriotyzmu. Niestety, zapomniano, czy też zaniedbano sprawy ważniejsze, czyli pozyskiwanie społecznego poparcia dla Unii Europejskiej nie przez pryzmat pekuniarny, ale przez pryzmat wartości społecznych, politycznych i ekonomicznych Unii.

Trzecim wreszcie okresem jest trwający do dziś haniebny z punktu widzenia polskiej racji stanu i interesów Polaków okres „pisowski”, czyli okres otwartej walki Polski z Unią Europejską na wszystkich możliwych frontach. Powodem tej konfrontacji jest oparcie strategii politycznej PiS na idei państwa narodowego, odwoływanie  się do tradycyjnie skutecznej w polskim społeczeństwie bojaźni przed „obcymi”, przed ich kulturą, religią, normami społecznymi. Pojęcie suwerenności narodowej sprowadzono do idei izolacjonizmu państwowego. To nieprawda jednakże, że PiS jest przeciwny Unii Europejskiej jako takiej. Jest on zadeklarowanym wrogiem Unii opartej na wartościach wyrażonych w traktatach z Mastricht i Lizbony, gdyż taką Unię uznaje za wręcz lewacką. Miła Kaczyńskiemu i jego wyznawcom jest natomiast Unia oparta wprost i literalnie na tzw. „wartościach katolickich”, unia będąca luźną federacją państw europejskich, którym ewentualnym spoiwem będą relacje gospodarcze pomiędzy poszczególnymi państwami. Od pierwszego dnia swojej władzy PiS zapowiadał głęboką reformę Unii w tym właśnie kierunku. Jest to o tyle istotne, że bardzo pomylić mogą się zwolennicy integracji Unii Europejskiej odwołujący się do wyrażanego w sondażach wysokiego poparcia polskiego społeczeństwa dla naszego członkostwa w UE. W sondażach, których wyniki są publikowane nie stawia się jednak pytań rodzaju „czy jesteś za dalszą integracją UE?” lub wręcz: „czy popierasz wizję Unii Europejskiej Jarosława Kaczyńskiego”.

Trzeba niestety odnotować, że Polska, jeden z największych krajów Unii, położona w bardzo  wrażliwym miejscu Europy nie wykazała się w trakcie swojego 20-letniego członkostwa jakąś poważną, strategiczną inicjatywą na rzecz umacniania europejskiej wspólnoty. Nie ma takiej inicjatywy,  do której przylgnęłaby przydawka przymiotna „polska”. Polska nie wzmocniła nawet gospodarki Unii przez przyjęcie wspólnej unijnej waluty EURO. Wiele było natomiast inicjatyw nakierowanych na osłabianie Unii, w tym najważniejsza: podważanie paneuropejskiego systemu prawnego.

Nie tylko Polska

W demontażu Unii Europejskiej Polska odegrała haniebną rolę zyskując opinię amerykańskiego konia trojańskiego i niewątpliwie w historii Unii kraj nasz nie zapisze się złotymi zgłoskami. Ale nie tylko Polska powinna bić się w piersi. Problem jest w tym, że Unia Europejska nie wypracowała żadnej płaszczyzny do dyskusji strategicznych, do skutecznego kształtowania długoterminowej polityki gospodarczej, politycznej i społecznej. To trochę tak, jakby odpowiedzialni za UE politycy uznali, że twór pod nazwą Unia Europejska jest tak doskonały, że myślenie o jego ewentualnej ewolucji zakrawa na herezję.

