„Raport” czyli co?

Klub Parlamentarny „Lewica” opublikował właśnie „Raport o stanie państwa”. Odkładając na bok dywagacje czy termin „raport” ma w tym przypadku uzasadnienie, stwierdzić trzeba, że jest to materiał ciekawy a nawet oryginalny zwłaszcza w kontekście faktycznie trwającej już kampanii wyborczej do parlamentu. Żadna polityczna partia nie zdobyła się jak dotąd na prezentację poglądów swoich liderów na najważniejsze problemy Polaków i Polski. Raport nie raport bezsprzecznie jest ten dokument zbiorem autorskich esejów na najważniejsze polskie tematy.

Już słyszę w środowiskach Nowej Lewicy (media, nawet te opozycyjne nie ekscytują raczej społeczeństwo tym wydarzeniem)   ochy i achy zachwytu nad tym opracowaniem. Moja nikowska natura  oraz głębokie przekonanie, że szczera, życzliwa krytyka więcej jest warta niż tony pochlebstw skłaniają mnie do wyartykułowania kilku słów idących pod prąd tym zachwytom.

Zacznę od spraw formalnych: jaki jest status tego „Raportu”? Został on podpisany przez kierownictwo Klubu Parlamentarnego „Lewica”, ale czy jest to dokument obowiązujący członków tego klubu? Czy został przez klub zaakceptowany? Niestety, tego nie podano, więc nie zdziwiłbym się, gdyby wiele osób uznało go li tylko za formę przedwyborczej autopromocji  lewicowej czołówki parlamentarnej – i nie jest w tym nic złego. Ale że nie jest to jakaś forma programu wyborczego Lewicy świadczy i ten fakt, że wśród autorów zabrakło nazwisk dla dzisiejszej lewicy parlamentarnej najważniejszych: Czarzastego i Biedronia. Trudno uznać to za przypadek. Niestety – nie tylko ten fakt.

W krótkim felietonie nie sposób odnieść się do merytorycznej zawartości wszystkich dwudziestu rozdziałów „Raportu” – tym bardziej że z większością zawartych w nich  tzw. rekomendacji czy propozycji trudno się człowiekowi lewicy nie zgodzić. Do niektórych jednak odnieść się należy. Przede wszystkim kwestie ustrojowe. Autorzy nie zauważają, że PiS pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego przeprowadziło w Polsce prawicowo-nacjonalistyczną kontrrewolucję. Będąc tego świadomym czy nie Kaczyński okazał się naśladowcą Adolfa Hitlera, który głosił: „Aby przeprowadzić rewolucję należy najpierw wygrać demokratyczne wybory”. Dokładnie tak stało się w Polsce. PiS Systemowo i systematycznie niszczył instytucje państwa demokratycznego: Konstytucję, Parlament, Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy, Najwyższą Izbę Kontroli itd. Nie chodziło przy tym wyłącznie o instytucje jako takie. PiS chodziło o całkowitą wymianę polskich elit intelektualnych, skupionych wokół tych instytucji. Polska jest więc na rozdrożu (a właściwie to już jedną nogą na jego prawicowej odnodze): demokratyczne państwo (i społeczeństwo!) prawne, czy państwo autorytarne funkcjonujące pod kamuflażem pozorów demokracji przy biernej akceptacji części społeczeństwa.  Tymczasem rozdział „Ustrój i działanie państwa” zaczyna się od dywagacji na temat liczby ministrów i wiceministrów.

