Cyniczne, obłudne uzasadnienia zajazdu kontrolowanego przez „PiS” (piszę w cudzysłowie, gdyż organizacja, która kryje się za tym akronimem jawnie naigrywa się zarówno z prawa jak i sprawiedliwości) koncernu paliwowego na polskie media nie wzbudzają większej egzaltacji, większego poruszenia w Narodzie. Naród, a przynajmniej znaczna jego część zdaje się mówić: „Cóż, tak widocznie ma być”. Otóż nie ma tak być. Ale jeżeli Naród tak mówi, to będzie dużo gorzej. Gorzej dla tego Narodu oraz gorzej dla polskiego państwa, a więc znowu gorzej dla Narodu.
Polska Press, której właścicielem de facto stał się ulubieniec Kaczyńskiego, były wójt Pcimia, to 500 stron internetowych, 20 dzienników regionalnych i prawie 150 tygodników, które gromadzą ponad 17 mln odbiorców. Na co to wszystko Orlenowi? Z punktu widzenia celów dla jakich utworzony został ten koncern – na nic. Ale wpływ na 17 milionów odbiorców jest strategiczną sprawą dla „PiS”. Okazało się, że Telewizja Polska, Polskie Radio, tabuny prawicowych gazet i gazetek, kościelne ambony to za mało, aby w parlamencie zdobyć uprawnioną przez wodza większość konstytucyjną. Przygotowywana jest więc Wielka Ofensywa Propagandowa na owe 17 milionów, aby wyłuskać z tej grupy dodatkowe głosy w najbliższych wyborach. W ramach tej ofensywy „PiS” potrzebuje stworzyć swoistą tarczę, medialną osłonę potencjalnych kandydatów na Prawdziwych Polaków przed herezjami, jakie niedobitki niezależnych dziennikarzy jeszcze gdzieniegdzie publikują. A potrzeba jest coraz bardziej paląca.
Dla najbardziej plastycznego scharakteryzowania problemów PiS przypomnieć należy jedną scenkę z sali sejmowej. Z mównicy, wśród braw całej Zjednoczonej Prawicy, schodzi Marian Banaś. Właśnie złożył uroczyste ślubowanie przed objęciem jednego z najważniejszych urzędów w Rzeczpospolitej, urzędu Prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Dla zwiększenia wyrazu swojego uznania posłowie prawicy biją brawa na stojąco. Oficjalne miejsce na sali sejmowej Prezesa NIK jest w tzw. „tramwaju” po lewej stronie Marszałka i sejmowej trybuny. Po prawej znajduje się „tramwaj” dla rządu. Nie ma w tym przypadku. W „tramwaju” po lewej stronie zasiadają szefowie urzędów, które z konstytucyjnych względów powinny być niezależne od władzy wykonawczej, a więc prezesi trybunałów, władz sądowniczych itp. Sejmowe „tramwaje” są więc ilustracją trójpodziału władzy.
Świeżo upieczony Prezes NIK nie zmierza jednak z trybuny na właściwe urzędowi, który właśnie objął miejsce. Swoje pierwsze kroki kieruje ku „tramwajowi” rządowemu, z którego już wyrywają się na wyprzódy urzędnicy z gratulacjami. Którzy spośród nich są pierwszymi? Warto zapamiętać: koordynator służb specjalnych, członek Rady Ministrów Mariusz Kamiński i jego zastępca Michał Wąsik. Z ich oczu tryska triumf i nieukrywana radość spotęgowana uśmiechami od ucha do ucha. Oczywiście misiaczki, buziaczki itp. Stało się! Hosanna! Ci dwaj panowie doskonale wiedzą, że podległe im służby od roku prześwietlają Banasia i z pewnością przed całą procedurą „wyboru” dokładnie z efektami pracy agentów się zapoznali. W normalnym państwie takie ostentacyjne zachowanie szefów służb specjalnych byłoby nie do pomyślenia. W Polsce miało być swego rodzaju publicznym „certyfikatem moralności” dla obejmującego urząd Prezesa najwyższego organu kontroli państwa. Było jednak zapewne jeszcze czymś więcej
Ostatnio publika bombardowana jest przez media rewelacjami z tego właśnie kręgu. Zaczęło się od bez dwóch zdań kontrolowanego przecieku z NIK o poważnych zarzutach głównie pod adresem Premiera Rządu z tytułu organizacji tzw. wyborów „kopertowych” w 2020 r.Zarzuty dopiero za 3 tygodnie mają ujrzeć światło dzienne w zapowiadanym raporcie Izby. Odpowiedź przyszła natychmiast: przeszukanie przez funkcjonariuszy CBA willi syna Prezesa NIK, niegdyś wiązanego z zapominaną powoli „aferą Banasia”. Kolejny cios wyprowadza Banaś, oskarżając służby specjalne o wywieranie nacisku na NIK i uroczyście deklarując, że on tym naciskom nie ulegnie. Żenujący spektakl rodem z amerykańskich filmów gangsterskich, w których rodziny rywalizują o przywództwo w mafii.