Sygnałem alarmowym była pierwsza zagraniczna podróż nowo wybranego prezydenta USA Baracka Husseina Obamy na początku 2009 r., jaką odbył odwiedzając szereg europejskich stolic. Ominął jednak Unię Europejską nie spotykając się z jej liderami. Wywołało to w Europie niemałe zaskoczenie. Odpowiadając na pytania dziennikarzy dlaczego tak się stało Obama odparł, że z Unią Europejską nie ma o czym rozmawiać, ponieważ nie prowadzi ona żadnej polityki zagranicznej. Ta wypowiedź Obamy zrobiła wielkie wrażenie na europejskim politycznym establishmencie, jednakże wnioski, jakie on z tego wyciągnął były całkowicie błędne. Politycy pierwszej ligi europejskiej jakoś nie dostrzegli tego, że prezydent USA spotyka się z szefami rządów państw stanowiących realną siłę polityczną, z którą Stany muszą się liczyć lub z szefami rządów państw wasalnych względem USA i postanowili na kolejne wizyty sobie „zasłużyć”. Politycy ci przegapili historyczny być może moment, w którym Unii Europejskiej nadać mogli rzeczywiście światowego wymiaru politycznego i gospodarczego giganta, z którym liczyć się powinni wszyscy. Ten moment to lata 2004 – 2008, czyli lata bezpośrednio po tym, jak nowego impulsu rozwoju Unii dało dołączenie do niej 10 państw głownie z Europy Środkowej. Droga do silnej Unii Europejskiej wiodła wówczas przez… Moskwę. Hasło Unia od Lizbony do Władywostoku nie raz pojawiało się wówczas w różnego rodzaju debatach. Europa zachodnia połączona trwałym sojuszem (być może również wspólnym członkostwem?!) z Rosją, korzystająca z przestrzeni i zasobów naturalnych Rosji zostałaby największym graczem politycznym i gospodarczym  świata. Politykom unijnym zabrakło jednak i wyobraźni i odwagi. Odwagi, gdyż w takim przypadku należałoby rosyjskiemu partnerowi zrobić formalne miejsce w unijnych strukturach, a na to nie wszyscy mieli ochotę, oraz dlatego, że taki projekt nie mógł zyskać poklasku za oceanem. Ale do odważnych należy świat a do tchórzy – sromota. Z politycznych mężów stanu chyba tylko Gerhard Schröder zdawał sobie z tego sprawę promując konkretne, trwałe (do czasu terrorystycznego zamachu) więzi gospodarcze z Rosją. Unia bezpowrotnie straciła szansę okazania się przykładem dla całego świata konstruktywnego, pokojowego rozwiązywania globalnych problemów.

Ten krótki okres czterech lat szansy zamknął się w 2008 r. na szczycie NATO w Bukareszcie, na którym oficjalnie NATO pod dyktando USA zaprosiło w swoje szeregi Ukrainę i Gruzję. Towarzyszyła temu zintensyfikowana antyrosyjska polityka USA na terenie tych państw. Unia Europejska nie potrafiła się jej przeciwstawić i dzisiaj odczuwa tego poważne konsekwencje.

