Prymas Polski, arcybiskup Wojciech Polak ubolewał niedawno przed kamerami telewizyjnymi z powodów ujawnionych faktów pedofilii wśród księży Kościoła Katolickiego. Była to jego reakcja na wizytę w Polsce specjalnej watykańskiej grupy dochodzeniowej, która otrzymała zadanie przedstawienia Papieżowi wiarygodnej relacji o stanie tych z gruntu złych rzeczy w naszym kraju.
Prymas Polski ubolewał, wyrażał wstyd, przepraszał i prosił o wybaczenie. Po raz któryż z rzędu zresztą. To było bardziej niż żałosne, to – zwłaszcza dla osób wierzących, a przy tym myślących – musiało być bardzo bolesne doświadczenie.
Byłoby zupełnie inaczej, gdyby…
Całe te błagania Prymasa z zatroskana miną o wybaczenie warte są funta kłaków bez ogłoszenia przez szefa polskiego kościoła katolickiego zdecydowanych działań, które raz na zawsze wykorzenić powinny tę hańbę stanu duchownego.
Nie zapowiedział więc Prymas na przykład wprowadzenia zasady bezwzględnego usuwania ze stanu duchownego tych, którzy dopuścili się zbrodni pedofilii lub przestępstwa jej ukrywania.
Nie zapowiedział tez Prymas żadnych wewnętrznych, stałych, instytucjonalnych działań, które wdroży, aby ukręcić łeb pedofilskiej hydrze w sutannach.
Nie zadeklarował też Prymas Polski pełnej gotowości Kościoła do współpracy z państwowym wymiarem sprawiedliwości w ściganiu zbrodni pedofilii i przestępstwa ich tuszowania, co budzić musi zdumienie i zgrozę nie tylko wśród członków kościoła.
Nie zaapelował wreszcie Prymas w swoim wystąpieniu do wiernych, aby ci nie lękali się i aby donosili pod wskazane adresy informacje o takich zbrodniach. Nie wskazał, że powinien to być obowiązek każdego członka wspólnoty katolickiej, któremu zależy na powadze i autorytecie swojego kościoła. Jest to tym bardziej kuriozalne, że sam Prymas okazał się świadomym tego, że ujawnione dotychczas przypadki to wierzchołek góry lodowej.
Wystąpienie Prymasa jest niestety dowodem na to, że Kościołowi w Polsce nie zależy na pełnej identyfikacji problemu i na jego skutecznym rozwiązaniu. Kościół ustami Prymasa ogłasza starą, wypróbowaną taktykę „na przeczekanie”. Coś trzeba zrobić, żeby lud miał się czym pocieszyć, gdyż Kościół dobrze wie, że po takim pocieszeniu szybko przychodzi zapomnienie.