Niestety nie mogłem skorzystać z zaproszenia SGH w Warszawie na niezwykle ciekawie zapowiadającą się konferencję naukową „Geneza i konsekwencje traktatu o przystąpieniu Rzeczypospolitej Polskiej do Unii Europejskiej w 20. rocznicę jego podpisania”. Panele eksperckie roiły się od nazwisk wybitnych profesorów, a czołowymi politykami byli byli premierzy rządów RP: Leszek Miller , Włodzimierz Cimoszewicz i Marek Belka – osoby, które niewątpliwie przyczynili się do polskiego członkostwa w UE. Oczywiście nie tylko oni. Uważam, że słynna fotografia pokazująca moment podpisywania przez polskiego premiera Leszka Millera i ministra spraw zagranicznych Włodzimierza Cimoszewicza Traktatu Akcesyjnego powinna na stałe zdobić podręczniki polskiej historii szkół wszystkich szczebli.
Nie mogłem wziąć udziału w konferencji i w związku z tym nie było mi dane zaprezentować na niej mojej opinii na tak ważny temat. Biorąc jednakże pod uwagę formułę spotkania, udział uczestników „z sali” zapewne ograniczony by został do zadawania krótkich konkretnych pytań. Tymczasem temat wymaga głębszego nade nim pochylenia się.
Przed podpisaniem traktatu
„Geneza i konsekwencje traktatu o przystąpieniu Rzeczypospolitej Polskiej do Unii Europejskiej w 20. rocznicę jego podpisania” – samo podjęcie tego tematu w obecnej chwili już zasługuje na szacunek. Bez żadnej konferencji można w ciemno stwierdzić, że podpisanie traktatu miało dla Polski konsekwencje ogromne, wręcz historyczne. Jak głębokie, jak szerokie i – co najważniejsze – jak trwałe – to zapewne będzie przedmiotem wielu naukowych analiz. Ale, o czym mniej się mówi gdyż okazało się to z pewną historyczną zwłoką, przyjęcie w 2004 r.Polski do Unii, a wraz z nią 7 mniejszych państw Europy Środkowej oraz Cypru i Malty miało ogromne konsekwencje również dla samej Unii. I na tym głównie aspekcie chciałbym dzisiaj się skupić.
20 lat temu Unia Europejska była najsilniejszy centrum politycznym na świecie. Wypracowała swoją unikalną, progresywną misję społeczno – polityczną, reprezentowała największy potencjał gospodarczy. Unia Europejska urzekała młodych ludźmi hasłami takimi jak „Wszyscy różni – wszyscy równi”, rozwojem obywatelskiej demokracji, polityką wyrównywania dysproporcji w rozwoju cywilizacyjnym pomiędzy różnymi europejskimi regionami, internacjonalizmem, przejawiającym się nie tylko w zniesieniu granic pomiędzy państwami członkowskimi, ale również swoją polityką kulturalną promującą wspólne, ogólnoeuropejskie wartości. Jeśli dodać do tego koncentrowanie się Unii Europejskiej na pomocy najsłabszym, na tworzeniu i respektowaniu praw człowieka, na oparciu fundamentów instytucjonalnych Unii na prawie i społecznej sprawiedliwości – nie można się dziwić, że dla wielu prawicowych polityków Unia na przełomie XX i XXI wieków była organizmem społeczno-, gospodarczo- i politycznie par excellence lewicowym.
