20 lat minęło

20 lat minęło…

Skwapliwie skorzystałem z zaproszenia Wicemarszałkini Senatu, Pani Gabrieli Morawskiej-Staneckiej, oraz polskich eurodeputowanych: Leszka Millera i Włodzimierza Cimoszewicza na konferencje poświęcona 20-tej rocznicy zakończenia negocjacji Polski z Unią Europejską. Nie tylko z tej racji, że w tym procesie miałem swój skromny udział. Konferencja była bardzo ważna, potrzebna. Zbyt mało mówi się u nas o tym okresie, o przemianach, jakie w Polsce dokonały się skutkiem całego, długiego procesu „cumowania” Polski i 9 innych państw Europy środkowo-wschodniej do Unii Europejskiej, jaki rozpoczął się właściwie już w 1990 r.

Konferencja taka była niezwykle potrzebna, gdyż rzeczywiście – jak wskazywało w jej trakcie kilkoro panelistów – zaniedbaliśmy kompletnie proeuropejską edukację społeczeństwa i w efekcie wiedza przeciętnego Polaka o tym tak trudnym, tak ważnym procesie jest dzisiaj zerowa. Za udaną próbę choćby częściowego wypełnienia tej luki inicjatorom i organizatorom konferencji należą się słowa uznania.

Do udziału w konferencji zaproszono głównie osoby, które w ten historyczny proces były czynnie zaangażowane. Wśród panelistów wielkie nazwiska: J. Truszczyńsi, D. Hubner, J. Kalinowski, M. Pol, G. Kołodko i wielu innych.  W oczy rzucała się lista nieobecnych. Otwierało ją nazwisko Aleksandra Kwaśniewskiego. Być może nie mógł przybyć, ale o ile go znam będąc zaproszonym niewątpliwie przesłałby uczestnikom jakiś swój adres w tym względzie.  Prócz Donalda Tuska nie było wśród obecnych żadnego z szefów partii opozycyjnych, żadnego przedstawiciela rządu. Czy wynikało to z takiej a nie innej koncepcji konferencji, czy z innych powodów – nie wiadomo.

To, co najbardziej inspirowało mnie do udziału w konferencji był oczywisty dysonans i ciekawość, jak wybrną z niego organizatorzy. Z jednej strony bowiem tytuł i temat konferencji jednoznacznie wskazywały na jej historyczno-wspomnieniowy charakter. Z drugiej zaś odpowiedzialnością polityka jest patrzenie przed siebie, działanie dla przyszłości, dla przyszłości Polski w Unii europejskiej w szczególności. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy tak wiele dzieje się w samej Unii oraz dookoła niej jest to temat topowy.  Jak z tego punktu widzenia przedstawiała się konferencja?

Część historyczno-wspomnieniowa bez zarzutu. Problemy, atmosfera około negocjacyjna, emocje – to główne tematy poszczególnych wystąpień. Leszek Miller przypomniał m.in. że aby wypełnić nasze zobowiązania z tytułu acquis communautaire musieliśmy przyjąć ponad 300 ustaw zmieniających w istocie nasz system prawny, ustrój społeczny i gospodarczy. Przytoczył też komentarz jednego z duńskich dziennikarzy zaraz po zakończeniu negocjacji w Kopenhadze, w konkluzji którego stwierdza się, że pozytywne zakończenie negocjacji polski z Unią jest de facto prawdziwym zakończeniem II Wojny Światowej.

Niestety, trudno wyzbyć się poczucia niedosytu, a nawet obaw związanych z wizją przyszłości. Padło wiele ważnych, prawdziwych haseł, w tym przede wszystkim cel, jakim powinien być powrót Polski do głównego nurtu polityki europejskiej. Jednakże jak miałoby to nastąpić – tego żaden z polityków nie wskazał. Miller odwoływał się do 70-80% poparcia Polaków dla członkostwa Polski w Unii. – To jest nasza kotwica – głosił Miller, która daje nam szansę wygrania wyborów. Jeszcze dalej poszedł w swoim płomiennym wystąpieniu Marek Pol, kategorycznie stwierdzając, że to nie odsunięcie PiS od władzy powinno być głównym celem opozycji w najbliższych wyborach, ale zapobieżenie polexitowi – wyprowadzeniu polski z Unii. To, zdaniem byłego przewodniczącego Unii Pracy powinno przesądzać o wspólnej liście wyborczej opozycji w najbliższych wyborach.

