Wielkie Lanie Morawieckiego

Lanie jakie premier Polski otrzymał dzisiaj w Strasburgu przejdzie do historii. Nie zdziwię się, gdy znane powiedzenie „bić jak w kaczy kuper” ustąpi miejsca powiedzeniu: „oberwać jak Morawiecki w Strasburgu”. W swoim wystąpieniu Morawiecki objawił się jako zbawca Europy, nawoływał wprost do rozłamu zapraszając pod swoje przywództwo ku nowej Europie. Zastosował prymitywny chwyt techniczny świadomie przedłużając czas swojego wystąpienia. Odebranie mu głosu uczyniłoby z niego „unijnego męczennika” w przekazach reżimowych mediów, byłoby koronnym argumentem reżimowych mediów o prześladowaniu polskiego rządu. Morawiecki świadomie złamał reguły obrad Parlamentu Europejskiego perorując o równości i demokracji. Zagranie sprytne, tyle tylko, że zapomniał, że podstawą funkcjonowania Unii nie jest spryt, ale wzajemne zaufanie i szukanie konsensusu. Wystąpienie Morawieckiego skwitować można jednym zdaniem: uciekł się on do znanego sposobu odwracania uwagi głośno krzycząc „łapaj złodzieja!”. Ale w wystąpieniach eurodeputowanych prawie nikt za nim nie pobiegł. I w tym zasadza się podstawowa klęska Morawieckiego przed Parlamentem Europejskim.

W dotychczasowych komunikatach serwowanych „suwerenowi” PiS, a wraz z nim Morawiecki utrzymywali, że Polska nie może ulegać naciskom/szantażom „brukselskich biurokratów” czy „jakichś tam urzędników Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości”.  To był light motive narracji władzy.  Dzisiaj w Strasburgu Morawiecki dostał sromotne lanie nie od urzędników, lecz od eurodeputowanych, którzy, z nielicznymi wyjątkami, nie zostawili na nim, na jego wystąpieniu, na polityce jego rządu suchej nitki. Mało tego. W bardzo wielu wystąpieniach pojawiał się motyw: „stop dla transferu unijnych pieniędzy do Polski, zanim Polska nie wróci do rodziny państw europejskich szanujących prawo”. Nie zdziwię się, jeśli ci eurodeputowani zaliczeni zostaną przez pisowskie media do „komuchów”, „lewicowych złogów” itp. Ale fakt jest faktem. Ogólny przekaz debaty jest jednoznaczny: zdecydowany nacisk Parlamentu na Komisję Europejską aby skutecznie wdrożyła mechanizmy chroniące praworządność w Unii Europejskiej, aby zdusiła w zarodku niebezpieczny dla Unii precedens.

Lanie dostał Morawiecki nie tylko od eurodeputowanych, ale i od swoich kolegów – premierów rządów państw członkowskich, do których, nota bene, kilka dni temu skierował swój osobisty list. Otóż w imieniu Rady Europejskiej przeciwko tezom głoszonym przez Morawieckiego wypowiedziała się Prezydencja Słoweńska.

W dyskusji zabrakło mi jednak jednego pytania do Mateusza Morawieckiego. Pytania o to, czy jego dzisiejsze wystąpienie przed Parlamentem Europejskim, nawoływanie do burzenia Unii w jej obecnym kształcie, działającej na obecnych zasadach jest realizacją misji, jaką ogłosił w swoim pierwszym publicznym wystąpieniu po zaprzysiężeniu na urząd premiera. Stwierdził wówczas: „musimy podjąć dzieło rechrystianizacji Europy”. Według mnie ta misja właśnie jest główną sprężyną antyunijnych kampanii nie tyle oportunisty Morawieckiego, co jego szefa, póki co wicepremiera polskiego rządu.

