Bat, albo mordy w kubeł!

12 grudnia 2019 r. Prawo i Sprawiedliwość wprowadziło swego rodzaju stan wojenny na terenie całego kraju. Wojnę wypowiedziano niezależnemu sądownictwu, a w ten sposób i całemu społeczeństwu. Już od dawna odbywały się różne harce, potyczki, mniejsze lub większe bitwy. Teraz jednak nastąpiła eskalacja, przejście na wyższy poziom, rozpoczęcie starcia decydującego i otwartej konfrontacji z Unią Europejską. Stało się tak za sprawą publikacji 12. grudnia 2019 r. projektu ustawy o zmianie ustawy „Prawo o ustroju sądów powszechnych, ustawy o Sądzie Najwyższym oraz niektórych innych ustaw”. Trzeba głośno powiedzieć, że zamierzana ustawa jest aktem wobec stanu sędziowskiego na wskroś represyjnym. Ustawa sprowadzić ma polski system sądowniczy do organu administracyjnego posłusznie wykonującego polecenia władzy politycznej i wykonawczej, wsłuchany w oczekiwania i życzenia tej władzy. Wprowadzenie w życie zapisów projektu spowoduje odsianie sędziów niezależnych, wiernych misji wyznaczonej dla nich w Konstytucji a pozostawienie i nabór sędziów politycznie oddanych PiS oraz wszelkiej maści oportunistów, karierowiczów i koniunkturalistów. Jakość stanu sędziowskiego poleci na łeb na szyję.

Trudno znaleźć właściwe słowa, którymi należałoby opisać działania PiS. Nawet najcięższe przekleństwa, obelgi nie są w stanie oddać całej ohydy, podłości i szkodnictwa zarazem działań Prezydenta RP i politycznych władz PiS w ich walce z niezależnymi sądami. Gdy widzę i słyszę Andrzeja Dudę, który z wybałuszonymi oczami, nabrzmiały i zaczerwieniony od złych emocji obraża niezależnych polskich sędziów wskazując ich jako wrogów Narodu i zapowiadającego rozprawienie się z nimi, gdy czytam projekt wyżej wspomnianej ustawy – nie mam wątpliwości. To wojna bezpardonowa, w której władza brać jeńców nie będzie.

Dawno temu pisałem, że Prawo i Sprawiedliwość, wszczynając wojny na różnych frontach, znalazło się w klasycznej sytuacji „szyszki w rectum”. Poruszać można się tylko w jedna stronę, lecz efekty będą coraz dotkliwsze i coraz bardziej bolesne. Ale PiS nie ma wyjścia, nie może dopuścić do utraty władzy. Będzie jej bronił za wszelką cenę. Nie może dopuścić do rozliczeń gospodarczych i politycznych afer, których liczba tych poważniejszych dawno już przekroczyła 100, a złotówkowe wartości strat idą w miliardy. PiS nie może dopuścić do tego, aby obywatele mogli korzystać z prawa do wzruszania orzeczeń sądów wydanych przez dotknięte wadą prawną składy sędziowskie. Liczba takich spraw zbliża się do 100 tysięcy. Dlatego ujarzmienie, wzięcie pod but całego wymiaru sprawiedliwości od początku stało się głównym celem Nowogrodzkiej i przyległości.

Projekt wspomnianej ustawy jest szeroko komentowany przez prawników i polityków, więc ograniczę się tylko do dwóch jej wątków. Pierwszy to art. 107 projektu: „Art. 107. § 1. Sędzia odpowiada dyscyplinarnie za przewinienia służbowe (dyscyplinarne), w szczególności za: oczywistą i rażącą obrazę przepisów prawa, w tym odmowę stosowania przepisu ustawy, jeżeli jego niezgodności z Konstytucją lub umową międzynarodową ratyfikowaną za uprzednią zgodą wyrażoną w ustawie nie stwierdził Trybunał Konstytucyjny;

Ten przepis ustanawia ni mniej, ni więcej tylko nadrzędność polskiego systemu prawnego nad systemem unijnym. Powoływanie się sędziów na orzeczenia TSUE staną się podstawą do wszczęcia wobec nich postępowania dyscyplinarnego, o ile w danej sprawie nie wypowiedział się Trybunał Konstytucyjny. Trybunał, który – o czym pamiętać trzeba we dnie i w nocy – jest dzieckiem publicznego, zbiorowego i wielokrotnego gwałtu PiS na Konstytucji i na szeregu ustaw. Ten gwałt, to także gwałt na tych wszystkich Polakach, którzy w referendum zatwierdzili Akt Zasadniczy. To znamienne, że tak wrażliwe na postawy „suwerena” PiS wyciera sobie nos wynikami referendum w 1997 r., w którym prawie 54% Polaków biorących w nim udział powiedziało Konstytucji TAK.