Któż jest sprawcą tego skandalu? Otóż jest nim nie kto inny jak dziennikarz śledczy Bertold Kittel, który niemal nazajurz po zaprzysiężeniu Prezesa NIK opublikował słynny reportaż „Pancerny Marian i pokoje na godziny”. Materiał Kittela wstrząsnął Polską. To po tym reportażu byliśmy świadkami pierwszego starcia: uda się odwołać z funkcji prezesa NIK osobę do cna skompromitowaną, która, jak się okazuje miała bardzo podejrzane konszachty ze światem przestępczym i niejasne źródła majątku czy nie. Pierwszą rundę wygrał Banaś – stanęła za nim Konstytucja i ustawa o NIK. Druga, którą miał być „wariant awaryjny Kaczyńskiego” spaliła na panewce
Jak wyglądałaby dzisiaj sytuacja polityczna w Polsce gdyby nie artykuł Kittela? Niewątpliwie byłaby zupełnie inna, sielankowa. Marian Banaś byłby królem warszawskich salonów, ozdobą państwa pisowskiego, wokół którego roztaczałaby się właściwa pisowskim politykom aureola sukcesu, ale de facto chodzącym na krótkim sznurku, którego drugi koniec trzymałby Mariusz Kamiński. Przeciek w sprawie Morawieckiego prawdopodobnie by się nie ukazał. Nie byłoby zapewne takich ustaleń. Byłyby tylko „drobne uwagi” tak jak w przypadku NIK-owskiej kontroli skandalicznych rządowych zakupów respiratorów za pośrednictwem podejrzanego handlarza bronią, który w momencie otrzymania rządowego zlecenia i sowitej zaliczki około 120 milionów złotych, w 2020 r. legitymował się jedyną fakturą na kwotę bodajże 18 000 zł z tytułu obrotu mięsem. Handlarza bronią, od którego aż śmierdziało służbami specjalnymi. Drobne zarzuty? Najwyższa Izbo – daruj sobie! Ale czyż nie dla takich sytuacji postawiono na funkcji szefa NIK osobę, na którą haki rozsadzają niejedną szafę pancerną służb? Czy nie dlatego tak ostentacyjnie radośnie koordynatorzy służb specjalnych fetowali objęcie urzędu przez Banasia? Lepszego, bardziej posłusznego kandydata nie mogli znaleźć. NIK wzięta!
Ale Kittel wszystko popsuł. Tyle tylko, że popsuł więcej niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Nie tylko na czas jakiś popsuł humory Kaczyńskiemu i znacznej części pisowskiej elity, która na pięcie odwróciła się od Banasia, ale, o ironio, Kittel przyczynił się do dalszego psucia państwa. Swoim artykułem osiągnął on niezamierzony absolutnie efekt – w sumie umocnił na zajętym stanowisku skompromitowanego urzędnika o silnych mafijnych powiązaniach! To bardzo gorzka lekcja demokracji. W każdym innym państwie po ujawnieniu przez dziennikarza śledczego takich rewelacji urzędnik nie mógłby nawet przez 5 minut sprawować urzędu prezesa najwyższego organu kontrolnego. W każdym – ale nie w państwie, w którym rządzi bezprawie, łgarstwo i nikczemność. Bezprawie, kłamstwo i nikczemność podniesione do rangi dewizy władz państwowych okazały się silniejsze od faktów. A teraz umocniony, jeszcze bardziej opancerzony Banaś, widząc, że wszyscy mogą mu po prostu nadmuchać, głosi urbi et orbi, że nie było żadnej afery Banasia a była prowokacja służb specjalnych i demoralizuje jedną z najstarszych instytucji państwa polskiego czyniąc z niej maczugę w wewnątrzpartyjnych porachunkach. To w jak diametralnie różny sposób NIK Banasia potraktowała sprawę afery z wyborami kopertowymi i sprawę afery respiratorowej (o wcześniejszej maseczkowej nie wspominając) świadczy o tym, że Banaś ostro wchodzi do wewnętrznych rozgrywek na prawicy. W której gra drużynie? Z pewnością nie w drużynie Morawieckiego, a więc w drużynie Ziobry. A może w jakiejś trzeciej, jeszcze nie ujawnionej?
Historyjka powyższa pokazuje, że niezależne dziennikarstwo, zwłaszcza dziennikarstwo śledcze może, na czas jakiś, spędzać sen z powiek rządzącym, zwłaszcza w kontekście kampanii wyborczych. Dlatego potrzebny był zajazd na Polska Press. Jeśli nie można zatrzymać Kittelów, Pankowskich czy Szczygłów, jeżeli ze smyczy zerwał się Prezes NIK, to należy maksymalnie osłabić moc rażenia ich ustaleń. Prawda jest dla „PiS” bolesna. Ale historyjka ta uczy również, że system urzędowego bezprawia, jeżeli opanuje już najważniejsze instytucje państwowe, potrafi być pancernie odporny na najbardziej niewygodne dla siebie fakty. Ujawnienie ponurej prawdy o Marianie Banasiu wcale nie zaszkodziło ani jemu, ani systemowi, który go wykreował. Czy oznacza to kres dziennikarstwa śledczego? Mam nadzieję, że nie, że póki istnieć będą ostatnie wyspy dziennikarskiej niezależności, praca dziennikarzy śledczych nie ustanie. W spektakularny sposób padła niedawno przed trybunałem Julii Przyłębskiej reduta Bodnara. Kolejnym celem „PiS” będzie niezależne dziennikarstwo i niezależne media. Jeżeli i te reduty padną Polska na długie lata pogrąży się w mroku. Noc i mgła nadciąga.