Mam poważne zastrzeżenia do takiego rozumowania. Bardzo bym chciał, aby rzeczywiście 70-80% Polaków było za członkostwem Polski w Unii, takiej, jaka ona jest teraz. Z całą pewnością w kampanii wyborczej nie zaistnieje dychotomiczny podział na zwolenników i przeciwników Unii. W żadnym ze swoich wystąpień Kaczyński nie zapowiadał przecież polexitu. Wręcz przeciwnie. Mówił on: – jesteśmy za członkostwem w Unii, ale nie takiej. Wizja Unii Europejskiej według Kaczyńskiego to powrót do organizacji stricte gospodarczej typu Europejska Wspólnota Węgla i Stali, organizacji zdecentralizowanej tworzonej przez całkowicie suwerenne, narodowe państwa. Unia według Kaczyńskiego to unia w której jedynymi wspólnymi wartościami są tzw. wartości chrześcijańskie, unia, która nie wtrąca się w takie sprawy jak praworządność, prawa człowieka, wolności obywatelskie itp.

I jeżeli dzisiaj cieszymy się, że 80% Polaków jest za członkostwem w Unii, to opozycyjni politycy KONIECZNIE uzyskać muszą odpowiedź na pytanie następujące: jaki procent Polaków jest za Unią w jej dotychczasowej koncepcji, organizacja dążącą do jak największej integracji państw unijnych we wszystkich możliwych płaszczyznach (politycznej, obronnej, kulturowej, naukowo-badawczej), a jeki procent popierać będzie koncepcje przyszłej Unii według Kaczyńskiego. O ile wierzyć przekazom medialnym, mówiącym o doskonałym sondażowym zapleczy PiS, to Kaczyński odpowiedź na to pytanie zna. Rozwiniecie więc przez opozycję frontu: za i przeciw polexitowi będzie przysłowiowym tak obszernym zamachem siekierą, że wypadnie ona z rąk. PiS bowiem spokojnie odpowie: my wcale nie myślimy o wystąpieniu z Unii, my chcemy Unię zmieniać. Dlatego pro unijna polityka opozycji powinna być bardziej wyrafinowana, powinna precyzyjnie określać jakiej Unii w przyszłości chcemy, jakie wnioski wyciągamy z jej dotychczasowego funkcjonowania, co będziemy proponować na przyszłość. Itp., itd.

Niestety, żadne takie wątki w wystąpieniach dyskutantów się nie pojawiły, a apel Marka Pola spotkał się nawet z aplauzem sali. I to martwi mnie bardzo, a tym bardziej po zapoznaniu się z dzisiejszymi „sensacyjnymi” doniesieniami mediów o jakowej „kapitulacji PiS przed Unią Europejską”. Chodzi oczywiście o kwestie praworządności i wypełnieniem tzw. kamieni milowych przez Polskę. Prasa rozwodzi się na „tajnym” dokumentem popisanym przez polski rząd, w którym wymienionych jest szereg zobowiązań rządu w kwestii „przywrócenia” praworządności, od czego uzależnione będzie uruchomienie środków z KPO. Odblokowanie tych środków niechybnie nastąpi wkrótce na podstawie deklaracji polskiego rządu przeprowadzenia kilku regulacji prawnych. Wszyscy znamy biegłość PiS w manewrowaniu prawem, przepisami i procedurami. Czym innym jest więc zgłoszenie projektu, czym innym przyjęcie ostatecznej jej wersji, a zupełnie czym innym jej stosowanie. PiS zgłosi jakieś projekty, środki zostaną uruchomione. Spełni się więc w ten sposób moje przewidywanie („Pieniądze za demokrację?” http://jacekq.pl/wp-admin/post.php?post=294&action=edit), że Komisja Europejska skorzysta z niesławnej metody „dynamicznej interpretacji prawa” aby na jakiś czas mieć z głowy polski problem. Na jakiś czas. Sytuacja jest tym groźniejsza, że z prasowych enuncjacji wynika, że na porządku dziennym nie stawia się kwestii nadrzędności prawa unijnego nad krajowym. Rok temu trybunał Przyłędzkiej jednoznacznie odrzucił tą, powszechnie obowiązującą w Unii zasadę, czym wywołał poważne obawy Brukseli o jedność całej zjednoczonej Europy. Wśród tzw. „kamieni milowych” próżno szukać żądania wycofania się Polski z tego stanowiska. Odblokowanie środków z KPO PiS niewątpliwie ogłosi jako swój sukces, przysparzając zwolenników Unii według Kaczyńskiego.

