Hołownia? – NIE!

Wysłuchałem w dniu wczorajszym telewizyjnego wystąpienia Marszałka Sejmu Sz. Hołowni, jednego z kandydatów do najwyższego urzędu w Rzeczypospolitej. W zdumienie graniczące z niedowierzaniem wprawił mnie fragment tej przemowy do Narodu, w którym kandydat na Prezydenta RP odnosił się do ogłoszonej niedawno zgody władz ukraińskich na przeprowadzenie ekshumacji zwłok Polaków pomordowanych w ramach tzw. „rzezi wołyńskiej”. Ukraina zdecydowanie i konsekwentnie do dzisiaj torpedowała wszystkie polskie inicjatywy w tej sprawie. Ostatecznie zgodziła się pod stanowczą presją Polski zablokowania temu państwu drogi do Unii Europejskiej. Żadna więc ze strony Ukrainy wola rozliczenia się z tymi zbrodniami – czysty, polityczny biznes.

I oto w tej sytuacji kandydat Hołownia rad wielce z tej decyzji ogłasza, że nam (Polakom) nie chodzi o nic więcej tylko o to abyśmy  mogli zapalić świeczkę na grobach swoich krewnych na Ukrainie, gdyż to jest dla nas, dla naszej tradycji bardzo ważne.

Aspirant na urząd Prezydenta Polski ni pół słowem nie zająknął się na temat upaństwowienia kultu inspiratorów tych mordów, tych wszystkich Banderów, Szuchewiczów, których dzisiaj wynosi się na ołtarze, na sztandary i cokoły pomników. Hołownia nie dostrzega niebezpieczeństwa dla przyszłości Polski sytuacji, w której ta, jakże niechlubna i antypolska część ukraińskiej historii stała się fundamentem nowej tożsamości narodowej Ukraińców, a jej apologeci de facto rządzą dzisiaj tym państwem.

Żądanie Polski pod adresem Ukrainy nie mogą ograniczać się tylko do ekshumacji pomordowanych w bestialski sposób Polaków. Polska domagać się winna oficjalnego potępienia przez Ukrainę inspiratorów i podżegaczy do tego ludobójstwa i takiego uregulowania relacji z naszym sąsiadem, aby trwale zapobiec odradzaniu się tej zbrodniczej, nacjonalistyczno-faszystowskiej ideologii.

Trzeba też jasno i otwarcie powiedzieć, że ewentualne pojednanie pomiędzy narodami Polski i Ukrainy nie będzie możliwe bez rzetelnego odniesienia się Polski do naszych przeciwko ukraińskiemu państwu, przeciwko ukraińskiemu narodowi przewin i grzechów różnej kategorii. Być może niechęć niektórych polskich elit do otwierania tych smutnych i niewygodnych dla Polski kart sprawia, że satysfakcjonuje je „zapalenie świeczki” i pospieszne „zamknięcie tematu”.

Obawiam się tylko abyśmy na tym politycznym interesie z Ukrainą nie wyszli jak przysłowiowy Zabłocki na przysłowiowym mydle.

A Hołownia jako kandydat na Prezydenta jest u mnie oczywiście skreślony.

Komentarz na gorąco

Na gorąco – a więc bez aspiracji do szczegółowych analiz i głębszych przemyśleń.

Jarosław Kaczyński będzie Prezydentem i Premierem Polski przez następne 5 lat. Reelekcja Andrzeja Dudy rozstrzygnęła spór „w rodzinie”, umocniła prawicę i wszystkie ruch prawicowe w Polsce. Liczyć się należy ze wzrostem agresji ze strony skrajnych, prawicowych nacjonalistów i wzrostem poparcia dla nich.

To Polsce wróży bardzo źle. Nieskrywany przez A. Dudę triumfalizm jeszcze przed ogłoszeniem oficjalnych wyników zwiastuje długą, czarną noc dla Polski. Kaczyński bezwzględnie wykorzysta wynik wyborów do, jak kto woli, dokończenia rewolucji czy dorżnięcia watahy. Wykorzysta to w polityce wewnętrznej jak i zewnętrznej – realizując amerykańską strategię osłabienia Unii Europejskiej.

Już Minister Sprawiedliwości zapowiedział akcję „repolonizacji” mediów. Oczywiście chodzi o to, aby media partyjne w postaci TVP czy PR pozbawić konkurencji, tak, by kolejne wybory mogły dla zjednoczonej prawicy przebiegać bez niepotrzebnych stresów i zagrożeń dla interesów prawicowych polityków.

Ale na mediach się nie skończy. Nie ulega dla nikogo prawie wątpliwości, że wynik wyborów prezydenckich w znacznej części jest efektem kłamstw, oszczerstw publikowanych przez media rządowe, oraz efektem rozrzucania niemal z samolotów kiełbasy wyborczej w różnej, dowolnej postaci przez przedstawicieli rządu z premierem na czele. Wszystkim obiecać wszystko! Byle bezczelnie, byle z hukiem. Ale ekonomii nie da się tak naginać i łamać jak przepisów Konstytucji czy innych ustaw. Z tych, czasami kabaretowych obietnic trzeba będzie prędzej czy później jakoś wyjść. Na gruncie ekonomicznym będzie to bardzo trudne, a właściwie niemożliwe. Pozostanie sprawdzona przez Kaczyńskiego metoda: kreowania wroga, z którym walka po części usprawiedliwi nierealizowanie obietnic, a po części odwróci uwagę społeczeństwa i zniechęci do zadawania głupich pytań. Kwestią jest tylko, czy będzie to jakaś nowa kategoria „wroga narodu” czy też powrót do którejś starej (Niemcy, Żydzi, komuniści, Unia Europejska…).

Wybory potwierdziły też i umocniły dramatyczny podział Polski i Polaków – podział nie do zasypania w perspektywie dwóch pokoleń. Pytań w związku z tym ciśnie się co niemiara, a wśród nich i pytanie o znaczenie tych wyborów dla polskiej lewicy. Oddanie głosu na liberała Trzaskowskiego w drugiej turze było, przynajmniej w  moim przypadku, aktem świadomym zgodnie z zasadą „wróg twojego wroga…”. Ale w żaden sposób nie rozwiązuje to pytania o dzień jutrzejszy. Nie ulega wątpliwości, że dla prawicowych nacjonalistów pudrujących się lewicowymi hasłami programowymi największym wrogiem zawsze była i będzie lewica postępowa, otwarta  na świat, internacjonalistyczna. Przed polską lewicą trudne czasy .