Do takiej Unii wstępowała Polska. Z taką Unią związałem się emocjonalnie, dla przystąpienia Polski do takiej Unii pracowałem przed podpisaniem przez Premiera Millera traktatu akcesyjnego i dla umacniania takiej Unii pracowałem po nabyciu przez Polskę członkostwa również jako pierwszy polski członek Europejskiego Trybunału Obrachunkowego w Luksemburgu. Przy czym wypełnienie warunków wynikających z acquis communautaire nie było prostym zadaniem. Będąc wiceprezesem Najwyższej Izby Kontroli odpowiadałem między innymi za relacje Izby z Europejskim Trybunałem Obrachunkowym oraz całościowo za przygotowanie polskiego państwowego systemu kontroli zewnętrznej do europejskich standardów audytu. Spędziliśmy wiele, wiele miesięcy na analizach i dyskusjach dotyczących polskich rozwiązań i ich zgodności z tymi standardami. Finałem był pierwszy w historii NIK tzw. przegląd partnerski funkcjonowania Izby, przeprowadzony wspólnie przez przedstawicieli różnych europejskich najwyższych organów kontrolnych państw unijnych i zespół ekspertów NIK. Raport, który powstał w wyniku tego przeglądu był w sumie dla NIK pozytywny, chociaż zawierał szereg ważnych, konkretnych rekomendacji, wdrażanych później z różną sumiennością i skutkiem. Podobnie jak we wszystkich polskich państwowych instytucjach pracowaliśmy z wielkim zapałem. Tym większa więc była radość z podpisania traktatu. Na jednym z nieoficjalnych spotkań w Warszawie, na którym fetowaliśmy sukces Polski wyrwało mi się, w formie żartu oczywiście stwierdzenie następujące: „Nie cieszcie się zbytnio. My, Polacy, daliśmy radę Układowi Warszawskiemu to i z Unią sobie poradzimy”. Salwa śmiechu zebranych. Ale dzisiaj z przerażeniem obserwuję, jak ten żart sprzed 20 lat staje się rzeczywistością.
Zgliszcza
Przechodząc do sedna sprawy: z Unii Europejskiej z przełomu wieków zostały dzisiaj już tylko zgliszcza. Unia przestała być potęgą gospodarczą, nie jest też jakimś ważnym centrum światowej polityki. Unia roztrwoniła swoje wartości ideowe, jest organizmem rozsadzanym wewnętrznymi sprzecznościami, całkowicie wyzbytym z pozorów choćby politycznej suwerenności, organizmem niezdolnym do podejmowania skutecznych działań w interesie ogółu obywateli Unii. Być może nie dostrzegają tego jeszcze w pełni lokatorzy przepięknych gmachów ze stali i szkła w Brukseli, Strasburgu czy Luksemburgu, ale prędzej czy później i oni będą musieli uznać, że idea Unii Europejskiej znalazła się w śmiertelnym dla niej kryzysie. Im prędzej to się stanie, im prędzej sobie to uświadomią – tym lepiej, chociaż wielu analityków jest zdania, że powrotu do czasów świetności UE już nie ma.
Przyczyn tej obecnej kondycji Unii jest wiele. Niektóre z nich tkwią w jej fundamentach, inne w kunktatorstwie państw członkowskich, jeszcze inne w tak zwanych przyczynach obiektywnych. Do fundamentalnych źródeł klęski Unii należy moim zdaniem podstawowa sprzeczność pomiędzy jej zasadami i praktyką. Unia chciała być światowym wzorem demokracji obywatelskiej, wzorem idei europejskiego parlamentaryzmu. Tymczasem polityczna struktura Unii przeczy tym ideałom. Naczelną władzą polityczną Unii nie jest bynajmniej Parlament Europejski wybierany w powszechnych, demokratycznych wyborach, lecz Rada Europejska – grono złożone z ministrów spraw zagranicznych państw członkowskich, a więc przedstawicieli egzekutywy. Tak naprawdę to egzekutywa właśnie kieruje Unią i dominuje nad parlamentem. W ten sposób dochodzi między innymi do takich sytuacji kiedy to na najwyższe stanowiska instytucji unijnych wybierane są, wbrew negatywnym opiniom Parlamentu, osoby znane ze swoich antyunijnych przekonań i działalności, oraz/i osoby na których ciążą zarzuty działania na szkodę interesów finansowych Unii, czy też osoby na których ciążą poważne zarzuty korupcyjne. Ta procedura nie omija samej Komisji Europejskiej, na czele której stanęła ostatnio osoba uwikłana w niewyjaśnione afery korupcyjne w niemieckim ministerstwie obrony Niemiec którym kierowała. Parlament w końcu przegłosował tą kandydaturę prawdopodobnie chcąc zakończyć kryzys, jaki nastąpił po zablokowaniu przez Polskę na poziomie Rady Europejskiej właśnie naturalnego kandydata, szefa największej unijnej grupy parlamentarnej. W ten sposób, w imię zgniłego politycznego kompromisu w Radzie, Unia zaczęła psuć się od głowy.