Zupełnie tragicznie moim zdaniem prezentują się w „Raporcie” rozważania i rekomendacje dotyczące Najwyższej Izby Kontroli. Widać, że Lewica pogodziła się z historyczną wizerunkową i merytoryczną katastrofą Najwyższej Izby Kontroli, jaką akcją „Banaś Prezesem NIK” zgotowało PiS. W raporcie nie tylko ani słowa o tym, jak zmyć tą hańbę z polskiego Sejmu, jak w przyszłości zabezpieczyć się przed takimi ekscesami. Wręcz przeciwnie: bez refleksji na kondycją i autorytetem NIK proponuje się Izbie nowe, poważne uprawnienia. Dla lewicy, jak i dla całej opozycji Banaś jest już OK, gdyż dostarcza tak cennej amunicji przedwyborczej. I w tym jest główny problem. Polski Sejm tradycyjnie i z uporem traktował i traktuje NIK jako pałę w politycznych rozgrywkach i rzecz tylko w tym kto tą pałę trzyma w ręku. Zupełnie zaniechano traktowania NIK jak podstawowej instytucji bieżącej konserwacji i naprawy państwa. Politycy w Polsce nie dostrzegali – i jak widać nie dostrzegają, że problem efektywności NIK nie leży na ul. Filtrowej, ale na ul. Wiejskiej, że to Sejm i tylko Sejm odpowiedzialny jest za to, w jak efektywna jest praca 1500 pracowników NIK. W traktowaniu NIK przez Sejm interes partyjny z reguły dominował nad interesem państwa. Kuriozalny jest pomysł utworzenia w NIK „pionu śledczego” powołując się na rozwiązania włoskie. Autorom zabrakło refleksji nad tym dlaczego te rozwiązania nie znalazły dotychczas naśladowców w innych krajach Unii Europejskiej. Nie starczyło refleksji i nad tym, że takie nowe uprawnienia wymagają zmiany Konstytucji, są więc nierealne. Więc czym takie propozycje są? Ponadto występując z takimi propozycjami Lewica wspiera ideowo PiS, który na potęgę mnoży instytucje opresyjne i represyjne. Idea „pionu śledczego” w NIK to też powrót do rozwiązań typu „Inspekcja Robotniczo-chłopska”, to zawrócenie o 180 stopni reformy Najwyższej Izby Kontroli rozpoczętej przez polską lewicę w 1995 r.

Kolejna sprawa: Unia Europejska. Autorzy nie dostrzegają, że toczy się ogólnoeuropejska batalia o charakter Unii Europejskiej. Nasi politycy niefrasobliwie zadowalają się wysokim społecznym poparciem dla polskiego członkostwa w Unii. Nikt nie pyta: w jakiej Unii. Tymczasem Kaczyński nie jest przeciwnikiem Unii Europejskiej. On jest zagorzałym przeciwnikiem Unii jaką ona jest dzisiaj. Wraz z Orbanem, Le Pen i innymi europejskimi politykami pracują nad innym modelem Unii. Zasadniczym pytaniem jest więc to ilu z Polaków opowiadających się za członkostwem Polski w Unii opowiada się za Unią według traktatów z Maastricht, czy za Unią Kaczyńskiego-Orbana? Co zrobić, aby zmienić polskie postrzeganie UE, które dzisiaj jest głównie pekuniarne, na postrzeganie Unii jako zbioru konkretnych wartości i zasad?

Docenić trzeba, że autorzy dostrzegli zasadniczy problem polskiej legislacji. Nie stać ich było niestety na nazwanie rzeczy po imieniu.  To imię to projekt poselski. Propozycje w tym zakresie są rozwodnione, mgliste. Tym czasem niezbędne są radykalne zmiany. Projekt poselski – tak, ale przechodzący przez całą (niegdyś zupełnie dobrą) ścieżkę legislacyjną. A więc projekt poselski obowiązkowo przejmowany przez wskazany resort i przechodzący całą procedurę konsultacji, uzgodnień wewnątrz i międzyresortowych, Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów. Tymczasem stanowisko reprezentowane w „Raporcie” wyraźnie wskazuje, że posłowie tej dzisiejszej „zabawki” nie chcą wypuścić z rąk. Chodzi tylko o to, aby m.in. „skończyć z ekspresowym tempem przyjmowania ustaw”.  Ekspresowe nie, ale pośpieszne już tak?