Polska lewica w wyborach prezydenckich praktycznie nie zaistniała. Kampania Roberta Biedronia nie porwała mas, a nazywając rzecz po imieniu: społeczeństwo odrzuciło tą ofertę. Nie dziwię się. Oznacza to to, że lewica rzetelnie powinna przeanalizować swoją misję w polskim społeczeństwie. Przed nami, mam nadzieję, poważne debaty i decyzje. Zwrócę uwagę na jeden tylko charakterystyczny rys minionej kampanii prezydenckiej. O wyborze Dudy zadecydowała najniżej wykształcona część społeczeństwa. Ci lepiej wykształceni głosowali zwykle na jego konkurenta. Wybory pokazały, że znaczna część społeczeństwa woli być „rządzona” niż „rządzić”, woli otrzymywać prezenty i obietnice niż ponosić współodpowiedzialność, nawet za cenę przyzwolenia na ordynarne przekręty i  nadużycia władzy. Stąd wniosek oczywisty: jednym z kanonów programowej oferty lewicy powinna być zupełnie inna, nowa oferta edukacyjna. Nowa, chociaż w swoich pryncypiach nawiązująca do sprawdzonych historycznie kanonów, podstaw systemu edukacji Polski Ludowej. Przypomnieć więc należy, że system ten opierał się z jednej strony na dążeniu do awansu społecznego drogą zdobywania kolejnych poziomów wykształcenia, a z drugiej na zapewnieniu przez państwo darmowej edukacji na najwyższym możliwym poziomie na wszystkich szczeblach. Cel „awans społeczny” był powszechnym celem indywidualnym, celem rodzin i celem państwa. A więc parafrazując klasyka: „Edukacja, głupcze! Edukacja!”

To tylko jeden z tematów. W kolejce szereg innych, jak na przykład opieka zdrowotna i obowiązki państwa a w tym zakresie.
Potrzeba lewicy determinacji, wytrwałości i przede wszystkim odwagi w myśleniu.

P.S.

Moim wnukom, by wiedzieli, że w tych historycznych dla Polski wyborach ich dziadek głosował tak:

Czerwcowa katastrofa

Pierwsza tura wyborów prezydenckich jest dla polskiej lewicy, a zwłaszcza tej skupionej wokół SLD katastrofą. Nie tylko z uwagi na wynik kandydata lewicy.  2% – 3% to zjazd w dół „na krechę” wobec niespełna 13% poparcia w ubiegłorocznych, niedawnych w sumie, wyborach do Sejmu. Również jednak dlatego, że na trzecią siłę polityczną w Polsce wyrasta partia skrajnie nacjonalistyczna, ksenofobiczna, a lewica zepchnięta zostaje na margines błędu statystycznego badań sondażowych. Ten społeczny awans skrajnej prawicy możliwy jest również dzięki wieloletniej, niemal chronicznej atrofii ideowej i programowej partii roszczącej sobie tytuł „największej partii polskiej lewicy”, dzięki oficjalnemu priorytetowi pragmatyzmu, kombinatoryki i politycznego sprytu nad twórczą, odważną myślą programową..

Ale tymczasem jeden z prominentnych aktywistów SLD  publikuje powyborczy komentarz, w którym stara się udowodnić, iż tragiczny, jakże odbiegający od buńczucznie zapowiadanego, wynik Roberta Biedronia wziął się stąd, ponieważ „wyborcy lewicowi utopili lewicę”. Kuriozalność tego „wytłumaczenia” nieodparcie przywodzi na myśl popularny niegdyś, prześmiewczy aforyzm, że „władza zawiodła się na społeczeństwie postanowiła więc zmienić społeczeństwo”. Jeśli Sojusz Lewicy Demokratycznej w prestiżowej kampanii politycznej nie potrafił zmobilizować swojego elektoratu oznacza, należy rzecz nazwać po imieniu, utracenie przez SLD zdolności do działań politycznych.

Mam nadzieję, że ten wynik zakończy erę „czystego pragmatyzmu politycznego” w SLD. Mam nadzieję, że czerwcowa katastrofa SLD przesądzi o rozpoczęciu poważnej debaty w polskich środowiskach lewicowych o istocie lewicy XXI wieku, o wyzwaniach, jakie ten wiek stawia przed ludzkością i o lewicowej alternatywie gospodarczej i społecznej dla Polski i dla Unii Europejskiej.

O istocie wyborów prezydenckich w 2020 roku

Wybory na urząd Prezydenta Polski, które odbędą się 28 czerwca będą wyborami nadzwyczajnymi, najważniejszymi w historii państwa polskiego po 1918 roku. To nie będą wybory pomiędzy Dudą, Trzaskowskim, Biedroniem czy innymi kandydatami. To będą wybory Polski.

Alternatywa jest dramatyczna. Z jednej strony Polska demokratyczna, w której prawo znaczy prawo a sprawiedliwość – sprawiedliwość. Polska obywatelska i samorządna. Obywatelska, czyli taka, w której poczucie współodpowiedzialności za państwo w każdej jego postaci i na każdym poziomie wpajana jest Polakowi od dziecka. Samorządowa, czyli taka, w której maksymalna ilość decyzji podejmowana jest bezpośrednio przez obywateli. Nie chodzi tu tylko o samorządy terytorialne, ale o powszechną zasadę samorządności we wszystkich obszarach życia publicznego, w gospodarce, nauce, kulturze itp.