Wspomniany przepis oraz szereg innych, rażąco sprzecznych nie tylko z unijnym prawe, ale idących pod prąd ostatniego orzeczenia TSUE w sprawie niezależności KRS to de facto otwarcie procedury wystąpienia Polski z Unii Europejskiej. Z pewnością Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej zareaguje na uchwalenie takiego aktu prawnego, podobnie jak Komisja Europejska, odpowiedzialna za przestrzeganie przez państwa członkowskie postanowień traktatowych. Uczynnią tak nie przejęci miłością do Polski i Polaków, ale w obronie spójności całej Unii.  Należy jednak pamiętać, że Unia zrobi wiele dla obrony praworządności w Polsce, ale nie zrobi nic za nas, Polaków.

Chichotem historii jest to, że projekt ujrzał światło dzienne w przeddzień rocznicy wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. Stan wojenny był właśnie rozpaczliwą reakcją władz legalnego państwa na śmiertelne dla tego państwa zagrożenie. Najwyraźniej państwo a la PiS musi czuć się poważnie zagrożone. Uznano, że wirusy olsztyński i katowicki są dla tego państwa śmiertelne i wszelkimi sposobami należy powstrzymać ich rozprzestrzenianie się. Stąd ten projekt i dlatego, między innymi art. 9d o treści: „Przedmiotem obrad kolegium i samorządu sędziowskiego nie mogą być sprawy polityczne, w szczególności zakazane jest podejmowanie uchwał wyrażających wrogość wobec innych władz Rzeczypospolitej Polskiej i jej konstytucyjnych organów, a także krytykę podstawowych zasad ustroju Rzeczypospolitej Polskiej.” Na miłość Boską! – jak powiadają marksiści. Co dzisiaj nie jest sprawą polityczną, skoro za taką uznaje się zobowiązanie organu administracyjnego do przekazania sądowi ważnego dla toczącej się sprawy dokumentu, który w żaden sposób nie podlega ustawom o ochroni informacji niejawnych, czy o ochronie danych osobowych, dokumentu, o obowiązku ujawnienia którego  przesądził Najwyższy Sąd Administracyjny?! Za polityczne, „wyrażające wrogość wobec władz” i krytykę „podstaw ustrojowych” już uznano  zapytanie katowickiego sądu w sprawie prawidłowości powołania sędziów przez nową KRS! Zapis art. 9d jest groźny, gdyż zawiera sformułowania bardzo nieostre, rozciągliwe do granic wszechświata. Idealny bat w rękach polityków, tak zaprawionych w interpretacjach i nadinterpretacjach. Bat, albo mordy w kubeł!

Politycznie umeblowany Trybunał Konstytucyjny wespół z podobnie powołaną KRS, a szczególnie jej Izbą Dyscyplinarną działając pod kierunkiem i parasolem ministra sprawiedliwości, patrona rządowego hejtu w społecznościowych mediach wobec niepokornych sędziów będzie gwarantem niezależności i apolityczności polskiego sądownictwa. Arogancja, bezczelność, hipokryzja władzy wielokrotnie przerosła Himalaje.

