20 lat minęło…
Skwapliwie skorzystałem z zaproszenia Wicemarszałkini Senatu, Pani Gabrieli Morawskiej-Staneckiej, oraz polskich eurodeputowanych: Leszka Millera i Włodzimierza Cimoszewicza na konferencje poświęcona 20-tej rocznicy zakończenia negocjacji Polski z Unią Europejską. Nie tylko z tej racji, że w tym procesie miałem swój skromny udział. Konferencja była bardzo ważna, potrzebna. Zbyt mało mówi się u nas o tym okresie, o przemianach, jakie w Polsce dokonały się skutkiem całego, długiego procesu „cumowania” Polski i 9 innych państw Europy środkowo-wschodniej do Unii Europejskiej, jaki rozpoczął się właściwie już w 1990 r.
Konferencja taka była niezwykle potrzebna, gdyż rzeczywiście – jak wskazywało w jej trakcie kilkoro panelistów – zaniedbaliśmy kompletnie proeuropejską edukację społeczeństwa i w efekcie wiedza przeciętnego Polaka o tym tak trudnym, tak ważnym procesie jest dzisiaj zerowa. Za udaną próbę choćby częściowego wypełnienia tej luki inicjatorom i organizatorom konferencji należą się słowa uznania.
Do udziału w konferencji zaproszono głównie osoby, które w ten historyczny proces były czynnie zaangażowane. Wśród panelistów wielkie nazwiska: J. Truszczyńsi, D. Hubner, J. Kalinowski, M. Pol, G. Kołodko i wielu innych. W oczy rzucała się lista nieobecnych. Otwierało ją nazwisko Aleksandra Kwaśniewskiego. Być może nie mógł przybyć, ale o ile go znam będąc zaproszonym niewątpliwie przesłałby uczestnikom jakiś swój adres w tym względzie. Prócz Donalda Tuska nie było wśród obecnych żadnego z szefów partii opozycyjnych, żadnego przedstawiciela rządu. Czy wynikało to z takiej a nie innej koncepcji konferencji, czy z innych powodów – nie wiadomo.
To, co najbardziej inspirowało mnie do udziału w konferencji był oczywisty dysonans i ciekawość, jak wybrną z niego organizatorzy. Z jednej strony bowiem tytuł i temat konferencji jednoznacznie wskazywały na jej historyczno-wspomnieniowy charakter. Z drugiej zaś odpowiedzialnością polityka jest patrzenie przed siebie, działanie dla przyszłości, dla przyszłości Polski w Unii europejskiej w szczególności. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy tak wiele dzieje się w samej Unii oraz dookoła niej jest to temat topowy. Jak z tego punktu widzenia przedstawiała się konferencja?
Część historyczno-wspomnieniowa bez zarzutu. Problemy, atmosfera około negocjacyjna, emocje – to główne tematy poszczególnych wystąpień. Leszek Miller przypomniał m.in. że aby wypełnić nasze zobowiązania z tytułu acquis communautaire musieliśmy przyjąć ponad 300 ustaw zmieniających w istocie nasz system prawny, ustrój społeczny i gospodarczy. Przytoczył też komentarz jednego z duńskich dziennikarzy zaraz po zakończeniu negocjacji w Kopenhadze, w konkluzji którego stwierdza się, że pozytywne zakończenie negocjacji polski z Unią jest de facto prawdziwym zakończeniem II Wojny Światowej.
Niestety, trudno wyzbyć się poczucia niedosytu, a nawet obaw związanych z wizją przyszłości. Padło wiele ważnych, prawdziwych haseł, w tym przede wszystkim cel, jakim powinien być powrót Polski do głównego nurtu polityki europejskiej. Jednakże jak miałoby to nastąpić – tego żaden z polityków nie wskazał. Miller odwoływał się do 70-80% poparcia Polaków dla członkostwa Polski w Unii. – To jest nasza kotwica – głosił Miller, która daje nam szansę wygrania wyborów. Jeszcze dalej poszedł w swoim płomiennym wystąpieniu Marek Pol, kategorycznie stwierdzając, że to nie odsunięcie PiS od władzy powinno być głównym celem opozycji w najbliższych wyborach, ale zapobieżenie polexitowi – wyprowadzeniu polski z Unii. To, zdaniem byłego przewodniczącego Unii Pracy powinno przesądzać o wspólnej liście wyborczej opozycji w najbliższych wyborach.