Alternatywą dla takiej Polski jest Polska à la PiS, Polska autorytarna, nacjonalistyczna, ksenofobiczna, rządzona przez jawnych i świadomych przestępców. Polska, w której obowiązuje jedna, podstawowa umowa społeczna: my, władza,” troszczymy” się o was, o lud (niektórzy w przypływie szczerości dorzucają „ciemny”), wy natomiast legitymizujecie nasze bezeceństwa: powszechne łamanie prawa, traktowanie Konstytucji jako bezwartościowego kawałka papieru, nasze przekręty, zawłaszczania publicznego majątku, nasz nepotyzm, nasze prześladowania inaczej myślących  niż my obywateli. My, władza myślimy za was – lud. Od was myślenia nie oczekujemy. Nasze media nie będą dostarczać wam informacji obiektywnych, nie będą zmuszały was do podjęcia trudu samodzielnego myślenia. Będą dostarczać wam informacje lube waszym uszom, informacje, które wy chcecie usłyszeć.

Niestety, jest w Polsce spora grupa obywateli, która ochoczo przystaje na taki układ. Zdają się mówić: „Niech kradną miliardy, niech zatrudniają przestępców na najwyższych państwowych stanowiskach – byle bym tylko ja dostał swoje 500 (obecnie już tylko de facto 400) złotych, trzynastą, czternastą, dwudziestą emeryturę.

Przed chwilą rozmawiałem z przedsiębiorcą. Drobnym przedsiębiorcą, zatrudniającym kilka kobiet. Rozwiązania prawne przyjęte przez rząd na okoliczność epidemii sars-cov-2  nakazały mu zamknąć działalność. Nie chcąc pozbawiać kobiet środków do życia z prywatnych pieniędzy wypłacał im 100% pensji przez prawie 3 miesiące, jednocześnie starając się o pomoc ze strony państwa w formie 70% wynagrodzenia. Droga do tej pomocy okazała się niezwykle trudna, żmudna, ale pojawiło się światełko, że już niedługo ZUS ma przelać przedsiębiorcy ekwiwalent 70% wynagrodzeń pracowników. I w tym momencie zaiskrzyło. Pracownice stanowczo zażądały wypłaty  owych 70%. Bo to, że przedsiębiorca wypłacał im 100 % wynagrodzenia to jedna sprawa, a te 70% to dał im przecież Duda, więc im się te pieniądze należą!

To będą wybory najważniejsze od 1918 roku. Wybory pomiędzy bytem a niebytem państwa polskiego.

Jeszcze nie jest za późno

Niespełna dwa tygodnie temu Włodzimierz Czarzasty, przewodniczący SLD, przekonując o konieczności udziału w wyborach 10 maja b.r. grzmiał z ekranów telewizorów, że pomimo akonstytucyjności pisowskich wyborów kopertowych „trzeba brać udział w tych wyborach, aby przegonić Andrzeja Dudę z pałacu prezydenckiego”.

Po zmianie kandydata PO Klub Parlamentarny Lewicy zawarł osobliwe porozumienie z Klubem Koalicja Polska (PSL plus Kukiz 15) o poparciu PiS w sprawie możliwie najkrótszego terminu wyborów, czyli 28 czerwca b.r. Osobliwość jest w tym, że jak dotąd całej opozycji zależało na maksymalnym przesunięciu terminu wyborów, aby skutki nieudolności rządu w sprawie przeciwdziałania epidemii koronawirusa ujawniły się w całej pełni osłabiając tym samym kandydata PiS. W pełni świadomy tego zjawiska był Kaczyński, i dlatego z taką determinacją, wszelkimi, również pozaprawnymi metodami i sztuczkami parł do jak najszybszej reelekcji swojego kandydata. Tylko bowiem ta reelekcja gwarantuje pisowskiej mafii bezkarność.

Porozumienie klubów Lewica i Koalicja Polska  w sprawie terminu wyborów 28 czerwca stanowi zwrot w dotychczasowej kampanii. Oznacza ono ni mniej ni więcej tylko to, że te dwa kluby, których kandydaci na urząd prezydenta chwalą się sondażowymi poparciami odpowiednio: Biedroń 3% do 7% i Kosiniak-Kamysz  6% do 10% pogodziły się z tym, że ich kandydaci nie mają szans na drugą turę. Celem prezydenckiej kampanii wyborczej tych ugrupowań, wobec wejścia do gry Trzaskowskiego, stało się więc tylko uzyskanie jak najlepszego wskaźnika poparcia dla swoich kandydatów, aby „wyjść z honorem” z całej tej politycznej konfrontacji.   Najwyraźniej najgroźniejszym przeciwnikiem stał się dla nich już nie Duda, ale Trzaskowski. Stąd gra na maksymalne utrudnienie jego kampanii, a być może, wobec krótkiego terminu na zebranie podpisów przy czerwcowym terminie wyborów, na jego formalną eliminację. Ale wyjść z honorem popierając PiS, się nie da.

Dziwi mnie to, że Pragmatykowi Spod Przasnysza (jak sam siebie określa Przewodniczący SLD), jego wrodzony pragmatyzm polityczny nie podpowiedział, że w tej sytuacji, jeżeli poważnie traktował cel „przegonienia Dudu z pałacu”, najlepszym rozwiązaniem jest maksymalna konsolidacja sił opozycyjnych, skoncentrowanie się na kandydacie dającym największe szanse wygrania z Dudą, doprowadzenie do drugiej tury i stworzenie najlepszych warunków społecznych i politycznych dla jego ostatecznej wygranej.

Reelekcja Dudy to umocnienie, być może na długi czas, autokratyzm w Polsce, to oddalające się perspektywy przywrócenia demokratycznego ładu w kraju.  Zmiana w pałacu prezydenckim jest dzisiaj dla Polski dużo, dużo ważniejsza niż wynik Roberta Biedronia. Wolę Trzaskowskiego na urzędzie Prezydenta przy zerowym wyniku Biedronia, niż Dudę przy wyniku kandydata lewicy nawet (co jest mało prawdopodobne) na poziomie 15%. Celów demokratycznej lewicy nie sposób realizować w autorytarnym państwie prawicowo-nacjonalistycznym.

Jeszcze nie jest za późno.