Antidotum na te znane bolączki Unii miała być Konstytucja Unii Europejskiej. To ona właśnie stanowić miała podstawy do dalszej integracji europejskich społeczeństw i państw. Niestety, idea Konstytucji UE została pogrzebana prze Holandię oraz przez Francję, których parlamenty odmówiły ratyfikowania tekstu europejskiej ustawy zasadniczej. Erzacem konstytucji był traktat z Lizbony, ale upadek idei konstytucji stanowił bolesny bardzo dotkliwy cios dla planów integracji Unii Europejskiej.
Polska – Unia Europejska
Relacje pomiędzy Polską a Unią Europejską przeszły w ciągu tych 20 lat znamienną metamorfozę. Z grubsza podzielić ją mogę na trzy okresy. Pierwszy, bardzo krótki, to okres euforii niemal z racji historycznego „przycumowania” Polski do Zachodniej Europy. Szybko ustąpił on nowemu okresowi, który, za polskim premierem Waldemarem Pawlakiem nazwać można okresem „dojenia brukselki”. W tym okresie najważniejsze było to ile pieniędzy trafi do Polski z unijnych programów. Naszą obecność w Unii utożsamiono z wynikiem bilansowym rozliczeń z Unią (tyle wpłaciliśmy, a tyle otrzymaliśmy). Ilość „zdobytych” środków unijnych stała się wręcz miernikiem patriotyzmu. Niestety, zapomniano, czy też zaniedbano sprawy ważniejsze, czyli pozyskiwanie społecznego poparcia dla Unii Europejskiej nie przez pryzmat pekuniarny, ale przez pryzmat wartości społecznych, politycznych i ekonomicznych Unii.
Trzecim wreszcie okresem jest trwający do dziś haniebny z punktu widzenia polskiej racji stanu i interesów Polaków okres „pisowski”, czyli okres otwartej walki Polski z Unią Europejską na wszystkich możliwych frontach. Powodem tej konfrontacji jest oparcie strategii politycznej PiS na idei państwa narodowego, odwoływanie się do tradycyjnie skutecznej w polskim społeczeństwie bojaźni przed „obcymi”, przed ich kulturą, religią, normami społecznymi. Pojęcie suwerenności narodowej sprowadzono do idei izolacjonizmu państwowego. To nieprawda jednakże, że PiS jest przeciwny Unii Europejskiej jako takiej. Jest on zadeklarowanym wrogiem Unii opartej na wartościach wyrażonych w traktatach z Mastricht i Lizbony, gdyż taką Unię uznaje za wręcz lewacką. Miła Kaczyńskiemu i jego wyznawcom jest natomiast Unia oparta wprost i literalnie na tzw. „wartościach katolickich”, unia będąca luźną federacją państw europejskich, którym ewentualnym spoiwem będą relacje gospodarcze pomiędzy poszczególnymi państwami. Od pierwszego dnia swojej władzy PiS zapowiadał głęboką reformę Unii w tym właśnie kierunku. Jest to o tyle istotne, że bardzo pomylić mogą się zwolennicy integracji Unii Europejskiej odwołujący się do wyrażanego w sondażach wysokiego poparcia polskiego społeczeństwa dla naszego członkostwa w UE. W sondażach, których wyniki są publikowane nie stawia się jednak pytań rodzaju „czy jesteś za dalszą integracją UE?” lub wręcz: „czy popierasz wizję Unii Europejskiej Jarosława Kaczyńskiego”.
Trzeba niestety odnotować, że Polska, jeden z największych krajów Unii, położona w bardzo wrażliwym miejscu Europy nie wykazała się w trakcie swojego 20-letniego członkostwa jakąś poważną, strategiczną inicjatywą na rzecz umacniania europejskiej wspólnoty. Nie ma takiej inicjatywy, do której przylgnęłaby przydawka przymiotna „polska”. Polska nie wzmocniła nawet gospodarki Unii przez przyjęcie wspólnej unijnej waluty EURO. Wiele było natomiast inicjatyw nakierowanych na osłabianie Unii, w tym najważniejsza: podważanie paneuropejskiego systemu prawnego.