Smutna rzeczywistość

Dzisiaj po Unii Europejskiej Anno Domini 2004 pozostały ruiny. Przede wszystkim anihilacji uległ zapał budowania nowego, lepszego europejskiego świata. Zapał nie tylko wśród politycznych elit ale również wśród młodego, wkraczającego w polityczne życie pokolenia. Dzisiaj to pokolenie, o 20 lat starsze przesiąknięte jest rozczarowaniem i zawodem. Zgruzowaniu uległy prawie wszystkie wartości Unii takie jak demokracja obywatelska, rządy prawa, ochrona mniejszości, ochrona słabszych. Ale nade wszystko ucierpiała wartość pod nazwaniem „wzajemne zaufanie”. Zaufanie zarówno pomiędzy rządami krajów członkowskich jak i pomiędzy społeczeństwem a unijnymi instytucjami. Niedawne dwie lokomotywy Unii Niemcy i Francja w ogóle ze sobą nie rozmawiają, a jeżeli już, to mówią zupełnie różnymi językami. Wspólne szczytne cele społeczno-gospodarcze Unii zniknęły z łam mediów, przestały być spoiwem Unii. Unia na długi okres czasu utraciła swoja polityczną suwerenność na rzecz wasalizmu względem USA. Tworzące się nowe konstelacje polityczne świata kierować się będą w stronę Waszyngtonu, Pekinu, ale nie w stronę Brukseli. Bo i po co? To co dzisiaj spaja jeszcze Unię Europejską to waluta EURO i sankcje przeciwko Rosji, chociaż te ostatnie są coraz bardziej umowne, gdyż z jednej strony są one uroczyście obwieszczane, a z drugiej poszczególne kraje unijne wymyślają coraz to nowe metody ich obchodzenia. Mammy wreszcie dzisiaj sytuacje taką, że zamiast partnera, jakim na początku XXI wieku była Rosja, państwo z długą tradycją swojej państwowości, państwo przewidywalne i w standardach demokratycznych nie odbiegające od średniej światowej, państwo zasobne, jednym słowem Rosja, której europejskim promotorem był Schröder, mamy na wschodniej granicy partnera, już kandydata do Unii, który jeszcze przed wojną był synonimem bezprawia, wszechobecnej korupcji, autorytaryzmu. Partnera, który nie szanował praw mniejszości, prześladował demokratyczna opozycję, likwidował opozycyjne media, w którym władzę obejmowało się par force, drogą antykonstytucyjnego zamachu stanu. Partnera, którego – o ironio losu – głównym ambasadorem w Unii jest dzisiaj również kanclerz Niemiec, również ponoć socjaldemokrata!

Silna, zintegrowana, demokratyczna Unia Europejska

Tymczasem w kolejny unijnym państwie – Grecji wybory parlamentarne wygrało ugrupowanie prawicowe, któremu zdecydowanie bliżej jest do Orbana niż do Macrona. Czy można jeszcze zatrzymać ten zjazd w dół Unii Europejskiej z Mastricht i Lizbony? Czasu zostało bardzo niewiele. Jeżeli prounijnym partiom politycznym nie uda się stworzyć powszechnego frontu: „silna, zintegrowana, demokratyczna Unia Europejska”.

Nie może jednak skończyć się na hasłach. Potrzebna jest odnowa Unii Europejskiej, jej odbiurokratyzowanie, zwrócenie się w swojej codziennej działalności do zwykłego człowieka, do europejskich społeczności. Potrzebny jest nowy, prospołeczny program integracji Unii Europejskiej, którego podstawą  powinna być bezdyskusyjna nadrzędność Parlamentu Europejskiego nad Komisją i Radą i który uzyska poparcie większości obywateli Unii w nadchodzących wyborach do PE. Jeżeli tak się nie stanie, jeżeli inicjatywę pozostawi się w  rękach prawicowych mediów i specjalistów od wyborczych manipulacji, to ostateczny koniec Unii jaką znamy może nadejść szybciej niż się spodziewamy.

„copy-paste” czyli robienie ludzi w balona

Co robi firma, instytucja, gdy nieoczekiwanie znajdzie się w trudnej sytuacji wizerunkowej? Oczywiście czym prędzej powołuje sztab antykryzysowy, którego zadaniem jest zminimalizowanie tych strat, a jeśli to się uda, to i przekucie porażki w sukces.

Weźmy wzór wszystkich wzorów: Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Kiedy jeden z najwybitniejszych dziennikarzy śledczych, wręcz guru dziennikarzy parających się trudną i niebezpiecznym zajęciem patrzenia rządzącym na ręce Seymour Hersh opublikował bardzo niewygodne dla rządu USA wyniki swojego dochodzenia, które jednoznacznie i bezdyskusyjnie obciążają USA winą za wysadzenie rurociągów NS1 i NS2, sztab antykryzysowy natychmiast przystąpił do działania. Pierwsze zalecenie: zaprzeczyć wszystkiemu. Wykonane bezbłędnie: USA stanowczo zaprzeczyły swojemu udziałowi w tym bezprecedensowym akcie terrorystycznym powołując się na… opinię służb specjalnych. USA.