Jakiej więc Unii chce opozycja?

Mamy jeszcze złoty róg?

Ostatnie wypowiedzi na temat naszej, polskiej obecności w Unii Europejskiej, wicemarszałka polskiego Sejmu czy prominentnego ministra Suskiego nie są dla mnie żadnym zaskoczeniem. Od 2015 r. konsekwentnie piszę o tym, że celem strategicznym PiS (Kaczyńskiego?, Kościoła Katolickiego?) jest bądź wyprowadzenie Polski z Unii Europejskiej bądź przekształcenie Unii podług własnego, pisowsko-kościelnego systemu wartości. Wspomnę tylko deklarację Premiera Morawieckiego, wygłoszoną nota bene bezpośrednio po otrzymaniu nominacji na pierwszego ministra z rąk Prezydenta Polski, że „Naszym celem jest rechrystianizacja Europy”. PiS mówił i mówi: „W Unii według naszych wartości albo w żadnej”. Cel swój relaizuję konsekwentnie: samodzielnie starając się rozsadzić Unię od środka bądź wespół z oryginalną, europejską populistyczno-nacjonalistyczną międzynarodówką.

W ostatnim czasie PiS otrzymał podwójne, nieoczekiwane raczej wsparcie. Pierwszym, od duetu Putin-Łukaszenka, był kryzys na granicy polsko-białoruskiej. Dzięki niemu Kaczyński może używać „dźwigni migracyjnej” wobec Komisji Europejskiej pokazując jak dla Unii ważna jest Polska i że trzeba się z nią liczyć. Drugim wsparciem było pożegnalne wystąpienie Merkel w Warszawie, w którym, jakby z obowiązku wspomniała o praworządności, ale podkreślała, że „potrzebny jest dialog”. A o to właśnie PiS chodzi.

Tak więc wypowiedzi Terleckiego, Ziobry, Suskiego czy Sasina nie można brać za jakieś przejęzyczenia,  lapsusy. Kryzys, w jakim znalazły się stosunki pisowskiej władzy z Unią Europejską po skierowaniu przez Komisję Europejską wniosku o nałożenia na Polskę kar finansowych za nierealizowanie postanowień Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości spowodował tylko z góry przewidzianą reakcję Kaczyńskiego: zagrożeniem wyjścia Polski z Unii Europejskiej. Taktyka PiS jest przejrzysta: symulować i przeciągać jak tylko się da „dialog” z Unią Europejską”, a w cieniu tego dialogu, metodą faktów dokonanych robić swoje; wbrew polskiej konstytucji, wbrew unijnym traktatom.

