Referendum? TAK!

Prezydent Duda łapie się prawą ręką z lewe ucho, aby swoją pozycję polityczną w kraju umocnić inicjując jakieś referendum. Publicznie komponuje mniej lub bardziej kompromitujące go pytania, którymi nękać zamierza współobywateli. Jest jednak kwestia, która moim zdaniem bezwzględnie powinna zostać poddana decyzji Polaków. To sprawa decyzji o zaproszeniu wojsk obcego państwa do STAŁEJ obecności w Polsce.

Stała obecność obcych wojsk w Polsce to poważna sprawa – bodajże najpoważniejsza z tych, które w praktyce, nie w pięknych słownych deklaracjach, determinują naszą suwerenność i niezależność. Szczególnie pomni najnowszej historii naszego kraju powinniśmy kwestii stałych baz obcych wojsk poświęcić maksymalnie dużo uwagi.

Zabiegi Sikorskiego, Komorowskiego, a obecnie Dudy i Kaczyńskiego o to, by „spełniło się marzenie Polaków, aby amerykański żołnierz postawił swój but na polskiej ziemi” muszą zostać skonfrontowane z rzeczywistą wolą suwerena.

Jest w tej sprawie kilka ważnych aspektów. Po pierwsze czy rzeczywiście amerykańskie wojska w Polsce zwiększą czy zmniejszą bezpieczeństwo kraju? USA zawsze kierowały się wyłącznie własnym interesem. Oczekiwanie, że przedłożą go nad interes Polski w momencie rzeczywistego zagrożenia jest ułudą o wiele większą od tej, która kazała nam oczekiwać pomocy wielkiej Brytanii i Francji we wrześniu 1939 r.  Czy kontyngent wojsk amerykańskich obroni Polskę w przypadku agresji ze wschodu, czy też ma być elementem odstraszania tylko? Czy nie jest przypadkiem tak, że ściągając obce wojska przygotowujemy się tak naprawdę do wojny, która już się zakończyła? Wszystko wskazuje na to, że współczesny konflikt rozegra się w zupełnie innej przestrzeni niż II Wojna Światowa – w cyberprzestrzeni mianowicie.

Po drugie, czy zainstalowanie stałych amerykańskich baz u granicy z POTENCJALNYM agresorem wzmacnia, czy osłabia poziom napięcia na kontynencie? To pytanie raczej retoryczne. Skutkiem takiej decyzji będą najpewniej stosowne decyzje w rosyjskich sztabach.  Rosyjscy jastrzębie mogą tylko zacierać ręce i programować nowe cele na polskiej ziemi dla swoich rakiet. Ale generowanie coraz to nowych konfliktów na granicy Unia Europejska – Rosja jest – jak uczy historia – stałym elementem amerykańskiej doktryny. Czy więc ustanowienie amerykańskich baz wojskowych  to realizacja polskiego interesu, czy strategicznych interesów USA politycznym i finansowym kosztem Polski?

A może jest tak, że Polacy nie życzą sobie eskalacji napięć w Europie, eskalacji, której front przebiega przez Polskę?

I wreszcie ostatnia, najważniejsza sprawa: kwestia politycznej odpowiedzialności. Decyzja o utracie znacznej części naszej suwerenności – a taką będzie niewątpliwie stała obecność obcych wojsk na polskiej ziemi, nie może zostać podjęta przez ŻADNE ugrupowanie polityczne.  To sprawa zbyt kardynalna, doniosła w sensie historycznym. Tym bardziej w przypadku PiS, które w wyborach poparło niespełna 19% uprawnionych do głosowania, nie ma prawa do podejmowania takiej decyzji. Dlatego więc, również po to, aby w przyszłości nie przerzucać się odpowiedzialnością za te decyzje, w tej kwestii powinien wypowiedzieć się Naród. I żadne medialne sondaże nie zastąpią tu powszechnego referendum. Dlatego Prezydencie Duda: referendum – tak, ale z jednym pytaniem: „Czy jesteś za stałą obecnością wojsk amerykańskich w Polsce”.