Pod osłoną wirusa

Pod osłoną walki z epidemią koronawirusa dzieją się w Polsce bardzo złe rzeczy. Rok 2020 niewątpliwie przejdzie do annałów jako rok pandemii koronawirusa sar-cov-2. Ten nowy wirus, który na zawsze już zagnieździł się w naszym biosystemie poraził wszystkie przestrzenie ludzkiej aktywności, odcisnął swoje piętno nie tylko na stanie zdrowia fizycznego, ale i na psychice ludzi, ich sposobie myślenia, patrzenia na otaczający świat i jego problemy. Nawet jeśli ogłoszony zostanie koniec epidemii długo jeszcze podanie ręki na przywitanie uruchamiać będzie podświadome hamulce.

Sars-cov-2 weryfikuje ludzkość. Sprawdza nie tylko naszą odporność immunologiczną, ale również psychiczną, sprawdza trwałość więzi społecznych, sprawdza jakość usług publicznych w tym przede wszystkim opieki zdrowotnej, sprawdza gotowość systemów ekonomicznych do ochrony ludzi przed totalnym zarażeniem. Wirus weryfikuje również systemy polityczne i polityków.

Generalna diagnoza sytuacji jest tyle prosta co okrutna. Pomimo setek tysięcy ekspertów z naukowymi tytułami, tysięcy specjalistycznych ośrodków naukowych, międzynarodowych organizacji zajmujących się ochroną zdrowia w skali ogólnoświatowej, pomimo wielu doświadczeń, zima znowu zaskoczyła drogowców, Tyle, że w skali makro. Okazało się, że nieliczne rządy zdały egzamin z odpowiedzialności za przygotowanie się na zagrożeni, które wisiało i pewnie, w zupełnie innej postaci znów wisi jak miecz Damoklesa nad ludzkością. Okazało się, że demokracja, jaką znamy, jaka wydawała się bezalternatywna, była systemem wyłącznie na dobre czasy, na pogodę. Komercjalizacja wyborów władz publicznych, oddanie ich w pacht skomercjalizowanych mediów i specjalistów od wciskania ludziom kitu jeszcze bardziej wspomagały tą cechę. Liczył się tylko medialny sukces, skuteczność potwierdzona obrazkiem i komentarzem w telewizji lub/i w Internecie. Przykładów można mnożyć setkami tysięcy, że wspomnę tylko jeden: „wejście smoka”  Premiera Donalda Tuska, który w 2009 r., wobec  ujawnienia afery hazardowej, w którą zamieszani byli jego ministrowie, w ciągu tygodnia przeforsował przez parlament ustawę całkowicie likwidująca hazard na automatach o niskich wygranych, „wybawiając” w ten sposób społeczeństwo od tego potwora. Czy wybawił? Nie, ale efekt był. Wówczas 7 dni na ustawę Tuska było terminem zwalającym z nóg, gwałtem na systemie legislacyjnym. Następcy Tuska, wykazali, że był on „małym Kaziem”. Swoje superważne dla PiS ustawy Kaczyński przeprowadzał w kilka godzin .

Pandemia dotarła do świadomości Pis-owskich polityków w trakcie kluczowej dla PiS  – wobec porażki tej partii w wyborach do Senatu – kampanii wyborów Prezydenta RP. Dotarła z opóźnieniem, gdyż jeszcze na początku lutego ministrowie rządu Morawieckiego w trakcie posiedzenia senackiej komisji zdrowia bagatelizowali problem, zapewniali pełnym przygotowaniu kraju na takie sytuacje, o braku zagrożenia i apelowali do senatorów o niesianie paniki. Pandemia zaskoczyła PiS w dwójnasób. Po pierwsze wirus zmiótł uśmiechy samouwielbienia z twarzy ministrów demaskując fatalny stan polskiego systemu ochrony zdrowia. Fatalny pod każdym względem: kadrowym, organizacyjnym i sprzętowym. Polskie instytucje odpowiedzialne za politykę zdrowotną okazały się całkowicie nieprzygotowane na taką sytuację. Po drugie szybko okazało się, że skutki pandemii będą szerokie, głębokie i długotrwałe, co spowodowało, że partia Kaczyńskiego podjęła strategiczną decyzję: na pierwszy miejscu wśród celów działań okołoepidemicznych uznano nie walkę z wirusem, racjonalną, ochronę społeczeństwa i gospodarki ale cele polityczne: doprowadzenie za wszelką cenę do majowych wyborów prezydenckich i przepchnięcie „pod osłoną koronawirusa” kontrowersyjnych rozwiązań, jak to o możliwości nakładania przez prokuratora 3-miesięcznego aresztu na osoby objęte postępowaniem przygotowawczym czy zaostrzenie prawa aborcyjnego. Celem nadrzędnym było oczywiście doprowadzenie do wyborów majowych wbrew wszystkim i wszystkiemu, na siłę, łamiąc nie tylko ustawy, Konstytucję, ale  wbrew odczuciom i obawom większości społeczeństwa, wbrew autorytetom medycznym i prawnym.

Rząd nie był w stanie wypracować własnej strategii walki z koronawirusem. W swoich działaniach chaotycznie ale za to przesadnie gorliwie naśladował rządy innych państw, zwłaszcza gdy idzie o blokady granic i restrykcje wobec obywateli i gospodarki. Morawiecki nie wiedział dokąd prowadzi kraj tymi działaniami. Nie sformułował żadnych jasnych kryteriów odwoływania nakładania restrykcji. Dokładnie natomiast znał cele polityczne: wybory w maju 2020.  Temu i tylko temu celowi podporządkowano działania instytucji podległych rządowi. Zastosowano dwie dźwignie: strach i propagandę skuteczności.