Wśród wypowiedzi pisowskich premierów, ministrów, marszałków na szczególną uwagę zasługują ostatnie wypowiedzi wicepremiera Glińskiego. W jednym z nich, w Krynicy, zarysował dokładnie strategię PiS, o której pisałem wyżej. W drugiej, dla „Sieci”, poszedł dalej. Po raz pierwszy publicznie zarysował front walki według PiS. To, według Glińskiego walka Unii z polskim społeczeństwem. Stwierdził ponadto, że: „Jeżeli KE sądzi, że w sposób niesprawiedliwy, niezgodny z literą i duchem traktatów może Polskę karać jakimiś mandatami, to my odwołamy się do opinii społeczeństwa polskiego”.

To bardzo znamienna wypowiedź. Nie tylko z tego powodu, że w oczach odbiorców stawia PiS (Kaczyńskiego) za jedynego, właściwego interpretatora traktatów unijnych. Również dlatego, że przypisuje PiS rolę wyraziciela woli polskiego społeczeństwa w tej sprawie i gotowość „odwoływania się do opinii tego społeczeństwa”. To oczywiście bezpośrednia zapowiedź gotowości do polexitu, to nazwanie innymi słowami tezy wygłoszonej wcześniej w tym samym miejscu przez Terleckiego.

A tak zwana demokratyczna opozycja? Opozycja leniwie drzemie, uspokajając się sondażami, z których wynika, że i tak już wysokie poparcie dla członkostwa w Unii Europejskiej w polskim społeczeństwie rośnie. Nic bardziej mylnego. Po pierwsze PiS też jest za Polską w Unii -tylko nie takiej jak obecnie. Tak więc ci, którzy popierają PiS ze spokojnym sumieniem mogą odpowiadać TAK, na pytanie: „Czy jesteś za pozostaniem polski w Unii Europejskiej”. Po drugie PiS pyta się, w licznych wystąpieniach swoich polityków, mniej lub bardziej wprost: „czy jesteście za Unią, która nie chce dawać nam pieniędzy, które nam się należą?”.

Koronawirus połączy?

Należy słuchać tego, co mówią politycy. Nie należy im bezrefleksyjnie wierzyć, gdyż, jak wykazały niedawno opublikowane badania jednego z zachodnich uniwersytetów, politycy którzy kłamią odnoszą większe sukcesy niż ci, którzy mówią prawdę. W wypowiedziach polityków o wiele ważniejszą informacją niż podawane przez nich fakty, jest zaszyfrowana w ich przekazach intencja.

I właśnie intencje polityków,  rzeczywiste, a nie gołosłownie deklarowane są najważniejsze.

Dziwię się, że Polska opozycja tak mało uwagi przydaje tej sprawie, dając się często nabierać na propagandowe gesty rządzących mające na celu wyłącznie kształtowanie zewnętrznego wizerunku władzy.

Przez całe miesiące cała rządowa ekipa z premierem Morawieckim na czele odsądzała od czci i wiary opozycję, starała się ją ośmieszać i obrażać gdy ta podnosiła problemy strategii walki z pandemią sars-cov2, domagała się wprowadzenia stanu nadzwyczajnego, pytała o kryminalne działania przedstawicieli rządu.

Azaliż w ostatnich dniach rząd z wielkim rozgłosem zaprosił opozycję do wspólnej debaty na temat walki z pandemią. Bardzo znamienna będzie to debata. Po pierwsze zweryfikuje rzeczywiste intencje rządu dotyczące współpracy z opozycją. Czy będzie to kolejny zabieg propagandowy połączony z próbą podzielenia się z opozycją odpowiedzialnością za katastrofalny stan, w jakim, za sprawą beztroski i upolitycznienia epidemii przez PiS znalazł się kraj i Polacy, czy też rząd przedstawi jakiś nowy, wymagający rzeczywistego współdziałania plan ratunkowy.

Interesująca też będzie postawa opozycji. Czy wystąpi na tym spotkaniu jako rzeczywisty blok opozycyjny, czy też poszczególne partie prześcigać się będą w wyścigu po laur opozycji konstruktywnej.