 

Międzynarodówka nacjonalistyczna w natarciu

W jednym z moich wcześniejszych wpisów pisałem, że zachowanie się Kaczyńskiego i Orbana w kwestiach związanych z Unią Europejską świadczy o skoordynowanych działaniach na europejskiej prawicy w celu przejęcia władzy w Unii.  Oświadczenie nowego ministra spraw zagranicznych Włoch po niedawnym wiedeńskim spotkaniu ministrów spraw zagranicznych państw UE nie pozostawia w tej materii złudzeń. Powiedział on między innymi:

„Jestem przekonany, że za kilka miesięcy będziemy rządzić Europą razem z Viktorem Orbanem”. 

„W przyszłym roku całkowicie zmienimy Europę, wykluczając socjalistów z jej rządu i umieszczając w centrum prawo do życia, pracy, rodziny, bezpieczeństwa”.

„Pracujemy – dodał – z innymi partiami, narodami i europejskimi rządami, by zmienić historię tego kontynentu w maju przyszłego roku”.

Sprawa dla całej Unii w jej obecnym kształcie jest krytyczna. Dzisiejsza Unia Europejska funkcjonuje w oparciu o system wartości, którego filarami są:

– demokracja, a w tym trójpodział władzy, niezależność sądów i mediów,

– swoboda przepływu ludzi, towarów i kapitału

– ochrona praw człowieka,

– nadrzędność wspólnotowego interesu geopolitycznego nad narodowymi partykularyzmami.

Szczególnie istotna, a często pomijana jest właśnie ten ostatni filar. Nie wziął się on przecież znikąd. Integracja Unii Europejskiej jest warunkiem sine qua non utrzymania się kontynentu europejskiego na coraz bardziej wzburzonym morzu światowej polityki i gospodarki.

Takiej zintegrowanej Unii europejska skrajna prawica postanowiła położyć kres z premedytacją wypuszczając z zakorkowanej w wyniku II Wojny Światowej butelki demony nacjonalizmu. Międzynarodówka nacjonalistyczna stała się faktem.

Nie chodzi w tym całym politycznym sporze wyłącznie o taki lub inny system wartości. Chodzi o przyszłość, o fizyczną wręcz, w sensie politycznym i gospodarczym, podmiotowość Europy. Europa zatomizowana, szarpana przez ksenofobiczne, nacjonalistyczne partykularne aspiracje sama kładzie się na talerzy i podaje jako przystawkę trzem mocarstwom: stanom Zjednoczonym, Rosji i Chinom, które tą przystawkę chętnie schrupią. Ala zanim co – mogą o ten łakomy kąsek ze sobą rywalizować. Już zresztą się zaczęło. Bezpardonowa walka USA z Rosją o europejski rynek zbytu gazu nabiera rozpędu. Rozrywanie Europy już się zaczęło.

Sytuacja jest krytyczna i wyjątkowa. Wymaga więc działań wyjątkowych. Kluczowe znaczenie będą miały przyszłoroczne wybory do Parlamentu Europejskiego. Jedynym antidotum na ofensywę międzynarodówki nacjonalistycznej jest mocny, proeuropejski blok wyborczy. Dlatego tym wyborom nadać należy specjalne znaczenie i potraktować je zupełnie inaczej niż te do samorządu i do polskiego parlamentu.

O ile sformalizowana antypisowska koalicja wyborcza w wyborach samorządowych i parlamentarnych jest nie tylko nierealna, ale również w sumie niekorzystna dla jakości sceny politycznej Polski, o tyle ogólnopolska wyborcza koalicja, na przykład Blok Polska Europejska, jest moim zdaniem nie tylko wskazana, ale możliwa i co najważniejsze – konieczna. O takiej koalicji pisałem już miesiąc wcześniej, ale w świetle ostatnich wydarzeń postanowiłem do tej idei powrócić.

O takiej formule wyborów do Parlamentu Europejskiego mówić należy bowiem jak najwcześniej, gdyż znając propagandową machinę PiS już niedługo, zaraz po wyborach samorządowych, Polska zalana zostanie przekazami, które wmawiać będą społeczeństwu, że to właśnie nacjonalizm, partykularyzm, homofobia są ratunkiem dla Europy. Wybory do Parlamentu Europejskiego będą ostatnią szansą dla proeuropejsko zorientowanych ugrupowań i partii politycznych na przekształcenie ich w ogólnonarodowe referendum proeuropejskie. Będą surowym sprawdzianem dojrzałości i odpowiedzialności politycznej tych partii, sprawdzianem ich gotowości do porozumienia i kompromisu w kwestiach zdecydowanie nadrzędnych, a na dodatek wspólnych.  Jeżeli nie wykorzystamy tej szansy to się później nie dziwmy.

