Opozycja i większość mediów używają sobie do woli na rządzącej partii na okoliczność ujawnionych nagród dla tzw. „R”-ki czyli ministrów oraz osób zajmujących stanowiska sekretarzy i podsekretarzy stanu, bądź stanowiska im odpowiadające w innych instytucjach państwowych. Skumulowane wartości nagród rocznych robią wrażenie, biją po oczach i nie ma dosłownie godziny aby gdzieś w mediach temat ten się nie przewinął. Cel jest oczywisty: zdyskredytować rządzących w oczach „suwerena”, obnażyć ich obłudę, dwulicowość i pazerność. Cel oczywiście szlachetny, patriotyczny wręcz, ale…
Obecny dramat naszego kraju w tym się między innymi zasadza, że praktyka „dobrej zmiany” w wykonaniu Prawa i Sprawiedliwości kompromituje zmianę jako taką, zmianę, jako niezbędny, trwały mechanizm doskonalenia funkcjonowania państwa, niezależnie od rządzącej opcji. Nic nie jest doskonałe: zmieniają się okoliczności, możliwości, oczekiwania. Stałe analizowanie sytuacji i proponowanie zmian powinno być chlebem powszednim rządzących. Czy należało usprawnić działalność Trybunału Konstytucyjnego? – Należało. Czy należało usprawnić działania sądów i prokuratur? – Należało. Czy należało zreformować służbę zdrowia, szkolnictwo ? – Oczywiście, że należało. Itd., itp. Ale nie należało pod pretekstem zmian rujnować państwa, podkopywać jego konstytucyjnych fundamentów i świadomie dzielić obywateli.
Praktyka PiS wprowadzania tzw. „dobrych zmian” szybko obnażyła jednak prawdziwe intencje tego politycznego ugrupowania. PiS nie traktuje zmian jako celu. PiS naturalną potrzebę doskonalenia państwa traktuje wybitnie instrumentalnie, jako narzędzie do zdobycia poklasku elektoratu dziś, teraz, jako taran, który ma mu otworzyć drogę do upragnionej większości konstytucyjnej w parlamencie. Dopiero potem nastąpią prawdziwe zmiany.
Ale władza PiS też się skończy, choćby dlatego, że jedną z cech władzy jest jej żrący charakter. Władz niszczy przede wszystkim sprawujących władzę – jeżeli nie są oni wyposażeni we właściwe środki ochronne. W Polsce nie byli i nie są i już dzisiaj widać oznaki korozji niegdysiejszego monolitu pisowskiego pod wpływem ciężaru władzy. Po PiS przyjdą jednak inni i będą musieli posprzątać. I co? Rzucą hasło „Prawdziwa dobra zmiana”? Polska pęknie z śmiechu. Nikt im nie uwierzy, a z pewnością społeczna nieufność będzie wielka. I na tym polega największe zło, jakie krajowi czyni Prawo i Sprawiedliwość: podkopywanie społecznej ufności w to, że demokratycznie wybrana władza potrafi prawidłowo zdiagnozować problemy, zaproponować zmiany i przeprowadzić je w ten sposób, że będą umacniały państwo i społeczeństwo a nie je osłabiały.
Afera z nagrodami w rządzie może być wymownym przykładem jak trudno będzie o prawdziwe dobre zmiany. PiS odziedziczył „po przodkach” fatalny system wynagradzania osób zajmujących kierownicze stanowiska w państwie. U podstaw tego systemu legło irracjonalne założenie, że lud będzie tym mocniej kochał rząd im ten rząd będzie mniej zarabiał i im bardziej będzie siermiężny. Wprowadzono więc właściwie permanentne zmrożenie płac ministrów i wiceministrów, co spowodowało już dawno rozjechanie się ich płac z płacami szefów podległych im jednostek. Absurdalna jest też sytuacja, gdy minister, czy wiceminister ponoszący odpowiedzialność przed NIK-iem, prokuratorem i historią, z racji podejmowanych decyzji o wartościach dziesiątków miliardów złotych, otrzymuje wynagrodzenie niejednokrotnie niższe niż prezydent małego miasta czy nawet wójt gminy. Mechanizm rocznych ( a właściwie kwartalnych) „nagród” stanowił pewną protezę dla tego systemu, ułomnym sposobem na zapewnienie prawidłowych relacji płacowych. Ułomnym, gdyż systemowo deprecjonował pojęcie nagrody, jako finansowego wyrazu uznania za wybitne osiągnięcia.
System płac powinien być powiązany z osobistą odpowiedzialnością osoby zajmującej publiczne stanowisko. Ministrowie i wiceministrowie, premierzy, prezydenci powinni zarabiać godnie, aby nie być niemal „ubogimi krewnymi” w instytucjach, którymi kierują i za które ponoszą odpowiedzialność. Wydaje się, że przykładowo, współczynnik 1,3 płacy dyrektora departamentu dla wiceministra i 1,5 dla ministra (dla premiera i prezydenta stosownie więcej), przy respektowaniu zasady całkowitej transparentności mógłby być podstawą takiego systemu. Ministrowie powinni zarabiać godnie również po to, aby podatnik miał pełne moralne prawo rozliczać ich z osiągnięć. Wolę, żeby ministrem była osoba o wybitnych kwalifikacjach i dobrze opłacana niż nieudacznik, który dla prestiżu godzi się na liche wynagrodzenie a urząd traktuje jako odskocznię do dalszej kariery.
Niestety, rozwój sytuacji wokół wynagrodzeń ministrów nie idzie w tym kierunku. O ile zmniejszenie liczby wiceministrów (wobec powiększenia ich liczby w momencie objęcia rządów przez PiS) to ruch w dobrym kierunku, to już systemowe rozwiązanie grzęźnie w wyimaginowanym moim zdaniem, strachu przed opinią publiczną. 18 wiceministrów złożyło dymisję. Ktoś musiał ich do tego przekonać. Pewnie wielu z nich uczyniło to bez oporów, gdyż w nowym miejscu pracy, na nowych stanowiskach w spółkach skarbu państwa, w zrenacjonalizowanych bankach, zarabiać będą dużo lepiej. Mało tego. Już słychać głosy kolejnych zapaleńców, którzy na fali walki o siermiężność rządu występują z nowymi, bardziej śmiałymi postulatami. Tak właśnie traktować należy idiotyczny ale „pod publiczkę” postulat Kukiz-15 zlikwidowania asystentów ministrów i wiceministrów. Przecież aby właściwie pełnić swój mandat minister, czy wiceminister musi odbywać cały szereg spotkań, głównie w tak zwanym terenie. Kto mu te spotkania przygotuje, zorganizuje, udokumentuje? Biuro podróży? Nie zdziwię się gdy kolejną propozycją będzie likwidacja sekretariatów. Jeden dla wszystkich powinien przecież wystarczyć, a wyborcy radośnie nagrodzą poselską inicjatywę.
Sytuacja więc się nie zmieni zasadniczo i następcy ekipy pisowskiej znów staną przed tym samym problemem, przed koniecznością przeprowadzenia tym razem „prawdziwej dobrej zmiany”. Pewnie, jak wszystkie poprzednie ekipy schowają głowę w piasek. Chyba, że będą mądrze odważni. Do normalności droga daleka.