Szczególnie interesujące zaś będzie to, czy opozycja przedstawi jakieś warunki wstępne przejęcia części odpowiedzialności, chociażby zobowiązanie rządu do natychmiastowego wyjaśnienia afer maseczkowych, respiratorowych, i innych. Czy swój udział uzależni od przeproszenia Polaków przez PiS za bagatelizowanie przez Premiera, Ministra Zdrowia i kandydata na prezydenta kraju powagi zagrożenia epidemiologicznego.

I sprawa ostatnia. Jeżeli rzeczywiście intencją rządu będzie przerzucenie na opozycję części odpowiedzialności w sytuacji, gdy rząd, jak sam twierdzi, utracił kontrolę nad rozwojem pandemii, opozycja nie powinna zapominać o kardynalnej zasadzie: nie ma odpowiedzialności bez kompetencji i narzędzi sprawczych.

Punkt wspólny

Polska gospodarka od szeregu lat przyspiesza. Podnosi się poziom życia i poziom płac: tych najniższych, średnich i tych najwyższych. Dynamika wzrostu konsumpcji jest na poziomie 5-8% rocznie. Tymczasem ponad dwie trzecie pytanych Polaków popiera propozycję obniżenia wynagrodzenia posłów i senatorów o 20 procent (Kantar Millward Brown SA, tvn24.pl 31.05.2018). To nie jest wiadomość dobra dla naszego kraju. Z jednej strony wynik ten koreluje z poziomem 29% pozytywnej oceny Sejmu, ale z drugiej strony może rodzić poważne obawy.

Dwie trzecie społeczeństwa opowiedziało się za ekstra populistyczną tezą Kaczyńskiego, przywódcy ugrupowania, popieranego przez nieco więcej niż jedną trzecią społeczeństwa. To groźne dla przyszłości. Kaczyński sprawę „nagród” w rządzie rozegrał po swojemu: zebrał wszystkie minusy PIS-owskiej afery, i zamienił w swój doraźny sukces. Gdyby jeszcze chodziło o prymitywne odwołanie się do tradycyjnej polskiej zawiści – to pół biedy. Skandal z ustawą zmieniającą zasady wynagrodzenia posłów polega też na tym, że powszechnie jest ona postrzegana jako wynik DECYZJI jednego człowieka! Z drugiej strony stawia ona porządek rzeczy na głowie uzależniając wynagrodzenie posła od wynagrodzenia podsekretarza stanu. – Chcesz drogi pośle podwyższyć sobie wynagrodzenie? Proszę bardzo, ale najpierw podnieś zarobki w rządzie! – tak postanowiono.  Klasyczne pytanie: tabakiera do nosa czy nos do tabakiery straciło swój sens. Ale to też nie jest najważniejsze.

Wyniki podane przez Kantar Millward Brown SA mogą być natomiast zwiastunem tego, że opinia publiczna w zdecydowanej większości nie wierzy już w możliwość odbudowy merytorycznego (legislacyjnego) poziomu pracy  parlamentu, że właściwie przyswoiła sobie tezę o jego fasadowości, o jego znikomej przydatności dla społeczeństwa i państwa. W przeddzień nowych wyborów parlamentarnych może się to okazać niezwykle groźne dla Polski. Negatywne skutki manewru Kaczyńskiego są oczywiste: społeczne obniżenie rangi parlamentarzysty, pogłębienie się negatywnej selekcji w doborze kandydatów, zwiększenie presji na wykorzystywanie okresu posłowania do „załatwiania” sobie przyszłości – to tylko niektóre z nich.

Dlatego uważam, że podstawowym, głównym i wspólnym punktem programu całej demokratycznej, antypisowskiej opozycji powinno stać się przywrócenie znaczenia parlamentu, jego godności i merytorycznego poziomu, jego roli kreatora standardów życia publicznego w Polsce.

Jak to zrobić? Najpierw trzeba chcieć. Ze swojej strony niewiele mam do dodania do mojej propozycji, którą zamieściłem na moim blogu http://jacekq.pl/2017/02/ pod tytułem „Kogo i jak wybierać?”. Może tylko tą propozycję, że warto by było powrócić do idei List Krajowych w wyborach do Sejmu. Dawały by one władzom ugrupowań politycznych realne szanse na tworzenie silnego, merytorycznego jądra swoich klubów poselskich.