W pierwszym rzędzie rząd Morawieckiego wprowadził embargo na informacje o sytuacji epidemicznej w kraju. Kto ma informację – ten ma władzę, wiadomo. W ten sposób karmieni jesteśmy codziennie informacją „o liczbie zakażonych osób”, „o przyroście zakażonych” itp. Tymczasem są to liczby o ujawnionych na skutek testów liczbie osób, u których wykryto koronawirusa. Ile jest w Polsce osób zakażonych – nikt tego nie wie. Tymczasem eksperci podają różne szacunki liczby zarażonych: od 10 do nawet 100 razy większej w stosunku do liczby ujawnień. Tymczasem szacunek tej liczby, a dokładnie zmiana jej wartości w czasie powinien być podstawowym parametrem określającym strategię antywirusową. Liczbą ujawnionych zakażeń łatwo jest manipulować: przez ograniczenie liczby testów. Polska zajmuje jedno z ostatnich miejsc w Europie pod tym względem. Instrumentalne sterowanie przez rząd informacjami o sytuacji epidemicznej obnażył Prezydent Warszawy konfrontując oficjalnie podawaną liczbę zgonów w mieście z czterokrotnie większą liczbą aktów zgonu „z powodów koronawirusa” rejestrowanych w Urzędzie Miejskim. Tłumaczenie resortu było znamienne i głupie: w statystykach wykazuje on tylko stałych mieszkańców Warszawy. Ale i ta liczba – według UM jest ponad dwukrotnie mnijesza od rzeczywistej. Afera wokół liczby zgonów w stolicy godna jest uwagi z wielu powodów. Po pierwsze rząd nie rozliczył się z tego, gdzie, w których miastach, ujęto zgony 24 osób. Po drugie – zaniżając liczbę zgonów w Warszawie rząd demaskuje brak jakiejkolwiek strategii w walce z pandemią. Już pierwszy rzut oka na dane statystyczne (nawet te oficjalne) pokazuje, że epidemia koronawirusa to przede wszystkim problem dużych miast, aglomeracji – a to powinno być ważną okolicznością braną pod uwagę przy opracowywaniu strategii. Dlatego rejestracja zgonów według ich faktycznego miejsca jest nie tylko naturalna, ale i racjonalna. Dlaczego rząd postępuje inaczej? Po trzecie wreszcie cały system zbierania informacji pozbawiony jest społecznego (czytaj: medialnego) nadzoru. Jest po prostu totalnie niewiarygodny.  UjawnianeS luki w systemie ochrony antywirusowej, na przykład dramaty w domach opieki społecznej, spotykają się z bezczelną, obnażającą cały cynizm i pogardę dla ludzi publiczną wypowiedzią znamienitego pisowskiego polityka Giżyńskiego: „DPS-y to nie jest sprawa PiS, myśmy ich nie zakładali. To wymysł Platformy”.

Nawet radziecka technika zaprzęgnięta została do wyborczej kampanii PiS. Symbolem propagandy skuteczności stała się obecność samego Premiera i jego świty przy lądowaniu na Okęciu największego samolotu transportowego świata (konstrukcji radzieckiej) An-225. Patrz Narodzie! Oto największy na świecie samolot dostarcza Ci upragnione maseczki! To my – rząd, Premier i ministrowie to sprawiliśmy!

Żenada. Żaden kraj – o ile mi wiadomo nie korzysta z usług ukraińskiego kolosa dla transportu maseczek z Chin. Ponoć koszty takiej usługi An-225 są aż 11 razy większe od kosztów normalnego Cargo. Ale nie o koszty tu chodzi. Tu chodzi o efekt, o twardy dowód skuteczności władz. Tym bardziej, że za transport rząd nie płaci z kasy budżetowej, tylko ze swojej podręcznej skarbonki, jaką uczynił sobie ze spółki skarbu państwa.

Strach, poczucie zagrożenia potęgowane są specyfiką polityki represji prowadzonej przez rząd. Leśniczy odganiający mieszkańców wioski otoczonej lasami od tych lasów jest syntezą tej polityki.  Mnożenie restrykcji i obostrzeń, niemal codzienne komunikaty o ich zmianach i interpretacjach głupich rozporządzeń – to sprawy na co dzień dominujące w eterze. – Co dzisiaj wprowadzili?  – Co poluzowali? Tym żyje kraj. Wszystko wskazuje na to, że rząd pełnymi garściami czerpie z żydowskich mądrości i w czyn wciela przypowieść o kozie rabina. Mnożyć zakazy, nakazy, restrykcje aby potem je triumfalnie znosić (bez żadnych merytorycznych uzasadnień) – to droga do „przedwyborczej normalności” do stanu, w którym można będzie triumfalnie ogłosić, że wybory mogą się odbyć! Obawiam się bardzo, że PiS tak rozmiłował się w trzymaniu społeczeństwa na smyczy, w wymyślaniu i nakładaniu ograniczeń, że nieprędko będzie chciał całkowicie z nich zrezygnować.

Tą okrutną tezę o podporządkowaniu problemu zdrowotnego bezpieczeństwa Polaków politycznym celom PiS  potwierdza granicząca z obłędem determinacja Kaczyńskiego w torpedowaniu naturalnej propozycji wprowadzenia stanu nadzwyczajnego w Polsce. Decyzja taka równoznaczna byłaby z decyzją o przesunięciu wyborów prezydenckich. Forsowanie powszechnego, obowiązkowego głosowania korespondencyjnego na kilka tygodni przed oficjalnym terminem wyborów to szaleństwo, to łamanie Konstytucji, to doprowadzenie najważniejszego politycznego aktu obywateli do farsy. Ale nie ma dla Kaczyńskiego ceny, którą jest gotów zapłacić za utrzymanie władzy. Stany nadzwyczajne, dokładnie stany klęski żywiołowej wprowadzane były w Polsce wielokrotnie – na ograniczonym powodzią czy na przykład suszą obszarze. Wówczas zagrożone bywało zdrowie i mienie ograniczonej liczby ludzi. Dzisiaj zagrożone jest zdrowie całej populacji, zagrożona jest cała gospodarka, rząd nie ma jakiegokolwiek pomysłu jak wyjść z tego głębokiego kryzysu. Ale dla rządzących nie są to wystarczające argumenty. Ich cynizm pokazuje się i w tym, że wprowadzając coraz to nowe restrykcje rząd de facto wprowadzają stan nadzwyczajny – tyle tylko, że niesformalizowany. Politycy PiS jawnie i cynicznie głoszą, że przeprowadzenie wyborów w maju „jest niezbędne dla utrzymania stabilności władzy publicznej w czasie kryzysu”. Czyli zmiana w Pałacu Namiestnikowskim, jaka prawdopodobna jest w przypadku przesunięcia wyborów o kilka miesięcy, uznawana jest przez PiS za destabilizację władzy publicznej a warunkiem „utrzymanie stabilności” jest ponowny wybór Andrzeja Dudy na urząd Prezydenta . W ten sposób „walka” z koronawirusem stała się głównym argumentem za odnową prezydenckiej kadencji najgorszego od 30 lat Prezydenta Polski.