Mam poważne zastrzeżenia do takiego rozumowania. Bardzo bym chciał, aby rzeczywiście 70-80% Polaków było za członkostwem Polski w Unii, takiej, jaka ona jest teraz. Z całą pewnością w kampanii wyborczej nie zaistnieje dychotomiczny podział na zwolenników i przeciwników Unii. W żadnym ze swoich wystąpień Kaczyński nie zapowiadał przecież polexitu. Wręcz przeciwnie. Mówił on: – jesteśmy za członkostwem w Unii, ale nie takiej. Wizja Unii Europejskiej według Kaczyńskiego to powrót do organizacji stricte gospodarczej typu Europejska Wspólnota Węgla i Stali, organizacji zdecentralizowanej tworzonej przez całkowicie suwerenne, narodowe państwa. Unia według Kaczyńskiego to unia w której jedynymi wspólnymi wartościami są tzw. wartości chrześcijańskie, unia, która nie wtrąca się w takie sprawy jak praworządność, prawa człowieka, wolności obywatelskie itp.
I jeżeli dzisiaj cieszymy się, że 80% Polaków jest za członkostwem w Unii, to opozycyjni politycy KONIECZNIE uzyskać muszą odpowiedź na pytanie następujące: jaki procent Polaków jest za Unią w jej dotychczasowej koncepcji, organizacja dążącą do jak największej integracji państw unijnych we wszystkich możliwych płaszczyznach (politycznej, obronnej, kulturowej, naukowo-badawczej), a jeki procent popierać będzie koncepcje przyszłej Unii według Kaczyńskiego. O ile wierzyć przekazom medialnym, mówiącym o doskonałym sondażowym zapleczy PiS, to Kaczyński odpowiedź na to pytanie zna. Rozwiniecie więc przez opozycję frontu: za i przeciw polexitowi będzie przysłowiowym tak obszernym zamachem siekierą, że wypadnie ona z rąk. PiS bowiem spokojnie odpowie: my wcale nie myślimy o wystąpieniu z Unii, my chcemy Unię zmieniać. Dlatego pro unijna polityka opozycji powinna być bardziej wyrafinowana, powinna precyzyjnie określać jakiej Unii w przyszłości chcemy, jakie wnioski wyciągamy z jej dotychczasowego funkcjonowania, co będziemy proponować na przyszłość. Itp., itd.
Niestety, żadne takie wątki w wystąpieniach dyskutantów się nie pojawiły, a apel Marka Pola spotkał się nawet z aplauzem sali. I to martwi mnie bardzo, a tym bardziej po zapoznaniu się z dzisiejszymi „sensacyjnymi” doniesieniami mediów o jakowej „kapitulacji PiS przed Unią Europejską”. Chodzi oczywiście o kwestie praworządności i wypełnieniem tzw. kamieni milowych przez Polskę. Prasa rozwodzi się na „tajnym” dokumentem popisanym przez polski rząd, w którym wymienionych jest szereg zobowiązań rządu w kwestii „przywrócenia” praworządności, od czego uzależnione będzie uruchomienie środków z KPO. Odblokowanie tych środków niechybnie nastąpi wkrótce na podstawie deklaracji polskiego rządu przeprowadzenia kilku regulacji prawnych. Wszyscy znamy biegłość PiS w manewrowaniu prawem, przepisami i procedurami. Czym innym jest więc zgłoszenie projektu, czym innym przyjęcie ostatecznej jej wersji, a zupełnie czym innym jej stosowanie. PiS zgłosi jakieś projekty, środki zostaną uruchomione. Spełni się więc w ten sposób moje przewidywanie („Pieniądze za demokrację?” http://jacekq.pl/wp-admin/post.php?post=294&action=edit), że Komisja Europejska skorzysta z niesławnej metody „dynamicznej interpretacji prawa” aby na jakiś czas mieć z głowy polski problem. Na jakiś czas. Sytuacja jest tym groźniejsza, że z prasowych enuncjacji wynika, że na porządku dziennym nie stawia się kwestii nadrzędności prawa unijnego nad krajowym. Rok temu trybunał Przyłędzkiej jednoznacznie odrzucił tą, powszechnie obowiązującą w Unii zasadę, czym wywołał poważne obawy Brukseli o jedność całej zjednoczonej Europy. Wśród tzw. „kamieni milowych” próżno szukać żądania wycofania się Polski z tego stanowiska. Odblokowanie środków z KPO PiS niewątpliwie ogłosi jako swój sukces, przysparzając zwolenników Unii według Kaczyńskiego.
Jakiej więc Unii chce opozycja?