Człowiek kontra człowiek

Rok 1997 był, można rzec, przełomowy dla relacji człowiek – maszyna. W tym to roku komputer szachowy Deeper Blue wygrał pierwszy mecz z szachowym mistrzem świat Garijem Kasparowem. Wcześniej zdarzało się, że poprzednik maszyny – Deep Blue wygrywał niektóre pojedynki, ale nigdy całego meczu. Kasparow bardzo przeżywał porażkę i choć nie zarzucił szachów, to jednak przegrana z maszyną rozpoczęła schyłek jego szachowej kariery. Programy szachowe i same komputery były potem doskonalone, a szczytowym osiągnięciem techniki był komputer Hydra, który nie przegrał żadnej partii z człowiekiem grającym bez wsparcia innego komputera. W ten sposób komputery odarły z blasku i nimbu doskonałości „królewską grę” – jak szachy zwykło się nazywać. Oczywiście turnieje szachowe nadal się odbywają, szachy mają miliony zwolenników, ale… To już nie jest to samo. Już rozgrywki szachowe, pojedynki na szczycie nie rozpalają tak publicznych emocji jak dawniej. Ale nie tylko na szczycie. Również lokalnie szachy zeszły w cień. Czy ktoś pamięta jakąś publiczną symultanę w swojej okolicy?

Oglądam właśnie transmisję z nowojorskiego turnieju tenisowego ATP, poprzedzającego wielki US Open. Smutny to turniej. Nie tylko za sprawą pandemii sars-cov-2 i spowodowaną nią przeraźliwą pustką na trybunach – również za sprawą wyeliminowania sędziów liniowych, którzy dotychczas odgrywali niezwykle ważną rolę w tenisie. Dla niewtajemniczonych: pytanie, czy piłka dotknęła choćby linii kortu jest w tej grze fundamentalne, a w rozgrywce, w której stawką jest na przykład kilka milionów dolarów szczególnie. Odpowiedź na nie od zawsze rozgrzewała emocje zawodników i publiczności. Decydowali sędziowie: najpierw liniowi, a ostatecznie główny arbiter „na stołku”. Istotnym usprawnieniem procesu podejmowania tej ważnej decyzji było powszechne wprowadzenie do międzynarodowych zawodowych rozgrywek tenisowych technologii „sokolego oka” (Hawk-Eye), czyli systemu kamer cyfrowych i czujników połączonych programem komputerowym. System ten po raz pierwszy wprowadzony został w rozgrywkach tenisowych w 2006 r. W następnych latach zastosowano go do innych dyscyplin: badminton, krykiet, piłka nożna. W tenisie system ten działał w ten sposób, że każdy zawodnik mógł poprosić o sprawdzenie decyzji sędziego liniowego przez sokole oko. Mógł o takie sprawdzenie prosić dowolną liczbę razy, ale pomylić się mógł tylko trzy razy (tzw. challenge). Oczywiście każda analiza komputerowa, wyświetlanie animacji na wielkim, stadionowy ekranie podnosiła adrenalinę zawodników i publiczności. Było żywo i wesoło. Do dzisiaj.

Na turnieju nowojorskim powszechnie wprowadzono kolejne rozwiązanie techniczne: sędziów liniowych zastąpiono bieżącą analizą gry przez komputery. Auty wywoływane są przez system automatycznie. Skutek jest taki, że zawodnicy praktycznie zrezygnowali z „challengu”. Wiadomo – z maszyną nie wygrasz. Może tylko dla rozładowania emocji, albo dla zyskania kilku cennych sekund na odpoczynek, ale i wówczas bez żadnej wiary w sukces: system wywołał aut i animacja komputerowa tylko potwierdza tą diagnozę. Dla porządku rzeczy dodać należy, że już w zeszłym roku pojawiły się rozwiązania techniczne zastępujące komputerową animację odtworzeniem rzeczywistego nagrania momentu odbicia się piłki tenisowej – rozwiązanie z jednej strony fascynujące,  a z drugiej bardzo precyzyjne.

Jednym słowem współczesny tenis odarty został z istotnego czynnika ludzkiego: z decyzji człowieka o ważności zagrania. Mecze nowojorskie są więc bardziej mechaniczne, wręcz chłodne, a pustki na trybunach tylko ten chłód pogłębiają. Na pocieszenie można zauważyć, że zostali – póki co – sędziowie główni „na stołku”. Oni nie tylko maja ostateczne zdanie w kwestii zdobytego punktu, ale również rozstrzygają szereg innych spornych kwestii, które mogą pojawić się na korcie. Dodatkowo są oni nie raz obiektem ataku słownego ze strony sfrustrowanego zawodnika. Nie mają lekko, ale za to są sędziowie mniej lub bardziej lubiani zarówno przez zawodników jak i tenisową publiczność. Na pocieszenie – ale tylko do czasu. Łatwo wyobrazić bowiem sobie można sztuczną inteligencję w roli takiego arbitra. Skoro SI potrafi się uczyć, a uczy się bardzo szybko, to jest tylko kwestią czasu, jak i ta funkcja przejęta zostanie przez algorytmy. Postęp w tworzeniu algorytmów i budowie nowych generacji komputerów jest szalony. Cóż wtedy zostanie z tego pięknego sportu? Tylko zawodnicy?

W ten sposób maszyny pozbawiają blasku najszlachetniejsze dyscypliny sportowe. Dla większej precyzji: zawodowe, o najwyższe stawki rozgrywki w tych dyscyplinach. Można mieć tylko nadzieję, że te rozwiązania techniczne nie prędko, a może nigdy nie zagoszczą na kortach amatorskich. Tutaj rozstrzygnięcie, czy piłka „była dobra” czy nie pozostanie kwestią ustalenia pomiędzy zawodnikami, którzy, najczęściej, spotkają się ze sobą znowu za kilka dni. Sport amatorski górą!

P.S.

W szerokiej publicystyce od dawna obecny jest temat: maszyna kontra człowiek. Ale takie ujęcie zagadnienia jest błędne z zasadniczego powodu. Przecież maszyny (komputery, algorytmy) wytwarzane są, póki co,  przez człowieka i tylko przez człowieka. Do czasu, gdy sztuczna inteligencja opanuje proces reprodukcji. Ale dzisiaj to w istocie temat: człowiek kontra człowiek.