Dyskusja o kościele rzymsko-katolickim w Polsce dopiero się rozpoczyna. Oczywiście za sprawą dwóch filmów: „Kler” i „Tylko nie mów nikomu”, ale również na ogólnoświatowej fali refleksji nad moralną, etyczną stroną Kościoła, a zwłaszcza jego administracji, to jest księży i wszelkich hierarchów. Fala wzbierała od dawna. Rozpoczęła ją niewyjaśniona do tej pory afera Banco Ambrosiano z 1982r, kiedy to ujawniono powiązania tej watykańskiej instytucji z narkotykowymi kartelami południowoamerykańskimi, zaangażowanie jej w pranie pieniędzy tych mafii oraz zaangażowanie Watykanu w wspieranie reżimów w Argentynie i w Nikaragui.
Dochodzenia toczyły się latami, kto miał zawisnąć, ten sam się powiesił wiążąc sobie z tyłu ręce i wkładając cegłówki do kieszeni, ale głębszych refleksji nad źródłami bogactwa Kościoła i prawości jego pochodzenia nie było.
Równolegle niemal wezbrała fala krytyki Kościoła na kanwie przestępstw seksualnych jego urzędników, zwłaszcza na dzieciach. Huragan afer na tym tle przetoczył się przez Irlandię, Stany Zjednoczone i kraje Ameryki Łacińskiej. Dotarł wreszcie i do Polski. Lepiej późno niż wcale. Mam nadzieję, że Episkopat polski podzieli los chilijskiego i zostanie przez Papieża Franciszka rozgoniony na cztery wiatry.
Zbrodnie pedofilii popełniane przez urzędników „Pana B.” dotyczą zapewne marginesu duchowieństwa. Stanowią one jednak coś na kształt wierzchołka góry lodowej, której na imię seks. Monumentalna praca Frederica Martela „Szambo – czyli kto rządzi w Watykanie” z całą bezwzględnością pokazała znaczenie seksu nie tylko w apostolskiej stolicy. Martel ukazał, że nie jest to problem jednostek, czarnych owiec Kościoła – to podstawowy, powszechny problem tej instytucji.
Czy więc zażegnanie bieżących afer pedofilskich rozwiąże problem polskiego kościoła katolickiego? Bardzo w to wątpię. Nawet najszczodrzejsze zadośćuczynienie ofiarom zbrodniarzy w sutannach ujawnionym w filmie Sekielskich nie będzie jego rozwiązaniem, a tylko zakamuflowaniem. Potrzeba działań systemowych i radykalnych – przede wszystkim potrzeba zniesienia celibatu.
Z tym zniesieniem celibatu jest jednak problem poważny – nie tyle ideologiczny co ściśle ekonomiczny. Celibat księży wprowadzony został dopiero w XI wieku. Biblia o celibacie nie wspomina – wręcz przeciwnie, apostołowie byli na ogół osobami żonatymi. Zapewne narastający nurt ascetyczny w kościele celibatowi sprzyjał. Nie można jednak pominąć i tej okoliczności, że właśnie w X i XI wieku Kościół zaczął odgrywać decydującą rolę w kształtowaniu się państw europejskich. Watykan stał się szafarzem a zarazem gwarantem prawa do świeckiego władania ludem. Wprowadzanie chrześcijaństwa choćby ogniem i mieczem było bardzo na rękę wszelkim żądnym władzy kandydatom na księciów, królów czy cesarzy. Watykan legitymizował ich prawo do panowania, nadawał im znamiona boskości a władzę nad ludem przekazywał im od samego Boga. Związek tiary z koroną, ekspansja terytorialna Kościoła rodziła jednak problem gospodarowania jego rosnącym majątkiem. Celibat tymczasem uzasadnia moralne prawo ubogich, nie posiadających żadnego prywatnego majątku duchownych do nieograniczonego gromadzenia majątku „na chwałę Pana”. Ksiądz zaś posiadający rodzinę to nie tylko większe wydatki, to również prawo do dziedziczenia przez jego naturalnych zstępnych. Dlatego celibat, niezależnie od swojej ideologicznej osnowy, ma bardzo mocny, materialny wątek. Jego zniesienie zachwiać może fundamentami i strukturą ekonomiczną Kościoła katolickiego. Ale czasy, kiedy seksualne życie księży oraz majątek Kościoła stanowiły taboo minęły na szczęście bezpowrotnie.
Oglądając w telewizji daremne kołatania dziennikarzy do kutych w żelazie bram biskupich pałaców w nadziei uzyskania stanowiska purpurata w sprawie kościelnej afery pedofilskiej nieodparcie nasuwa się jednak pytanie: skąd księża, biskupi, arcybiskupi, kardynałowie mają środki finansowe na swoje pałacowe nieraz rezydencje?