Drugi krok: tak zamącić sytuację, aby ludzie dosłownie zgłupieli. Tak więc niemal na drugi dzień kilka różnych redakcji różnych mediów w różnych częściach świata zaczęło publikować wyniki „swoich” dochodzeń. I tak wśród podejrzanych o ten atak znaleźli się Ukraińcy Polacy i Rosjanie. Wśród nich jedna kobieta (jak równouprawnienie to równouprawnienie), którzy na małym jachcie wyprodukowanym rzekomo w Polsce  przewieźli kilkaset kilogramów materiałów wybuchowych, duże ilości sprzętu do nurkowania, podpłynęli w sobie tylko wiadome miejsce, zanurkowali, wysadzili rurociągi i z szybkością światła zniknęli z radarów wojskowych a także z radarów opinii publicznej. Dziś nikt już nie docieka kto i co.

Nie docieka, gdyż kolejnym etapem było odwrócenie uwagi opinii publicznej. Otóż nad USA pokazał się balon. Przyleciał on ponoć z Kanady, której rząd jak się zdaje nic o tym nie wiedział, pokrążył nad USA, zawrócił do Kanady i znowu wtargnął w przestrzeń powietrzną Stanów Zjednoczonych, przemierzył ją niemal wszerz, by w końcu bohaterską decyzją samego Prezydenta zostać zestrzelonym przez amerykańskie myśliwce nad Oceanem Spokojnym, w którego falach dokonał żywota. Od samego początku balon był oczywiście chiński i wykonywał wrogą przeciw Stanom misję szpiegowską.

Dziś nikt już nie docieka kto wysadził rurociągi, co stało się z jachtem i jego załogą, nikt też nie interesuje się losami chińskiego ponoć balonu ponoć szpiegowskiego. Pełny sukces sztabu antykryzysowego, którego działalność niechybnie znajdzie miejsce w stosownych materiałach szkoleniowych.

Już widać, że temat stał się przedmiotem stosowych szkoleń u najoddańszego wspólnika USA w Europie czyli w Polsce.

W Polsce otóż pojawiła się rakieta. Jakieś 2 tony metalu i betonu. Przeleciała przez pół Polski, ponoć zauważona w jakimś momencie przez polskie radary, które jednak szybko ją zgubiły. Rakieta wylądowała w lasach pod Bydgoszczą w grudniu i w kwietniu przypadkowo znaleziona została przez jakąś miłośniczkę wiosennej przyrody. I zrobiła się afera niesłychana. Na pół roku przed wyborami podcięta została jedna z kluczowych podpór programu wyborczego PiS: obronność. PiS będzie chciał bowiem utrzymać władzę odwołując się do naturalnego odruchu skupiania się społeczeństwa wokół rządzących w momentach zewnętrznego zagrożenia. Dlatego wojna na Ukrainie jest darem z nieba dla PiS. PiS pręży muskuły, wydaje bajońskie sumy publicznych pieniędzy na kolejny wojskowy złom i wmawia społeczeństwu: popatrzcie, jacy jesteśmy potężni! My was obronimy!

To znaczy prężył muskuły, gdyż ta nie do końca rozpoznana rakieta odsłoniła starą prawdę: „Klata jak u pirata: z wierzchu karton a w środku wata”.

No cóż – stało się. Ale po co mamy przyjaciół i ich doświadczenia? W USA zadziałał numer z balonem to i u nas musi się udać! Po prostu „copy-paste”!

W ten sposób w polską przestrzeń powietrzną oraz w mózgi milionów Polaków wtargnął nieoczekiwanie balon. Oczywiście białoruski. Pokręcił się nad Polską, po czym według jednych świadków spłonął, według innych źródeł śledzony był przez dzielną obronę powietrzną do granic duńskich. Ale dzisiaj wszyscy Polacy, a szczególnie w województwach północnych mają zajęcie. Od Centrum Zarządzania Kryzysowego otrzymują oni wezwania w formie SMS-ów do poszukiwania szczątków owego statku powietrznego, który ponoć spłonął lub jest już w Danii. Baczność! Cała Polska szuka białoruskiego balona! Niełatwa to będzie sprawa, gdyż balon ten ma najpewniej napęd odrzutowy, a może nawet i naddźwiękowy? Pilotowany był on bowiem przez polskie i amerykańskie myśliwce, ale im zwiał.

