„Wszyscy wszystkim ślą życzenia…” Taki noworoczny czas. Chciałbym też przesłać wszystkim życzenia aby ten rok był… no właśnie jaki. To co pierwsze przychodzi mi do głowy, to życzenie roku bez wojny. Życzenie ściętej głowy – wiem. Istota ludzka wie doskonale , że to co najbardziej ją odczłowiecza (inni mogą utrzymywać, że to, co eksponuje najbardziej efektywnie człowieczą naturę) to zabijanie drugiego człowieka. Jeżeli jest to akt indywidualny – to oczywiście wzbudza powszechne oburzenie. Uruchamiane są wszystkie procedury: aparatu przymusu, instytucji prawnych, opinia publiczna. Zabicie jednego człowieka jest zbrodnią. Zgoła inaczej jeżeli zabija się setki, tysiące ludzi naraz. Wówczas uruchamiany jest cały arsenał usprawiedliwiający (wojny sprawiedliwe, niesienie kaganka demokracji) za którymi stoją te prawdziwe powody: interesy ekonomiczne, gospodarcze i polityczne. Kampania „usprawiedliwiania” wojen, „usprawiedliwiania” prowokowania wojen, „usprawiedliwiania” wojen zastępczych prowadzonych za nasze pieniądze, w naszych interesach, ale przez żołnierzy trzecich państw i przez te trzecie państwa. Działaniom „usprawiedliwiającym” towarzyszą dzielnie działania zacierające , wypierające z publicznego obiegu niewygodne fakty. Osiem lat bombardowania rosyjskojęzycznej ludności cywilnej Ługańska i Donbasu przez ukraińskie, nacjonalistyczne formacje wojskowe nie zasłużyły na uwagę światowej opinii publicznej, ani na uwagę licznych, stosownych międzynarodowych instytucji. Te zbrodnie przykryła medialna mgła. Podobnie dzisiaj w strefie Gazy. Bombardowanie szpitali, obozów dla uchodźców jest na porządku dziennym i chociaż wzbudza protesty różnych społecznych grup, to śmierć kilkunastu tysięcy cywilów, głównie kobiet i dzieci w żaden sposób nie przekłada się na jakiś totalny sprzeciw i konkretne przeciwdziałania światowych politycznych liderów. Rzeczywiście, istota ludzka rzemiosło wojenne podniosła do niebywałego poziomu zarówno w wymiarze militarnym jak i społecznym.
Jednocześnie ludzkość nie wypracowała żadnych skutecznych mechanizmów zapobiegania wojnom. Wszystkie inicjatywy typu Liga Narodów czy ONZ okazały się mydleniem oczu, pokazówką na spokojne czasy. A dzieje się tak dlatego, że wojna jest w istocie głównym mechanizmem napędzającym kapitalistyczną gospodarkę i leży w żywotnym interesie najbogatszych 10 procent populacji Ziemi.
Życzę więc, aby 2024 rok, i następne, były latami bez wojen, ale wiem, że są to życzenia nierealne.
Drugim, powszechnie słyszalnym zwłaszcza w Polsce życzeniem jest życzenie (i obietnice) „powrotu do normalności”. Nie zanosi się na normalność. Miało być normalnie, prasa miała być niezależna, rząd miał mówić wyłącznie prawdę. A jak jest?
Jestem – jak każdy człowiek – ignorantem w większości obszarów. Ale staram się być ignorantem myślącym. Jeżeli więc napotykam na rzeczy niezrozumiałe, to oczekuję od „znających się” ich racjonalnego wyjaśnienia. Wygląda na to, że hasło „powrót do normalności” rozbiło się na pierwszym zakręcie, jakim stała się nieoczekiwana, krótkotrwała bo trzyminutowa wizyta w polskiej przestrzeni powietrznej… no właśnie, czego?
Piątkowy ranny komunikat Dowództwo Generalne informował o wtargnięciu w polską przestrzeń powietrzną „niezidentyfikowanego obiektu” (podkreślenie J.U) ze strony Ukrainy. Obiekt przebywał u nas około 3 minut, po czym… nie wiadomo co się z nim stało. Komunikaty wojska głosiły, że obiekt ten opuścił tereny naszego kraju, ale to samo wojsko rozpoczęło szeroką akcję poszukiwań w terenie. Ponoć po to, aby się upewnić co do tego opuszczenia. Jest to nowy, polski sposób weryfikacji radarowych systemów w warunkach bojowych. Według wojskowych źródeł obiekt ten „zginął” z polskich radarów przed opuszczeniem Polski. Zginął, czy został zgubiony przez nasze dzielne wojsko? A może to był jakiś super pocisk, który sam decyduje, czy ma być widoczny dla radarów, czy nie. Media nie zainteresowały się tym szczegółem. W przekazach bryluje teza, że „wojsko zdało egzamin na piątkę”.
