Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Andrzej Duda ogłosił stan okupacji kraju przez Unię Europejską. Prezes wszystkich prezesów, wychodząc z kościoła po nabożeństwie w intencji swojej matki (ciekawe, kiedy będzie nabożeństwo w intencji ojca) wezwał naród do „odparcia zamachu na naszą suwerenność”. Jasne jest już jakie będzie główne hasło na sztandarach PiS w prezydenckiej kampanii wyborczej: „brońmy naszej suwerenności, brońmy naszej wiary”.
Odwołanie się do stanu zagrożenia suwerenności kraju – skąd, w potocznym odbiorze tylko mały kroczek do stanu zagrożenia niepodległości – to w istocie, paradoksalnie, stan zagrożenia PiS-owskiego establishmentu. Wezwanie do „obrony suwerenności i wiary” to najwyższa półka środków mobilizowania społeczeństwa. PiS widocznie uznało, że sytuacja jest na tyle krytyczna, że wszystko postawić należy na jedną kartę, że sięgnąć należy po broń największego kalibru. Dalej nie ma już nic.
PiS sprawowało niepodzielną władzę przez 4 lata, po uzyskaniu poparcia niespełna 19% uprawnionych do głosowania. Przyjmowanie ustaw, również tych o charakterze ustrojowym, w ciągu kilku godzin, bez należnych konsultacji społecznych, często wbrew opiniom parlamentarnych służb legislacyjnych stało się „znakiem firmowym” tej partii. Stało się również manifestacją instrumentalnego traktowania prawa przez PiS oraz wyrazem hołdowania zasadzie faktów dokonanych w polityce. Prezes Kaczyński miał przez cztery lata władzę absolutną. Władzę podbudowaną świetną sytuacją gospodarczą i wodospadem na miarę Niagary obietnic przedwyborczych. Po czterech latach takiej władzy, w obliczu kolejnej, bardzo ważnej kampanii wyborczej PiS nie chce jednak odwoływać się do swoich sukcesów i osiągnięć, a mówiąc wprost: ucieka z tego pola konfrontacji z opozycją. Nic dziwnego. Sejmowa debata budżetowa z 8 stycznia 2020 r. a zwłaszcza świetne wystąpienie Włodzimierza Czarzastego uzmysłowiła Kaczyńskiemu zapewne, że to pole jest dla nich przegrane. Obietnice wyborcze okazały się blefem, premier kraju zyskał przydomek wierutnego kłamcy, instytucje rządowe obrastać poczęły śliską, śmierdzącą warstwą korupcji, nepotyzmu, demoralizacji. Ostateczny cios zadał Kaczyńskiemu jego wierny sługa Marian Banaś okopując się wbrew, politycznym interesom PiS, w gabinecie Prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Nie chce więc PiS rozmawiać z „suwerenem” w trakcie kampanii wyborczej o tym, dlaczego zamiast obiecanych 200 000 mieszkań komunalnych wybudowano niespełna 900, dlaczego kolejki do lekarzy specjalistów znacząco się wydłużyły, dlaczego skróceniu uległ statystyczny czas życia Polaka, dlaczego czas oczekiwania na wyrok sądowy zamiast obiecywanego skrócenia wydłużył się, dlaczego obszar nędzy w Polsce, pomimo gospodarczej prosperity, powiększa się dlaczego wreszcie we wszystkich przekazach rządzących dominuje kłamstwo i naigrywanie się z inteligencji rodaków. Nie chce PiS rozmawiać o wzroście cen, tym na dziś i tym na jutro, będących oczywistymi skutkami podwyżek cen energii elektrycznej. PiS, tak bardzo wrażliwy medialnie na śmierć pojedynczego człowieka nie chce rozmawiać o niepotrzebnych zgonach tysięcy Polaków na skutek wzrostu zanieczyszczenia powietrza, braków w dostępności do leków i procedur leczniczych w onkologii, o „naturalnej selekcji” w liczonych już w latach kolejkach do niektórych lekarzy specjalistów, samobójstw z przyczyn ekonomicznych.
Wszystkie te problemy Jarosław Kaczyński postanowił przykryć zagrożeniem najwyższych wartości. Zagrożeniem w ewidentny sposób wyimaginowanym, wirtualnym, medialnym – w żadnym razie rzeczywistym.
Za Kaczyńskim dzielnie kroczy Andrzej Duda, który w krytyce międzynarodowych środowisk prawniczych i uznanych w świecie prawniczych autorytetów PiS-owskiej „reformy” wymiaru sprawiedliwości, sprowadzającej do wzięcia pod polityczny but upatruje zamachu na ustrój i suwerenność Polski. Trudno o większą parodię. Wszak środowiska te, w tym Komisja Wenecka, wskazują na odchodzenie PiS-u od polskiej Konstytucji. W szarży na niezależność sędziów Prezydent polski nie przebiera w słowach. W ostatnim swoim wystąpieniu publicznym grzmiał podniecony go granic wytrzymałości guzika u kołnierza koszuli o „potrzebie eliminacji ze środowiska sędziowskiego czarnych owiec, tych, którzy nie umieją zachować się uczciwie”. Oczywiście wzorcem prawniczej uczciwości jest sam doktor praw Andrzej Duda, który w pierwszych dniach swojej prezydentury wydał akt łaski osobie nieskazanej, po to, aby nie musiała stawać przed sądem i aby mogła objąć jedno z najważniejszych stanowisk w polskim rządzie. Z pewnością nie miał też Prezydent Duda na myśli tych „wybitnych prawników”, wiceministrów będących wzorem cnót uczciwego zachowania, którzy z Ministerstwa Sprawiedliwości uczynili hejterską centralę lub tych, którzy (prawdopodobnie) sfałszowali listy poparcia kandydatów do KRS. Spirala nienawiści, judzenia, szczucia się rozkręca. Minister Ziobro zamiast pierwszy, w imię transparentności władzy, pokazać publicznie listy poparcia do KRS, usiłuje uczynić z sędziego Juszczyszyna przestępcę, gdy ten wykonując czynności procesowe chce zapoznać się z osławionymi „listami Ziobry”.
Hasło obrony suwerenności ma dzisiaj postać obrony Polski przez międzynarodowymi standardami niezależności wymiaru sprawiedliwości. Czy ta nowa fala nienawiści wylewająca się z ust Kaczyńskiego, Ziobry, Dudy, Jakiego, Szydło i wielu innych PiS-owskich prominentów kiedyś opadnie? Obawiam się, że nie. Obawiam się, że wyzwoli ona naśladowców, wielokrotnie bardziej gorliwych i bezwzględnych. Dramat Prezydenta Adamowicza nikogo w PiS niczego nie nauczył. Jedyna nadzieja w tym, że Polacy, Naród, nie są tak głupi za jakich biorą ich PiS-owscy przywódcy i spindoktorzy.