Być może rąbka tajemnicy uchyla kolejna aktualna afera – działka państwa Morawieckich. Zakupiona ponoć po wielokrotnie zaniżonej cenie od instytucji kościelnej. Być może część środków z których wybudowano tak licznie w ostatnich latach biskupie rezydencje pochodzą właśnie z obrotu gruntami uzyskanymi przez Kościół w ramach „odszkodowania” po 1989 r. Być może, ale pałacowa rezydencja to jednak nie tylko duży na ogół teren (działka?), olbrzymi, „wypasiony” budynek. To również niebagatelne koszty codziennego użytkowania: energii, mediów, koszty obsługi (służby?), kierowców itp. Skąd na to kasa? Pytanie jest też o tyle zasadne, że jak ujawniają rozmaite źródła, Watykan od brudnych pieniędzy w przeszłości nie stronił.
Jeżeli więc z każdego już niemal zakątka Polski dochodzą wołania o odnowę Kościoła, to ta odnowa nie może być powierzchowna, udawana. Powinna to być głęboka instytucjonalna rewolucja, obejmująca nie tylko zniesienia celibatu, ale również pełne ujawnienie majątku Kościoła na świecie i wprowadzenie jasnych, przejrzystych zasad finansowania jego działalności w Polsce. Powinna to być rewolucja, która pasterzy wszelkiej hierarchii nie pozostawi w sytuacji wielbłąda usiłującego przejść przez igielne ucho.
Wbrew pozorom oczyszczenie Kościoła nie jest jego tylko sprawą wewnętrzną. Kościół sam z siebie nie tworzy żadnych dóbr materialnych. On tylko gromadzi dobra wytworzone i zgromadzone przez innych, niekoniecznie nawet przez swoich członków. Dlatego pewnie historia Kościoła w Europie to nieustający łańcuch sekularyzacji jego majątku. Polska ma też swoje chwalebne tradycje w tym względzie. Otóż dokładnie 230 lat temu dokonano największej bodajże sekularyzacji majątku kościelnego przez przejęcie na Skarb Państwa tzw. „księstwa siewierskiego” i innych posiadłości biskupów krakowskich. Po 230 latach czara znowu się przelewa. Tym razem Kościołowi niezbędna jest nie tylko dieta ale i zniesienie celibatu.
Naiwnością wszystkich ekip rządzących po 1989 roku było, to iż z niebywałą atencją i admiracją traktowano tę instytucję religijną. A instytucja nie jest i nigdy nie była tożsamą z wiarą religijna. U nas to błędnie tłumaczono – także robiły to serwilistyczne media i dziennikarze tam pracujący (którzy dziś są w tej mierze, czy chcąc być w tej mierze, niebywale pryncypialni i „ostrzy jak brzytwa”) – iż jakakolwiek krytyka Krk i jego funkcjonariuszy to „post-komunistyczne”, rodem z mentalności made in homo sovieticus wystąpienia p-ko demokracji, wolnościom i porządkowi zaprowadzonemu w 1989 wyłącznie dzięki „S” i KrK. Takie jednio-oczne widzenie świat, mityczność i irracjonalizm mszczą się dziś we wszystkich dziedzinach życia naszego państwa. Bo taki homorodny punkt widzenia rzeczywistości powoduje wypaczenia w całokształcie myślenia o świecie, a ponadto utwierdza takiego bezrefleksyjnego akolitę w swe jego jedynej i niepodważalnej prawdziwości, placecie >Pan B< na jego poglądach etc. Ma misję i ma ja realizować.
Kościół rzymski zawsze był taki jak jest. Jak go dziś się widzi. Feudalny, hierarchiczny, pewny siebie , władczy i łasy na sojusz z tronem (jakimkolwiek). Kto nie zna faktów z naszych dziejów – nie tylko Polski – nie powinien był brać się "za te sprawy". Bo w tej mierze też byliśmy zawsze peryferią Europy i świata: chodzi o nowe prądy myślowe i "herezje" które potwierdzają żywotność myśli ludzkiej, nawet wewnątrz konfesji (może nawet w dawnych czasach, gdy inkwizycja szalała i miała coś do powiedzenia było to szczególną odwagą i powodem do dumy bo był to bunt( a tu też Polska nie wytworzyła jakiegoś uniwersalnego, pan-europejskiego, prądu myślowego .
Krk jest jednym z wielu ośrodków – takich samych wobec prawa, moralności czy nauk dot. życia – mogących, mających prawo, wypowiadać się w życiu publicznym. Ale tylko jednym z wielu. U nas wytworzono jednak aureolę świętości i klimat nadprzyrodzoności wokół tej ziemskiej, czysto ludzkiej instytucji, mającej przede wszystkim doczesne interesy: kapitał i władza (jak napisałem w tytule ostatniego felietonu z minionego piątku na FB). I podlega takim samym regułom krytyki, atakom, żartom etc. jak inne elementy składowe pluralistycznego świata. Czy to dziś się rozsypie, czy nasza polska sytuacja się ucywilizuje ? – nie tak łatwo zmienić świadomościowe i mentalne klisze, zakorzenione w głowach od dekad, ba – często od wieków. To zarówno "długie trwanie" (Jan Sowa) jak i "długi marsz" – jak przy innej okazji (ale to bardzo dobre porównanie) rzekł był "Wielki Sternik" Mao Zedong.