Na koniec wyboru uwag merytorycznych kwestie ochrony zdrowia. To osobliwy rozdział. Bardzo dobra, skondensowana krytyka stanu systemu ochrony zdrowia, z którą kontrastują przyczynkarskie w sumie konkluzje i rekomendacje. Czy po 25 latach wprowadzania tzw. „reformy służby zdrowia” nie dostrzegali nasi parlamentarzyści, że ten system po prostu się nie sprawdził. Nie tylko się nie sprawdził, ale stał się przyczyną nieszczęść tysięcy Polek i Polaków, i ich rodzin. Zapowiadana zasada ”pieniądz za pacjentem” bardzo szybko obróciła się w swoje przeciwieństwo: „pieniądz przed pacjentem”. I co proponuje Lewica? Tu dodać, tam ująć, i jakoś to będzie. A co z lewicowym rozumieniem konstytucyjnej odpowiedzialności państwa za ochronę zdrowia obywateli?

Rozdział „ochrona zdrowia” jest swoista kwintesencją całego „Raportu”. Ujmując rzecz w skrócie, nie przeziera z niego żadne, nawet fragmentaryczne myślenie liderów Lewicy o lewicowej alternatywie dla obecnego państwa. Swoją rolę posłowie postrzegają raczej jako rolę lewicowej paprotki na politycznych salonach Warszawy, jako korektora, usprawniacza niektórych rozwiązań. Nic ponadto.

P.S.

Rzetelności „Raportu o stanie państwa” nie zrujnowałby rozdzialik o tym, które z rozwiązań społecznych i administracyjnych wprowadzonych przez PiS Lewica uznaje za słuszne i godne kontynuacji.

Czwartego czerwca w Warszawie

 

Czwartego czerwca 2023 r wziąłem udział w marszu organizowanym w Warszawie przez Platformę Obywatelską. Nigdy PO nie popierałem i tylko w ostateczności głosować będę na jej kandydatów. Powodów jest sporo – od ideowych poczynając. Dla mnie ( pewnie nie tylko) PO to taki trochę bardziej ucywilizowany PiS. Może bardziej przewidywalny, z pewnością bardziej proeuropejski. Wielu błędów nie mogę jednak Platformie wybaczyć, w tym i tego, że to ta partia pierwsza zaczęła psuć Trybunał Konstytucyjny. Nie mogę również nie dostrzegać atawistycznej antylewicowości liderów tej organizacji a zwłaszcza jej obecnego wodza Donalda Tuska. Zdecydowałem się jednak pojechać do Warszawy z dwóch powodów. Po pierwsze za najważniejsze dzisiaj dla wszystkich prodemokratycznych sił w Polsce uznaję odsunięcie od władzy prawicy skupionej wokół PiS. Jeżeli nie nastąpi to w najbliższych wyborach, jeżeli PiS znowu zdobędzie władzę w Polsce to najpewniej zdobędzie ją na bardzo długi czas. Trzeba się więc mobilizować, a frekwencja na zapowiedzianym marszu z pewnością będzie wskaźnikiem prawdopodobieństwa zmiany władzy w Polsce. Być może, jak to często bywa na mniejsze zło. Dlatego postanowiłem pojechać, postanowiłem być tą kropelką, która być może będzie częścią fali, która być może z gabinetów władzy zmiecie PiS – organizację mafijną, złodziejską, prowadzącą Polskę w historyczną i cywilizacyjną przepaść. Być może… Cóż więcej mogę zrobić tym bardziej, że swój udział zapowiedzieli liderzy parlamentarnej lewicy?

Drugi powód to te, że chciałem osobiście poczuć atmosferę wydarzenia organizowanego przez PO, zobaczyć jacy ludzie wezmą w nim udział, popatrzeć na wielką politykę z perspektywy żaby. (perspektywa żaby to określenie z dziedziny fotografii, ujęcie z najniższego poziomu ku górze)

Pojechałem więc (wraz z grupą znajomych) na ten marsz. Problem zaczął się jednak od samego początku: jaki to będzie marsz? Czy będzie to marsz zwolenników Platformy Obywatelskiej czy marsz antypisowskiej opozycji? Od pierwszej medialnej zapowiedzi zorganizowania tego wydarzenia nie było to jasne i mam podstawy do spekulacji, że ta najważniejsza kwestia ewoluowała już w trakcie samej manifestacji. Oczywiście w realu nie był to żaden marsz a co najwyżej pochód i to dosyć wolny.