Lepszy sort w Unii

Od sierpnia 2019 r. nieobsadzone jest przysługujące Polsce miejsce w składzie Europejskiego Trybunału Obrachunkowego, opuszczone w związku z powołaniem ówczesnego członka Trybunału Janusza Wojciechowskiego na stanowisko Komisarza Komisji Europejskiej. I oto wczoraj na forum Komisji Kontroli Budżetowej Parlamentu Europejskiego odbyło się publiczne przesłuchanie kandydata polskiego rządu na ten wakat.  Wynik głosowania 23 głosy przeciwko kandydaturze, 7 za. Nie po raz pierwszy Komisja Kontroli Budżetowej negatywnie opiniuje kandydatów, ale taki negatywny wynik głosowania zdarzył się po raz pierwszy. Wcale mnie to nie zdziwiło. Przysłuchiwałem się temu przesłuchaniu, gdyż, z racji ostrego antyunijnego kursu polskiego rządu spotkanie kandydata tego rządu z Komisją musiało być ciekawe. I było.

Próbując ująć relację z tego przesłuchania w jednym zdaniu powiedzieć należy, że odpowiadając na pytania członków Komisji polski kandydat zdyskredytował się na trzech polach: kompetencji, niezależności i rozumieniu praworządności. Zachwalając co raz to swoje kompetencje wypowiadał się na bardzo wysokim poziomie uogólnień na szereg pytań szczegółowych, na przykład o kwalifikacje językowe, nie udzielając odpowiedzi w ogóle.

Oto próbki. Pytanie członkini Komisji:

-Jakie są Pańskie najważniejsze zalecenia (jako wiceprezesa NIK – JU), które Pan wydał pod adresem kontrolowanych organów i jakie są Pańskie doświadczenia, jeżeli chodzi kontrole wydatkowania pieniędzy europejskich w Polsce? Chodzi o poświadczenie wiarygodności.

Odpowiedź kandydata:

–  Przez 14 lat pracując w polskim parlamencie miałem okazję przyglądać się corocznie zarówno projektom budżetów najważniejszych instytucji, dotyczących bezpieczeństwa zarówno jawnych i niejawnych, czyli miałem tą możliwość sprawdzania i kontrolowania budżetów służb specjalnych jawnych i niejawnych. To jest ogromna skarbnica wiedzy i doświadczenia. Teraz pracując w NIK przeszło 80 kontroli, które nadzoruję w tych latach, które się odbywają i zarówno przechodząc cały cykl budżetowy i też kontroli wykorzystania środków europejskich – daje mi to ogrom wiedzy do tego, żeby składać różnego rodzaju rekomendacje i wnioski, które się pojawiają w tych kontrolach i je przedstawiać przed wysokimi gremiami, przed komisjami, które są najważniejsze w parlamencie, czy też przed komisjami branżowymi. W związku z tym to doświadczenie obecne 15 lat pokazuje mi, że jestem przygotowany i jestem gotowy wykorzystać swoje doświadczenie pracując w ETO. Dziękuję.

Na pytanie, czy jego kandydatura jest kandydaturą jednej partii, czy nie jest polityczna, odpowiedział:

– … to nie jest kandydatura polityczna, dlatego, że konkurs na funkcję członka Trybunału Europejskiego Obrachunkowego został rozpisany przez rząd i każdy z kandydatów złożył odpowiednie aplikacje. Zgodnie z procedurami, też jak i w innych krajach był to konkurs otwarty. Ja złożyłem swoje dokumenty spełniając wymogi Traktatu Lizbońskiego, artykuł u 286-go, który mówi o doświadczeniu w kontroli zewnętrznej i zostałem wybrany przez Radę Ministrów do dalszej procedury.

Kilku członków komisji dociekało stosunku M. Opioły do kwestii praworządności. Pytanie członka komisji:

– Praworządność to bardzo ważny element Europejskiego trybunału Obrachunkowego. Tymczasem Pański rząd i pańska partia podejmują decyzje, które zgodnie z art. 7 przeciwdziałają praworządności. Jaka jest Pańska opinia w tym temacie?