Bardzo dużo mówi się oznaczeniu innowacyjności, twórczego, nowatorskiego myślenia dla rozwoju gospodarczego i społecznego kraju. Polityka wymaga innowacyjności nie mniej niż gospodarka. Zwłaszcza w obliczu wielkich wyzwań.

Lojalka Prezydenta RP

Na wczorajszym spotkaniu prezydenta Dudy z mieszkańcami Leżajska Duda po raz kolejny, ale tym razem w najbardziej gwałtowny sposób zaatakował Unię Europejską i zakwestionował celowość członkostwa Polski w tej organizacji. Niestety, słowa Dudy brzmią dla mnie bardziej szczerze niż fałszywe proeuropejskie deklaracje Kaczyńskiego czy Morawieckiego. Dlaczego jednak dochodzi do takich rozbieżności w wypowiedziach liderów prawicy?

Rządząca PiS ma dylemat. Z jednej strony bardzo wyraźne proeuropejska orientacja społeczeństwa, z drugiej wola (zapewne hierarchów) przebudowy Unii Europejskiej według wizji integrystów watykańskich, z trzeciej zaś zwyczajne interesy gospodarcze.

Nie wydaje mi się, aby doktor praw Andrzej Duda wykrzykując w Leżajsku, że Unia Europejska, to „jakaś wyimaginowana wspólnota, z której dla nas nic nie wynika” nie zdawał sobie sprawy co dla Polski oznacza brak ceł w kontaktach z podstawowym polskim partnerem gospodarczym, co oznacza swobodny przepływ kapitałów i ludzi. Doskonale świadomy jest tych uwarunkowań. Jeżeli nie – to powinien być natychmiast usunięty ze stanowiska z uwagi na stan zdrowia.

Dlaczego więc Duda decyduje się na rozniecanie antyunijnych nastrojów? Po części dlatego, że wypowiedzi jego zgodne są z zasadniczą linią strategii PiS, szpachlowanej tylko zdawkowymi deklaracjami Kaczyńskiego i Morawieckiego. Ale chyba jest jeden jeszcze powód.  Wypowiedzi prezydenta RP, nie ważne, w stolicy czy w Leżajsku, pilnie analizowane są w ambasadach różnych państw w Warszawie. Potem idą do rządów notatki, analizy, wnioski. Nie przez przypadek zapewne wrogie Unii pokrzykiwania Dudy mają miejsce przed zapowiedzianą i jakże upragnioną przez niego wizytą w Białym Domu. W Leżajsku Duda przygotowywał klimat swojego spotkania z Trumpem demonstrując swoją antyreuropejskość i składając Trumpowi deklarację lojalności w jego krucjacie przeciwko Unii.

-Panie Prezydencie Trump! Prezydent Duda melduje się na rozkaz, gotowy do wykonania kolejnego zadania w sprawie Unii Europejskiej i nie tylko!  – taka będzie zapewne atmosfera wasalskiego spotkania w Waszyngtonie.

I nie jest to pierwszy krok PiS w tym kierunku. Leżajski popis Dudy jest kontynuacją pisowskiej idei „Trójmorza” antyunijnej inicjatywy, o patronat nad którą PiS poprosił Trumpa nazajutrz niemal po objęciu przez niego urzędu Prezydenta Stanów Zjednoczonych. (wpis: „Szczyt zaszczycony” z 17. Sierpnia 2017r.).

Działania Prezydenta RP Andrzeja Dudy konsekwentnie godzą w podstawowe interesy Polski, podważają polską rację stanu. Spisane będą czyny i rozmowy. A potem Trybunał.