Jeżeli nie odbuduje się polskiego parlamentaryzmu, Polska będzie zgubiona (o ile już nie jest);-(

Polskie piekło

Chaos w Polsce pogłębia się coraz bardziej. Pytanie zasadnicze to to, czy ten chaos (rozpierducha, jak chcą niektórzy) jest efektem czyjegoś zamierzonego działania, czy też dzieje się sam z siebie, a właściwie z esencji natury polskiej klasy politycznej, która niezmiennie hołduje zasadzie, że epitety, etykiety i haki są dużo lepsze niż rzeczowe, konkretne argumenty.

Najgłębszy w nowożytnej historii Polski kryzys parlamentarny, sprowokowany wykluczeniem przez Marszałka z obrad Sejmu posła za wygłoszenie z sejmowej trybuny obrazoburczej kwestii: „Muzyka łagodzi obyczaje” wcale nie został zażegnany. Posłowie wprawdzie rozjechali się do domów na zasłużony odpoczynek, ale zostawili kraj z budżetem o bardzo wątpliwej legalności, czego skutków dzisiaj wyobrazić sobie nie sposób. W trakcie całej tej awantury budżetowej, kiedy to dodatkowo  zadłużenie kraju przekroczyło symboliczną kwotę 1 000 000 000 000 PLN, nie pojawił się nigdzie  stwórca budżetu – minister finansów. Zdążył tylko publicznie wyjawić, że on, minister finansów i minister rozwoju jest w budżecie państwa na 2017 rok zakochany! To wiele tłumaczy. Miłość, jak wiadomo, jest ślepa,   głucha na argumenty i bardzo wyczerpuje fizycznie. Zwłaszcza miłość nieodwzajemniona. Pan minister i pierwszy wicepremier nie może pewnie spać po nocach zachodząc w głowę, czy budżet pokocha  również jego. Ale to okaże się dopiero po roku. Przez rok mamy więc ministra Morawieckiego z głowy.

Kryzysowi parlamentarnemu towarzyszyło wiele nowych, nieznanych dotąd na Wiejskiej technik. Tak więc grożono posłom opozycyjnym więzieniem (do 10 lat), straszono użyciem przemocy, a nawet, dla spacyfikowania sali sejmowej zastosowano numer na nieboszczyka. Wydaje się, że nekropolityka stanie się ważną specjalizacją PiS.  Kaczyński kilkakrotnie przy tym oskarżał opozycję o intencje przeprowadzenia puczu. Oskarżenia tymczasem rzuca osoba, która sprawuje faktyczną władzę w Polsce nie mając ku temu żadnego tytułu prawnego i nie ponosząca żadnej konstytucyjnej odpowiedzialności!  Chaos przypieczętowany został publicznym wystąpieniem naczelniczka państwa, który z okazji jakieś tam rocznicy czy tygodnicy, odnosząc się do wydarzeń w Sejmie, grzmiał: „Polska tę walkę wygra!”. Polska, czyli kto? 19% obywateli, którzy głosowali na PiS? Niech będzie i 34%  poparcia, które PiS dają dzisiaj sondaże. Jeśli to jest Polska, to kim jest pozostałe 76 % mieszkańców kraju nad Wisłą? To już nie obywatele gorszego sortu, to jakieś zagraniczne, obce narodowo szumowiny, które nie warte są miana Polaka! Po prostu dramat. Chyba, że mamy do czynienia z przypadkiem choroby psychicznej. To już inna sprawa, to w jakiejś mierze tłumaczy sytuację, ale jej nie klaruje