Kim byli uczestnicy? Powiedzieć trzeba od razu, że uczestnicy, w odróżnieniu od organizatorów, zdali egzamin na piątkę. Myślę, że aż takiej frekwencji się nie spodziewano. Jest to ważne o tyle, że sam udział w tym wydarzeniu był sporym wysiłkiem fizycznym. Ja musiałem wstać rano o czwartej piętnaście i wróciłem do domu o pierwszej piętnaście następnego dnia. A przecież ludzie przybywali z odleglejszych jeszcze miejscowości. Przeważało pokolenie wieku średniego. Nie brakowało też seniorów i młodzieży, ale wielokrotnie spotkałem się z opinią, że ludzi młodych jest zbyt mało.

Oczywiście w większości byli to zapewne partyzanci PO, chociaż symboliki PO na eksponowanych przez uczestników pochodu plakatach, plakacikach, flagach itp. było tyle co kot napłakał – a nawet mniej. Ile jednak było osób takich jak ja, którzy przybyli nie na „marsz PO” ale na marsz antypisowskiej opozycji? Tego się nie dowiemy, ale z pewnością było nas wielu. Wyróżniał się „Strajk kobiet” zarówno graficznie jak i prezentowanymi hasłami. Donald Tusk został gorąco przywitany na początku, raz, czy dwa zaintonowano skandowanie „Donald Tusk!” i to koniec. Nie zauważyłem żadnych niesionych przez uczestników haseł personalnie nawiązujących do Tuska, choć nie można wykluczyć, że takie były w tym morzu protestujących, morzu flag, transparentów, plakatów i plakacików. W nadawanych komunikatach organizacyjnych podkreślano wprawdzie, że to PO jest organizatorem pochodu, ale trudno się temu dziwić.

Rzecz najważniejsza – atmosfera pochodu. Zdecydowanie antypisowska. Lud pałał wręcz wrogością do PiS, Kaczyńskiego i wszystkiego co się z nim wiązało często nie przebierając w formie i w słowach. Ta wrogość do PiS była dominantą manifestacji. Dostrzegłem też plakacik apelujące o zjednoczenie się opozycji. Drugim mocnym akcentem wśród niesionych symboli była proeuropejskość. Jak każdy mógł zauważyć w telewizyjnych relacjach flagi Polski i Unii Europejskiej dominowały w pochodzie i nie potrafię określić, których było więcej.

Tak się złożyło, że przed rozpoczęciem pochodu „wylądowałem” w bliskiej odległości od trybuny z której przemawiali Tusk, Wałęsa i inni  oraz odkrytego autokaru, z którego dachu poseł Arłukowicz „dowodził” samym pochodem. Obok Arłukowicza dostrzegłem Czarzastego i Biedronia. Wystąpienie Tuska, owacyjnie przyjęte prze zebranych oceniam na 3+. Nie przywitał on imiennie liderów innych ugrupowań politycznych, zdawkowo nawiązywał do potrzeby konsolidacji antypisowskiej opozycji. Ktoś mógłby uznać, że to pierwsze wystąpienie miało na celu zaakcentowanie dominacji PO w opozycyjnym bloku. Wystąpienia po Tusku skomentować można tylko w ten sposób, że w żaden sposób nie zrozumieli oni wielusettysięcznego tłumu, który od półtorej godziny, w słońcu oczekiwał na rozpoczęcie pochodu. Entuzjastycznie przywitany Wałęsa zapomniał, że to uczestnicy pochodu, a nie on są najważniejsi. Potraktował nas przedmiotowo, jako pretekst do prezentacji swojego życiorysu, osiągnięć i sprytu. Zakończył swoje wystąpienie zachęcany przez zgromadzonych skandowaniem „idziemy!” „dokończysz później lub wręcz gwizdami. Żałosne tym bardziej, że następni mówcy z tych oznak zniecierpliwienia manifestantów nie wyciągnęli żadnych wniosków. Oni nie mówili do nas, lecz do kamer i mikrofonów.