Ale powróćmy do pytania co to był za obiekt? Zaraz po posiedzeniu BBN Minister Obrony w towarzystwie dwóch generałów stanął przed kamerami i mikrofonami mediów. Jeden z generałów mówił, że „wszystko wskazuje na to, że to była rosyjska rakieta”. Wszystko, czyli co konkretnie? Na wszelki wypadek generał nie stwierdził kategorycznie: „To była rakieta rosyjska”. Przekształcenie się ”niezidentyfikowanego obiektu” w „rosyjską rakietę” musi mnie, ignoranta wojskowego, skłonić do podstawowego pytania: Czy nasze służby obrony rakietowej, dysponujące najnowocześniejszymi, amerykańskimi systemami nie są w stanie zidentyfikować rakiety bojowej i muszą pozostać przy eufemizmie „niezidentyfikowany obiekt”? Czy ustalenie, że była to rakieta bojowa wymaga posiedzenia BBN? Przypisywanie obcemu państwu naruszenia integralności kraju to nie błaha sprawa. Ale znowu media nie podjęły tematu. „Rosyjska rakieta” to hasło wpisujące się w oczekiwania wielu środowisk nie tylko wojskowych. Podjęto oczywiście wszystkie „przewidziane procedurami” działania. Poderwano (w jakim celu?!) wojskowe samoloty polskie i natowskie, wezwano na dywanik MSZ chargé d’affaires Rosji, któremu nasz wiceminister dzielnie groził palcem i pobrzękiwał szabelką. Jednocześnie odmówił on przedstawienia dowodów na to, że to była rakieta rosyjska. Po co udowadniać rzeczy oczywiste?
Być może była to jakaś rosyjska rakieta, która zaatakować miała obiekty wokół Lwowa nieoczekiwanie od strony zachodniej, a nie wschodniej. Ale wówczas strona ukraińska bądź NATO powinni dostarczyć tego dowodów. Być może był to jakiś przypadek. Skoro bowiem na wojnie Pan Bóg ponoć nosi kule, to dlaczego nie miałby nosić rakiet?
Idąc pod prąd oświadczeniu Dowództwa Operacyjnego RSZ, że w tej sprawie „wykluczyć należy wszystkie możliwe scenariusze” (foto) postawię diaboliczne pytanie: a może to była ukraińska prowokacja, podjęta z ochotą przez polskich polityków? Teatr wojenny na Ukrainie dostarczył nam tak wiele przykładów inscenizacji, dezinformacji, akcji propagandowych, że taka z rakietą nad Polską to przysłowiowy pikuś. Pytanie jest takie: czy tym „niezidentyfikowanym obiektem” mógł być ukraiński (amerykański) bojowy dron?
Całe wydarzenia miało miejsce w szczególnym momencie. Świat powoli odwraca się od Ukrainy. Prezydent USA walczy z Kongresem o obiecane Ukrainie dodatkowe środki, w wielu krajach odczuwa się bolesne budżetowe skutki pomocy temu państwu, mnożą się społeczne protesty. Prezydent Zełenski przechodzi samego siebie domagając się prośbą i groźbą od Zachodu utrzymania i zwiększenia militarnej i finansowej pomocy. I nagle: rakieta rosyjska nad terytorium państwa NATO. Dar z nieba dla Zełenskiego! Efekty już widzimy: kilka europejskich krajów już podjęło decyzję o dodatkowej pomocy dla ukraińskiego rządu, zapowiedź nowych wydatków zbrojeniowych w Polsce, wzrost antyrosyjskich nastrojów, utwierdzanie opinii, że Rosja jest zagrożeniem dla NATO. Same konkrety, same plusy za sprawą „niezidentyfikowanego obiektu” który był, ale zniknął.
Temat „rosyjskiej rakiety” poruszył mnie, gdyż pokazał dwa problemy. Jeden to problem mediów, które w stanie „normalności” powinny być merytoryczne i dociekliwe, a jak się okazuje nie są. Druga kwestia, to obawa, że w takiej histerycznej niemal atmosferze, w której podejmuje się działania nadmiarowe, nie kierowane chłodną logiką ale politycznym zapotrzebowaniem, w stanie o dużym ładunku emocjonalnym, bieg spraw może łatwo wymknąć się spod kontroli. Czego nikomu nie życzę.