Zawierucha zawieruchą ale praca Sejmu wre. Przyjęto, w trybie „budżetowym”, ustawę „dezubekizacyjną”, chociaż, jak przypomniał Włodek Czarzasty, UB rozwiązano w Polsce 60 lat temu. Wartko, jak donosi prasa, trwają też pracę nad nowelą ustawy o SKOK-ach.  PiS zawsze przeciwny był objęciem SKOK-ów nadzorem KNF – patronował czynnie tej postawie Prezydent Lech Kaczyński. Pomimo tego, że SKOKi naraziły Polaków na stratę jak dotąd około 4,5 mld złotych, PiS uczepił się orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, stwierdzającego, że stopień nadzoru KNF powinien zależeć od wielkości SKOK. Dlatego w rzeczonej noweli przewiduje się całkowite zniesieni nadzoru KNF nad mniejszymi pisowskimi kasami. Pan  senator Bierecki będzie mógł znów bez ograniczeń transferować pieniądze do Luksemburga.

Dwóch opozycyjnych liderów mocno nadszarpnęło swoją reputację, co oczywiście czyni z nich bohaterów wszystkich mediów. Niewspółmiernie cicho jest natomiast w mediach wokół sprawy księdza, który w szczególnie bestialski sposób wykorzystywał seksualnie 13 letnią dziewczynkę, przypomnianej przez red. Kopińską w GW. Ksiądz wprawdzie został skazany, ale wyrok wielokrotnie mu łagodzono, a obecnie znów świadczy usługi duszpasterskie nie zaniedbując internetowej aktywności w stosunku do dzieci.  Z całego artykułu przytoczę fragment, pomijany na ogół w komentarzach, a który zbulwersował mnie do granic:

„ – Często zabierał mnie na plebanię w Stargardzie. Jedliśmy obiad ze wszystkimi księżmi, a potem brał mnie do swojego pokoju. Nie rozumiem, dlaczego nikt nie reagował. Ja byłam bardzo drobną dziewczynką, wszyscy widzieli, jaka jest między nami różnica wieku, a księża się nie dziwili, że śpię u niego”.

Jak to się dzieje, że nikt nie zapytał o współodpowiedzialność owych księży za seksualne przestępstwa ich kolegi? Przecież musieli być świadomi tego, że są świadkami seksu z osobą nieletnią. Również oni powinni więc być pociągnięci do odpowiedzialności karnej i przykładowo ukarani. Swoją drogą ich bierność świadczy o tym, że tego typu sytuacje to zapewne normalka w codziennym życiu parafialnym. Wstyd i hańba!

Na koniec hit. Naczelniczek państwa w wywiadzie dla węgierskiej gazety ogłosił realność powstania alternatywnej dla Unii Europejskiej organizacji politycznej zrzeszającej państwa Europy środkowo-wschodniej. Jednym słowem RWPG bis. Niezależnie od realności takich inicjatyw nie będą one mogły być inaczej odebrane przez Europę jak twardy dowód na rozbijacką politykę Polski w Unii. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Takie działania Kaczyńskiego uznać należy moim zdaniem za zdradę polskiej racji stanu.

Z dziejów obłędu polskiego. Rozdział 1546

Wszelka publiczna aktywność, obywatelskie angażowanie się w sprawy duże i małe powoli tracą sens. Po porannym przebudzeniu ważna jest odpowiedź na jedno tylko pytanie: – Jaką formę obłędu rządzących przyniesie nam nowy dzień?

W przeddzień PIS-owskiego forum ekonomicznego pod Rzeszowem lider tej partii rąbnął z grubej rury w przedsiębiorców. To przedsiębiorcy związani z PO winni są – zdaniem naczelniczka państwa – spowolnieniu gospodarczemu. To „ten gatunek opozycyjnego przedsiębiorczy zbija wzrost gospodarczy z ponad 3 do 2,5 %”. Innymi słowy prezes Kaczyński publicznie zarzucił jakiejś niedookreślonej części przedsiębiorców gospodarczy sabotaż państwa. Sabotaż – dodać należy – z pobudek politycznych. To zarzut bardzo poważny, gdyż od niego tylko mały kroczek do etykiety „zdrajcy narodu”. Ze wszystkimi konsekwencjami. Jest w Rosji powiedzenie: Rossiji umom nie pojmiosz. Jak widać nie tylko Rosji.