Z brzytwą w ręku

Opętańcza szarża Jarosława Kaczyńskiego mająca utorować drogę do reelekcji obecnego Prezydenta trwa. Wbrew wszystkim i wszystkiemu, wbrew Konstytucji, opiniom ekspertów prawnych i epidemiologów, wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew opinii publicznej podstawowym zasadom przyzwoitości. Z zastępami wiernych mameluków, nie przebierając w środkach i w kosztach, również tych najwyższych – ludzkiego życia i zdrowia,  Prezes Prawa i Sprawiedliwości zagonić chce wierny mu elektorat do wyborów. Swój elektorat, gdyż na dobrą sprawę wystarczy, że w przypadku powszechnego bojkotu tych wyborów zagłosują tylko członkowie komisji wyborczych, aby Andrzej Duda mógł święcić „triumf” a Kaczyński mógł wszystkim pokazać „gest Lichockiej”.

W ciągu ostatnich kilkunastu dni PiS, brutalnie łamiąc wyroki Trybunału Konstytucyjnego i Regulamin Sejmu, ogłosiło trzy projekty zmian Kodeksu Wyborczego. Nie po raz pierwszy Kaczyński demonstruje swój stosunek do polskiego parlamentaryzmu, zamieniając salę sejmową na taśmę produkcyjną bubli prawnych, potworków legislacyjnych przyjmowanych w maksymalnym pośpiechu, bez żadnych poważnych dyskusji, konsultacji, najlepiej późną nocą. Tak zmasakrowanego parlamentaryzmu i parlamentu, upokorzonego, obdartego z godności, powagi i znaczenia Polska nie widziała od czasów przedrozbiorowych.

Wybory 10 maja nie powinny się odbyć – to jest oczywiste dla większości Polaków. Dyskusja publiczna, toczona w mediach skupia się wyłącznie na kwestiach organizacyjno – prawnych. Są one oczywiście niezwykle istotne, ale w ferworze tej dyskusji ginie sprawa zasadnicza: znaczenia i charakteru aktu wyborczego.

Oddanie głosu w wyborach to wzięcie udziału w procesie podejmowania najważniejszych decyzji dotyczących kraju, decyzji przekazania zadań działania dla dobra wspólnoty narodowej w demokratycznym państwie. Udział w wyborach, każdych, w tym również prezydenckich, to jednocześnie akt brania swego rodzaju indywidualnej współodpowiedzialności za przyszłość kraju.

Oddanie głosu w wyborach, aby spełniły one należycie swoją rolę, powinno być finałem, kulminacją ogólnonarodowej dyskusji, prezentowania programów, celów i strategii. To ta dyskusja przywieść ma każdego z nas do podjęcia indywidualnej, obywatelskiej decyzji, której finałem jest kartka wrzucona do urny. To swego rodzaju święto demokracji.

Tymczasem dramat, jaki ściągnęła na świat i Polskę epidemia wirusa sars-cov-2 wywrócił wszystko do góry nogami. Sparaliżowana została cała kampania wyborcza wszystkich – prócz jednego, jedynie słusznego, kandydatów. Ale najważniejsze jest to, że epidemia całkowicie zdominowała umysły i czyny ludzi. Zamknięte szkoły i uczelnie, bankructwa zakładów pracy, narastając bezrobocie i drożyzna przy topniejących jak śnieg zasobach rodzin zamkniętych w swoich mieszkaniach, zapaść systemu opieki zdrowotnej, skutkująca odwoływaniem zabiegów medycznych, badań i medycznych konsultacji – wszystko to sprawia, że uwaga ludzi skupiona jest wokół jednej, zasadniczej kwestii: jak uniknąć zarażenia i jak przeżyć.  Jak przeżyć w coraz bardziej dramatycznej egzystencjalnie sytuacji, z której drogi wyjścia rządzący nie potrafią wskazać. Obywatele raczeni są przez rząd komunikatami, że najgorsze, w sensie epidemiologicznym dopiero przed nami, że głęboki kryzys gospodarczy jest nieunikniony i jednym tchem deklaracjami, że wybory prezydenckie 10 maja się odbędą.

Nawet, jeżeli te wybory w jakiś sposób zostaną przeprowadzone, to nie będą one miały żadnej mocy nie tylko z oczywistych powodów prawnych. Nie będą one miały społecznej mocy i znaczenia, gdyż obywatele, wyborcy, nie mieli warunków do podjęcia przemyślanej, odpowiedzialnej, indywidualnej decyzji wyborczej.

Zgłoszenie przez Jarosława Kaczyńskiego, na miesiąc przed wyborami, kuriozalnego projektu zmian w Kodeksie wyborczym dosłownie demolującego cały, przez 30 lat doskonalony system, kreujący miliony pytań o wykonalność, rzetelność i uczciwość wyborów, będący niezbitym dowodem pogardy Kaczyńskiego dla wyborców, których dosłownie zapędzić chce do wyborów, odczytać można jako chwytanie się brzytwy przez tonącego. Pytanie tylko za co Kaczyński usiłuje złapać: za ostrze brzytwy czy za rękojeść. Szaleńca, dążącego po trupach do władzy stać na wszystko.

Dokąd prowadzi nas PiS?

Pandemia wirusa sars-cov-2 i powodowana przez niego choroba COVID-19 sparaliżowała społeczeństwa, rządy, parlamenty i gospodarkę. Zasadnicze pytanie: dlaczego ta właśnie epidemia, nie pierwszego przecież koronawirusa, który atakuje ludzi, powoduje takie spustoszenie w wielu wymiarach życia człowieka wciąż czeka na odpowiedź. Wirus rozprzestrzenia się bardzo łatwo, ale 80% zarażonych zwalcza go bezobjawowo lub z objawami bardzo słabymi. Śmiertelność wśród zakażonych jest na poziomie śmiertelności na skutek grypy. O co więc chodzi? Dlaczego zamykane  są szkoły, uczelnie, zakłady produkcyjne i usługowe, szpitale? Dlaczego zamykane są granice pastwa i ludzie w swoich domach?

