Chory jest nasz kraj. W przenośni i dosłownie.
Art. 68 Konstytucji RP stanowi:
- Każdy ma prawo do ochrony zdrowia.
- Obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych. Warunki i zakres udzielania świadczeń określa ustawa.
- Władze publiczne są zobowiązane do zapewnienia szczególnej opieki zdrowotnej dzieciom, kobietom ciężarnym, osobom niepełnosprawnym i osobom w podeszłym wieku.
- Władze publiczne są obowiązane do zwalczania chorób epidemicznych i zapobiegania negatywnym skutkom degradacji środowiska.
Jako obywatele mamy konstytucyjne prawo do ochrony zdrowia – tyle tylko, że z prawa tego nie możemy korzystać. Państwo polskie na to nie pozwala. Prawo do ochrony zdrowia bowiem to nie prawo do wizyty za dwa (przed koronawirusem) lata u endokrynologa, lecz prawo bycia wyleczonym (ochrona zdrowia!). Niestety, również pojęcie „służby zdrowia” straciło wiele ze swojego pierwotnego etosu. Nie mamy już służby zdrowia – mamy za to biznes zdrowia, który kręci się w najlepsze, a najlepiej w MZ. Na dobrą sprawę Ministerstwo Zdrowia swoją nazwę powinno zmienić na Ministerstwo Chorób. Zajmuje się ono bowiem wyłącznie administrowaniem chorobami a nie ochroną zdrowia obywateli.
Za sprawą pandemii wirusa sars-cov2 organizacja tzw. ochrony zdrowotnej w Polsce poddana została surowemu testowi. I ten test oblała dokumentnie i z kretesem. I to nie dlatego, że krzywe infekcji i zgonów na COVID 19 niebezpiecznie rosną. Koronawirus tylko do końca obnażył iluzoryczność realizowania przez państwo jego konstytucyjnych obowiązków w zakresie ochrony zdrowia Polaków.
Liczba zgonów na COVID przeraża. Przeraża też ciemna, nieznana liczba zgonów Polaków chorujących na inne choroby, którym, z tytułu walki z epidemią odmówiono należnych im świadczeń, którym wstrzymano zabiegi operacyjne, badania. Jest bardzo prawdopodobne, że liczba tych niepotrzebnych zgonów znacznie przewyższy liczbę ofiar koronawirusa. Przerażają też sypiące się jak skalna lawina informacje o dezorganizacji tzw. służby zdrowia, o głupich przepisach wydalanych przez rząd, o nie odpowiedzialnych zachowaniach premiera i ministrów, o kręceniu lodów na epidemii na ministerialnych szczeblach.
Winni ludzie? Tak, minister Szumowski, Premier Morawiecki, Prezydent Duda, parlamentarna większość… można wymieniać długo. Ale widać jak na dłoni, że głównym winowajcą zapaści polskiej służby zdrowia, ochrony zdrowia obywateli jest SYSTEM.
Urynkawianie usług medycznych w Polsce rozpoczęło się od wczesnych lat dziewięćdziesiątych, by w 1999r. za rządów J.Buzka przybrać ustawowy charakter reformy służby zdrowia. Jej zasadą miała być równoważność sektorów prywatnego i państwowego świadczących usługi z zakresu ochrony zdrowia dla ludności i sztandarowe hasło: PIENIĄDZ BĘDZIE SZEDŁ ZA PACJENTEM!.
Bardzo szybko okazało się, że będzie odwrotnie: pieniądz kroczył i kroczy przed pacjentem! W publicznych placówkach służby zdrowia (o prywatnych nie wspominając) liczy sie tylko pieniądz. Limit świadczeń z NFZ wyczerpany – spadaj człowieku do domu i czekaj na kolejny rok. Może ci się uda. Albo wywalaj ciężką kasę na te same usługi, wykonywane często przez tych samych lekarzy, czasami też w tych samych pomieszczeniach, lecz teraz już jako skomercjalizowana, prywatne nie państwowa służba zdrowia.
Jaskrawą patologią tego systemu jest sytuacja, kiedy to, aby „dostać się” do szpitala trzeba najpierw odwiedzić prywatną przychodnię prowadzoną przez właściwego ordynatora, który w tej przychodni zatrudnia swój szpitalny personel. Ale wyjścia nie masz! Choroba to choroba, zdrowia ponad wszystko.
Za Polski Ludowej było inaczej. Cały, absolutnie cały system skoncentrowany był na pacjencie. To pacjent, nie pieniądz był punktem centralnym systemu, osią, wokół której wszystko się kręciło. Poczynając od systemu kształcenia kadr medycznych: lekarskich i pielęgniarskich. Kształcone one były na potrzeby powszechnej służby zdrowia. Liczba pacjentów na 1 lekarza spadała z 2700 w 1950 r., do 796 w 1965 i do 466 w 1990. I na tej wartości dynamika „ulekarzowienia” społeczeństwa się zatrzymała. Obecnie wskaźnik ten wynosi 416 wobec średniej europejskiej 263 . Z tych 416 nie wszyscy jednak pracują w powszechnej służbie zdrowia – znaczna część w biznesie zdrowia, tak więc efektywna, realna liczba lekarzy na 1000 mieszkańców, świadczących usługi ze środków publicznych jest większa. Uczyniliśmy krok wstecz.
Podobnie rzecz ma się ze szpitalami. Liczb wybudowanych w okresie powojennym szpitali nie ma nawet co porównywać z tymi, powstałymi ze środków publicznych po 1990 r. Nie mówiąc już o skali. Centrum Zdrowia dziecka, Centrum Onkologii, Centrum Zdrowia Matki Polki – to przykłady nie tylko wspaniałych inwestycji, ale przemyślanej, zorientowanej na podnoszenie jakości świadczeń zdrowotnych polityki państwa. Ale okazało się, że wybudowano za dużo! Komercjalizacja notorycznie wpędzała szpitale publiczne w długi – więc je likwidowano. Proces likwidacji szpitali szczególnie dotknął Polskę powiatową. Nie tylko o szpitale chodzi. Niektóre obszary powszechnych, konstytucyjnych usług medycznych zostały zlikwidowane całkowicie, lub – jak na przykład stomatologia – znakomicie ograniczone. Praktycznie zlikwidowano przychodnie zakładowe i opiekę zdrowotną w szkołach wszystkich szczebli.
Przywoływanie czasów Polski Ludowej jest dzisiaj w Polsce bluźnierstwem, asumptem do oskarżeń o bezbożny komunizm, sowiecką agenturę i wszelkie niegodziwości. Ale przecież zdrowie jest najważniejsze! Jeżeli chcemy uczynić zadość przepisom Konstytucji to wniosek z minionych 30 lat jest jeden: gruntownie zmienić trzeba cały system ochrony zdrowia. Odrzucić należy neoliberalne, pekuniarne podejście do najważniejszej dla człowieka sprawy: zdrowia. Znowu przywrócić należy obywatelowi, pacjentowi z jego chorobami należne mu centralne miejsce w tym systemie.
Lubimy, zwłaszcza ostatnimi laty stawiać sobie szczytne zadania: a to rechrystianizacja Europy, a to niesienie przez świat kaganka prawdziwej demokracji i wolności. Nie zbawiajmy całego świata. Postawmy sobie inny, bardziej przyziemny cel. Sprawmy, aby Polska była krajem ludzi maksymalnie zdrowych.
I to zadanie powinno być jednym ze strategicznych celów polskiej lewicy.