Odpowiedź M. Opioły bardzo charakterystyczna:

– w kontekście drugiego pytania, które Pan zadał, no to jest Pana zdanie. Jest proces, który wiąże się w Parlamencie Europejskim, ale dzisiaj rozmawiamy o mojej kandydaturze w kontekście dzisiejszego wysłuchania i mojej kandydatury.

Wyraźnie zaniepokoiła ta wypowiedź członków komisji, gdyż Przewodnicząca postanowiła dopytać:

– Jeśli chodzi o praworządność, to Pan powiedział, że „to nasze zdanie”. Może coś źle zrozumiałam, dlatego chciałabym jeszcze raz dopytać: jak istotna dla Pana jest kwestia niezależności sądownictwa, jak ważne są dla Pana podstawowe wartości naszej praworządności, które stanowią o Unii Europejskiej?

Kandydat:

– Odpowiadając na pytania Pani Przewodniczącej: tak, uważam, że wszystkie aspekty funkcjonujące w Unii europejskiej są bardzo ważne i dzisiaj te wszystkie kwestie, które są dzisiaj prowadzone wydatkowania środków unijnych są bardzo ważne i Trybunał się nimi dobrze zajmuje i funkcjonuje.

Przewodnicząca komisji nie daje za wygraną:

– Co dla Pana oznacza praworządność? Tu Pan nie udzielił żadnej odpowiedzi i nie dowiedziałam się czy może przedtem źle Pana zrozumiałam, czy nie.

Odpowiedź M. Opioły:

– Pani Przewodnicząca. Wydaje mi się, że udzieliłem wyczerpującej odpowiedzi. Wszystkie idee, które funkcjonują w Unii Europejskiej są bardzo ważne i tak kwestia, o którą Pani się Pyta, czyli praworządność też jest bardzo ważna i w ramach funkcjonowania ETO ta sprawa będzie się też pojawiać w ramach wydatkowania pieniędzy podatników Unii Europejskiej. I Uważam, że jest to sprawa, która jest bardzo ważna i kluczowa, tylko, że w kontekście, jak rozumiem naszego wysłuchania i Komisji jest sprawą wielkokontekstową i te kwestie, które Pani Przewodnicząca chciałaby usłyszeć, czyli proces negocjacyjny, jak rozumiem trwa w Unii Europejskiej i dzisiaj jakby skupiłem się na tym czym jest dzisiejsze posiedzenie Komisji, czyli wysłuchaniem przed Państwem i staniem przed Państwem mojej kandydatury do Trybunału Obrachunkowego. Dziękuję.

To oczywiście tylko wyimki z przesłuchania kandydata. Były też laurki w wykonaniu eurodeputowanych PiS. Ale wynik głosowania był dla kandydata druzgocący.

Pod adresem Komisji mam jednak poważny zarzut. Kandydat Marek Opioła zdyskredytował się bowiem jako kandydat do Europejskiego Trybunału Obrachunkowego przede wszystkim tym, że w pewnym momencie swojego wystąpienia stwierdził, że w Europejskim Trybunale Obrachunkowym „każdy kraj ma swojego ambasadora”. I tu jest tak naprawdę pies pogrzebany.  Członek Europejskiego Trybunału Obrachunkowego nie jest ambasadorem, a więc przedstawicielem, rzecznikiem partykularnych interesów swojego kraju. Wręcz przeciwnie. Jest niejako osobowym wkładem państwa członkowskiego w funkcjonowanie Unii Europejskiej. Członek ETO przed podjęciem obowiązków składa przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości uroczyste, publiczne ślubowanie, w którym zobowiązuje się między innymi do kierowania się wyłącznie interesami Unii Europejskiej do nieprzyjmowania zewnętrznych instrukcji oraz do nieubiegania się o takie instrukcje. Szkoda, że Komisja Kontroli Budżetowej Parlamentu Europejskiego nie zwraca uwagi na tą fundamentalną kwestię – nie tylko w przypadku kandydatury Marka Opioły.