Dokąd prowadzi nas rząd? Tego nie wie nikt, nawet Premier Morawiecki. Opartą na powszechnej kwarantannie strategię walki z epidemią przyjętą przez rząd  można by zrozumieć, gdyby została uzasadniona, gdyby powiedziano: wprowadzamy ostre restrykcje, ale dzięki nim oczekujemy, że wtedy to a wtedy nastąpi poprawa sytuacji i powrót do normalności. Żadnego takiego scenariusza rząd nie przedstawił. Nie przedstawił – gdyż go nie ma. Zamiast tego serwuje się obywatelom kolejne rygory i cynicznie uzasadnia się je tym, że poprzednie zdały egzamin! Trzeba powiedzieć wprost: rząd nie wie dokąd nas prowadzi. Nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie kiedy skończą się ograniczenia, kto i kiedy je odwoła.

Mało tego. Obecna sytuacja z jezuicką przewrotnością wykorzystywana jest przez PiS do umacniania swojej autorytarnej władzy. Przykładem jest bandycka próba ministra Ziobro wykorzystywanie „koronawirusowej” specustawy do BEZTERMINOWEGO przyznania prokuratorom prawa nakładania 3-miesięcznego aresztu domowego na osoby objęte już nie śledztwem, ale tylko postępowaniem przygotowawczym.  W powodzi tysięcy gigantycznych skandali autorstwa PiS i ten pewnie przejdzie i przez Sejm i bez echa. PiS nie wie dokąd prowadzi społeczeństwo, dokąd prowadzi gospodarkę, ale dobrze wie dokąd sam dąży – właśnie do władzy autorytarnej.

Wydawać by się mogło, że epidemia koronawirusa spadła Jarosławowi Kaczyńskiemu jak z nieba. Pozycja wyborcza partyjnego kandydata na Prezydenta RP zaczęła się chwiać, perspektywa niepisowskiego prezydenta, niebędącego bezmyślnym notariuszem Grupy Trzymającej Władzę, grupy, która na sumieniu ma cały wór deliktów konstytucyjnych i zwyczajnych przestępstw jak czarna zmora zaczęła śnić się po nocach. I nagle pojawia się ON, wybawca, wirus sars-cov-2! Przecież Kaczyński do perfekcji wyćwiczył technikę manipulowania społeczeństwem przez kreowanie najpierw jego śmiertelnych wrogów, a później siebie, na Wielkiego Wybawiciela i Obrońcę Narodu. Kaczyński bez zastanowienia więc dosiadł tego konia. Tyle tylko, że koń go poniósł.

A miało być tak ładnie. Rząd PiS, zastraszywszy wpierw ludzi,  dzielnie stawia czoła wirusowi, Andrzej Duda wygrywa wybory w pierwszym terminie. Ale sprawa wymknęła się spod kontroli. Najpierw ujawniony został – jak to zwykle w sytuacjach kryzysowych – rzeczywisty stan służby zdrowia. Rażące nieprzygotowanie organizacyjne i proceduralne, braki zaopatrzenia w elementarne środki ochrony osobistej personelu medycznego, chaos i bałagan powszechny. Wyszło na jaw, że wieloletnie skrobanie do kości budżetu państwa na wyborcze kiełbaski PiS pozbawiło to państwo realnych możliwości obrony społeczeństwa w sytuacjach nadzwyczajnych.

Na światło dzienne wychynęła jeszcze jedna, poważna wielce sprawa. Koronawirus sar-cov-2 obnażył z całą bezwzględnością parodię systemu zarządzania antykryzysowego w państwie. Doniosłą, o strategicznych, wieloletnich konsekwencjach decyzję o de facto zamrożeniu państwa, jego gospodarki, komunikacji, usług i instytucji rząd podjął bez żadnej debaty parlamentarnej, bez żadnej konsultacji chociażby z Radą Bezpieczeństwa Narodowego. Biały koń nie mógł czekać.

A przecież  są jeszcze ludzie! Zamknięci w swoich mieszkaniach, przestraszeni wirusem, przestraszeni kurczącymi się zasobami finansowymi, często przestraszeni  perspektywą utraty pracy. Już wiadomo, że na dwóch tygodniach kwarantanny się nie skończy, gdyż w zgodnej opinii ekspertów najgorsze, czyli gwałtowny wzrost zakażeń jest jeszcze przed nami.

Tymczasem rząd nie ma bladego pojęcia jak i kiedy zakończy się ten realny stan wyjątkowy w Polsce. Najpierw kwarantanna 2-tygodniowa, potem przedłużenie do Wielkiej Nocy. Może rząd liczy na cud wielkanocny? Tymczasem specjaliści są jednoznaczni: epidemia skończy się, gdy do powszechnego użytku wejdzie szczepionka przeciwko sars-cov-2, a to nie nastąpi wcześniej niż za 18 miesięcy. Wielodzietna rodzina zamknięta na półtora roku w niewielkim mieszkaniu? Czy ktoś sobie to wyobraża? Póki co rząd usiłuje odwlec w czasie apogeum zachorowań i spłaszczyć krzywą zakażeń poniżej poziomu wydolności systemu opieki zdrowotnej.

Bez odpowiedzi pozostaje pytanie w jakich warunkach wycofane zostaną nałożone na obywateli i przedsiębiorców ograniczenia. Kiedy cofnięty zostanie zakaz zgromadzeń, kiedy przywrócona zostanie normalna praca przedsiębiorstw, kin, teatrów. Przecież negatywne skutki ogólnokrajowej  kwarantanny ujawniać się będą coraz powszechniej i coraz gwałtowniej. Czym się to skończy? Wojskiem na ulicach?

