Mami, tumani, przestrasza – tak, parafrazując mickiewiczowski opis diabła z „Pani Twardowskiej” scharakteryzować można politykę Prezydenta Trumpa wobec Unii Europejskiej (i nie tylko). „USA broni Niemcy, Francję i całą Europę”. „Chcę aby państwa NATO wydatkowały 4% budżetu na zbrojenia”. Te dwa zdania Prezydenta Trumpa wygłoszone na brukselskim szczycie NATO mówią prawie wszystko o aktualnej sytuacji geopolitycznej. Prawie, gdyż należy do nich dodać parę szczegółów. Pierwszy to ten, że USA bronią Europy przed wrogiem, którego same wykreowały. Nie po raz pierwszy potwierdza się prawda, że w polityce posiadanie dobrego wroga jest ważniejsze niż najlepszego sojusznika. Nie ważne, czy Rosja jest czerwona , biała czy kolorowa – ma być wrogiem i zagrożeniem dla świata, któremu tylko USA mogą stawić czoła. I interes się kręci: wojskowi rozkładają mapy, przedsiębiorcy rozkręcają produkcję zabawek dla wojskowych, politycy wygrywają wybory.
Drugi to ten, że Trump codziennie niemal potwierdza swoją nieobliczalność: dzisiaj mówi jedno, jutro mówi coś przeciwnego a pojutrze robi coś zupełnie innego.
Trzeci ważny element, to szereg drobnych z pozoru faktów, które należy zebrać razem. Tak więc na koktajl Trumpa muszą złożyć się na przykład zaangażowanie jego ludzi (Robert Mrecer) w brytyjskie referendum w sprawie wystąpienia z Unii Europejskiej (wpis „Truchtająca lewica”, maj, 2017). Dodać należy do tego ujawnioną w trakcie dwustronnego spotkania w Waszyngtonie propozycję wystąpienia Francji z Unii, jaką Trump złożył Prezydentowi Macronowi w zamian za umowę handlową korzystniejszą dla Francji niż ta z Unią. Ostatnio w niewybredny sposób upominał Niemcy, że są na pasku Kremla i znów groził sankcjami za Nord Stream 2. Mami, tumani, przestrasza.
Trump dąży do załamania przedsięwzięcia pod nazwą Unia Europejska. Dla USA jest jasne, że Zjednoczona Europa będzie poważnym konkurentem dla wchodzących w kryzys Stanów, nie tylko w aspekcie gospodarczym. Dlatego w celu jej demontażu obrał taktykę wybierania z europejskiego koszyka pojedynczych państw. Najpierw szantaż: wprowadzenie ceł na określone towary z możliwością odstąpienia od nich w stosunku do poszczególnych państw w drodze dwustronnych negocjacji. To, że Teresa May pospieszyła do Trumpa z błaganiem, by skreślił Wielką Brytanię z listy mnie nie dziwi, ale że podobnie uczyniła Unia Europejska – już tak. Na szczęście wygląda na to, że w Brukseli przejrzeli na oczy i zdali sobie sprawę z humorystycznego charakteru takiego wniosku. Zdali sobie sprawę, że celem działań Trumpa jest właśnie UE.
Niektórych państw Trump nie musi z unijnego koszyka wyjmować : same z niego wyskakują w jego objęcia. Należy do nich przede wszystkim Polska, która wasalizm względem USA me niejako w genach. Jego nowożytne początki biorą się od próśb „Solidarności” o wprowadzenie sankcji gospodarczych przeciwko Polsce w latach 80-tych, wsparcia finansowego, materialnego i wywiadowczego „Solidarności” przez CIA, przez aferę Kuklińskiego, niesławne obozy dla arabskich jeńców, aż po najnowszy akt – już z polskiej inicjatywy: porozumienie „Trójmorza”, które Polska na tacy podała Trumpowi rok temu (wpis „Szczyt zaszczycony”, czerwiec 2017). Polska jest więc ochotnikiem-pomagierem, wspólnikiem Trumpa w rozmontowywaniu Unii. I cała Europa to widzi.
Kolejnym elementem, który musi być wzięty pod uwagę, jest informacja, która mignęła przez media, nieoficjalna oczywiście, że niewykluczone jest, że Trump, w trakcie zbliżającej się rozmowy z Putinem, byłby gotów uznać aneksję Krymu przez Rosję. W tle tego wszystkiego jest oczywiście amerykańska gospodarka, zmuszenie Europy do zakupów amerykańskiego gazu i amerykańskiego uzbrojenia.