Po pewnym czasie, gdy już pochód szedł przez aleje Ujazdowskie trzema potokami (jezdnia i chodniki) dostrzegłem przewodniczących Czarzastego i Biedronia przeciskających się pod prąd chodnikiem przy Parku Łazienkowskim. Pierwsza myśl, która przyszła mi wówczas do głowy to ta, że wobec wystąpienia Tuska, nie powitania ich z imienia, nazwiska i funkcji, liderzy Nowej Lewicy doszli do wniosku, że rola „ciekawostki przyrodniczej” na dachu piętrowego autokaru im nie odpowiada. Czy ta manifestacja w manifestacji była przyczyną tego, że Włodzimierz Czarzasty zabrał głos z Trybuny na placu Zamkowym? Być może było zupełnie inaczej, ale z „żabiej perspektywy” wyglądało to właśnie tak.

Udział lewicy w manifestacji organizowanej przez PO to osobny, ważny temat. Zacznę od konkluzji końcowej. Moim zdaniem lewica była największym przegranym tej imprezy. Mało tego. To lewica mogła rozstrzygnąć dylemat czy ta manifestacja to „marsz zwolenników PO” czy „Marsz antypisowskiej opozycji”. Zachowanie się Nowej Lewicy jest dla mnie niezrozumiałe. Z jednej strony liderzy ogłaszają, że wezmą udział w marszu, z drugiej zaś w ogóle nie zachęcają swoich zwolenników, aby poszli w ich ślady.

Jestem głęboko przekonany, że gdyby w pochodzie wzięła udział grupa ze trzystu, może nawet 200 osób z czerwonymi flagami, z hasłami antypisowskimi, obrony demokracji i polskiego członkostwa w UE zostaliby bardzo dobrze przyjęci przez pozostałych uczestników. Dla każdego zewnętrznego obserwatora byłoby wówczas jasne, że to protest antypisowskiej opozycji, a nie wewnętrzna sprawa PO.

Czytam czasem po lewej stronie, że ta manifestacja była wymierzona przeciwko – uwaga – pozostałym partiom i ugrupowaniom opozycyjnym, że jej celem było zdominowanie opozycji przez Donalda Tuska. Podobną narrację szerzy również prawica. Trudno się z tym zgodzić. Jeśli nawet takie były zamiary platformerskich strategów, to absencja lewicy tylko ułatwiła osiągnięcie tego celu.  O to jak ułożą się relacje w dzisiejszym obozie opozycyjnym o jego zwycięstwie w wyborach zadecydują wyniki tych wyborów, liczby zdobytych głosów i mandatów. Swoją nieobecnością w niedzielnym antypisowskim pochodzie w Warszawie Nowa Lewica głosów wyborczych sobie raczej nie przysporzyła, może nawet wręcz przeciwnie. Najbliższe notowania to pokażą.

Antypisowski pochód w Warszawie skłania do jeszcze jednej refleksji: czy możliwe są podobne manifestacje organizowane przez lewicę. Nie pięćset, ale może trzysta, lub choćby dwieście tysięcy uczestników. Tak, to jest możliwe o ile lewica zdobędzie się na programową, ustrojową alternatywę dla współczesnej Polski. Tylko wówczas, a nie powtarzając mantrę „będziemy rządzić, będziemy współrządzić, będziemy rządzić…” zdoła zapobiec długookresowemu podziałowi polskiej sceny politycznej na dwa obozy wywodzące się z jednego politycznego nurtu.