Opini Komisji jest negatywna. Chociaż nie jest ona wiążąca dla Parlamentu, można się spodziewać, że opinia Parlamentu będzie w tym przypadku podobna. Ostateczną decyzję w sprawie krajowego członka ETO podejmuje jednak Rada Europejska. I zdarzało się, że w podobnych przypadkach Rada nie respektowała opinii ani Komisji, ani Parlamentu. Jak donoszą wiewiórki z Brukseli zapewne będzie to jedna z kart przetargowych przy negocjacjach budżetowych. Jeżeli tak się stanie będzie to oznaczało, że Unia Europejska rzeczywiście wymaga kapitalnego remontu.

Do Leszka Millera

Nie wiem Leszku, czy ten list do Ciebie dotrze, ale jeśli tak, chciałbym mieć jakieś tego potwierdzenie. Wynika to stąd, że w lipcu b.r. wysłałem do Ciebie i do pozostałych eurodeputowanych rekomendowanych przez SLD list sygnalizujący problem wpływu Sztucznej Inteligencji na nasze życie. Niestety, zapewne z racji niedoskonałości systemu informatycznego Parlamentu, od żadnego z adresatów nie otrzymałem choćby potwierdzenia, że list dotarł.

Ponawiam więc próbę (nie mam innej możliwości) gdyż sprawę, którą chcę Ci przedstawić (z inspiracji Twojej relacji z aktywności w PE) uważam za niezmiernie ważną. Amatorsko śledzę ją w literaturze. Zapowiedziałeś otóż powołanie w PE zespołu zajmującego się przeciwdziałanie naciskom i ingerencji w procesy wyborcze z wykorzystaniem nowoczesnych technologii. To bardzo, bardzo potrzebny zespół. Poniżej moje refleksje.

 

Uważam, że wobec gwałtownego wkroczenia Sztucznej Inteligencji (SI) w nasze życie codzienne jej zastosowanie do sterowania postawami mas to jeden z fundamentalnych problemów dla przyszłości demokracji problemów. Rzecz w tym, że SI to tylko narzędzie. Problem ma swoje korzenie w przemianach społecznych i w kryzysie demokracji jako państwa obywatelskiego, będącego skutkiem komercjalizacji mediów i komercjalizacji kampanii wyborczych. Znamienną datą jest tu rok 1995, kiedy to w USA powstaje stacja Fox News, założona przez konserwatywnego dziennikarza Rogera Ailsa, sponsorowanego przez Roberta Murdocha. To właśnie Ails otwarcie łamie świętą dotąd zasadę mediów liberalnych: obiektywizm, mówiąc wprost: ” Będziemy kształtować wyborców, nie będziemy dostarczać im informacji obiektywnych, będziemy dostarczać im informacji, które oni chcą otrzymać”. Oczywiście wszystko w imię walki z kandydatem Demokratów, Obamą, w wyborach prezydenckich. Z Obamą Nailsowi nie wyszło, ale z Trumpem – tak. Obiektywizm mediów został poważnie nadszarpnięty i dzisiaj właściwie nie ma już mediów politycznie niezależnych. Również w Polsce.

Kolejnym milowym kamieniem na drodze ewolucji (rewolucji?!) relacji: politycy – wyborcy było zastosowanie algorytmów SI do profilowania wyborców i dostarczania im właściwych informacji, mających ich odpowiednio sprofilować. Przykładowo, jeżeli automatyczna analiza wykazała, że wyborca X jest miłośnikiem kanarków, przesyłano mu informację, że kandydat Y kanarków nie znosi itp. Algorytmy profilowania wyborców na podstawie badania śladów ich aktywności internetowej są dziełem, nota bene, polskiego naukowca pracującego w Cambridge University Michała Kosińskiego.

Algorytmy te zastosowane zostały (z sukcesem) w kampanii Trumpa, w kampanii „Leave” w Wielkiej Brytanii i w kampaniach wyborczych w wielu krajach świata przez słynną już spółkę Cambridge Analytica. Związane z tą spółką nazwiska to Robert Mercer, Aleksandr Kogan i Steve Banon, który za cel postawił sobie zjednoczenie międzynarodowej prawicy (Prawicowa Międzynarodówka?! – JU).