Do tej pory Unia Europejska dzielnie i solidarnie stawała po stronie USA w jej agresywnej względem Rosji polityce. Pojawiające się przesłanki i spekulacje, że Trump może się z Putinem „dogadać” postawi Europę w niezręcznej pozycji z ręką w urynale.
Trump wcale nie musi z Putinem podpisywać jakiegoś formalnego porozumienia. Wystarczy świadomość wspólnych geopolitycznych interesów. Ważne jest przy tym pytanie, czy Rosja w zamian za wolną rękę w sprawie Ukrainy będzie gotowa oddać Nord Stream 2? Z drugiej strony, podpisując kuriozalną deklarację z Kim Dzong Unem Trump pokazał, że stać go na każdą tego typu woltę – również w stosunku do Rosji.
„America first!” – a cała reszta? Zupełnie nieważna.
Takiej wolty nie będzie natomiast w stanie wykonać rozgrzana do czerwoności w swej rusofobii Unia Europejska. I zapewne o to Trumpowi chodzi: zdezorientowana, wewnętrznie poróżniona Unia stanie się łatwym łupem gospodarczym.
Bardzo dobre i racjonalne – co w naszym kraju jest rzadkością (zwłaszcza w polityce i medialnym „szumie” z nią związanym) – refleksje Jacku. Chapeaux bas ! W powszechnym – i to ja osobiście widziałem od lat i na to zwracałem w swych „produkcjach publicystycznych” uwagę (patrząc na świat z takiej „mikro” indywidualnej płaszczyzny) – mniemaniu to Rosji zależy (i miało zależeć od dawna) na rozbicie czy osłabieniu UE. Nie twierdze że elementów takich w polityce Kremla nie można dostrzegać. Choć uważam, iż Rosjanie (zresztą podobnie czynią to i Chińczycy – czyli mega-gracze polityki, a de facto geopolityki – światowej) „grają” na wiodący tandem UE: Niemcy i Francję. I to w takiej kolejności. Rosjan do takiej postawy pobudza jeszcze historia (przynajmniej od czasów Katarzyny Wielkiej czyli od kilku stuleci) i ich złożone na pewno , ale i wzajemnie „udobnyje” stosunki z Niemcami: choć nie zawsze były one miłe, przyjazne etc. Rosjanie zazdroszczą Niemcom porządku, systematyczności, stosunku do prawa – Niemcy u Rosjan podziwiają „przestrzeń” która ma dawać wolność, „duszę” czyli lekkość i „duszoszczypatielność” – choć jednocześnie i mroczność – literatury i sztuki. Piszę te akurat frazy, u Ciebie na blogu jako komentarz, w bardzo szerokiej perspektywie, tak en bloc. Ameryka od lat – ale w bardziej subtelny sposób niż robi to Trump – grała na osłabienie albo na „uwiązanie” UE na swej smyczy, albo na „niedopuszczenie” do tego aby UE stała się „jednolitym organizmem” – przede wszystkim politycznie – i tym samym żeby nie mogła wybić się na „niezależność” od Wuja Sama. W wielu aspektach. Np. NATO i wiodąca w nim rola USA – ze zrozumiałych względów (przede wszystkim wydatki na obronę oraz agresywną, ofensywną politykę globalną Białego Domu bez względu czy rządził demokrata czy republikanin – można to nazwać nowoczesną „polityką kanonierek”) – było m.in. tego przejawem, formą nacisków etc. Subtelnych jak zaznaczyłem (to też są kanony dyplomacji i polityki na „najwyższym poziomie”). Trump to jednak jest „coś innego”, przynajmniej dla mnie: to 156 % wytwór i egzemplifikacja tzw. amerykanizmu (w najgorszej wersji) rodem z przysłowiowego Kansas (Kansas – np. w opiniach takich Amerykanów jak np. Ost czy Frank – to synonim, wypisz wymaluj u nas w Polsce „Podkarpacie”, „kieleckie” czy „Łomża” – taka paralela w przedmiocie mentalności, świadomości, obyczajowości, specyficznej formy religijności etc). Poza tym politykę on traktuje jak firmy, którymi zarządzał. Zyski – straty, tu „odpuszczam aby zaraz „tu zyskać”. Dziś, natychmiast i żeby to medialnie i piarowo było zakomunikowane publicznie: narcyz, sobek, egocentryk zawsze tak działa, mając jeszcze sukcesy w tzw. biznesie i traktujący pieniądze i „dobra posiadane” jako dowód słuszności swej drogi życiowej. I wyborów dokonywanych, które winne być przez całe otoczenie podziwiane. I to ma być drogowskazem, wektorem, kultywowanymi wartościami, przez wszystkich , najlepiej przez cały świat. Nie first America, ale first JA. Ale jeszcze dochodzą – w jego przypadku (i tego co nazwałem wcześniej „amerykanizmem”) – poczucie mocy wynikające z hegemonii światowej jaka się wytworzyła po upadku Muru Berlińskiego oraz ….. skazy powstałej z neoliberalnego (że tak się wyrażę) patrzenia na świat i ludzi. „Duży może więcej” a maluczcy mają słuchać i iść „za elitą” mówiąca jak i co ma być……. I tylko zyski, zyski, zyski (zarówno w wymiarze „materialnym” jak i „duchowym”’ – rząd dusz jest nie do przecenienia Jacku w zaspokajaniu potrzeby „panowania” człowieka nad człowiekiem). Trump brutalnie i bez żadnych „upiększeń” realizuje zasadę obowiązującą w biznesie (ale taktownie przez polski mainstream przemilczaną) dot. eliminacji konkurenta jako formy rywalizacji o rynki; UE mogłaby być po politycznym zjednoczeniu nie tylko konkurentem ale i „grabarzem” amerykańskiej hegemonii w ramach cywilizacji tzw. Zachodu. UE jeśliby udało się scalić ten organizm politycznie, usprawnić i ujednolicić prawo oraz przynajmniej główne przepisy byłaby na pewno elementem mogącym zagrozić hegemonii nie tylko USA ale i Chin. W przyszłości. Nikomu – nie tylko Rosji (u nas źródła tych katastroficznych przypuszczeń i zaklęć tkwią w rusofobii naszych elit) – na tym nie zależy. USA może jeszcze bardziej, co dziś pod prezydenturą Trumpa widać dobitnie. Czyni on jawnie i brutalnie to co jego poprzednicy czyni i do czego dążyli „zakulisowo”. Bo coś takiego jak Zachód w jednolitej, politycznie, ekonomicznie, a nade wszystko – kulturowej, formie już nie istnieje od dawna (nad Wisłą – wedle naszego „chciejstwa”, idealistycznej wiary w „american dream” i opisywanego przez Ciebie Jacku serwilizmu elit – ten wzorzec królował i króluje cały czas).
Warto czasem słuchać „tych innych”, naszych przeciwników, a może – konkurentów. Komiczny polityk rosyjski – coś na kształt Trumpa po drugiej stronie oceanu – Władimir Wolfowicz Żyrinowski (w klasycznie swej retoryce i optyce, śmiesznej i groteskowej ale w tej akurat wypowiedzi jest głęboki sens) w jednej z debat politycznych w TV (po rosyjsku, słucham i oglądam te „medialne myki” w sieci bo warto mieć ogląd wyrobiony na podstawie balansu informacyjnego nt. sytuacji w Rosji – tak demonizowanej i obrzydzanej na wszelkie sposoby – „in situ”, nie z jednej tylko, polsko-medialnej, niesłychanie nieprawdziwej bo skażonej uprzedzeniami i fobiami, strony) powiedział odnośnie spotkania Putin – Trump: Amerykanie chcą nas odciągnąć od Chin i Iranu, nawet poświęcą dla tego Ukrainę, Syrię i Europę Środkową. Duopol Chiny – Rosja jest nie do pokonania za 20-30 lat. Jesteśmy z Chińczykami na siebie skazani, bo „wróg naszego wroga musi być naszym sojusznikiem”. Im, Amerykanom i Trumpowi, chodzi o Chiny, bo Rosja dziś sama nie da sobie rady z USA. Oni nas „zjedzą” jak było „za Jelcyna” (Żyrinowski uważa, iż wtedy Rosja „uciekła spod topora całkowitego rozpadu i degrengolady”; ta wypowiedź to emanacja odwiecznej walki w Rosji pomiędzy tzw. „zapadnikami” vel okcydentalistami, a „narodnikami”, słowianofilami, zwolennikami Rosji jako cywilizacji euroazjatyckiej, zbudowanej na delikatnej symbiozie kultur: prawosławnej, islamskiej i judaistycznej – kłania się też tu Huntington ze swoim „zderzeniem cywilizacji”).
Tylko tych garść drobiazgów, subiektywnych przemyśleń i obserwacji, chciałem Jacku dodać do Twego fajnego komentarza blogowego. Jeszcze raz – Chapeaux bas !