Nie tylko Polska
W demontażu Unii Europejskiej Polska odegrała haniebną rolę zyskując opinię amerykańskiego konia trojańskiego i niewątpliwie w historii Unii kraj nasz nie zapisze się złotymi zgłoskami. Ale nie tylko Polska powinna bić się w piersi. Problem jest w tym, że Unia Europejska nie wypracowała żadnej płaszczyzny do dyskusji strategicznych, do skutecznego kształtowania długoterminowej polityki gospodarczej, politycznej i społecznej. To trochę tak, jakby odpowiedzialni za UE politycy uznali, że twór pod nazwą Unia Europejska jest tak doskonały, że myślenie o jego ewentualnej ewolucji zakrawa na herezję.
Sygnałem alarmowym była pierwsza zagraniczna podróż nowo wybranego prezydenta USA Baracka Husseina Obamy na początku 2009 r., jaką odbył odwiedzając szereg europejskich stolic. Ominął jednak Unię Europejską nie spotykając się z jej liderami. Wywołało to w Europie niemałe zaskoczenie. Odpowiadając na pytania dziennikarzy dlaczego tak się stało Obama odparł, że z Unią Europejską nie ma o czym rozmawiać, ponieważ nie prowadzi ona żadnej polityki zagranicznej. Ta wypowiedź Obamy zrobiła wielkie wrażenie na europejskim politycznym establishmencie, jednakże wnioski, jakie on z tego wyciągnął były całkowicie błędne. Politycy pierwszej ligi europejskiej jakoś nie dostrzegli tego, że prezydent USA spotyka się z szefami rządów państw stanowiących realną siłę polityczną, z którą Stany muszą się liczyć lub z szefami rządów państw wasalnych względem USA i postanowili na kolejne wizyty sobie „zasłużyć”. Politycy ci przegapili historyczny być może moment, w którym Unii Europejskiej nadać mogli rzeczywiście światowego wymiaru politycznego i gospodarczego giganta, z którym liczyć się powinni wszyscy. Ten moment to lata 2004 – 2008, czyli lata bezpośrednio po tym, jak nowego impulsu rozwoju Unii dało dołączenie do niej 10 państw głownie z Europy Środkowej. Droga do silnej Unii Europejskiej wiodła wówczas przez… Moskwę. Hasło Unia od Lizbony do Władywostoku nie raz pojawiało się wówczas w różnego rodzaju debatach. Europa zachodnia połączona trwałym sojuszem (być może również wspólnym członkostwem?!) z Rosją, korzystająca z przestrzeni i zasobów naturalnych Rosji zostałaby największym graczem politycznym i gospodarczym świata. Politykom unijnym zabrakło jednak i wyobraźni i odwagi. Odwagi, gdyż w takim przypadku należałoby rosyjskiemu partnerowi zrobić formalne miejsce w unijnych strukturach, a na to nie wszyscy mieli ochotę, oraz dlatego, że taki projekt nie mógł zyskać poklasku za oceanem. Ale do odważnych należy świat a do tchórzy – sromota. Z politycznych mężów stanu chyba tylko Gerhard Schröder zdawał sobie z tego sprawę promując konkretne, trwałe (do czasu terrorystycznego zamachu) więzi gospodarcze z Rosją. Unia bezpowrotnie straciła szansę okazania się przykładem dla całego świata konstruktywnego, pokojowego rozwiązywania globalnych problemów.
Ten krótki okres czterech lat szansy zamknął się w 2008 r. na szczycie NATO w Bukareszcie, na którym oficjalnie NATO pod dyktando USA zaprosiło w swoje szeregi Ukrainę i Gruzję. Towarzyszyła temu zintensyfikowana antyrosyjska polityka USA na terenie tych państw. Unia Europejska nie potrafiła się jej przeciwstawić i dzisiaj odczuwa tego poważne konsekwencje.