Nadchodzi kolejny czas próby dla stanu sędziowskiego i dla obywatelskiego społeczeństwa. Ale też czas próby dla demokratycznej opozycji. Dyskredytowanie represyjnej wobec sędziów ustawy, będącej jawnym zamachem na niezależność sędziowskiego stanu to za mało. Za mało też zwracania się do Unii Europejskiej o pomoc. Potrzebna jest nie tylko jasna alternatywa dla pisowskiego państwa. Równie ważne jest wskazanie drogi i sposobów wydobycia Polski z tego szamba, w które po pachy wepchnął nas PiS. Doskonałą ku temu sposobnością będzie prezydencka kampania wyborcza. Oczekuję, że właśnie na wydobyciu Polski z tego głębokiego kryzysu ustrojowego, politycznego i społecznego skupią się kandydaci na prezydenta z lewicy, PO czy PSL. Dla mnie będzie to dzisiaj jedno z podstawowych kryteriów przy podejmowaniu wyborczej decyzji w przyszłym roku. Naprawianiu polskiego systemu sądownictwa po wandalizmie pisowskim zacząć należy od odrodzenia sędziowskiego samorządu. Ale nie tylko o samorząd sędziowski chodzi. Odrodzenie, umocnienie samorządności powinno być jednym z głównych elementów demokratycznej alternatywy dla całego państwa a la PiS. Nową Polskę oprzeć należy na samorządach właśnie: na samorządach terytorialnych, zawodowych, gospodarczych. Samorządność morze być rodzajem odtrutki na pisowski jad, który poraża państwo. Mamy tylko cztery lata na przygotowanie takiej alternatywy.

Smutna historia pewnego orła

Logo Najwyższej Izby Kontroli jest dzisiaj powszechnie znane, ale na potrzeby tego wpisu przypomnę je. Wygląda ono tak:

 

Jego historia jest następująca. Gdzieś, chyba w 1997, wystąpiłem na posiedzeniu Kierownictwa NIK z propozycją sporządzenia jakiegoś logo naszej instytucji, którym znaczyć będziemy wszystkie dokumenty i wydawnictwa niewymagające oficjalnego godła państwowego i które będzie znakiem rozpoznawczym Izby. Prezes Wojciechowski bez entuzjazmu, ale  na tą propozycję przystał, powierzając mi doprowadzenie sprawy do końca. O sporządzenie kilku wariantów logo zwróciłem się do znanego warszawskiego grafika, specjalizującego się w tych formach graficznych. Po kilku miesiącach wylądowały na moim biurku trzy propozycje, z których ta powyżej najbardziej przypadła mi do gustu. Zapytałem jednak autora skąd pomysł na zawijasy. Odpowiedź artysty była znamienna:

– Te zawijasy mają nawiązywać do grafiki przedwojennych obligacji skarbowych i bankowych. Grafika taka miała na celu utwierdzać ich posiadacza, nabywcę o wiarygodności emitenta, stanowiła niejako graficzny symbol tej wiarygodności. A cóż Panie Prezesie jest najważniejsze dla instytucji, którą Pan reprezentuje? Właśnie wiarygodność.

Kierownictwu NIK przedstawiłem wersje logo ze zdecydowanym wskazaniem na ten właśnie wariant.  Używanie logo było z początku ograniczone, ale bardzo szybko rozprzestrzeniło się na wszystkie aspekty działania Izby: od oficjalnych dokumentów przez wydawnictwa do materiałów promocyjnych.  Ten znak graficzny jest ważny nie tylko dla zewnętrznych odbiorców NIK-owskich materiałów. Codziennie przypomina on również wszystkim pracownikom NIK o ich powinności strzeżenia tej wartości, jaką jest wiarygodność.

Dlatego trafia mnie wszystko, co może mnie trafić, gdy w mediach oglądam zdjęcia jak to:

Spodziewałem się

Mój wpis na blogu „Sepuku” (z japońskiego nigdy nie byłem dobry) spotkał się z reakcją w postaci artykułu Zygmunta Tasjera „Harakiri z tym seppuku” w dzisiejszej Trybunie. I bardzo dobrze – spodziewałem się tego.  W końcu artykuły są po to, aby wywoływały dyskusję. Z tym jednak związana jest szczególna historia. Wpis „Sepuku” popełniłem 20.listopada. Wpis na blogu jest zawsze bardziej osobisty i emocjonalny niż regularny artykuł publicystyczny w gazecie. Tak się utarło, że dziennik „Trybuna” przedrukowuje niektóre moje wpisy. Nie mam nic przeciwko, gdyż w końcu to coś takiego jak internetowe „udostępnianie”, tym bardziej, że z racji moich publikacji w „Trybunie” nie pobieram żadnych wynagrodzeń.