Czy uda się PiS-owi odwrócić opinię publiczną do skandalu z rakietą wypełnioną betonem? Pewnie tak, ale przyznam, że jestem zawiedziony. Po rodakach, którzy tak chętnie obnoszą się ze swoją ułańską fantazją spodziewałbym się czegoś bardziej oryginalnego. Na przykład białoruskiej łodzi podwodnej, która z Bugu, systemem rur kanalizacyjnych przedostała się do Zakopanego, skąd górskimi strumieniami dotarła na szczyt Rysów aby stamtąd podglądać nasz kraj, a zwłaszcza nasze i sojusznicze wojska. To też niezbyt oryginalny pomysł, ale jednak bez dwóch zdań polski!

Refleksje popierwszomajowe

 

Wraz z kilkoma członkami Stowarzyszenia Przyszłość Socjalizm Demokracja uczestniczyłem w pierwszomajowej demonstracji organizowanej przez OPZZ, Nową Lewicę i inne organizacje w Warszawie. Z punktu widzenia Stowarzyszenia, które walczy o swój medialny wizerunek był to udział bardzo korzystny. Z naszym banerem byliśmy widoczni, wielokrotnie pokazywani w przekazach telewizyjnych. Jednakże całe to wydarzenie skłania do kilku głębszych refleksji.

Tegoroczna manifestacja była odmienna od poprzednich. Nie tylko wyraźnie skromniejsza liczebnie, ale i trasa pochodu pierwszomajowego jakby mało ambitna: spod Pałacu Kultury przy ul. Świętokrzyskiej pod siedzibę OPZZ. Ale i zainteresowanie Warszawiaków znikome: prawie puste chodniki, trochę osób siedzących w przyulicznych kawiarnianych ogródkach. Przed kim, wobec kogo demonstrować? Jedynym realnym odbiorcą byli przedstawiciele mediów i cała impreza wyraźnie ukierunkowana była pod nich. Główne hasło: GODNA PRACA = GODNE ŻYCIE. Wystąpienia lewicowych i związkowych przywódców, skądinąd słuszne, koncentrowały się wokół postulatów poprawy warunków pracy, wyższej płacy i umocnienia organizacji związkowych. I oczywiście solenne przyrzeczenia, że po najbliższych: „lewica będzie rządzić”. Hasła te rzucane były do kilkutysięcznego zgromadzenia, którego członkowie przyjechali w większości spoza Warszawy, a więc byli zadeklarowanymi aktywistami lewicy i tak więc ich zachowania wyborcze są w 100 % przewidywalne.

Czy cała ta impreza przełoży się na wyborczy wynik lewicy? O tym zadecydują medialne przekazy, a czas super-weekendu temu raczej nie sprzyja. Z pewnością tradycyjny elektorat lewicowy otrzymał dobrą informację: liderzy strzegą tradycji, organizują pierwszomajowy pochód – chociaż tylko w stolicy. Z drugiej strony na ogół jednym z głównych celów ulicznych manifestacji jest pokazanie społecznej siły organizacji wyrażonej liczebnością uczestników. Z tego punktu widzenia pochodu pierwszomajowego w Warszawie anno domini 2023 za sukces uznać nie można. Również wbrew uroczystym deklaracjom liderów NL po wyborach lewica rządzić nie będzie. Będzie co najwyżej współrządzić na miarę własnego wkładu w sukces wyborczy. Czyli otrzyma jakieś mniej znaczące ministerstwo, kilka departamentów. Ale bardzo szybko stanie też przed dylematem czy podpisywać się pod decyzjami rządu sprzecznymi z wyborczymi postulatami i deklaracjami lewicy (wyborcom jakoś się to wytłumaczy), czy dla demonstracji wiarygodności, czyli zgodności czynów z deklaracjami – z rządu ustąpić. Pytanie raczej retoryczne.