Smutna rzeczywistość
Dzisiaj po Unii Europejskiej Anno Domini 2004 pozostały ruiny. Przede wszystkim anihilacji uległ zapał budowania nowego, lepszego europejskiego świata. Zapał nie tylko wśród politycznych elit ale również wśród młodego, wkraczającego w polityczne życie pokolenia. Dzisiaj to pokolenie, o 20 lat starsze przesiąknięte jest rozczarowaniem i zawodem. Zgruzowaniu uległy prawie wszystkie wartości Unii takie jak demokracja obywatelska, rządy prawa, ochrona mniejszości, ochrona słabszych. Ale nade wszystko ucierpiała wartość pod nazwaniem „wzajemne zaufanie”. Zaufanie zarówno pomiędzy rządami krajów członkowskich jak i pomiędzy społeczeństwem a unijnymi instytucjami. Niedawne dwie lokomotywy Unii Niemcy i Francja w ogóle ze sobą nie rozmawiają, a jeżeli już, to mówią zupełnie różnymi językami. Wspólne szczytne cele społeczno-gospodarcze Unii zniknęły z łam mediów, przestały być spoiwem Unii. Unia na długi okres czasu utraciła swoja polityczną suwerenność na rzecz wasalizmu względem USA. Tworzące się nowe konstelacje polityczne świata kierować się będą w stronę Waszyngtonu, Pekinu, ale nie w stronę Brukseli. Bo i po co? To co dzisiaj spaja jeszcze Unię Europejską to waluta EURO i sankcje przeciwko Rosji, chociaż te ostatnie są coraz bardziej umowne, gdyż z jednej strony są one uroczyście obwieszczane, a z drugiej poszczególne kraje unijne wymyślają coraz to nowe metody ich obchodzenia. Mammy wreszcie dzisiaj sytuacje taką, że zamiast partnera, jakim na początku XXI wieku była Rosja, państwo z długą tradycją swojej państwowości, państwo przewidywalne i w standardach demokratycznych nie odbiegające od średniej światowej, państwo zasobne, jednym słowem Rosja, której europejskim promotorem był Schröder, mamy na wschodniej granicy partnera, już kandydata do Unii, który jeszcze przed wojną był synonimem bezprawia, wszechobecnej korupcji, autorytaryzmu. Partnera, który nie szanował praw mniejszości, prześladował demokratyczna opozycję, likwidował opozycyjne media, w którym władzę obejmowało się par force, drogą antykonstytucyjnego zamachu stanu. Partnera, którego – o ironio losu – głównym ambasadorem w Unii jest dzisiaj również kanclerz Niemiec, również ponoć socjaldemokrata!
Silna, zintegrowana, demokratyczna Unia Europejska
Tymczasem w kolejny unijnym państwie – Grecji wybory parlamentarne wygrało ugrupowanie prawicowe, któremu zdecydowanie bliżej jest do Orbana niż do Macrona. Czy można jeszcze zatrzymać ten zjazd w dół Unii Europejskiej z Mastricht i Lizbony? Czasu zostało bardzo niewiele. Jeżeli prounijnym partiom politycznym nie uda się stworzyć powszechnego frontu: „silna, zintegrowana, demokratyczna Unia Europejska”.
Nie może jednak skończyć się na hasłach. Potrzebna jest odnowa Unii Europejskiej, jej odbiurokratyzowanie, zwrócenie się w swojej codziennej działalności do zwykłego człowieka, do europejskich społeczności. Potrzebny jest nowy, prospołeczny program integracji Unii Europejskiej, którego podstawą powinna być bezdyskusyjna nadrzędność Parlamentu Europejskiego nad Komisją i Radą i który uzyska poparcie większości obywateli Unii w nadchodzących wyborach do PE. Jeżeli tak się nie stanie, jeżeli inicjatywę pozostawi się w rękach prawicowych mediów i specjalistów od wyborczych manipulacji, to ostateczny koniec Unii jaką znamy może nadejść szybciej niż się spodziewamy.