W doniesieniach medialnych dotyczących Cambridge Analytica pojawia się również słaby, ale dotąd niezbadany wątek polski:  https://www.wp.pl/?s=wiadomosci.wp.pl%2Fsgwpsgfirst-6232231365133953a

 

Nikt nie wie czy lub w jakim stopniu PiS korzystało z usług CA, jednakże ewolucja technik komunikacji społecznej PiS wyraźnie nadąża za taką ewolucją w USA. Częste robocze podróże spin-doktorów PiS do Stanów w ostatnich latach również zdają się podtrzymywać taką tezę. Historia Cambridge Analytica uczy nas, że spółki takie wchodzić mogą w różne, niejasne związki z osobami powiązanymi ze służbami specjalnymi różnych państw. Nic dziwnego: trudno dzisiaj o lepsze wywiadowcze oddziaływanie na sytuację w jakimś kraju niż poprzez firmę obsługującą kampanie partii politycznych w tym kraju. I nie tylko o możliwości sterowania chodzi, ale również o olbrzymie, bezcenne bazy danych o wyborcach w danym kraju, o i ich profilach społecznych, politycznych, kulturowych i konsumpcyjnych. Dziwiłbym się, gdyby obce wywiady nie podejmowały próby wykorzystywania takich wyspecjalizowanych agencji – co niewątpliwie godziłoby w suwerenność i bezpieczeństwo danego kraju.

Przechodząc do konkluzji podtrzymuję wszystkie moje postulaty zawarte w liście z 18 lipca b.r. Ponadto proponuję wprowadzenie na terenie Unii Europejskiej i/lub w Polsce regulacji prawnych zobowiązujących wszystkie partie polityczne ubiegające się o władzę w państwie lub w samorządach lokalnych do:

  1. dołączenie do wniosku o sądową rejestrację partii informacji o firmach konsultingowych, doradczych, analitycznych, z usług których bezpośrednio lub pośrednio korzystają i bieżące ich uaktualnianie. Informacje powinny być na tyle szczegółowe, aby umożliwiły stosownym służbom i mediom analizować kapitałowe i personalne powiązania tych podmiotów.
  2. dołączanie do wniosków o rejestrację listy kandydatów do władz publicznych informacji czy, a jeżeli tak, to z jakich algorytmów SI korzystają w kampanii wyborczej.

 

Raz jeszcze chciałbym podkreślić, że jestem głęboko przekonany, że Sztuczna Inteligencja może być niezwykle przydatna dla ludzkości. Może być jednak (już jest!) wykorzystywana do manipulacji zachowaniem się dużych grup społecznych i może stanowić śmiertelne zagrożenie dla demokracji. Zespołowi Parlamentu Europejskiego życzę powodzenia.

 

Z wyrażani szacunku

Jacek Uczkiewicz

Blok Polska Europejska

Nadciąga wyborczy karnawał. Karnawał czy nawał kar – jak kto chce. Na pierwszy ogień idą wybory do lokalnych samorządów. Partyjni liderzy nie odrywają wzroku od wyników codziennych niemal sondaży: temu spadło, tamtemu wzrosło. Oczywiście najważniejszy będzie Wielki Finał, czyli wybory do Sejmu i Senatu RP. Póki co dzisiaj podano, że wybory do sejmików wojewódzkich – najbardziej wiarygodny prognostyk wyborów parlamentarnych wygra PiS (w 12 województwach). Może tak, może nie. Ale Wielki Finał, jeżeli wygra go PiS ze swoimi przystawkami, ostatecznie przesądzi o przyszłości Polski.