Tak więc tegoroczna manifestacja pierwszomajowa skłania do refleksji czy pochody organizowane w coraz skromniejszej formie mają jeszcze sens. Może lepiej zakończyć je jakimś zgromadzeniem, na którym do kamer i mikrofonów, w obecności kilku tysięcy zwolenników liderzy artykułować będą swoje wyborcze postulaty i hasła. Oczywiście uliczne manifestacje maja duże znaczenie, ale tylko wówczas, gdy ich organizatorzy niosą hasła radykalne, wręcz antysystemowe, wymagające pokazania, że są one popierane przez miliony. Może więc zamiast pierwszomajowych zlotów będących spotkaniami samych swoich większy wysiłek włożyć powinna lewica w bezpośrednie kontakty ze swoim społecznym otoczeniem, w przekonywanie ludzi spoza dotychczasowego elektoratu do swojego programu?

Ale tutaj dochodzimy do kwestii zasadniczej. W warszawskim pierwszomajowym zgromadzeniu i pochodzie dominowały flagi OPZZ i Lewicy. Lewica, Lewica, Lewica… Cóż jednak znaczy pojęcie „lewica” we współczesnych czasach. Czy jest nią, główna jak się zdaje doktryna „cywilizowania” kapitalizmu, podejmowanie wysiłków socjalizowania mechanizmów ekonomicznych, gospodarczych i społecznych, którymi zarządzają zupełnie inne siły polityczne, najczęściej lewicy wrogie? Niestety, patrząc na lewicę polską czy europejską w ogólności, która za cel stawia sobie udoskonalenie systemu kapitalistycznego nieodparcie nasuwa mi się obraz stada kur usilnie starających się wyleczyć lisa z jego dolegliwości żołądkowych.

Dzisiaj nikt nie powinien mieć złudzeń, że kapitalizm jest systemem zbrodniczym. W jego niejako genotypie na trwałe wpisana jest bezwzględna rywalizacja, agresja, potrzeba ekspansji i dominacji, wyzysk człowieka i całych grup społecznych. Wojen i konfliktów zbrojnych, które kapitalizm wywołał na świecie tylko w XXI wieku nie sposób nawet zliczyć. Tym bardziej trudno jest zliczyć wszystkie ofiary nie mówiąc o ogromie tragedii milionów mieszkańców Ziemi. Kapitalizm doprowadził do wybuchu III Wojny Światowej, jaką jest zmaganie się dwóch imperialistycznych systemów na obszarze biednej Ukrainy. Jako zapalnika użyto energię nacjonalizmu. Sprowadzanie przyczyn tej kolejnej światowej zawieruchy do charakteru Rosji jako „imperium zła” czy jeszcze lepiej do psychopatycznych cech rosyjskiego prezydenta jest oczywistym mydleniem oczu. Wojna toczy się o utrzymanie jednobiegunowego systemu światowej gospodarki z przewodnią rolą USA i dominującą rolą amerykańskiego dolara wobec wschodzącej koncepcji świata wielobiegunowego, w którym rola USA i ich waluty zdecydowanie zostanie pomniejszona. Wojna na Ukrainie była do uniknięcia, można jej było łatwo zapobiec. Rzecz w tym, że w tym kierunku nie robiono nic, a w kierunku wybuchu konfliktu zbrojnego – wszystko. Świat dążył do tej wojny od upadku muru berlińskiego i wreszcie się doczekał. A właściwie doczekali się politycy, bo zwykli ludzie nie. Gdyby to od zwykłych ludzi, w USA, Rosji, Ukrainie czy w Unii Europejskiej od ich woli wyrażonej choćby w referendach zależał wybuch tej wojny – nigdy by on nie nastąpił. Zadecydowali politycy, a w większym zapewne stopniu ci, którzy tych polityków finansują, którzy opłacają ich pseudo-demokratyczne kampanie wyborcze. A więc szefowie największych koncernów zbrojeniowych i magnaci światowego systemu finansowego. Świat zachodni dosłownie oszalał. Państwa na potęgę przerabiają swoje budżety kierując olbrzymie, niespotykane w drugiej połowie XX wieku środki na  armie i zbrojenia. Ale rzeczywistych kosztów III wojny światowej nie ponosi ani prezydent Biden, ani Putin, Duda czy Król Wielkiej Brytanii. Wszystkie koszty III wojny ponoszą zwykli obywatele. Płacą za nią wzrostem cen, obniżeniem poziomu życia i często samym życiem.  Zyskują politycy i ich finansowe zaplecze. Dochody firm zbrojeniowych rosną astronomicznie. Światowa finansjera zaciera ręce wobec gwałtownego zadłużania się rządów co w oczywisty sposób odbija się na ich suwerenności.