PiS nie wie dokąd prowadzi kraj, ale wie dokąd sam chce dojść. Absolutnym priorytetem są więc dla partii Kaczyńskiego wybory prezydenckie. Wprowadzone przez rząd rygory w znakomity sposób ograniczyły kampanię wyborczą wszystkich, za wyjątkiem Andrzeja Dudy, kandydatów. Ten korzysta pełnymi garściami z możliwości jakie daje mu pozycja Prezydenta i partyjne środki masowego przekazu. Jarosław Kaczyński odrzuca więc naturalne rozwiązanie, jakim byłoby w tej sytuacji przyjęcie przez Sejm ustawy o stanie nadzwyczajnym – oznaczałoby to bowiem konieczność przełożenia wyborów na późniejszy termin. W maju, wystraszone społeczeństwo zagłosuje na kandydata władzy. Za kilka miesięcy, kiedy w pełni ujawnią się społeczne i gospodarcze skutki działania tej władzy – może być różnie. Dlatego Kaczyński, ryzykując oskarżenie o naruszenie artykułu 165 Kodeksu Karnego, bezwzględnie prze do utrzymania terminu 10 maja, chociaż nic nie wskazuje na to, aby do tego czasu zniknęły przesłanki na podstawie których wprowadzono w Polsce stan epidemiczny.

Wielu komentatorów zachodzi w głowę jak to jest, że z jednej strony PiS faktycznie wprowadza stan nadzwyczajny, że nic nie zapowiada, aby 10-go maja Polska uwolniona została od wirusa sar-cov-2, wręcz przeciwnie – spodziewana jest jego dalsza ekspansja, a z drugiej strony PiS odrzuca propozycje wprowadzenia stanu nadzwyczajnego i upiera się przy majowym terminie wyborów. Skoro mądrzejsi ode mnie nie potrafią dać jasnej odpowiedzi na to pytanie pozwolę sobie na spekulację.

Nie wykluczam otóż, że szukając wyjścia z pułapki, w którą PiS się wpakował, Kaczyński próbować będzie ucieczki do przodu. Coraz częściej spotkać można poważne publikacje kwestionujące skuteczność prób przeniesienia na grunt Unii Europejskiej drastycznych, chińskich metod walki z wirusem. Coraz częściej słychać opinie, że nie stan zakażenia tym wirusem uznać należy za społecznie niebezpieczny, a powikłania, których może on być przyczyną. Innymi słowy, tak, jak to jest praktykowane w Szwecji i częściowo w Wielkiej Brytanii zakłada się, że siły i środki pomocy medycznej i socjalnej państwa powinny być kierowane nie do całego społeczeństwa, ale do grup podwyższonego ryzyka powikłań z tytułu zarażenia wirusem sar-cov-2 i do osób cierpiących na powikłania po tym zarażeniu. A więc do osób starszych, schorowanych, o obniżonej odporności immunologicznej. Osobiście dostrzegam w takim podejściu dużą dozę racjonalizmu, o czym pisałem we wpisie z 16. marca b.r.  „Karton, papier mâché, propaganda”. Przy obecnej praktyce rządu nikt nie jest w stanie przewidzieć ile dodatkowych, nie związanych z koronawirusem istnień ludzkich pociągnie za sobą dezorganizacja służby zdrowia, zamykanie oddziałów szpitalnych, odwoływanie zabiegów medycznych, wstrzymywanie procedur leczniczych. Nikt nie jest w stanie przewidzieć skutków gospodarczych rządowej strategii walki z koronawirusem: wzrostu bezrobocia, bankructwa przedsiębiorców, spadku PKB, spadku dochodów samorządów terytorialnych i wielu, wielu innych. Wiadomo tylko, że koszty będą wysokie i wiadomo kto za nie zapłaci. Jedynym wyjściem, prędzej czy później, będzie więc powrót na ścieżkę racjonalizmu.

Ucieczka PiS do przodu może więc wglądać tak, że gdzieś w okolicy Świąt Wielkanocnych, ogłaszając publicznie i z fanfarami wielkie sukcesy dotychczasowych działań, rząd ogłosi przejście do „kolejnej fazy” czyli do tej właśnie ograniczającej zdecydowanie krąg społeczeństwa, który państwo obejmie specjalną antywirusową opieką. Że będzie to faktyczne wycofanie się z obranej drogi? Że będzie to faktyczne przyznanie się do błędnych decyzji? Nikt tak jak PiS nie opanował sztuki przekuwania swoich wielkich porażek w jeszcze większe sukcesy. Tak może być i tym razem, a uwolniony z aresztu lud radośnie  przystąpi do pracy i zakupów i radośnie wybierze kandydata PiS na Prezydenta.

Rozwiązanie takie będzie poważnym problemem i dla mnie. Z jednej bowiem strony uznaję, że rząd, dla dobra Polski i Polaków,  powinien czym prędzej wycofać się ze zbyt pochopnie obranej drogi i powrócić na drogę racjonalizmu w walce z koronawirusem. Z drugiej strony uważam, że najwyższy czas przywrócić powagę, godność i konstytucyjne znaczenie urzędowi Prezydenta RP i niezwłocznie dokonać zmian na tym urzędzie. Co jest ważniejsze? Ważniejsze jednak w tej sytuacji jest społeczeństwo i gospodarka. Jeżeli nawet Duda zostanie ponownie wybrany, to, zważywszy na okoliczności i kontekst takiego wyboru, zostanie on na zawsze Prezydentem „Wstyd”, marionetką przepchaną kolanem z pogwałceniem zasad demokracji, symbolem rzeczywistego stosunku PiS do „ukochanego” suwerena.

„Dążyć do celu po trupach” – to określenie odnosi się do metody postępowania nieliczenia się, przy całej bezwzględności, ze środkami na drodze do obranego celu, ale także do określenia charakteru osoby hołdującej takiej zasadzie. W potocznym języku takie określenie było rodzajem metafory – rzadko tyczyło trupów jako takich. Tak było do 10 kwietnia 2010 r. gdyż od tego dnia cała metafora prysła. Od tego dnia „religia smoleńska”, polityczne żerowanie na ofiarach smoleńskiej  katastrofy, a przede wszystkim śmierci Lecha Kaczyńskiego, wyniosły jego brata Jarosława do niemal absolutnej władzy w Polsce. Czy 10 maja 2020 r. będzie potwierdzeniem charakteru i metod postępowania prezesa PiS? Się okaże.