Jest jedna karta, którą opozycja ma szansę skutecznie rozegrać. To karta europejska. PiS dostarczył morza dowodów, że jemu z taką jak obecnie Unią nie po drodze, że dąży do Plexitu lub przebudowania  Unii do luźnego związku państw narodowych. Nie chodzi tylko o to, aby zlikwidować Unię Europejską w jej dotychczasowym, kształcie zanim Polska stanie się płatnikiem netto do unijnego budżetu. Powody są natury czysto ideologicznej, z przemożną rolą kościoła katolickiego za plecami Kaczyńskiego. Czy dążenie do rozmontowania Unii zbudowanej na dotychczasowych traktatach jest również celem Waszyngtonu czy/i Moskwy, a PiS w tej rozgrywce odgrywa rolę pożytecznego idioty, to inna sprawa. Ważne, że PiS jest zdeterminowany i nie cofa się nawet przed manipulacjami przy ordynacji wyborczej do najbliższych wyborów do Parlamentu Europejskiego. Możemy też  być pewni, że nie cofnie się przed żadnymi manipulacjami opinią publiczną, jakie znajdą się w jego zasięgu.

Z wypowiedzi Orbana można wywnioskować, że europejskie prawicowe siły eurosceptyków działają w tej kwestii w porozumieniu i szykują się do przejęcia inicjatywy w nowym Parlamencie. Jeżeli do tego dojdzie to, jak mówią, będzie pozamiatane.

Jedyną szansą dla Polski (a by c może i dla Europy) jest w tej sytuacji – moim zdaniem – nadanie wyborom do Parlamentu Europejskiego charakteru ogólnonarodowego referendum: jesteś za członkostwem Polski w zintegrowanej i jednoczącej się wokół zawartych w traktatach wartości Unii Europejskiej, jednoczącej się wokół wyzwań, jakie przez Europą stawia rozwój światowej gospodarki i postęp technologiczny, czy jesteś za Europą pisowską, czy jesteś za marginalizowaniem Polski, za odrywaniem się Polski od Europy. Czy jesteś za Europą suwerenną, czy za Europą na pasku USA i Rosji.

Tą kartę można jeszcze wygrać póki nastroje prounijne dominują w Polsce, póki pisowska propaganda nie zrobiła i w tej kwestii wody z mózgów Polkom i Polakom.

Sytuacja staje się z dnia na dzień krytyczna i aby to osiągnąć sięgnąć trzeba po środki do niej adekwatne, nadzwyczajne, dotychczas nie praktykowane. Potrzeba nadzwyczajnej mobilizacji w obronie Unii Europejskiej przed politykami, którzy za nic mają parlamentarną demokrację, rządy prawa, wolności obywatelskie, którzy dążą do zniszczenia europejskiego ładu, jaki ukształtował się po II Wojnie Światowej.

Proponuję otóż powołanie do życia przez wszystkie prounijne partie polityczne wyborczego porozumienia o nazwie na przykład BLOK POLSKA EUROPEJSKA i wystawienie jednej, wspólnej listy kandydatów.

Pora sobie uświadomić, że od tego kto z jakiej partii będzie w Europejskim Parlamencie ważniejsze jest, aby zminimalizować w nim obecność PiS, aby nie dopuścić, aby w nowym PE karty rozdawał Kaczyński z Macierewiczem i Orbanem.

Prounijnie zorientowane partie polityczne niczym przy tym nie ryzykują w tym sensie, że wyniki wyborów do PE przełożą się najpewniej na krajowe wybory parlamentarne. Mogą więc one tylko wygrać, i to wygrać podwójnie: raz w wyborach do PE i drugi raz do Sejmu i Senatu, do których PiS może wystartować z czerwoną kartką wystawioną przez wyborców w maju 2019. Wystarczy poskromić ambicje personalne i pokazać, że potrafimy się jednoczyć wokół podstawowych europejskich wartości.

Czy liderzy proeuropejskich partii politycznych będą chcieli podjąć takie wyzwanie? Oczywiście nie wiem, ale wiem, że powinni. I wiem, że z tworzeniem takiego Bloku nie można czekać na maj 2019. Należy prace nad nim rozpocząć jak najwcześniej.