Mega korupcja à la PiS

Trudno, że by zwykłym człowiekiem nie zatrzęsło. Dowiadujemy się otóż (www.forbes.pl), że państwowa spółka paliwowa LOTOS udziela rabatów na paliwo i niektóre produkty sprzedawane na stacjach m.in. księżom, członkom związków zawodowych i części zatrudnionych w budżetówce oraz ich rodzinom.  Oczywiście uzasadnienie jest czysto biznesowe: spółka ma w ten sposób budować poparcie przed jej planowanym przejęciem przez Orlen. Jak donosi ANGORA podobną promocję rozważał kiedyś i ORLEN, ale projekt nie został zaakceptowany przez radę nadzorczą. Trudno tą akcję nazwać inaczej jak mega korupcją polityczną a la PiS.

Beneficjentami są środowiska, które bądź oficjalnie wspierają PiS (NSZZ „Solidarność”, funkcjonariusze Kościoła Katolickiego, urzędnicy administracji publicznej), bądź są potencjalnym zapleczem, elektoratem PiS – inne związki zawodowe. Dla jasności – nie chodzi o związkowców LOTOS-u lecz o wszystkich związkowców w kraju. Przekaz jest jasny: popierasz PiS – możesz liczyć na bonus. Będziesz głosować na „innych” – to jak ONI przyjdą to zabiorą ci ten cukierek. Jasne, proste, skandaliczne.

PiS wielokrotnie już pokazywał jak atrybuty władzy wykorzystać do kupowania ludzi. Nie dla wprowadzania konkretnych zmian – to tylko zewnętrzne opakowanie – ale do wpajania „suwerenowi”, że PiS jest dobry – bo daje swoim. W tym przypadku tańsze paliwo. Jutro mogą być tańsze leki, szybszy dostęp do lekarza itp.

Co to wszystko ma wspólnego ze społeczną sprawiedliwością, którym to hasłem PiS szermuje na prawo i lewo? NIC. Jeżeli firma LOTOS prowadzona jest według zasad określonych w Kodeksie Handlowym i w Kodeksie Karnym, to za te bonusy płacą wszyscy pozostali jej klienci, w tym również renciści i emeryci.

Nie interesuje mnie Lotowska „Solidarność”. Nie zamierzam wnikać w etyczne rozterki kleru (jeśli takie w ogóle są) przy tankowaniu paliwa taniej niż inni. Trzy wątki są natomiast ciekawe. Pierwszy, to gremialna aprobata wszystkich niemal związkowych central. Ich wodzowie kupują tą bajkę o „budowaniu poparcia przed spodziewanym połączeniem LOTOS-u z ORLEN-em”. Czy nie dostrzegają tego, że zakładając sobie samym pasek, na którym prowadzi ich PiS osłabiają swoją gotowość do protestów wobec tej władzy? Czy z tyłu głowy związkowych działaczy nie pojawi się cichy głosik: „zastanów się, po co strajkować? Jeszcze odbiorą Ci bon paliwowy?”.  Przecież, wbrew temu, co głosi przewodniczący WZZ „Sierpień’80”, nie chodzi o „poszerzanie bazy klientów”. Są przecież dla tego celu programy lojalnościowe, a tak w ogóle, to najlepszym sposobem na poszerzenie bazy klientów jest powszechna obniżka cen paliw przez te koncerny. Jestem zniesmaczony.

Drugi ciekawy wątek to owa „część zatrudnionych w budżetówce”. Trochę enigmatyczne sformułowanie i warto by dowiedzieć się czegoś więcej: chodzi o policjantów, urzędników skarbowych czy tylko nauczycieli?

I wreszcie sprawa ostatnia, pytanie za 10 punktów. Czy jeżeli dojdzie od fuzji LOTOS-u i ORLEN-u, do powstania mega koncernu zawiadującego ponad 34% rynku paliwowego w Polsce, to bonusy dla księży, związkowców i budżetówki zostaną zniesione czy utrzymane? Daje się łatwo, odbiera trudniej. Coś mi się wydaje, że manewr LOTOS-u to postawienie ORLEN-u pod przysłowiową ścianą, to próba obejścia rady nadzorczej tej spółki. Pożyjemy, zobaczymy.

W każdym bądź razie, jeżeli nowy koncern państwowy utrzyma te skandaliczne formy politycznej korupcji to to, co ja, zwykły człowiek, mogę zrobić, to zrezygnować z jego usług. Nie będą płacić na pseudo-związkowców, na pozbawionych przyzwoitości księży i urzędników.