W przypadku „Sepuku” było jednak inaczej. Doszedłem otóż do wniosku, że jest to wpis nazbyt osobisty i emocjonalny jak na  publikację gazetową, toteż uzgodniłem z naczelnym, że nie będą go zamieszczać. W zamian przesłałem  inny artykuł na ten sam temat: „Przed Konwencją SLD”, który opublikowany został przez dziennik. Był to artykuł mniej emocjonalny, a przede wszystkim pogłębiony o kwestię amerykanizacji polskiego życia politycznego na przykładzie przemian jakie przechodzi SLD. Ta amerykanizacja ma się w Polsce bardzo dobrze. Jej przejawem jest komercjalizacja kampanii wyborczych, a ostatnio, za przykładem USA, próby ogłupiania wyborców narzędziami informatycznymi rodem z Ameryki. Teraz stajemy przed nową dla nas, a starą w USA formułą partii politycznych, która sprowadza się po pierwsze petryfikowania aktualnego system społeczno-gospodarczy, po drugie zaś do uczynienia z wyborów systemu reelekcji, a w wielu przypadkach dziedziczności mandatów parlamentarnych. Jakież było moje zdziwienie, gdy w następnym numerze „Trybuny” ukazał się jednak mój wpis „Sepuku”. Widocznie redakcja przeżywała kryzys materiałów i musiała czymś wypełnić łamy.

Tak czy inaczej w dzisiejszej „Trybunie” Z. Tasjer usiłuje pryncypialnie „przejechać się z góry na dół” właśnie po tym wpisie analizując każdy niemal jego akapit. Niemal, gdyż pominął kilka bardzo istotnych tematów. Nie zamierzam polemizować z każdym akapitem artykułu Z.Tasjera, chociaż gotowy jestem do takiej szczegółowej debaty.  Do kilku kwestii trudno mi się jednak nie odnieść  a zwłaszcza do najważniejszej konstatacji Z.Tasjera pomieszczonej na samym końcu. Swój komentarz do artykułu „Harakiri z tym seppuku” zamieściłem w elektronicznym wydaniu „Trybuny”. Ponieważ jednak nie wszyscy czytelnicy „Trybuny” sięgają tą wersję elektroniczną dziennika, treść mojego komentarza zamieszczam poniżej:

„Jacek Uczkiewicz pisze:

4 grudnia 2019 o 13:18

  1. Nie wdając się w szczegóły zacznę od końca, od sprawy dla mnie i – jak się okazuje – dla autora artykułu najważniejszej. Choć oceny mamy różne. Właśnie prowadzenie partii „w nieznane”, czego autor nie kwestionuje, ja uważam za najprostszą drogę do zbiorowego hara-kiri, czy też seppuku polskiej lewicy.
    2. W pełni podtrzymuję swoją tezę, że obecny stan (określę go jako stan terminalny) SLD jest rezultatem wielu lat kierowania partią w sposób, w którym tzw. pragmatyzm polityczny całkowicie przesłonił wartości ideowe. Służę konkretnymi przykładami mojej tezy, że pragmatyzm polityczny, który nie służy realizacji idei prowadzi do politycznego oszustwa. Ktoś kiedyś przejmował odpowiedzialność za partię na różnych szczeblach. Obecny stan SLD obciąża przede wszystkim kierownictwa tej partii. I właśnie z historii SLD wyciągać należy wnioski na przyszłość polskiej lewicy, aby prowadzić partię dokądś.
    3. Tak, program „Polska jutra” jest dobry… – na jutro. Ale nie wychodzi naprzeciw najpoważniejszym wyzwaniom, jakie dla człowieka niesie współczesność. Nie jest programem strategicznym, nie prezentuje lewicowej wizji państwa pojutrza, a w związku z tym nie ma szans na akceptację „lewoskrętnej” młodzieży. Bardzo ważne treści obyczajowe, społeczne i ekologiczne nie są wystarczające, zwłaszcza gdy nie są powiązane z wizją gospodarki.
    4. Sugestie, że nie lubię Czarzastego są nieuprawnione i nie na miejscu. Autor próbuje otworzyć nową, personalną płaszczyznę dyskusji. Osobiste uczucia są tu zresztą bez znaczenia. Od kilku lat obserwuję natomiast, i daję temu wyraz, że idea likwidacji SLD przesłoniła inne obszary myślenia i działania Przewodniczącego. Wyraźnie piszę: „likwidacji” a nie przekształcenia.
    5. Na koniec. Wiele swoich publikacji poświęciłem konkretnym, konstruktywnym w moim odczuciu propozycjom dla SLD i polskiej lewicy. Odsyłam autora do nich.