Kapitalizm zbiera swoje krwawe żniwo. Wojna światowa na terytorium Ukrainy ukazała przy tym jeszcze jedną twarz współczesnego kapitalizmu. Są nimi systemowe mechanizmy dezinformacji czy wręcz ogłupiania ludzi. Ta wojna pokazała potęgę mediów, zwłaszcza telewizji i Internetu. Ale nie ma się czemu dziwić. Wszak zanim ustawi się żołnierzy w marszowe kolumny najpierw, w podobne kolumny sformatować należy ludzkie umysły. Myślenie inne od nakazanego przez mainstream jest piętnowane a nawet karane. W mediach króluje wojna nie pokój. Ciekawym przykładem są tutaj Niemcy – jak się okazało polityczny i gospodarczy gigant na glinianych nogach. Otóż w państwie tym, niegdyś jednym z europejskich centrów oświecenia wprowadzono do obiegu pejoratywne określenie „Putin versteher” dla osób nie kupujących łatwo oficjalnej propagandy. Piętnowana jest w ten sposób sama próba zrozumienia innego człowieka. A przecież zrozumienie wcale nie wiąże się z podzielaniem czyichś poglądów. Zrozumienie otwiera natomiast drogę do dialogu, do poszukiwania kompromisów. Ale w tej wojnie kompromisów nie ma. Nie dla kompromisów były fikcyjne jak się okazało Porozumienia Mińskie.

Kapitalistyczna rzeczywistość niesie nam więc wojny i tragedie. Niesie nam również nowe techniki i możliwości ogłupiania człowieka. Jak dowodzi G. Sartori w swojej unikalnej monografii „Homo videns”: „Prawdą jest bowiem, że u schyłku XX stulecia homo sapiens znalazł się w poważnym kryzysie; to kryzys utraty rozumu i zdolności poznawczych”. Tak było na przełomie wieków. Dzisiaj jest dużo, dużo gorzej.

I co na to współczesna lewica? Co w sprawie likwidacji narastającego rozwarstwienia ekonomicznego, niesprawiedliwego podziału dóbr naturalnych i wytworzonych przez człowieka, co w sprawie głębokiego kryzysu edukacji i kultury? W Polsce przynamniej NIC. Słyszymy natomiast z ust niektórych lewicowych liderów, że „Polska uczestniczy w słusznej wojnie”. Czyjej wojnie – chciało by się zapytać. Każda wojna jest „słuszna” dla każdej walczącej strony. Ale w istocie słuszny jest tylko pokój, zrozumienie, porozumienie i współpraca dla ogólnego dobra. Ale o tym nie mówi się na dzisiejszych lewicowych wiecach. Czy więc – w historycznym ujęciu – są one lewicowe?