Słowa Kaczyńskiego nie padły bez namysłu, nie „wyrwały się” zza zapory zębów przewodniczącego przypadkiem. Teza o „opozycyjnych przedsiębiorcach” jest konsekwentnym rozwinięciem postulatu „patriotycznej ekonomii”. O ile jednak rok temu hasło to kojarzono głównie z renacjonalizacją banków i ważniejszych przedsiębiorstw, było więc niejako skierowane na zewnątrz, to dzisiaj „patriotyczna ekonomia” rozprawia się z rodzimymi przedsiębiorcami. Nie: z częścią przedsiębiorców, ale z całym zbiorem ludzi, którzy podjęli trudy i ryzyka prowadzenia działalności gospodarczej.

Około dwóch miesięcy Temu Bank Światowy obniżył prognozy rozwoju Polski na 2017r na poniżej 3 %. Ponieważ takie tempo zagraża PiS-owskiemu rozdawnictwu pieniędzy, więc prezes Kaczyński pospiesznie obwieścił światu, że jego zdaniem w 2017 r tempo wzrostu gospodarczego Polsce wyniesie 4%! Jedno słowo – i już pieniądze się znajdują! Nie leżą już na ulicy – po takie trzeba się schylać. Leżą w ustach prezesa PiS. Po dwóch miesiącach okazało się jednakowoż, że nawet prognozy na rok bieżący się nie sprawdzają. Na gwałt trzeba więc szukać winnych. I są: opozycyjni przedsiębiorcy.

Ogłoszenie tej rewelacji w przeddzień podrzeszowskiego forum gospodarczego ma swój swoisty sens. Przedsiębiorcom mówi się: albo będziesz prorządowy, albo dostaniesz etykietkę przedsiębiorcy opozycyjnego i praktycznie możesz zwijać swój interes. Żadnych zleceń, żadnych kontraktów. Zawsze uważałem, że w stosunkach państwo- przedsiębiorcy dążyć należy do modelu: uczciwe państwo współpracuje z uczciwymi przedsiębiorcami. Dzisiaj jednak uczciwość schodzi na plan dalszy. Najważniejsza jest PRORZĄDOWOŚĆ, albo patriotyzm interpretowany przez PiS-owskich kacyków.

Szaleństwo w tym względzie jest tym groźniejsze, że splata się z decyzjami Sejmu powołania formacj Obrony Terytorialnej, ustawowo ukierunkowanej na zwalczanie „wroga wewnętrznego”. Wszystko to świadczy o tym, że rządzący dzisiaj nie mają żadnych hamulców w stygmatyzowaniu Polaków i żadnych hamulców w zwalczaniu swoich opozycjonistów. Dzisiaj opozycyjni są przedsiębiorcy, jutro będą nauczyciele, lekarze itd. Po prostu wrogowie ludu pracującego miast i wsi!

Szaleństwo w tym względzie jest groźne, gdyż obnaża, demaskuje całkowity brak zrozumienia rządzących dla istoty prowadzenia działalności gospodarczej na odpowiedzialność przedsiębiorcy. Dla rządzących liczy się tylko: nasi czy nie nasi.

Jarosław Kaczyński ma doświadczenie w rozmowach z przedsiębiorcami. Jak ujawnił niedawno były premier polskiego rządu Włodzimierz Cimoszewicz,w czasach Porozumienia Centrum partia ta, kierowana przez Lecha i Jarosława Kaczyńskich szantażowała wręcz dyrektorów zakładów domagając się od nich dużych pieniędzy, jeśli chcą, żeby ich zostawić w spokoju. I oni płacili  – mówi Cimoszewicz.

Strach kłaść się spać. Jakie szaleństwo obwieści dzień jutrzejszy?